środa, 2 marca 2016

145. WAITERMAN

Kochana Babciu!
               
                Oscary już rozdane, a ja o mało nie zapomniałam napisać Ci, że i u nas niedawno powstał pewien film, którego główny bohater też mógłby stanąć na czerwonym dywanie. A jak było o nim głośno! Niestety, powstał trochę przypadkowo i nie ma w nim najlepszych scen, bo operator za późno włączył kamerę…
                To powinien być western o superbohaterach. Babciu, lubisz westerny? Fajne są. W każdym westernie jest Dobry, Zły i salun. Oczywiście, Dobry walczy ze Złym, a gdzieś w tle zawsze musi być salun – i u nas to się wszystko zgadzało. Tylko że na Dzikim Zachodzie Zły z Bandą (mięso armatnie) przyjeżdżał do miasta, zabijał szeryfa, parkował konia (ewentualnie w odwrotnej kolejności), a potem wchodził do salunu, przewracał jakiś stół albo dwa i z pistoletem w ręku albo pod ręką kazał kelnerowi się obsłużyć. I później jakiś Dobry musiał pomścić szeryfa i niezapłacony rachunek. Nam jednak, wbrew pozorom, do Dzikiego Zachodu jeszcze daleko i Zły przyjeżdża w białych skarpetkach, parkuje samochód, wchodzi z Bandą do restauracji, składa zamówienie i grzecznie czeka, aż kelner je przyniesie. Później kulturalnie, za pomocą widelca i noża spożywa jakieś rarytasy, może nawet wycierając co jakiś czas usta chusteczką. A potem chyłkiem, po cichutku, niezauważony próbuje przemknąć z Bandą do wyjścia, „zapominając” o rachunku…


                Tak właśnie podobno było. Początek nudny, ale ważny dla zrozumienia dalszego ciągu akcji, która rozkręca się właśnie w tym momencie. Bo oto na scenę wchodzi Dobry ze swoim Towarzyszem (rola drugoplanowa, ale niezbędna do zadawania pytań i przekazywania wieści). Czyli w naszej wersji wyobrażam to sobie tak: dwóch kelnerów widzi, jak dwóch klientów dających nadzieję nie tylko na znaczny rachunek, ale i zacny napiwek, znika od stolika i właśnie cichutko zamykają się drzwi. Niewiele myśląc, panowie rzucają się w pogoń za złodziejami: wypadają na ulicę, rozglądają się w lewo, w prawo i dostrzegają klientów. Tamci również orientują się, że są ścigani i rzucają się do ucieczki.
 Tu, niestety, brak wiarygodnych informacji, jak rozegrała się najważniejsza scena. Bo jak się później okazało, Dobry znał wschodnie sztuki walki, które pomogły mu unieszkodliwić Złego. Ale czy wyskoczył jak przyczajony tygrys, przeleciał w powietrzu 15 metrów i wylądował złodziejowi na plecach? Czy dogonił łobuza, wyzwał na pojedynek, a potem położył przeciwnika z półobrotu, jak Strażnik Teksasu? Czy stanęli naprzeciw siebie i wymienili zwyczajowe nieuprzejmości zanim zwarli się w walce jak Joker z Batmanem? I jaki wpływ na kondycję łobuza miał dopiero co spożyty posiłek? Niestety, tego nie wiadomo, bo kiedy dziennikarz przebywający akurat w pobliżu włączył nagrywanie, Dobry przysiadł już na Złym jak Kung-Fu Panda i nie pozwalał się ruszyć…

                W tym czasie Banda (tu: drugi klient) wzięła nogi za pas, a Towarzysz wezwał ludzi szeryfa (tu: policja) i z bezpiecznej odległości osłaniał Dobrego, kibicując mu podczas przyduszania niedobrego. I tu western przechodzi w coś w rodzaju komiksu Marvela. Dzięki dziennikarzom, którzy popędzili z kamerami na złamanie karku, żeby udokumentować sensację, widać, jak przybyli ludzie szeryfa ze stoickim spokojem zmierzają po złodzieja. Tylko papierosa nie zapalili. Tak jakby kelner łapał takich po kilku codziennie, więc byli o niego spokojni – „poradzi sobie, w końcu to Waiterman”. Za to o mało nie oberwał od nich po nosie operator kamery – jego obecność najwyraźniej dużo bardziej panów zaniepokoiła, niż wyrywający się złodziej. Dopiero zawołanie „dziennikarze” sprawiło, że nagle stali się dla ludzi szeryfa niewidzialni jak Frodo po założeniu magicznego pierścienia…
                Zresztą, wydawać by się mogło, że takie akcje są w naszym mieście na porządku dziennym, patrząc na reakcje przechodniów na filmie. Chodzą staruszki, zakochane pary i zerkają od niechcenia. „Albo to rzadko biega po mieście ktoś za złodziejem? Nasz bohater, Waiterman, ostatni sprawiedliwy, czuwa. W odpowiednim momencie zerwie fartuch, jak Clark Kent garnitur i sam rozprawi się z niegodziwcami. A potem przekaże ich ludziom szeryfa. Zło jak zwykle zostanie pokonane, dobro znów zatriumfuje. Czym się tu podniecać?” – zdają się mówić miny przechodniów na centralnym placu naszego Gotham City. Tylko matki pokazują dzieciom bohatera w akcji: "ucz się, ucz, żebyś ty też kiedyś mógł zostać bohaterem". 

                Klient na gapę pewnie wolałby o tym dniu jak najszybciej zapomnieć. Za to o dzielnych kelnerach usłyszała cała Polska, a dzięki przytomnemu operatorowi nawet zobaczyła finał ich akcji. Teraz na pewno każdy trzy razy sprawdzi, czy wziął portfel, zanim wejdzie do restauracji. A i napiwki będą hojniejsze. I chociaż tata mówi, że kelnerzy biegli za niepłacącym klientem, bo inaczej musieliby pokryć jego rachunek z własnej kieszeni, to dzięki rozgłosowi wszystkim może się wydawać, że przynajmniej w jednym z nich odezwała się dusza bohatera. I gdyby jakieś niebezpieczeństwo zagrażało naszemu miastu, wystarczy wezwać go jakimś tajemniczym sygnałem, a wtedy ON pojawi się z groźną miną i spod półprzymkniętych powiek obrzuci badawczym spojrzeniem rynek skąpany w blasku zachodzącego słońca…
                Biedny kelner…

Całuję Cię mocno!

Twoja J.








Podobne:

62. BollyROW



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz