Wszystkim strażakom, których służba bywa służbą bardziej niż jakakolwiek inna
Kochana Babciu!
Kochana Babciu!
Nie
myślałaś nigdy o tym, żeby przygarnąć kota? Co prawda tata mówi, że gdybyś
przygarnęła, nikt nie miałby wątpliwości, że ma do czynienia z czarownicą, ale
koty i tak są fajne, prawda Babciu? Poza tym koty rządzą światem i ktokolwiek,
komu się wydaje, że potrafi podbić świat, a nie ma kota – jest w błędzie… Kot
jest gwarancją sukcesu. Kto dobrze służy swojemu kotu (nawet jeśli żyje w
błędnym przekonaniu, że jest jego panem), może mieć nadzieję na przychylność
kocich bogów. Podobno wiedzieli o tym już faraonowie. A pan Perrault podał na
to naukowy przykład w historii o kocie w butach.
Dlaczego
Ci o tym piszę? Ano, taki mamy miesiąc, że kotki dają znać o sobie. I nie
chodzi wcale o takie banały jak marcowe nocne kocie orkiestry – to ograny
numer! Kot, jak artysta, potrzebuje wciąż zaskakiwać, żeby zachować status
idola i zwrócić na siebie uwagę nie tylko swojej stałej publiczności, ale też
żeby poszerzać jej kręgi, co choć w pewnej części zaspokoi potrzeby jego
boskiej osobowości. Wydawałoby się, że kotki na drzewach, zwłaszcza w marcu, to
też żadna nowość, dlatego czasem potrzeba tzw. „przytupu”…
W
jednej z prowincjonalnych dzielnic naszego prowincjonalnego miasteczka, gdzie
życie toczy się powoli, a mieszkańcy zachowują zdrowy kontakt z naturą,
znajduje się typowa dla takich miejsc remiza. W remizie stoi gotowy do akcji
wóz strażacki, którym dzielni panowie z Ochotniczej Straży Pożarnej pędzą na
złamanie karku, żeby ratować czyjeś życie albo dobytek. Straż jest ochotnicza,
a nie zawodowa, a polega to na tym, że
panowie nie czekają na wezwanie w remizie, tylko przybiegają z domu, bo mają
inne obowiązki.
Pewnego
ponurego i ciemnego sobotniego popołudnia w tejże dzielnicy, kiedy wszyscy
oddawali się przyjemnościom tradycyjnie przypisanym sobotnim popołudniom, w
remizie zawyła syrena…
Niejedno miejsce przy biesiadnym
stole zostaje nagle opuszczone, z niejednej toalety wypada ktoś w pośpiechu,
wciągając spodnie (i do niejednej ktoś wraca, żeby spuścić wodę), na niejednej
głowie nabity zostaje guz podczas próby opuszczenia w pośpiechu niskich drzwi z
jakiejś piwnicy albo chlewika. Ale w kilka minut drużyna siedzi już w samochodzie,
który cały rozświetlony, wyjący, buczący i warczący wypada na szosę i pędzi do
akcji…
Wóz
bojowy przybywa z hałasem na miejsce, panowie wypadają z niego i nuże rozwijać
węże, wysuwać drabinę: „szybciej, szybciej, gdzie ten pożar”?! A przed wozem
stoi mała zasmarkana dziewczynka i wskazuje dowódcy gałąź starej lipy na której
siedzi… kotek. Bo kotek wszedł na drzewo i teraz boi się zejść…
Strażacy
się uspokajają, podchodzą pod drzewo, wołają: „kici, kici”, uśmiechają się do puszystego
kotka życzliwie, ręce wyciągają, pogłaskaliby chętnie – ale kotek tylko patrzy
na nich nieufnie i się nie rusza. Panowie przynoszą więc drabiny, próbują wejść
na drzewo i ściągnąć futrzaka. Ale kotek, widząc rozświetlony wóz bojowy, tłum
gapiów, który zebrał się po przyjeździe auta, jaśniejące reflektory i
wspinającego się do niego po drabinie człowieka w kasku i skafandrze, postanawia
się jednak ruszyć - w górę…
Strażak
klnie brzydko pod nosem, dziewczynka płacze, kot miauczy, za każdym podmuchem
wiatru zmieniając położenie względem pnia… Zapada decyzja: trzeba wezwać
zawodowców z dłuższą drabiną. Po kilku minutach coraz głośniej słychać
zbliżający się sygnał pędzącego kotkowi na ratunek specjalistycznego pojazdu.
Po chwili dwa wozy bojowe, dwie drużyny strażaków, przybyli za nimi
fotoreporterzy, dziennikarze, telewizja i jeszcze większy tłum gapiów stoją pod
drzewem i wpatrują się w szarpaną wiatrem gałąź, do której przyczepiony jak
chorągiewka miota się kotek… Dzięki profesjonalnemu sprzętowi kotek szybko
trafia do skrzyneczki, w której bezpiecznie zostaje sprowadzony na ziemię i
oddany zasmarkanej, ale szczęśliwej dziewczynce. Wszyscy biją brawo, cieszą się
razem z dziewczynką, dziękują i wyrażają
podziw dla poświęcenia strażaków, po czym rozentuzjazmowani rozchodzą się do
domów, komentując całe zajście. Strażacy również wracają do remizy, rozbierają
się i wracają do porzuconych zajęć i towarzystwa, żeby uczynić zadość tradycji
sobotniego popołudnia.
I
kiedy na nowo zostają uruchomione kątówki w przydomowych warsztatach, zamknięte
zostają (od środka) drzwi toalet, a niewielkie kryształowe naczynia, które
dotąd stały puste, wypełniają się po raz pierwszy tego wieczoru zmrożoną cieczą
(„dwie akcje w jedną sobotę to się nie zdarzą, niemożliwe!”) znów wyje syrena w
remizie…
Niemożliwe
staje się możliwym, a cały scenariusz porzucania wszystkiego, przy czym się stoi
czy siedzi, odgrywa się od nowa. I znów po kilku minutach od wezwania błyskający
i huczący jak burza wóz pędzi wąskimi uliczkami starej dzielnicy – tyle, że tym
razem w drugą stronę. I znów przybywają na miejsce, wybiegają z wozu, żeby jak
najszybciej przygotować go do akcji, rozglądają się za hydrantem, szukają
wzrokiem płomieni… a przed wozem stoi mały zasmarkany chłopiec i wskazuje
dowódcy na kota wczepionego pazurami w wysoką topolę…
Niejeden
strażak, ściągając w tym momencie kask, ma ochotę walnąć nim o ziemię albo
nawet w stronę kota, ale drapią się tylko z zakłopotaniem po głowach, patrzą na
siebie porozumiewawczo, uśmiechają się do chłopca i dalej - wysuwać drabinę.
Kot,
widząc rozświetlone jak statek kosmiczny auto, tłum zebranych gapiów i wspinającego
się do niego strażaka, nagle odkrywa niesprawdzoną dotychczas możliwość opuszczenia
zajmowanego miejsca i ucieka. Gdzie? Oczywiście w górę…
Strażacy
już nawet nie klną, tylko wzywają zawodową drużynę z dłuższą drabiną. Ta po
chwili przyjeżdża jak kolejna chmura burzowa z błyskami i grzmotami, ciągnąc za
sobą kolumnę aut pełnych spragnionych sensacji dziennikarzy. Tłum się
powiększa, błyskają flesze aparatów i telefonów, świecą dziko rozwarte szeroko
oczy kota miotanego wiatrem razem z cieniutką gałęzią topoli. Teraz już nawet
nie wygląda, jakby choć przez chwilę miała mu błysnąć myśl o szukaniu nowej
drogi ucieczki i za którymś razem strażakowi udaje się złapać w locie mijającą
go gałąź z kurczowo uczepionym jej nastroszonym jak szczotka ryżowa kotem.
Futrzak bez protestu trafia do skrzynki i po chwili ląduje bezpiecznie u
chłopca.
Potem
jeszcze serdeczne podziękowania, czochranie futerka, pamiątkowe zdjęcia, kilka
słów do mikrofonu, uśmiech do kamery i wszyscy się rozchodzą. Strażacy i
reporterzy też wsiadają w swoje wozy, nie mogąc się nadziwić, co te koty dzisiaj
wyprawiają.
Kiedy
strażacy wracają do siebie, jest już za późno, żeby uruchamiać piły albo
wiertarki, a towarzystwo przy stołach nie bardzo rozumie, co się do niego mówi.
Z sobotniego wieczoru pozostaje ewentualnie oglądanie telewizji – pod warunkiem,
że ktoś nie wpadł akurat na pomysł, żeby nadać np. musical „Koty”… Nie
pozostaje nic innego, jak wziąć prysznic i położyć się spać…
A
gdzieś tam kilka domów dalej puszysty kotek małej dziewczynki i nastroszony kocur
chłopczyka wygrzewają się przytulone do dzieci i mruczą z zadowolenia…
No
i jak, Babciu, masz jeszcze wątpliwości, kto rządzi światem?
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
http://nowiny.rybnik.pl/artykul,40089,strazacy-z-popielowa-uratowali-dwa-koty-.html
http://www.rybnik.com.pl/wiadomosci,nietypowe-akcje-ratunkowe-strazakow-z-popielowa,wia5-3266-29647.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz