Dobrzy
ludzie!
Wiem,
że na temat uchodźców wypowiadają się teraz wszyscy, ale i ja chciałbym
wyrzucić to z siebie, bo gryzie mnie i przeraża to, co widzę. A widzę takie
rzeczy, że własnym oczom nie wierzę.
Z
reguły staram się zrozumieć ludzkie postępowanie, nawet najdziwniejsze. Może to
błąd, ale wychodzę z założenia, że większość ludzi ma bardzo podobne potrzeby:
zaspokojenia głodu, bezpieczeństwa, bliskości z innymi ludźmi itp. Wbrew
pozorom, w świecie, w którym żyjemy, zaspokojenie tych potrzeb jest dużo
bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać, a to z kolei jest przyczyną
wszelkiego zła, jakie człowiek czyni, przy okazji obwiniając o nie cały świat
poza sobą. Tak to się nakręca. Tak to - w skrócie - widzę.
Wbrew
wielu osobom, którym przyszło żyć ze mną w jednym kraju, nie wierzę, że Polacy
są pod tym względem wyjątkowi – sorry. Co gorsza, swoje przekonania opieram na
obserwacji tychże, tym bardziej nie powinienem się więc dziwić. A jednak.
W
naszym kraju wszystko musi być „naj”: najpiękniejszy, choć przecież najbardziej
zrujnowany, najbardziej wyzyskany, choć mieszkają tu najbardziej pracowici
ludzie - i najszlachetniejsi, choć najbardziej na świecie niedocenieni. Ta
romantyczna wiara w naszą wyjątkowość jest przyczyną nieustannej i rozpaczliwej
walki o to, żeby świat wreszcie zwrócił na nas uwagę i… nie wiem co. Najlepiej,
żeby się w końcu nami zachwycił, ale może niech na początek chociaż przestanie
mówić o „polskich obozach zagłady”?
Niestety,
skłonność do przesady przejawia się również tym, że największy jest i strach. Z
tego strachu już nie chcemy być Chrystusem i nie wystarcza nam posiadająca
głębokie tradycje w kulturze Zachodu rola umywającego ręce Piłata – gotowi
jesteśmy dla naszej zielonej wyspy ratowania zostać Herodem narodów…
Strach
jest rzeczą ludzką. Ja też się boję. O rodzinę, o dzieci, o własne życie. Od
kiedy zostaje się rodzicem, strachów przybywa zamiast ubywać.
Trudno
się nie bać wizji religijnych fanatyków gotowych ścinać głowy wszystkim, którzy
nie zechcą respektować prawa szariatu. Muzułmańskich gett na przedmieściach europejskich
miast strzeżonych przez islamskie policje przepędzające niewiernych. Zbiorowych
gwałtów, obcinania rąk, porywania kobiet i dzieci, szalonych zamachowców–samobójców
wysadzających się w powietrze na zatłoczonych dworcach. I ogólnie wyznawców ideologii
nakazującej wszystkim jak myśleć i kogo uznać za zasługującego na życie, a kogo
nie.
Tak,
trudno się tego nie bać. Tak samo jak wyrostków niezdolnych jeszcze zrozumieć,
że w lustrze widzą własne odbicie, ale ganiających się z maczetami po ulicach i
gotowych szlachtować wszystkich kibicujących innej drużynie niż ich ukochana. Wizyt
w „zakazanych” dzielnicach wielu polskich miast. Gangsterskich porachunków,
szalonych dzieciobójców, pedofilów, niepilnowanych agresywnych psów oraz
pijanych i naćpanych kierowców. I ogólnie wyznawców ideologii nakazującej
wszystkim jak myśleć i kogo uznać za zasługującego na życie, a kogo nie.
Ale
to nie powód, żeby strach odbierał rozum.
Naprawdę
potrafiłbym zrozumieć merytoryczne głosy przeciwników przyjmowania uchodźców na
stałe. Trudno zakładać, że wszyscy odnajdą w Europie swój raj na Ziemi, że
żaden z nich nie zasili kiedyś szeregów dżihadystów, a islamskie getta zamienią
się w oazy spokoju. Hipokryzją jest udawanie, że dotychczasowa polityka
Zachodu, tak wobec imigrantów, jak wobec sytuacji w krajach ich pochodzenia,
nie zawiera wielu błędów - obecnie zdaje się toczyć w niewiadomym kierunku. Również
obawy co do zdolności Rzeczypospolitej Polskiej do zapewnienia odpowiednich
warunków uchodźcom – począwszy od tłumaczy, znajomości różnic kulturowych,
przez źródła utrzymania, po możliwości asymilowania się z lokalnymi
społecznościami – wydają się uzasadnione.
To
są tematy, które wymagają konstruktywnego i rozsądnego przedyskutowania, a
każdy głos, mogący pomóc znaleźć skuteczne i humanitarne rozwiązania, powinien
zostać wzięty pod uwagę. Ale znalezienie takich głosów graniczy z cudem…
Nie
ma za to dnia, żeby przez ekran monitora nie płynął potok histerii wymieszanej
z gorącą nienawiścią. Począwszy od niewyszukanych rasistowskich obelg pod
adresem uchodźców, przez prymitywne memy straszące islamizacją Polski i Europy,
po jawne deklaracje nienawiści, nawoływanie do zabijania i radość ze śmierci –
również dzieci.
Z
nieznanych mi powodów dominuje tutaj przekonanie, że wszyscy muzułmanie
zmierzają w kierunku Europy po to, żeby palić, gwałcić i mordować. W najlepszym
wypadku po to, żeby żyć dostatnio za nasze pieniądze i nic nie robić. Chyba że
palić, gwałcić i mordować. Każde zdjęcie śniadego mężczyzny między 15 a 55
rokiem życia wywołuje większy pisk paniki niż pająk w damskiej toalecie. Wizerunek
kobiety w hidżabie uruchamia lawinę obelg i wyzwisk jakich nie jest w stanie
wyrzucić z siebie górnik przez 25 lat pracy. A zdjęcia martwych dzieci traktowane
są jak próba manipulacji i szantażu emocjonalnego na bezbronnych obywatelach
najechanej przez barbarzyńców „cywilizowanej” Europy.
Na
dowód złych intencji ludzi próbujących dostać się na północne brzegi Morza
Śródziemnego zamieszcza się relacje świadków i mniej lub bardziej
„spontaniczne” filmy pokazujące rozwścieczone tłumy odrzucające podawane im
jedzenie i atakujące funkcjonariuszy nie pozwalających im wędrować dalej.
Relacje nieraz wycięte z kontekstu, pozbawione obiektywnego komentarza czy
choćby pojedynczych wypowiedzi imigrantów. Takie same relacje z obchodów Święta
Niepodległości w Warszawie albo tzw. „meczów wzmożonego ryzyka”, przy których
rozruchy zdesperowanych uchodźców mogą wydawać się piknikiem rodzinnym, okrzykiwane
są manipulacjami, prowokacjami i przerysowywaniem…
I tak trwa zbiorowe nakręcanie
spirali strachu i nienawiści. Na razie większość kończy się na słowach, ale są
i tacy, którzy już organizują się by wyjść na ulice i protestować przeciwko
przyjmowaniu uchodźców do Polski. Trudno oprzeć się wrażeniu, że są gotowi
formować ochotnicze oddziały, które Bosakami będą odpychać łodzie z imigrantami
od brzegów Grecji i Włoch. Co „kulturalniejsi” już zadeklarowali chęć witania
ocalałych wódką i słoniną, „he, he, he”…
Punkt
widzenia zakładający, że ludzie ryzykujący życie, żeby uciec ze świata w którym
się urodzili, wychowali i ułożyli sobie życie, a który teraz pada pod gradem
bomb, mają prawo oczekiwać choć odrobiny współczucia i pomocy jest tutaj - jak
się można dowiedzieć - jednoznaczny z popieraniem islamizacji Europy…
Stwierdzenie, że uchodźcy to tacy sami ludzie jak my, którzy tak samo jak my
chcą mieć prawo do bezpieczeństwa, pracy i wychowywania dzieci odbierane jest
jak przejaw naiwności predysponującej do ewolucyjnej klęski – jak w przypadku
Niemców i Austriaków witających uchodźców na dworcach albo Islandczyków
deklarujących chęć przyjęcia uchodźców pod własny dach wbrew ostrożnemu rządowi.
Wszyscy tutaj są specjalistami od kultury Bliskiego Wschodu i nikt nie zna się
lepiej od nas na tym, jak ONI są źli i czego to nie chcą NAM zrobić.
I
tylko o naszych żołnierzach na misjach mało kto wspomina – w końcu do
kreowanego tu obrazu świata nie pasuje sytuacja, w której Polak próbuje chronić
jednego muzułmanina przed drugim. To by mogło wprowadzić niepokojąco inne
odcienie do doskonale czarno-białego wizerunku, gdyby ktoś zauważył, że muzułmanie
są pierwszymi ofiarami islamskiego terroryzmu.
Szczególnie
boli, kiedy uświadomimy sobie, że ta paranoja stała się udziałem narodu, z
którego w ciągu ostatnich lat co najmniej 2,2 miliona obywateli udało się na
emigrację zarobkową lub zasiłkową, a najważniejszym zadaniem dyplomacji w
relacjach z USA jest likwidacja wiz… Narodu, z którym pożegnała się w latach
70-tych i 80-tych spora grupa nie najgorzej sytuowanych obywateli, rezygnujących
ze złotówek na rzecz niemieckich marek. Warto przy tym pamiętać, że od 70 lat na
nasze miasta nie spadają bomby, rodziny nie stają się zakładnikami szalonych
watażków i ciągle jednak mamy tę luksusową możliwość bezkarnego wylewania
potoków bzdur w internecie.
Chciałbym
przyjąć, że to zjawisko marginalne, że można je sprowadzić do wybryków niedorozwiniętej
emocjonalnie „trudnej” młodzieży, ale skala tego zjawiska jest ogromna.
Najbardziej przerażające zaś jest to, że z internetu korzysta podobno lepiej
wykształcona część społeczeństwa, reprezentanci pokolenia, z którego dyplomy
wyższych uczelni posiada więcej osób, niż z jakiegokolwiek w naszej historii.
Zresztą swoich poglądów nie kryją nawet niektórzy dziennikarze, publicyści i
pisarze, chełpiąc się swoją „szczerością” i „niezależnością”. Jeżeli więc
„elita” reprezentuje taki poziom, to czego można oczekiwać po mniej
wykształconych i obytych członkach społeczeństwa?
Kim
my jeszcze jesteśmy? Ze swoimi szlabanami na osiedlach, betonowymi płotami,
parawanami na plażach i wczasami w… izolowanym od miejscowych muzułmanów
zamkniętym hotelu nad Morzem Czerwonym? Ile warte jest nasze życie, ponad te zakupione
„na górce” metry kwadratowe dumy podzielonej na trzysta sześćdziesiąt
przewalutowanych, daj Boże, rat? Jaki ma ono jeszcze sens - poza tym wszystkim,
co da się zmierzyć, obliczyć, wycenić i udostępnić na profilu społecznościowym?
Czy to wszystko, co chcemy, oprócz lekcji rozpychania się w życiu łokciami,
zostawić naszym dzieciom?
Czy
jesteśmy jeszcze ludźmi, skoro w innych widzimy tylko chciwość, lenistwo i
żądzę mordu, a nie chcemy widzieć człowieka w potrzebie? Czy tylko sprawdza się
tutaj zasada mówiąca, że najbardziej w innych nienawidzimy własnych wad? Jeżeli
jesteśmy ubogim krajem – czy aby na pewno chodzi o nasze portfele, czy może raczej
o nasze serca?
Tak,
ja też uważam, że każdy człowiek ma prawo do obrony własnego życia, z
zabijaniem w obronie koniecznej włącznie. Ale co mówi o nas fakt, że oczekujemy
śmierci setek niewinnych, żeby mieć pewność, że nie wpuścimy do siebie jednego
szaleńca? Taka logika nie jest niczym nowym: przyświecała zarówno palącym ludzi
na stosach inkwizytorom, jak komunistycznym rewolucjonistom – doprawdy szacowne
towarzystwo…
Poza
czysto ludzkim wymiarem skutków tej parady nienawiści jest jeszcze inny. Niezależnie
od tego, czy przyjmiemy uchodźców i ilu, kiedy nasza histeria rozbrzmi
głośniejszym echem po świecie, a reszta Europy zacznie myśleć tymi samymi,
czarno-białymi kategoriami, co nasi komentatorzy, okaże się, że Polak to cham,
pijak i egoista pozbawiony empatii. Nie każdy? A kogo i dlaczego miałoby to
obchodzić? Będziemy mogli w nieskończoność powtarzać sobie nawzajem historie o Grunwaldzie,
Kircholmie i Wiedniu. Na patriotycznych obrazkach skrzydła husarii będą mogły
rosnąć aż do nieba, a blizny na twarzach walecznych Sarmatów będą mogły się
wydłużać jak szramy na jasnogórskim obrazie. Będziemy mogli wszystkie drogi
wjazdowe do Polski obwiesić banerami z informacją, że dywizjon 303 był polski,
a Polacy są najliczniej reprezentowaną nacją między Sprawiedliwymi Wśród
Narodów Świata. I tak nikt rozsądny nie da już wtedy wiary nie tylko, że za
Jedwabne nie odpowiadają Polacy, ale nawet że był to odosobniony przypadek. A fałszywe
określenie „polskie obozy zagłady” dopiero zacznie nabierać wiarygodności.
Strach
jest jak padlina, do której zlatują się sępy – wszelkiej maści manipulanci, fanatycy
i dyktatorzy gotowi żerować na ludzkich lękach tak długo, jak tylko ludzie
zechcą ich tą padliną karmić. Nie jest żadną tajemnicą, że zło wyrasta na strachu
„dobrych ludzi”. Z gniewu, oburzenia i bezsilności wobec tragedii i
niebezpieczeństwa. I z uproszczonej oceny sytuacji. Tak rodziły się wszystkie
terrory i totalitaryzmy, a na początku zawsze były „tylko” słowa…
I
nade wszystko właśnie tego się boję – że w trwającej wojnie z terroryzmem
ponosimy jeszcze ledwie zauważalną, ale dotkliwą klęskę. Strach zamienia coraz
liczniejszych spośród nas w lustrzane odbicia tych, których się boimy – różne
mogą być kolory skóry, stroje i symbole, ale wartość bezwzględna ta sama…
Jeszcze
nie jest za późno.
K. O.