Aleśmy
naprodukowali śmieci przez te Święta! Jeszcze nie opadła bojowa kurzawa przedświątecznych
przygotowań, jeszcze trwało pakowanie do koszyków sklepowych, co miało być
przepakowane do koszyków święconkowych, jeszcze dopiekały się i dogotowywały ostatnie dzieła
sztuki kulinarnej, a już odpady przelewały się z kontenerów, psując
wielkosobotnie doznania estetyczne wszystkim udającym się z koszykami do kościoła. Dobrze, że muchy dopiero się
budzą, bo gdyby obsiadły te przepełnione śmietniki i zabzykały chórem, mogłyby
już w niedzielę Wielkanocną zagłuszyć dzwony głoszące Zmartwychwstanie…
czwartek, 31 marca 2016
sobota, 26 marca 2016
poniedziałek, 21 marca 2016
148. MARCOWE KOTKI
Wszystkim strażakom, których służba bywa służbą bardziej niż jakakolwiek inna
Kochana Babciu!
Kochana Babciu!
Nie
myślałaś nigdy o tym, żeby przygarnąć kota? Co prawda tata mówi, że gdybyś
przygarnęła, nikt nie miałby wątpliwości, że ma do czynienia z czarownicą, ale
koty i tak są fajne, prawda Babciu? Poza tym koty rządzą światem i ktokolwiek,
komu się wydaje, że potrafi podbić świat, a nie ma kota – jest w błędzie… Kot
jest gwarancją sukcesu. Kto dobrze służy swojemu kotu (nawet jeśli żyje w
błędnym przekonaniu, że jest jego panem), może mieć nadzieję na przychylność
kocich bogów. Podobno wiedzieli o tym już faraonowie. A pan Perrault podał na
to naukowy przykład w historii o kocie w butach.
Dlaczego
Ci o tym piszę? Ano, taki mamy miesiąc, że kotki dają znać o sobie. I nie
chodzi wcale o takie banały jak marcowe nocne kocie orkiestry – to ograny
numer! Kot, jak artysta, potrzebuje wciąż zaskakiwać, żeby zachować status
idola i zwrócić na siebie uwagę nie tylko swojej stałej publiczności, ale też
żeby poszerzać jej kręgi, co choć w pewnej części zaspokoi potrzeby jego
boskiej osobowości. Wydawałoby się, że kotki na drzewach, zwłaszcza w marcu, to
też żadna nowość, dlatego czasem potrzeba tzw. „przytupu”…
środa, 16 marca 2016
147. MINISTRY NA PROWINCJI
Ministry[1] na prowincji.
Kochana Babciu!
Niedawno
znalazłam w biblioteczce taty starą, pożółkłą książkę, z której kartki wypadały
ze starości. Była w niej zakładka z wycinkami z gazety, które można znaleźć też
tutaj i tutaj.
Przeczytałam zaznaczone fragmenty z tej książki,
ale nic z tego nie rozumiem! Przepisuję Ci je tutaj, może Ty mi wytłumaczysz, o
co w nich chodzi, bo tata jakoś nie ma czasu ani ochoty?
I
„Sekretarz
prowincjonalny stał przed obliczem komisarza, przyjmując wygląd lichy i
durnowaty, tak by swym pojmowaniem istoty sprawy nie peszył przełożonego, jak sam car przykazał. Wzrok spuścił
pokornie, a w ręku międlił chińską czapkę.
- Wszystko
zapięte na ostatni guzik, Matfieju Michaiłowiczu? Zaproszenia rozesłane? Do
wszystkich mundurowych i cywilnych z całego naszego powiatu? – komisarz
siedział wygodnie w fotelu za biurkiem i, nie patrząc na rozmówcę, bagnetem
zeskrobywał z wysokich oficerskich butów zaschnięte błoto i końskie łajno,
które zebrało się, kiedy szedł z ratusza do cyrkułu.
- Wedle
waszego rozkazu, Marcinie Teofilowiczu – pokornie odpowiedział podwładny.
- No patrz! W
gówno jakieś wdepnąłem! A tu cała służba zajęta przy organizacji uroczystości. Orkiestra
będzie?
- Będzie,
Marcinie Teofilowiczu.
- A isprawnik[2],
Demian Murawiejew, zaproszony?
- Zaproszony,
Marcinie Teofilowiczu.
- To dobrze.
Wszak hańbą by to było, gdybyśmy najważniejszej osoby w powiecie na uroczyste
oddanie do użytku nowego cyrkułu[3] nie
zaprosili! A horodniczego[4],
Piotra Pawłowicza, naszego dobrodzieja też zaprosiłeś, Matfieju Michajłowiczu?
– komisarz zaniepokojony podniósł wzrok znak butów.
- Prezydenta
również zaprosiłem, Marcinie Teofilowiczu.
- Prezydent
to on mógł być za panowania Imperatora ojca (świeć panie nad jego duszą), toż teraz
on nazad zwykły nasz horodniczy! Tylko patrzeć jak miłościwie nam obecnie
panujący Imperator odpowiedni dekret wyda i liberalne reformy cofnie! – rzucił
komendant znów zajęty zeskrobywaniem błota.
- Jak
uważacie, Marcinie Teofilowiczu – zgodził się pokornie sekretarz
prowincjonalny.
- Widzisz,
Matfieju Michaiłowiczu, nowy cyrkuł to wielka rzecz, wielka sprawa! – komisarz
przerwał na chwilę czyszczenie – Więcej miejsc dla aresztowanych, ale i
odpowiedzialność większa! Trzeba będzie teraz pilnować, żeby cele pustkami nie
świeciły, bo powiedzą nam, że się z obowiązków niewystarczająco wywiązujemy.
Już nie wybronimy się argumentem, że cyrkuł za mały i nie ma więźniów gdzie
trzymać. A dowódca miejscowego garnizonu, pułkownik Srogin będzie?
- Potwierdził
obecność, Marcinie Teofilowiczu.
- To dobrze,
dobrze. Lud musi widzieć, że za policją władza całą swoją mocą stoi! Dlatego
uroczystość być musi, zwierzchność cała, mundurowa, cywilna, orkiestra, wstęga…
A nożyce, Matfieju Michaiłowiczu, przygotowane? – znów zaniepokoił się komisarz.
-
Przygotowane, Marcinie Teofilowiczu.
- Nie tępe
aby, sprawdziłeś?
- Świeżo od
kowala odebrane, Marcinie Teofilowiczu.
- Ale żeby
też nie za ostre były! Żeby się nasz dobrodziej Piotr Pawłowicz nie skaleczył!
- Noże mają
długie, od rączki daleko, nie zrobi sobie krzywdy, Marcinie Teofilowiczu.”
środa, 9 marca 2016
146. D-40
Kochana Babciu!
Czy
Ty wiesz, co to jest D-40? To ten mało pedagogiczny znak drogowy, na którym
tata gra z synkiem w piłkę na ulicy. Ale, jak się okazuje, nie jest to część
polityki prorodzinnej państwa, polegającej na zachęcaniu do umacnianiu więzi między
rodzicami i dziećmi. To jest informacja dla kierowców, że za tym znakiem należy
jechać 20km/h (czyli nawet rowerzyści powinni uważać!), piesi mogą chodzić jak
im się podoba (nawet całą szerokością drogi i w ślimaczym tempie), niepotrzebne
są chodniki, a gdyby dzieci bawiły się na środku ulicy, to kierowca może je co
najwyżej grzecznie poprosić, żeby ustąpiły mu miejsca, a nie trąbić i wygrażać
pięściami. Bo teren za tym znakiem nazywa się „strefa zamieszkania” i pieszy,
niezależnie od tego, ile ma lat i czy jest pod czyjąś opieką, czy nie, ma się
czuć bezpiecznie. Wiedziałaś o tym? Nawet jeżeli nie, to nie musisz się
wstydzić: Ty nie masz prawa jazdy, a u nas nie wie tego większość kierowców.
środa, 2 marca 2016
145. WAITERMAN
Oscary
już rozdane, a ja o mało nie zapomniałam napisać Ci, że i u nas niedawno
powstał pewien film, którego główny bohater też mógłby stanąć na czerwonym
dywanie. A jak było o nim głośno! Niestety, powstał trochę przypadkowo i nie ma
w nim najlepszych scen, bo operator za późno włączył kamerę…
To
powinien być western o superbohaterach. Babciu, lubisz westerny? Fajne są. W
każdym westernie jest Dobry, Zły i salun.
Oczywiście, Dobry walczy ze Złym, a gdzieś w tle zawsze musi być salun – i u nas to się wszystko
zgadzało. Tylko że na Dzikim Zachodzie Zły z Bandą (mięso armatnie)
przyjeżdżał do miasta, zabijał szeryfa, parkował konia (ewentualnie w odwrotnej
kolejności), a potem wchodził do salunu,
przewracał jakiś stół albo dwa i z pistoletem w ręku albo pod ręką kazał
kelnerowi się obsłużyć. I później jakiś Dobry musiał pomścić szeryfa i
niezapłacony rachunek. Nam jednak, wbrew pozorom, do Dzikiego Zachodu jeszcze
daleko i Zły przyjeżdża w białych skarpetkach, parkuje samochód, wchodzi z
Bandą do restauracji, składa zamówienie i grzecznie czeka, aż kelner je
przyniesie. Później kulturalnie, za pomocą widelca i noża spożywa jakieś
rarytasy, może nawet wycierając co jakiś czas usta chusteczką. A potem
chyłkiem, po cichutku, niezauważony próbuje przemknąć z Bandą do wyjścia,
„zapominając” o rachunku…
Subskrybuj:
Posty (Atom)