wtorek, 19 lipca 2016

155. ZMIANY

                Kochana Babciu!
               
                Przepraszam, że tak długo do Ciebie nie pisałam, ale, jak się na pewno domyślasz, byliśmy w trakcie przeprowadzki. Ha! To, że teraz piszę, nie znaczy wcale, że ten kataklizm z naszym udziałem dobiegł już końca! Nie wiem, czy do Bożego Narodzenia się skończy… Po prostu w stosach kartonów, skrzynek i toreb znalazłam wreszcie piórnik i papier – ale się ucieszyłam!
                Oto po trzech miesiącach prac budowlano – remontowych, stolarskich, malarsko – tapeciarskich i instalatorskich, okazyjnie przerywanych zajęciami ogrodniczymi, udało nam się przejść do operacji logistyczno – magazynowych, czyli spakowaliśmy wszystko co potrzebne i niepotrzebne i przewieźliśmy ze starego miejsca w nowe. Wierzyć się nie chce, że da się to zmieścić w jednym zdaniu…
                Tata mówi, że całe to przedsięwzięcie ma wiele wspólnego z lotem w kosmos z prędkością światła: startujemy w kwietniu, lecimy sobie jakiś czas, lecącemu wydaje się, że trwa to może z pięć tygodni, a tu Ziemia zgłasza, że nie tylko maj dobiegł końca, ale lipiec minął już półmetek. Na szczęście najgorsze już za nami i wracamy na Ziemię, do tzw. „normalności”. Tyle, że po takim locie nic nie może być już takie samo, jak przedtem…


                Tata, po skuciu z głowy kilogramów gipsu, okazał się równie siwy jak przed skuciem. Sytuacja chwilowo uległa zmianie po malowaniu ścian farbami o nazwach, które jak nic musiał wymyślać jakiś skończony poeta (czuły dotyk, dyskretny gest, rozmowa przyjaciół, cisza o zmierzchu itp. – na pewno z łatwością dopasujesz nazwę do odcienia, prawda, Babciu?), którego artystyczny talent przełożył się na impresjonistyczną kompozycję powstałą na taty głowie pod wpływem pryskającego wałka. Teraz już włosy taty odrastają, a wszystkie odpływy po płukaniu narzędzi znów są udrożnione.
                Wydaje się, że mamie szmata przyrosła do ręki jak jakiejś komiksowej superbohaterce – nie ma brudu, który byłby w stanie się jej oprzeć. Nie jest to jednak dla niej powód do radości, bo na sam widok ścierki ma minę, jak ja w gabinecie zabiegowym na widok strzykawki z igłą. Za to na widok solidnego kartonu w sklepie jeszcze niedawno potrafiła cieszyć się jak dwudziestoparolatek ze smartfonem na widok wirtualnego pokemona. Teraz jej trochę przeszło, bo razem z tatą przenoszą te kartony kolejny raz w inne miejsce, kiedy okazało się, że ludzie w 4-pokojowym mieszaniu w bloku potrafią nagromadzić całe mnóstwo rzeczy, na które ciężko znaleźć miejsce w 2 razy większym domu z piwnicą i strychem… Poza tym od noszenia pudeł i mebli oboje nabierają sylwetek przypominających mrówki i tylko patrzeć, jak wyrosną im czułki…

                Stres przy takiej przeprowadzce osiąga tak wysoki poziom, że postanowiłam trochę ulżyć zdrowiu psychicznemu rodziców, przynosząc do domu dwa małe kotki, które i tak miałam obiecane, jak już Ci kiedyś pisałam. Czy możesz wyobrazić sobie coś bardziej rozbrajającego, niż dwa małe kocięta ganiające się między kartonami pełnymi porcelany i doniczkami z zachęcająco kołyszącymi się kwiatami? Niż dwa słodkie urwisy wyskakujące znienacka zza walizki z ubraniami i wbijające się drobnymi pazurkami w łydki mamy albo taty niosących wielkie i ciężkie pudło? Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Nawet pies się ucieszył! Niestety, poziom stresu wywołany przeprowadzką powoduje, że można nie docenić nawet tak oczywistych uroków…
                Na szczęście resztki wrażliwości w rodzicach ocalały, bo już mogę pokazać im się na oczy (a jest się teraz gdzie ukryć), kotki zostały i, jak to  kotki, szybko się zadomowiły. Meble i tak nie były nowe, a ślady pazurów całkiem dobrze komponują się ze stylem „vintage”, cokolwiek to znaczy i niezależnie od tego, czy taki był zamysł. Kwiatki kiedyś odrosną albo kupi się mamie nowe na urodziny i tym podobne okazje. Poza tym, to przez większość domu da się już przejść, a najpotrzebniejsze rzeczy przeważnie udaje się znaleźć: mama wróciła do makijażu, tacie udało się ogolić.  
                Co prawda za wcześnie jeszcze, żeby mówić o takiej „normalności”, kiedy odruchowo idzie się po coś w miejsce, w którym zawsze to leży – wciąż jeszcze trzeba wykonać wysiłek myślowy, żeby przypomnieć sobie, np. gdzie są klucze. Podobno dzięki temu ćwiczy się mózg, co zmniejsza niebezpieczeństwo zachorowania na choroby powodujące kłopoty z pamięcią. Jeśli to prawda, to wygląda na to, że mamy szanse uodpornić się na nie na jakieś 150 lat…
               
Całuję Cię mocno!

Twoja J.

PS: Specjalne podziękowania dla wszystkich, którzy udzielili nam wsparcia w tym procesie zmiany miejsca zamieszkania: szczególnie Dziadkowi i Wujkowi A. oraz Wujkom A. i B., bez których m.in. moja szafa mogłaby nie stanąć tam, gdzie stoi.




Podobne:






1 komentarz: