piątek, 11 listopada 2016

166. LIST DO A.S.

Szanowny Panie Antoni*,


                Mamy listopad Anno Domini 2016. Za kilka dni minie 121 rocznica Pańskich urodzin, kilka miesięcy temu minęło 40 lat od Pańskiej śmierci. Właśnie świętujemy 98 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Dopiero co obchodziliśmy 78 rocznicę „kryształowej nocy”.
Minęło już kilka tygodni, odkąd przeczytałem Pańskie „Kroniki tygodniowe” z lat 1927-1938 i wciąż nie mogę dojść do siebie. 
Zastanawiał się Pan kiedyś, co pomyślą potomni o Waszym pokoleniu, pierwszym uwiecznionym na filmowych taśmach, czy te filmy wywoływać będą kpiny, czy uśmiech zażenowania. Jak Pan zdążył się przekonać, losy pokolenia Pańskiego i tego, które wychowywało się na Pańskiej twórczości, przez wiele lat budziły tylko lęk.
I mogłoby się wydawać, że po tamtych doświadczeniach już nic nie jest w stanie ludzi omamić do tego stopnia, żeby znów dać sobie powszechne przyzwolenie na nienawiść. Niestety, czytając „Kroniki tygodniowe”, które stały się mimowolnym zapisem narastania atmosfery zakończonej największym kataklizmem, jaki zgotował sobie człowiek, odnoszę wrażenie, że dziś jesteśmy mentalnie na tym samym etapie. Może trochę różnią się nazwiska, nazwy geograficzne i odrobinę inaczej rozkładają się akcenty, ale niektóre teksty z lat 30-tych można czytać jakby powstawały dzisiaj. I niestety, nie chodzi o uniwersalność ich przekazu, a o komentowane realia. 


Rządy czegoś w rodzaju sanacji – specjalistów od formułowania i egzekwowania od innych zasad i moralności, od której sami czują się zwolnieni, nie są nam dziś obce. Nie wiem, czy to, że obecnie rządząca organizacja doszła do władzy w legalnych wyborach, a nie w wyniku zamachu, świadczy o wyborcach lepiej, czy gorzej.
Na pozór wcale nie jest tak źle. Cenzura jeszcze nie jest powszechna. Nie ma też więźniów politycznych, bo dzisiaj nie ma takich w naszej części świata - są tylko tacy, którym udowodniono inne przestępstwa, najczęściej  finansowe. Rodzimi fachowcy od produkowania dowodów cieszą się łaską prezydenta, więc niebawem mogą tacy „przestępcy” pojawić się i u nas. Demokracja bliska jest sercu rządzących, pod warunkiem, że jest narodowa i podporządkowana jednej idei. Prawie nie ma analfabetyzmu, ale to akurat, jak Panu wiadomo, jest zasługa tych, którymi dzisiaj straszy się dzieci, czyli komunistów. Nie strzela się też do ludzi masowo wychodzących na ulicę. I nie ma Hitlera za zachodnią granicą. Za wschodnią, jak zawsze, buduje się imperium.  
Niestety, idee przyświecające niemieckiemu zbrodniarzowi znów są dla niektórych obywateli naszego kraju prawie tak atrakcyjne, jak przed 1939r. Fascynacja rządami silnej ręki, którą zaspokajał w II Rzeczpospolitej Hitler, tylko w niewielkim stopniu, zagospodarowuje dzisiaj Władimir Putin. Ale ten stopień na razie mu chyba wystarcza, bo znów nie podoba nam się zachód Europy. „Obwiepolacy” nazywają się dzisiaj tylko „narodowcami”, ale mają się chyba lepiej, niż kiedykolwiek. Chorągwie z falangą, zielone jak u islamskich fanatyków, stają się stałym elementem dekoracji uroczystości państwowych i kościelnych, a minister osobiście interweniuje u policji, kiedy zostają złapani na łamaniu prawa. Polak w swoim mesjanizmie znów staje się istotą niemal boską, choć nikt tak skutecznie go nie oszwabi, jak inny Polak. Ale to też okazuje się powodem do "dumy". I podobnie jak za najlepszych czasów Pańskich „Kronik”, wszędzie wokoło tropi się "lewaków" – z tą różnicą, że przed wojną istnieli naprawdę. O tym, że Żydom z natury przypisuje się działalność „antypolską” Panu nie trzeba mówić, bo to legenda starsza niż obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. I zawsze równie popularna. Ksenofobia wciąż ma się u nas dobrze.
To wszystko składa się na dzisiejszy „patriotyzm”.

Mimo wyeliminowania analfabetyzmu, dziś też, jak przed wojną, prawie nie czyta się w tym kraju książek. A jak Pan doskonale wie, poziom nienawiści rośnie wraz ze spadkiem czytelnictwa. Dlatego może się dziś wydawać, że Polska nie dała światu nic poza żołnierzami, a Polacy nie zwykli zajmować się niczym poza wojnami.
Kazimierz Wielki i Zygmunt Stary na szczęście trafili na banknoty, bo inaczej mało kto mógłby pamiętać o twórcach prawdziwej potęgi Rzeczpospolitej. Kopernika, co prawda, nie oddamy roszczącym sobie do niego pretensje Niemcom, ale do wagi jego odkrycia podchodzimy bez entuzjazmu. Znany na świecie Andrzej Frycz Modrzewski w  Polsce pozostaje co najwyżej patronem ulic, bo jego wizja państwa do dziś pozostaje dla nas zbyt demokratyczna. Ewenement tolerancji religijnej w XVI w. pozostaje w cieniu, bo niebezpiecznie może się komuś skojarzyć ze znienawidzonym „multi – kulti”. Pomysły edukacyjne Stanisława Konarskiego również przerastają kolejne administracje produkujące w szkołach przyszłych lojalnych poddanych. Chopina znamy z pomnika w Łazienkach i wódki - z muzyki niekoniecznie. Ignacy Łukasiewicz może i patronuje szkołom, ale jego sława nie dorównuje dowódcom wojskowym. Trudne do przyjęcia dla wielu wciąż pozostają teorie pedagogiczne Janusza Korczaka - dużo bardziej pasuje do narodowej mitologii jako ofiara holokaustu. Innemu polskiemu Żydowi, Pańskiemu przyjacielowi, Tuwimowi, trudno zapomnieć pochodzenie. Leśmian nie jest godzien nawet obchodzenia rocznicy śmierci. Twórczość Gombrowicza przerasta intelektualnie o niebo edukacyjnych politruków, więc usuwa się go ze spisu lektur. Noblistów – Szymborską i Miłosza, obrzuca się błotem i oprotestowuje miejsca pochówku, bo śmieli uwierzyć w młodości w komunizm. Wszystko to, co składa się na prawdziwą i trwałą siłę narodu, co pozwalało mu przetrwać najgorsze czasy, najważniejsze co może zaoferować ludzkości – jego intelekt i kultura, okazuje się dziś dla „patriotów” funta kłaków niewarta.
To, z czego dziś naród jest dumny, to bawełniana bluza z komiksową grafiką przedstawiającą zarośniętego husarza, karykaturalne graffiti z żołnierzami wyklętymi i wiersze poety-starca, szczującego Polaków na Polaków.

Lata 30-te XX w. różniły się od naszych czasów jeszcze pod innym, ważnym względem – technologicznym. Radio i gazety, równie mało rzetelne i obiektywne, co dzisiejsze media, nie dawały takich możliwości jak internet. Podburzanie ludzi, karmienie sztucznymi sensacjami i fałszywymi informacjami za pomocą prasy trwało dłużej, niż w dobie powielania błyskawicznie i w nieskończoność każdej manipulacji za pomocą „mediów społecznościowych”. Nie wiem, o ile mniej czasu potrzebowaliby hitlerowcy na doprowadzenie do „nocy kryształowej”, gdyby mieli internet.

Być może nie grozi nam dzisiaj żaden zewnętrzny wróg z samolotami, czołgami i bombami przekraczający nasze granice. Być może największymi naszymi wrogami jesteśmy my sami - narzędzia w rękach cynicznych polityków, którzy już nie tylko dają przyzwolenie na nienawiść, ale wprost ją podsycają.

Od przyzwolenia na nienawiść zaczynają się wszystkie ludobójstwa.
Ale dla Pana to żadna tajemnica.

W ten listopadowy wieczór
z wyrazami podziwu
Czytelnik


*Antoni Słonimski - ur. 15 XI 1895, Warszawa, zm. 4 VII 1976, tamże; poeta, satyryk, felietonista, komediopisarz, prozaik, krytyk teatralny; potępiał sanację za zbrodnie w Berezie Kartuskiej, po wojnie inicjator Listu 34 oraz sygnatariusz Listu 59 - wyrazów sprzeciwu przeciwko autorytarnemu postępowaniu władz. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz