środa, 2 listopada 2016

165. WYCIECZKA SZKOLNA

Kochana Babciu!
               
                Dostałaś moją pocztówkę z Krakowa? Byliśmy na szkolnej wycieczce. Z noclegiem! Zwiedziliśmy kilka fajnych miejsc, dowiedzieliśmy się paru ciekawych rzeczy i w sumie świetnie się bawiliśmy. A co najważniejsze – cali, zdrowi i w komplecie wróciliśmy do domu. Bo to wcale nie było oczywiste. Gdyby spotkały nas te wszystkie niebezpieczeństwa, których przed wyjazdem obawiali się rodzice, wróciłoby nas mniej, niż przeciętny Polak czyta książek w ciągu roku. Dlatego niewiele brakowało, a z wycieczki byłyby nici…
                Oczywiście dzieci nie uczestniczyły w spotkaniach organizacyjnych przed wycieczką, ale raz podsłuchałam (niechcący…), jak mama opowiadała tacie, co się na jednym z tych spotkań działo. I nie wiem, czy gdyby pani zrobiła to spotkanie z dziećmi, zamiast z rodzicami, to poziom dyskusji nie byłby o kilka poziomów wyższy.


                Najpierw mama kolegi, który prawie nie wychodzi z domu, tylko ciągle gra na komputerze, obraziła się, że na wycieczkę nie wolno dzieciom brać ze sobą komórek. Kolega zgodził się pojechać na wycieczkę pod warunkiem, że będzie mógł wziąć ze sobą nowiutkiego smartfona. Jego mama przekonywała, żeby jednak pozwolić dzieciom wziąć telefony na wycieczkę, bo to będzie dla nich atrakcja. Pani najpierw zaniemówiła, a potem z przerażeniem w oczach patrząc na innych rodziców, powiedziała, że to wycieczka ma już być atrakcją… Nie zyskał ten argument powszechnej aprobaty, ale na szczęście przekonał o jedną osobę więcej, niż było przeciwników.
                Dobrze, że mamy panią wychowawczynię, bo wychowawca mógłby oberwać po nosie od taty kolegi, który wszystkim dokucza. Ten tata bardzo chciał poznać nazwę i dokładny adres hotelu oraz zobaczyć zdjęcia pokoi, w których ma nocować jego synek. Bardzo się zdenerwował, kiedy pani powiedziała, że nie ma zdjęć, a nazwy i adresu nie pamięta, bo tym zajęła się pani z innej klasy, z którą jedziemy. Ochłonął, dopiero kiedy pani wzięła jego numer telefonu i obiecała, że jeszcze tego samego dnia wieczorem poda mu wszystkie informacje.
                Mama koleżanki, która na drugie śniadanie nosi tylko batoniki i inne słodycze, chciała wiedzieć, gdzie i o jakich godzinach będziemy jedli posiłki i czy będą odpowiednio ciepłe i pożywne. Bardzo się oburzyła, że nasza pani nie zna adresu restauracji, a aż zbladła na wieść o tym, że mamy mieć ze sobą kanapki, bo wcześnie wyjeżdżamy, a obiad będzie późno. Brak pewności naszej pani („chyba tak”), czy w hotelu po śniadaniu dostaniemy coś ciepłego na wynos, o mało nie przyprawił mamy koleżanki o zawał. Dopiero ustalenie, że wszystkie dzieci biorą termosy, trochę ją uspokoił.
                Mamy w klasie kolegę, który słabo się uczy, za to nadrabia znajomością słownictwa, którego dorośli zabraniają używać dzieciom i każdą przerwę spędza na bieganiu po korytarzu z chłopcami. Jako że plan wycieczki zakładał naprawdę dużo zwiedzania różnych ciekawych miejsc w Krakowie, jego mama miała wątpliwości, czy to na pewno potrzebne, czy zdążymy te wszystkie miejsca zobaczyć i czy nie będziemy się nudzić. Najbardziej jednak martwiło ją, jak duże odległości będziemy musieli pokonywać na własnych nogach w ramach krakowskiego Starego Miasta i czy aby na pewno nie zmarzniemy. Nie przekonywały jej prognozy zakładające słoneczną pogodę.
                Jedna z moich koleżanek bardzo lubi chwalić się, jak dużo kosztowały różne ubrania albo zabawki, które przynosi do szkoły. Co prawda nie jest najlepsza z matematyki, ale bardzo dobrze przelicza złotówki na euro, za które tata kupuje jej prezenty za granicą, gdzie pracuje. Tata akurat był też na tym spotkaniu i bardzo nie podobało mu się, że wycieczka taka droga. Koniecznie chciał znać cenę każdego biletu, posiłku i przejazdu. A kiedy okazało się, że wycieczka była organizowana z pomocą biura podróży, tata koleżanki stwierdził, że on też chciałby być nauczycielem i mieć dwa dni wolnego, z wycieczką do Krakowa na koszt uczniów…

                Te wszystkie wątpliwości były tematem żywej dyskusji, której nasza pani od pewnego momentu przysłuchiwała się tylko z boku z osłupieniem. Na kilka dni przed planowanym wyjazdem wycieczka zawisła na włosku, bo część rodziców postanowiła zrezygnować. Nie wiem, kto i jak ich przekonał, ale w końcu pojechaliśmy wszyscy.

                Choć trębacz, jak zwykle, ostrzegał z wieży mariackiej, Tatarzy nie napadli na miasto, a smok, choć niezmiennie zieje ogniem przed swoją jamą, nikogo nie pożarł. My za to pożeraliśmy nasze porcje obiadowe z wielkim apetytem, bo atrakcji było tyle i tak nas pochłaniały, że nawet nie zauważaliśmy, jak leciał czas i dopiero siadając przy stoliku uświadamialiśmy sobie, jacy jesteśmy głodni. Nikt nie zamarzł, nie padł z głodu, ze zmęczenia, ani po odstawieniu komputera.
                Mogłabym się zastanawiać, czy moi rodzice kochają mnie mniej, niż ci zatroskani i oburzeni swoje dzieci, skoro mają zaufanie do wychowawców, z którymi jeżdżę na wakacje albo wycieczki i powierzają mnie ich opiece bez kontrolowania każdej ich decyzji. Mogłabym też dociekać, jak wyglądało dzieciństwo rodziców koleżanek i kolegów, bo moi twierdzą, że jeździli na wycieczki, podczas których sypiało się na szkolnych podłogach, w namiotach, a nawet w stodołach na słomie, a jadało się kanapki z mięsem z konserwy i nie zawsze ciepłe zupy w barach mlecznych.
Ale myślę sobie, że jeśli ja wcale nie kocham ich mniej, kiedy się czasem od nich uwolnię na chwilę, to może oni to rozumieją, bo mają tak samo? A skoro oni przeżyli, to może i nam się uda?
Jak uważasz, Babciu?


Całuję Cię mocno!

Twoja J.



Podobne:







1 komentarz: