niedziela, 28 czerwca 2015

115. DZIKIE JABŁONIE

Kochana Babciu!
               

                No to mamy wakacje! Świadectwa rozdane, kwiatki wręczone, wierszyki wyrecytowane, piosenki odśpiewane – żegnaj szkoło! Na dwa miesiące. Wiesz, Babciu, że po angielsku wakacje to tyle, co „dni świąteczne”? Pewnie że świąteczne: dziesięć tygodni bez lekcji i sprawdzianów to musi być świąteczne! Kiedyś myślałam, że po polsku wakacje mają coś wspólnego z akacjami, tylko nie bardzo wiedziałam co, bo te kwitną wcześniej. Ale pani wytłumaczyła nam, że to od łacińskiego słowa „vacatio”, które oznacza „odpoczywanie” albo „uwolnienie”. No i tak to mi pasuje.
                Jak wiesz, zakończenie roku szkolnego to taki czas, kiedy wiele się w szkołach dzieje – nie tylko w związku z wystawianiem ocen i świadectw. W tym czasie każda szkoła chce pokazać rodzicom, jak jest fajna i zaprasza rodziców na występy ich pociech, żeby mogli pozachwycać się podwójnie: talentami swoich pociech i szkołą, która je tak wspaniale rozwija. Stąd przeróżne festyny, akademie i przedstawienia.
                Przybywają na nie tłumnie dumni rodzice, czasem dziadkowie, a nierzadko rodzina z drugiego końca Polski, podziwiać przyszłe Angeliny i początkujących Bradów. I zasiada naród przybyły na spotkanie ze sztuką na widowni i dalej wypatrywać swoich ulubieńców. A my, ukryci za falującymi kotarami z przyczepionym szpilkami literkami układającymi się w napisy „Żegnaj szkoło!” albo „Niech żyją wakacje!” przestępujemy nerwowo z nogi na nogę, powtarzamy role i na różne sposoby próbujemy dostrzec rodzinę wśród publiczności. A kiedy wreszcie udaje się zapanować nad trzeszczącymi mikrofonami, ściszonymi kolumnami i zbyt wysokimi statywami, śpiewa się hymn. W czasie hymnu stoi się na baczność. Dzieci obowiązkowo, rodzice o  ile pozycja ta pozwala swobodnie rozmawiać z sąsiadem. Potem dyrekcja wygłasza przemówienie i uroczyście ogłasza rozpoczęcie części artystycznej.
               
                Część artystyczna polega na tym, że my wychodzimy na scenę i występujemy, a rodzice nas podziwiają. Chciałabym powiedzieć, że jak w teatrze, ale kiedy pani zabiera nas do teatru, wszyscy musimy cichutko siedzieć i patrzeć na to, co dzieje się na scenie, a jeżeli ktoś rozmawia, to może spodziewać się uwagi w dzienniczku albo przynajmniej surowego spojrzenia pani. Niestety, o szkolnych uroczystościach z rodzicami na widowni nie można powiedzieć, że jest jak w teatrze. Raczej jak na festynie: ktoś występuje, ktoś to ogląda, niektórzy robią zdjęcia, inni filmują, jedni się śmieją, inni krzywią, większość chodzi z miejsca na miejsce, wszyscy ze sobą rozmawiają – brakuje tylko kiełbasek i waty cukrowej…
                Zerkając przez szpary miedzy kotarami za sceną można zaobserwować, że większość rodziców przybyła tu tylko dla jednej gwiazdy: własnego dziecka. Z każdą zmianą występujących zmienia się układ kamer, aparatów i telefonów wymierzonych z widowni w stronę sceny. Wymiany przepisów i informacji na temat nowych sklepów z modną odzieżą albo liczby koni pod maską najnowszej rodzinnej ozdoby zostają przerwane na czas pojawienia się na scenie zestresowanej pociechy któregoś z rozmówców. Wszyscy nagrywają, żeby obejrzeć na spokojnie w domu, bo przez ścianę fotoreporterów trudno coś zobaczyć – jedyna nadzieja w dobrym fokusie, o ile uda się znaleźć jakąś szczelinę na obiektyw… Po każdym występie ubywa publiczności, a ci, którzy muszą zostać do samego końca, spoglądają z zazdrością na tych, którzy już schowali swój cyfrowy sprzęt i niedyskretnie opuszczają salę.
                Właściwie to nam jest obojętne, ile osób siedzi na widowni, jeżeli tylko mogą nasz występ zobaczyć rodzice, a pani po wszystkim pochwali, że ładnie wyszło. Najbardziej obojętne jest przed występem, kiedy trema wierci w brzuchu. Ale kiedy już jest po uroczystości, a panie i rodzina chwalą nas za udany występ, robi się trochę smutno, że nie wszyscy chcieli to zobaczyć. I wszyscy chcielibyśmy być już dorośli jak nasi rodzice, żeby nie musieć zwracać uwagi na kogoś, czyj wysiłek w ogóle nas nie interesuje…

                Dopóki jednak jesteśmy dziećmi, na szkolnych uroczystościach musimy zachowywać się jakby to był teatr, a nie zwykły festyn. Panie mówią, że to po to, żebyśmy wyrośli na kulturalnych ludzi i umieli okazywać szacunek innym, bo np. wysłuchanie do końca czegoś, co ktoś ma do powiedzenia, nawet jeżeli nam się to nie podoba, też jest sposobem okazania szacunku, który należy okazywać każdemu.
                Nie wiem, Babciu, czego kiedyś uczono w szkołach, które podobno były lepsze niż dzisiaj, ale kiedy tak patrzyłam zza kotary na widownię, to pomyślałam sobie, że na kulturalnych ludzi to raczej niewielu udało się w nich wychować. I trochę się martwię, że co do niektórych przysłowie „niedaleko pada jabłko od jabłoni” nie wróży nic dobrego…
                Ale teraz nie mam zamiaru się tym martwić – w końcu wakacje to czas festynów, a nie teatrów, prawda, Babciu?

Całuję Cię mocno!


Twoja J.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz