Kochana
Babciu!
Kolejne
wakacje dobiegły końca. Jeszcze trwa przechwalanie się opalenizną, jeszcze nie
zniknęły z widoku zdjęcia z wakacji na Facebooku, a z toreb nie został jeszcze
do końca wytrzepany piasek z nadmorskich plaż, ale nic nie zmieni faktu, że to
już wrzesień. Taki miesiąc, który zwykle przynosi zmiany w przyrodzie i naszym
trybie życia.
Podobno
dawno temu ludzie w różnych zjawiskach pogodowych widzieli znaki zwiastujące
nieszczęścia, które spadną na ludzi. Nie wiem, jak należy odczytywać jakie
zjawisko, poza tym, że susza albo powódź mogą spowodować zniszczenie plonów, co
samo w sobie jest nieszczęściem. Coś w tym jednak musi być, bo jeśli ktoś tego
lata słuchał radia albo zaglądał do internetu, mógł dojść do wniosku, że pogoda
coś niedobrego robi tu z ludźmi.
O tegorocznym lecie można powiedzieć, że choć
powitało nas dość ozięble, to jednak dało nam tyle ciepła, że żegnamy je dość
oschle. W pierwszej połowie wakacji upały przeplatały się z gradowymi burzami i
wichurami, które połamały tyle drzew, że do dzisiaj nie miał ich kto
posprzątać. A druga połowa przyniosła takie upały, że po Wiśle, zamiast statków
wycieczkowych, spacerowały łosie – tak zrobiła się płytka.
W
radio słyszałam, że włoscy kierowcy robią się od gorąca bardziej nerwowi –
szybciej niż zwykle tracą cierpliwość, robią się agresywni, trąbią na siebie i
się kłócą. Nie wiem, kiedy włoscy kierowcy zachowują się inaczej, ale skoro
upał działa tak na przyzwyczajonych do słońca i wysokich temperatur ludzi
południa, to cóż dopiero musi się dziać z głowami owiewanych przez większą
część roku mgłą ludów środkowej Europy?
Najpierw
wszyscy pisali i mówili o chłopcu, który popełnił samobójstwo, bo nie mógł
znieść dokuczania rówieśników, którym nie podobały się jego spodnie i fryzura.
Wydawałoby się, że wobec takiej tragedii normalni ludzie zastanowią się nad
swoim zachowaniem - pewnie i tak się nie poprawią, ale przynajmniej na jakiś
czas zamilkną. Nie wiem, jak powinnam więc nazwać tych, dla których śmierć
czternastoletniego chłopca stała się okazją do „zabłyśnięcia” w internecie i
przekonywania o tym, jak dobrze się stało… Potem takie same komentarze (podobno
nawet tych samych „osób”) pojawiły się, kiedy zmarła pewna pani, która
prowadziła blog na temat mody… Nie wszystkim to chyba jednak wystarczyło, skoro
kolejny strumień brudu popłynął, kiedy zginął w wypadku syn znanego
dziennikarza…
Można
by wszystko tłumaczyć tym, że całe olbrzymie pokłady rozczarowania, głupoty,
złości i nienawiści, które przetaczają się przez portale niezależnie od pory
roku, przybrały na sile, kiedy wzrosła temperatura, a świeże, nie w pełni
rozwinięte jeszcze mózgi nawykłe do temperatury pokojowej zaczęły się gotować i
wyparowywać razem z potem. Ale oto upały się skończyły. I może z powodu tego,
że wyschnięte strumyki jeszcze nie zapełniły się wodą, potoki jadu i żółci nie
przestają płynąć. Co gorsza: porywają one nie tylko młodych i podatnych, ale
również dorosłych. I nie chodzi nawet o to, że najważniejsi politycy w państwie
nie podają sobie rąk, a ci, którzy już są pewni, że wygrają wybory, co jakiś
czas puszczają parę, co po zachłyśnięciu się władzą zrobią tym, którzy rządzą
teraz – to nic nowego. Jednak od kilku tygodni wyrażane wprost życzenia śmierci
pod adresem ludzi, którzy uciekają ze swoich krajów w poszukiwaniu lepszego i
bezpieczniejszego miejsca do życia, rozlewają się po internecie szerzej niż
Morze Śródziemne i nie widać ich końca…
Chciałabym,
Babciu, wierzyć, że to też tylko niemądre wyrostki, które próbują zwrócić na
siebie uwagę kolegów, prześcigając się, kto wymyśli głupszy i bardziej prymitywny
komentarz, ale jakoś nie mogę…
Myślisz,
Babciu, że ta cała złość jest wynikiem pogody? Że kiedy spadnie porządny
deszcz, rzeki i strumienie na powrót zapełnią się wodą, to wraz z kurzem spłynie
cała ta nagromadzona nienawiść? A mózgi, zarówno te młode, elastyczne, jak i te
stare, twarde – trochę ochłoną? Gdyby tak było, można by przeboleć burze i
grad, i połamane drzewa, i niejeden zerwany dach…
Przeraża
mnie, Babciu, myśl, że nie potrzeba żadnych plag sprowadzanych na ludzi ani przez
Pana Boga, ani przez Matkę Naturę, tylko sami sprowadzamy je na siebie – ludzie na ludzi. Boję się, że całe zło jednak jest w nas i narasta jak burzowa chmura w upalny
dzień, dopóki nie wyładuje się za pomocą grzmotów i błyskawic. Straszna myśl
nie daje mi spokoju – Babciu, czy jakikolwiek deszcz potrafi zmyć nienawiść,
czy to potrafią (czasem) tylko łzy?...
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz