Kochana Babciu!
Mam dla Ciebie kilka zagadek. Wiesz, kto to jest urzędnik? Oczywiście, to ktoś
taki, kto pełni funkcję, która w jakiś sposób powinna służyć dla dobra ogółu.
Ale tata mówi, że taka jest teoria, czyli tak jest napisane. Jeszcze jest
praktyka, czyli tak, jak jest naprawdę. Jedno z drugim rzadko się pokrywa.
Jeśli chodzi o urzędników to słowo „służyć” rzadko występuje w ich języku.
Podobnie jak „muszę”. Urzędnik „może” lub co najwyżej „powinien” – przede
wszystkim znać przepisy, które dotyczą pracy, jaką wykonuje. Znajomość
przepisów u większości urzędników wywołuje dobre samopoczucie, leczy niektóre
choroby wieku dziecięcego, a czasem zastępuje proces myślowy. Tata mówi, że
owszem, zdarzają się myślący urzędnicy i są to zazwyczaj tacy, którzy niewiele
mogą, bo urzędnicy rzadko awansują dzięki myśleniu, a częściej dzięki znajomości. Znajomości
przepisów, oczywiście…
A
wiesz, Babciu, kto to jest menadżer? To ktoś, kto musi się wykazać jakimiś
wynikami. Przed innym menadżerem, który również ma nad sobą zazwyczaj jakiegoś
menadżera albo właścicieli, przed którymi tym bardziej należy się wykazać. Tata
mówi, że do wykazywania się służą oszczędności, a mierzy się je wskaźnikami.
Czym więcej menadżer potrafi na kimś zaoszczędzić, tym lepsze ma wskaźniki, a
czym lepsze wskaźniki, tym lepsza pensja - proste.
Czasami
zdarza się, że urzędnik jest jednocześnie menadżerem. Teoretycznie to powinno
być dobre, żeby ktoś, kto ma pracować dla dobra ogółu, starał się wykazać
oszczędnościami przed tym ogółem. Niestety, w praktyce często urzędnik–menadżer
rezygnuje z myślenia, bo wydaje mu się, że przepisy wiedzą najlepiej, co
jest dla ludzi dobre. Dzięki temu łatwiej wykazać się wskaźnikami przed
przełożonymi i zachować dobre samopoczucie. I funkcję.
Zastanawiasz
się, skąd to moje filozofowanie? W naszym mieście też mieliśmy kiedyś takiego
urzędnika – menadżera i efekty jego dobrego samopoczucia psują nam humor do
dziś.