W
ostatniej fali wypowiedzi Polaków wyrażających obawy przed pojawieniem się w
naszym kraju tysięcy przybyszów z krajów muzułmańskich, pojawia się argument
„obcości kulturowej”. Epitet ten nie tylko doskonale zaspokaja potrzeby
poprawności politycznej, ale też chętnie wykorzystywany jest przez środowiska
radykalne, kiedy starają się używać mniej „niezależnego” języka. W ten sposób staje
się on kolejnym hasłem pozwalającym monochromatyzować świat.
Oczywiste
jest, że kultury muzułmańska i chrześcijańska zdecydowanie różnią się od siebie.
W końcu o ich tożsamości decyduje to, co niepowtarzalne i spotykane tylko w
jednej z nich. Niewątpliwie jakaś płaszczyzna porozumienia jednak istnieje, bo
historia Polski - wydawałoby się, że wbrew coraz powszechniejszej obiegowej
opinii - w ogromnym stopniu opowiada nie tylko o konfrontacji, ale i
przeplataniu się cywilizacji Wschodu i Zachodu. Jak więc ma się „obcość
kulturowa” do relacji między ludźmi?
Ciekawostką
jest, że historia oręża polskiego, na którą bardzo często powołują się
środowiska narodowe - delikatnie mówiąc - „niechętne” wszelkim imigrantom, a
szczególnie muzułmańskim, naszpikowana jest przykładami nie tylko wojen, ale i
współpracy chrześcijan z muzułmanami.
Już
pod Grunwaldem osiedleni na terenach Wielkiego Księstwa Litewskiego Tatarzy,
czyli wyznawcy Allacha, wspierali rycerstwo Polski i Litwy w walce przeciwko
(podlegającemu bezpośrednio Papieżowi) Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii
Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Ówczesny kwiat europejskiego rycerstwa,
który poległ z rąk poddanych niedawno ochrzczonego króla Władysława, wydawałby
się bliższy kulturowo (zwłaszcza w czasach średniowiecznego uniwersalizmu)
mieszkańcom Korony niż przybysze z dalekich stepów. A jednak połączyła ich
jakaś sprawa.
W
czasie wojny trzynastoletniej król Kazimierz Jagiellończyk, którego brat zginął
pod Warną w walce z Turkami, zawsze mógł liczyć na wsparcie Tatarów przeciwko
Krzyżakom. Ci zresztą skwapliwie wykorzystywali ten fakt w swojej antypolskiej
propagandzie. Po sekularyzacji Zakonu okazało się, że polscy muzułmanie
przyczynili się do przejęcia przez Rzeczpospolitą roli „przedmurza
chrześcijaństwa”, którego chronić miała właśnie przed muzułmanami.
I
przez kilkaset lat, jak wiadomo, Rzeczpospolita i Imperium Osmańskie mierzyły
swoje siły z różnym skutkiem, ponosząc przy tym wiele ofiar. Wydaje się, że
jednak „bliskość kulturowa” nie musi być silniejsza od lojalności:
„Tatarzy z Wielkiego Księstwa Litewskiego
uczestniczyli w walkach po stronie polskiej przeciw najazdom z Chanatu
Krymskiego i w wojnach z Imperium Osmańskim. Do swych pobratymców z Krymu
powiedzieli podczas najazdu w 1508 roku: „Ani
Bóg, ani Prorok nie każą wam rabować, a nam być niewdzięcznymi, my was mamy za
rabusiów, a naszą szablą was pokonując, zabijamy hultajów, a nie braci naszych”.
W wyprawie pod Cecorę przeciw Turkom uczestniczyło 100 nadwornych Tatarów
księcia Samuela Koreckiego. Chorągwie tatarskie obecne były w wojsku koronnym
podczas wojen z Imperium Osmańskim pod Chocimiem w 1621 i 1673 roku i Wiedniem
w 1683 roku.”[1]
Pod
tym samym Wiedniem między sztandarami z półksiężycem powiewały chorągwie
walczących z cesarzem o niepodległość katolikami - Węgrami. A jak się później
okazało, skruszenie potęgi Wielkiej Porty przełożyło się na wzmocnienie Austrii
– jednego z sygnatariuszy traktatów rozbiorowych Rzeczpospolitej. "Bliskość kulturowa" przegrała z rachunkiem politycznym.
Wieki
XVI i XVII to bardzo popularny okres wśród sentymentalnych miłośników naszej
historii, tęskniących za dawną mocarstwowością. Nie wszyscy jednak zdają się
mieć świadomość, że był to czas nie tylko wojen, ale i intensywnej wymiany handlowej
i właśnie kulturalnej. Począwszy od wyposażenia militarnego, którego rodzaj
wymuszony został przez walki z Turkami, czyli np. różnych rodzajów szabel o
zakrzywionych ostrzach (w tym karabeli uznawanej za typowo polską), przez
wyposażenia wnętrz (dywany, tapczany – nawet same te słowa pochodzą z
tureckiego), po typowy strój szlachecki - najbardziej charakterystyczne
elementy kultury materialnej tamtego okresu Polacy zawdzięczali muzułmanom…
O
ile za zachodnimi i północnymi granicami Korony i Litwy wpatrywano się w modowe
wzorce paryskiego albo wiedeńskiego dworu, o tyle nad Wisłę i Niemen nowinki
płynęły ze… Stambułu. Obywatel Rzeczpospolitej w swoim odświętnym stroju - w
żupanie, kontuszu przewiązanym jedwabnym pasem, w szerokich spodniach i z
karabelą u boku - bardziej podobny był do sułtańskiego dworzanina, niż do
francuskiego kawalera w pończochach i peruce. Mimo regularnych wojen, faktem
była też fascynacja kulturą potężnego islamskiego sąsiada, z którym od 1414r.
Polska utrzymywała stałe stosunki dyplomatyczne. I to właśnie ta fascynacja,
płynąca przecież z indywidualnych, a nie administracyjnych wyborów, zdecydowała
o odrębnym charakterze polskiej kultury w ramach chrześcijańskiego świata.
Kiedy
dla tej odrębności zaczęło brakować miejsca w absolutystycznej Europie,
ograniczenie swobód nie-katolików (jeszcze z czasów Wazów) stało się pretekstem
do późniejszej ingerencji w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej przez
chrześcijańskich sąsiadów i de facto
pozbawienia jej suwerenności. O dziwo, najważniejszym zewnętrznym wsparciem dla
katolicko–narodowego powstania, za jakie uznawana bywa Konfederacja Barska
(1768r.), okazała się islamska Turcja, która wypowiedziała Rosji wojnę, kiedy wojska
tejże wkroczyły na tereny Polski, żeby zbrojnie tłumić bunt.
Po
likwidacji Rzeczypospolitej przez troskliwych i „bliższych kulturowo” sąsiadów,
w tym katolickich Habsburgów, których niedawno Sobieski ratował przed tureckim
najazdem, znów ta sama islamska Turcja, w przeciwieństwie do całej
chrześcijańskiej Europy (nie licząc Szwajcarii), nie uznała nigdy rozbiorów.
Oczywiście,
wynikało to z odwiecznego konfliktu Turcji z Rosją i przede wszystkim jako
złośliwość pod adresem moskiewskiego przedstawicielstwa należy rozumieć legendę
o powtarzanym przez dworzanina „Poseł z Lechistanu jeszcze nie przybył” podczas
corocznego przedstawiania dyplomatów w sułtańskim pałacu. Nie zmienia to jednak
faktu, że dwie potęgi reprezentujące dwie całkowicie odmienne kultury
wypracowały sobie przez wieki ścierania się ze sobą wzajemny szacunek, na który
nie potrafili sobie zapracować inni…
Na
gościnnej, choć islamskiej, tureckiej ziemi schronienie znajdowali uchodźcy z
Powstania Listopadowego (wieś Polonezköy pod
Stambułem), na islam przeszedł i wojskowym gubernatorem Aleppo w Syrii został
gen. Józef Bem, legiony próbował tworzyć Adam Mickiewicz – ten sam, który wcześniej
zachwycał się m.in. islamską architekturą Krymu.
Pojęcie
„obcości kulturowej” nie ma więc żadnego oczywistego przełożenia na relacje
między reprezentantami odmiennych kultur – czy to narodów, czy to pojedynczych
ludzi. Dopóki rozsądek panuje nad emocjami...
Nie
mam zamiaru kogokolwiek przekonywać tu do tego, że wszystkie współczesne nurty
w islamie są zdolne wznieść się ponad najgłębsze różnice między kulturami i współżyć
w zgodzie z innymi. Nie można jednak zapominać, że hermetyzm, religijny konserwatyzm,
fundamentalizm spotyka się w różnych kulturach, nawet jeżeli aktualnie nigdzie
nie przyjmują tak agresywnych form jak w islamie. Warto też pamiętać, że
uogólnianie i ferowanie „oczywistościami” nie zawsze jest tylko przejawem
głupoty albo niewiedzy – bardzo często bywa narzędziem manipulacji w rękach
tych, którzy w podtrzymywaniu strachu i konfliktów mają swój interes, a takich
nigdy nie brakuje.
Gdybyśmy
jednak poprzestali na uproszczonym widzeniu świata i przyjęlibyśmy, że z dwóch skonfliktowanych
kręgów kulturowych jeden zbudował swoją siłę dzięki respektowaniu podstawowych praw
człowieka oraz uznaniu ich za niekwestionowalne i uważa to za największy powód
do dumy, a drugi opiera się na sztywnych zasadach i normach uznawanych za ważniejsze
niż prawa jednostki, w tym ludzkie życie, to dojdziemy do wniosku, że nie może istnieć jakakolwiek płaszczyzna porozumienia, a upodobnienie
się do przeciwnika dla obu stron byłoby katastrofą.
Skoro
więc masowa migracja odbywa się tylko w jedną stronę, to może jednak warto
zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście nie jest tak, że jednak jakieś cechy wspólne istnieją, a potrzeby zaspokojenia głodu, bezpieczeństwa, wolności sumienia, są potrzebami, z którymi człowiek się rodzi i nie zależą od kultury?
Tak
jak umiejętność odczuwania współczucia?
K.O.
Źródła (niektóre):
4. http://www.deon.pl/religia/religie-swiata/art,43,chrzescijanie-w-krajach-muzulmanskich,strona,1.html („Trzeba wyraźnie podkreślić, idąc za stwierdzeniem wybitnych arabistów (np. Janusz Danecki), iż agresywny islam to ułamek całego islamu. Islam politycznie zaangażowany w prowadzenie działań fundamentalistycznych to kilka procent całości. (…)Trzeba stanowczo powiedzieć, że bojówkarze z oddziałów Al-Kaidy, a także terroryści innej proweniencji – w tym dawni komuniści z państw Azji Południowo-Wschodniej – wchodzących przed laty w skład byłego Związku Radzieckiego, a także w ogóle terroryści islamscy (wcześniej szkoleni przez Stany Zjednoczone i inne państwa do walki z sowieckim wojskiem okupującym np. Afganistan) NIE SĄ reprezentantami islamu.”)