„Dżumy i wojny zawsze zastają ludzi tak samo
zaskoczonych. (…) Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie,
że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie zawsze ów sen
mija i, od złego snu do złego snu, to ludzie mijają, a humaniści przede
wszystkim, ponieważ nie byli dość ostrożni.”[1]
To
nie będzie optymistyczny tekst. Bo ja nadal próbuję zrozumieć. Chociaż zaczynam
się bać, że takie próby mogą mnie wiele kosztować, patrząc na to, co dzieje się
wokół. I nie chodzi o to, czy lepsi byli ci, którzy ostatnie wybory przegrali,
czy ci, którzy wygrali - to temat na osobny list, choć z tym ma wiele
wspólnego.
Próbuję
zrozumieć, jak to się dzieje, że za „zdrową” reakcję uchodzi źle skrywany pod
maską nienawiści strach, próba ochrony bezpieczeństwa kosztem odizolowania się
od wszystkiego, czego się nie zna. Choć to nawet byłbym w stanie zrozumieć –
naturalne ludzkie odruchy. Ale skąd bierze się w człowieku tak głęboka
nienawiść do innego człowieka, że pcha go do mordu? Fizycznego albo słownego?
Próba
zrozumienia nie oznacza usprawiedliwiania. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
cały czas skupiamy uwagę tylko na objawach, w ogóle nie szukając przyczyn. Nie
da się wyplenić zarazy, lecząc tylko objawy, a nie likwidując jej źródła.
Jeszcze
10 lat temu wydawało mi się, że świat płynie do przodu z wiatrem w żaglach: z
nadzieją i przekonaniem o tym, że „będzie lepiej”. Że pokój będzie czymś coraz
bardziej powszechnym, że coraz więcej ludzi będzie mogło cieszyć się wolnością,
sprawiedliwością i prawami do decydowania o swoim życiu. Że ludzie zaczną
słuchać się nawzajem i wyciągać wnioski z przeszłości. Dzisiaj czuję, że były
to bardzo naiwne i ulotne przekonania. Zwłaszcza że wartości, które kiedyś wydawały
się oczywiste, na naszych oczach przestają takie być.
Biolodzy
twierdzą, że natura reguluje liczebność gatunków, kiedy ich nadmierny wzrost
zagraża ekosystemowi. Jednym z tych gatunków jest człowiek. Stąd np. coraz
nowsze zarazy. I wojny.
„Są dwa rozwiązania dla ludzkości. Pierwsze,
humanitarne i bezbolesne – ograniczmy sami liczbę urodzeń. Alternatywą jest
cierpienie – wzrost śmiertelności, który w przypadku innych gatunków
spowodowany jest głodem, chorobami lub drapieżcami, a w przypadku ludzi oznacza
głód, choroby lub wojny. Wojny o jedzenie, ropę, wodę i ziemię”[2].
Stada
mrówek i pszczół zachowują się jak organizm o jednym wspólnym mózgu. Grupy
ptaków i ławice ryb złożone z setek osobników potrafią wykonywać błyskawiczne
manewry, nie wpadając na siebie, jakby posiadały wspólne źródło kontroli ruchu.
Czyżby i ludzkość składała się na jakiś jeden zbiorowy umysł, który patrzy z
nieosiągalnej dla jednostki perspektywy, a który każe nam dążyć do samozagłady?
Zawczasu, całemu gatunkowi, również w tych częściach świata, gdzie przestrzeni
życiowej nie brakuje?
Podobno
przed 1914 rokiem atmosfera w Europie była bardzo napięta – dało się wyczuć
narastającą powszechnie w ludziach nienawiść. Między państwami, narodami, ale i
między poszczególnymi ludźmi[3].
Na tle etnicznym, ekonomicznym albo ideowym – między ludźmi żyjącymi jeszcze
niedawno w zgodzie. Do czego tamta duszna atmosfera doprowadziła, każdy
absolwent szkoły podstawowej powinien pamiętać. A warto jeszcze dodać, że
każdemu wydawało się, że został zmuszony do obrony:
„Mocarstwa
walczyły, bo miały niezwykle rozbudowane poczucie prestiżu i wszyscy byli
przekonani, że przeciwnik jest w trakcie "okrążania". To znaczy,
Niemcy czuły się okrążane przez Francję i Rosję. Austria przez Rosję i Serbię i
tak dalej. (...) I każdy wierzył, że w gruncie rzeczy reaguje defensywnie”[4].
Nie
mogę oprzeć się koszmarnemu odczuciu, że przerabiamy powtórkę z historii. Uroboros,
wąż połykający własny ogon, symbolizujący cykliczność czasu, przypomina, że nic
nie kończy się raz na zawsze. Nie tylko pory roku, ruchy gwiazd, planet i komet
- również nawroty pędu do śmierci.
Najłatwiej
byłoby powiedzieć, że potrzebę zabijania mamy w genach. Ale to, że niektórym z
nas zdaje się to przychodzić z taką łatwością, nie oznacza, że jest to
naturalne. Psychologia zna całe zestawy mechanizmów, które muszą zostać w
człowieku uruchomione, zanim pozbawi życia bliźniego. Począwszy od tego, że
musi przestać w innym bliźniego dostrzegać. Dlatego wszędzie tam, gdzie
ścierają się ideologie, nie widać końca konfliktom. Dlatego wojny religijne
pochłaniają najwięcej ofiar.
Co
jednak musi się dziać w głowie człowieka, żeby zaczął nienawidzić innych do
tego stopnia, żeby najpierw domagać się ich śmierci, a potem własnymi rękami
zacząć ją zadawać? Nawet kosztem własnego życia, za to z pragnieniem zabrania
ze sobą jak największej liczby bezbronnych ofiar?
Wyobrażam
sobie, że wszystko zaczyna się od doznania pogardy. Poczucia, że istnieją
ludzie, dla których jest się kimś gorszym według jakichś niekoniecznie
zrozumiałych kryteriów. Albo według kryteriów, na które nie ma się wpływu. Za
tym idzie poczucie samotności i bezsilności. I przekonanie (mające pokrycie w
rzeczywistości albo nie), że padło się ofiarą czyjegoś świadomego działania
ograniczającego możliwości realizowania potrzeb, pragnień, marzeń. I że jest
się pozbawianym własnej tożsamości.
Potem
przychodzi moment, w którym odkrywa się, że jednak nie jest się jedynym. Że
takich, którzy czują się pogardzani, lekceważeni, wyszydzani, odrzuceni – albo
po prostu niezauważeni - jest więcej. Odkrywa się cechy wspólne, podobne
przemyślenia. Znajdują się wzorce i metafory, z których rodzą się mity. Chyba,
że istnieje już gotowa mitologia (interpretacja ideologii albo religii), która
nadaje się na spoiwo łączące ludzi we wspólnotę. Niestety, wyzbycie się
poczucia osamotnienia nie zawsze oznacza wyeliminowanie doznania pogardy. Grupa
pomaga bezsilność zastąpić poczuciem siły, a na pogardę (znów: rzeczywistą albo
wyimaginowaną) odpowiedzieć nienawiścią. Ta, w połączeniu z poczuciem
ograniczania przez „uważających się za lepszych”, wiarą w spajające mity, które
dają przekonanie o potrzebie naprawienia świata i przyzwolenie na stosowanie
środków normalnie niedopuszczalnych, pcha ludzi do najbardziej nieludzkich
zachowań. Tak to sobie tłumaczę.
Agresja
wspólnoty spojonej poczuciem krzywdy przeciwko innym wywołuje lawinę. Nienawiść
rozmnaża się jak przez pączkowanie. Na poczuciu krzywdy albo zagrożenia
powstają kolejne wspólnoty gotowe odpowiedzieć nienawiścią – na początku
słowną, dopóki mitologia nie usankcjonuje dla niej fizycznego ujścia. W świecie
uproszczeń, pochopnych sądów i nieograniczonych możliwości wymiany informacji
mitologie nie tylko wypierają rzetelną wiedzę i rozsądne myślenie, ale nawet
się pod nie podszywają. A z mitologiami nie da się dyskutować.
To
dlatego tak samo zachowuje się norweski nazista i islamski fundamentalista.
Komunistyczny terrorysta i neofaszystowski bojówkarz. A każdemu wydaje się, że
naprawia świat.
Ten
schemat nie jest niczym nowym. Tak było 80 lat temu, podobnie było przed
wiekiem i zapewne wiele razy przedtem. Tylko możliwości technologiczne
porozumiewania się i mordowania noszą ślady postępu. Mentalnie wciąż wydajemy
się być małpami nad skrzynią granatów.
„Jeśli pan
myśli, że owocem przyszłych rewolucji będzie wolność, to jest pan w błędzie.
Hasło wolności w ciągu pięciu wieków dopełniło się i przeżyło. Pedagogika, dziś
jeszcze podająca sobie za córę Oświecenie i w krytyce, wyzwoleniu i
pielęgnowaniu jaźni, w rozbiciu bezwzględnie ustalonych form życia dopatrująca
się środka wychowawczego – taka pedagogika może mieć chwilowe powodzenie, jakie
przypadnie w udziale retoryce, ale dla znającego się na rzeczy reakcyjność jej
nie ulega żadnej wątpliwości. Wszelkie organizacje naprawdę wychowawcze od
niepamiętnych czasów wiedziały, o co w pedagogice może jedynie chodzić:
mianowicie o bezwzględny rozkaz, żelazną konieczność, o dyscyplinę, ofiarę,
samozaparcie, o zadanie gwałtu indywidualności. Poza tym jest to niezrozumienie
młodzieży, pochodzące z braku miłości do niej, jeśli ktoś przypuszcza, że
znajduje ona rozkosz w wolności. Jej najgłębszą rozkoszą jest posłuszeństwo.
(...) Nie! (…) To nie wyzwolenie i rozwój jednostki stanowią tajemnicę i nakaz
naszych czasów. Tym czego one potrzebują, czego pragną, tym, co stworzą, jest –
terror.”[5]
Od
jakiegoś czasu mitologie coraz bardziej opanowują również umysły m.in. Polaków.
Katolicy uważają się za zaszczuwanych przez ateistów, ateiści uważają się za
ograniczanych przez katolików. Prawicowcy czują się dyskryminowani przez „lewaków”,
lewicowcy są przekonani o nacjonalistycznej ofensywie. Przy czym zdrowa
równowaga została zburzona, odkąd (formalna) lewica nie ma reprezentacji w
parlamencie, a najbardziej oburzone na tzw. „poprawność polityczną” środowiska
stricte nazistowskie rosną dzięki niej w siłę, pod szyldem „narodowców” bezkarnie
paląc kukły Żydów i rozpowszechniając hasła rasistowskie.
Fałszywe
uproszczenia, pomagające podsycać nienawiść, funkcjonują na porządku dziennym:
wszyscy katolicy to krzyżowcy, wszyscy muzułmanie to terroryści, prawicowcy to
z zasady naziści, a kto nie podziela roszczenia „Polska dla Polaków” jest
„lewakiem”. Na podstawie szczątkowej wiedzy na temat niechlubnego marginesu
wyrabia się opinie o większości.
Powszechny
dostęp do wiedzy, zarówno w systemach edukacyjnych jak i w mediach, zamiast otwierać
umysły, inspirować do szukania odpowiedzi i krytycznego myślenia, powoduje szum
informacyjny, skłaniający przytłoczonego człowieka do wyboru mitologii, jako
gotowych systemów przekonań przyjmowanych bez krytyki.
Przez polski (i nie tylko) internet płynie fala agresji i pogardy. W cyfrowej rzeczywistości opartej na
algebrze Boole’a, gdzie istnieją tylko dwa stany – „0” i „1”- jest miejsce
tylko na uwielbienie albo nienawiść, nie ma stanów pośrednich. Taki staje się w
coraz większym stopniu nasz świat.
Jeszcze
jesteśmy na etapie łączenia się w grupy skrzywdzonych i słownej nienawiści
wobec „tych, którzy czują się lepsi” - przynajmniej jak nam się wydaje. Staczamy
się po równi pochyłej. Kolejny etap to przyzwolenie na przejście do czynów. Jak
nam do niego daleko?
Dopiero
burze takie, jak II wojna światowa studzą trochę emocje, spłukują częściowo
nienawiść rozpaczą i otwierają oczy na kondycję ludzkości. Przewartościowują
świat, przywracając życiu najwyższą rangę. I sieją ziarno jeszcze większej
nienawiści na przyszłość.
Czy
naiwnością jest wierzyć, że dzisiejszy stan da się rozładować w inny sposób?
Wszystko
wskazuje na to, że wbrew Lyotardowi wielkie narracje nie upadną jeszcze długo.
Opowieści, które będą dawały ludziom odpowiedzi i poczucie przynależności do
wspólnoty, będą ludziom zawsze potrzebne do życia jak tlen. I zdecydowana
większość tych opowieści nie jest skierowana przeciwko człowiekowi, czyli nie
jest zła. Złe mogą być tylko ich interpretacje. Mitologie, które wartościują
ludzi zależnie od tego, czy je przyjmują, czy nie.
Czy
można mieć nadzieję, że jakimś cudem ludzie masowo zapragną poznawać obce
punkty widzenia, zamiast zamykać się w gettach własnych uprzedzeń ze strachu
przed utratą tożsamości? Czy komuś będzie się kiedyś opłacało skłonić ludzi do
krytycznego myślenia zamiast wpajać im mitologie? I czy możliwy jest świat, w
którym człowiek nie poddaje drugiego człowieka ocenie?
Bo
jeśli nie, to chciałbym wiedzieć, czy w ogóle można żyć, nie gardząc?...
A może to tylko ten listopad i po prostu przesadzam?...
[1] Albert
Camus Dżuma, przeł. M. Zenowicz, J.
Guze, Kraków 1972, s. 122-123
[2] Sir
Richard Attenborough w wywiadzie Pauliny Reiter w: „Wysokie Obcasy” nr 44
(853), s. 50.
[4] Prof.
Włodzimierz Borodziej: http://www.polskieradio.pl/7/1691/Artykul/1188824,I-wojna-swiatowa-wciaz-budzi-emocje-w-Europie-Dlaczego-w-Polsce-jest-inaczej
, dostęp 21.11.15
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz