Kochana Babciu!
Dostałaś
moją pocztówkę z Krakowa? Byliśmy na szkolnej wycieczce. Z noclegiem! Zwiedziliśmy
kilka fajnych miejsc, dowiedzieliśmy się paru ciekawych rzeczy i w sumie
świetnie się bawiliśmy. A co najważniejsze – cali, zdrowi i w komplecie wróciliśmy
do domu. Bo to wcale nie było oczywiste. Gdyby spotkały nas te wszystkie
niebezpieczeństwa, których przed wyjazdem obawiali się rodzice, wróciłoby nas mniej,
niż przeciętny Polak czyta książek w ciągu roku. Dlatego niewiele brakowało, a z
wycieczki byłyby nici…
Oczywiście
dzieci nie uczestniczyły w spotkaniach organizacyjnych przed wycieczką, ale raz
podsłuchałam (niechcący…), jak mama opowiadała tacie, co się na jednym z tych
spotkań działo. I nie wiem, czy gdyby pani zrobiła to spotkanie z dziećmi,
zamiast z rodzicami, to poziom dyskusji nie byłby o kilka poziomów wyższy.
Najpierw
mama kolegi, który prawie nie wychodzi z domu, tylko ciągle gra na komputerze,
obraziła się, że na wycieczkę nie wolno dzieciom brać ze sobą komórek. Kolega
zgodził się pojechać na wycieczkę pod warunkiem, że będzie mógł wziąć ze sobą
nowiutkiego smartfona. Jego mama przekonywała, żeby jednak pozwolić dzieciom wziąć
telefony na wycieczkę, bo to będzie dla nich atrakcja. Pani najpierw
zaniemówiła, a potem z przerażeniem w oczach patrząc na innych rodziców,
powiedziała, że to wycieczka ma już być atrakcją… Nie zyskał ten argument powszechnej
aprobaty, ale na szczęście przekonał o jedną osobę więcej, niż było
przeciwników.
Dobrze,
że mamy panią wychowawczynię, bo wychowawca mógłby oberwać po nosie od taty
kolegi, który wszystkim dokucza. Ten tata bardzo chciał poznać nazwę i dokładny
adres hotelu oraz zobaczyć zdjęcia pokoi, w których ma nocować jego synek.
Bardzo się zdenerwował, kiedy pani powiedziała, że nie ma zdjęć, a nazwy i
adresu nie pamięta, bo tym zajęła się pani z innej klasy, z którą jedziemy. Ochłonął,
dopiero kiedy pani wzięła jego numer telefonu i obiecała, że jeszcze tego
samego dnia wieczorem poda mu wszystkie informacje.
Mama
koleżanki, która na drugie śniadanie nosi tylko batoniki i inne słodycze, chciała
wiedzieć, gdzie i o jakich godzinach będziemy jedli posiłki i czy będą
odpowiednio ciepłe i pożywne. Bardzo się oburzyła, że nasza pani nie zna adresu
restauracji, a aż zbladła na wieść o tym, że mamy mieć ze sobą kanapki, bo
wcześnie wyjeżdżamy, a obiad będzie późno. Brak pewności naszej pani („chyba
tak”), czy w hotelu po śniadaniu dostaniemy coś ciepłego na wynos, o mało nie
przyprawił mamy koleżanki o zawał. Dopiero ustalenie, że wszystkie dzieci biorą
termosy, trochę ją uspokoił.
Jedna
z moich koleżanek bardzo lubi chwalić się, jak dużo kosztowały różne ubrania
albo zabawki, które przynosi do szkoły. Co prawda nie jest najlepsza z
matematyki, ale bardzo dobrze przelicza złotówki na euro, za które tata kupuje jej
prezenty za granicą, gdzie pracuje. Tata akurat był też na tym spotkaniu i
bardzo nie podobało mu się, że wycieczka taka droga. Koniecznie chciał znać cenę
każdego biletu, posiłku i przejazdu. A kiedy okazało się, że wycieczka była
organizowana z pomocą biura podróży, tata koleżanki stwierdził, że on też
chciałby być nauczycielem i mieć dwa dni wolnego, z wycieczką do Krakowa na
koszt uczniów…
Te
wszystkie wątpliwości były tematem żywej dyskusji, której nasza pani od pewnego
momentu przysłuchiwała się tylko z boku z osłupieniem. Na kilka dni przed
planowanym wyjazdem wycieczka zawisła na włosku, bo część rodziców postanowiła
zrezygnować. Nie wiem, kto i jak ich przekonał, ale w końcu pojechaliśmy
wszyscy.
Choć
trębacz, jak zwykle, ostrzegał z wieży mariackiej, Tatarzy nie napadli na
miasto, a smok, choć niezmiennie zieje ogniem przed swoją jamą, nikogo nie
pożarł. My za to pożeraliśmy nasze porcje obiadowe z wielkim apetytem, bo
atrakcji było tyle i tak nas pochłaniały, że nawet nie zauważaliśmy, jak leciał
czas i dopiero siadając przy stoliku uświadamialiśmy sobie, jacy jesteśmy
głodni. Nikt nie zamarzł, nie padł z głodu, ze zmęczenia, ani po odstawieniu
komputera.
Mogłabym
się zastanawiać, czy moi rodzice kochają mnie mniej, niż ci zatroskani i
oburzeni swoje dzieci, skoro mają zaufanie do wychowawców, z którymi jeżdżę na
wakacje albo wycieczki i powierzają mnie ich opiece bez kontrolowania każdej
ich decyzji. Mogłabym też dociekać, jak wyglądało dzieciństwo rodziców
koleżanek i kolegów, bo moi twierdzą, że jeździli na wycieczki, podczas których
sypiało się na szkolnych podłogach, w namiotach, a nawet w stodołach na słomie,
a jadało się kanapki z mięsem z konserwy i nie zawsze ciepłe zupy w barach
mlecznych.
Ale myślę sobie, że jeśli ja wcale nie kocham ich mniej, kiedy się czasem od nich uwolnię na chwilę, to może oni to rozumieją, bo mają tak samo? A skoro oni przeżyli, to może i nam się uda?
Jak uważasz, Babciu?
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Podobne:
Super sprawa taka wycieczka. Warto jeszcze przemyśleć takie https://wycieczkiszkolne.atas.pl/wycieczka/paryz-i-dysneyland-wycieczka-szkolna-TF1-11 dalsze podróże
OdpowiedzUsuń