poniedziałek, 7 grudnia 2015

129. POWIKŁANIA

Kochana Babciu!
               
                Czy już zaczęłaś świąteczne zakupy? Na pewno masz gdzie je zrobić? Bo gdybyś nie miała gdzie w tej Twojej metropolii, to przyjedź na naszą pROWincję. Mamy już komplet międzynarodowych sieci handlowych. Właśnie oddano do użytku „obiekt wielokondygnacyjny o przeznaczeniu usług komercyjnych”, który zastąpił park. Po polsku: market – jedynej sieci, której jeszcze u nas nie było. Pamiętasz, jak pisałam Ci o chorobie zawodowej, która nazywa się arogancja? Ostatnio nauczyłam się, że często idzie z nią w parze inna – hipokratyzja. Polega ona na tym, że ciągle mówi się o tym, jak to się troszczy o wszystkich wokół, tylko nie o siebie - a robi się dokładnie odwrotnie. Towarzyszą jej kłopoty z pamięcią, które okazują się zaraźliwe.


                O tym, że sieć handlowa marzyła o postawieniu swojego wielkiego „K” w naszym mieście, plotkowało się od dawna, ale najwięcej, kiedy zaczęto mówić o sprzedaży parku, który wtedy, wg władz miasta, nagle przestał być parkiem, a stał się „nieużytkiem”. Na pytania, czy to marzenia prezesów firmy z wielkim „K” pragną spełnić włodarze, prezydent i przyjaciele stanowczo protestowali. Zapewniali też, że „nieużytek”, który mieszkańcy ubzdurali sobie uważać za „park”, sprzedają dla dobra mieszkańców, którzy jeszcze zobaczą, jacy będą szczęśliwi, kiedy już „obiekt wielokondygnacyjny” powstanie.

                Nerwowo przestępując z nogi na nogę szybko rozstrzygnięto tzw. przetarg na zagospodarowanie „nieużytku”. Pilnie – na wszelki wypadek, gdyby nie udało się wygrać wyborów, choć nic jeszcze na to nie wskazywało. Kiedy już park sprzedano, przyjaciele prezydenta omal nie popłakali się ze szczęścia, jaką to radość sprawili mieszkańcom. Ci jednak nie zrozumieli, że mają się cieszyć, szczególnie właściciele małych lokalnych sklepów i podziękowali władzom w wyborach. Kiedy nowy prezydent pierwszy raz usiadł przy swoim biurku, czekała już tam na niego do podpisania umowa, z której wycofanie kosztowałoby więcej, niż miasto otrzymało za park.

                Szybko dało się zauważyć pierwsze objawy hipokratyzji, kiedy „inwestor” przeprowadzał wycinkę – dopiero wtedy przyjaciele dawnych władz zauważyli, że na „nieużytku” rosły piękne drzewa, a ich wycinanie to barbarzyństwo i oburzali się na… nowe władze. Bardziej niż na „inwestora”, kiedy wyszły na jaw jego nieobecności na lekcjach matematyki, bo wyciął o kilka drzew za dużo.


                Minęło pół roku i oto, ku ogromnemu zaskoczeniu niektórych mieszkańców, wielkie „K” stanęło nad betonowym parkingiem powstałym w miejscu wyciętych świerków, jesionów i lip. Na otwarciu marketu było mnóstwo kolorowych baloników i szczęśliwych mieszkańców ze wzrokiem zdradzającym chwilowy brak kontaktu z pamięcią - poprzednie władze miasta miały rację. Przynajmniej częściowo. Tego dnia opustoszały pozostałe markety, w których zwolnionych zostanie kilka osób i małe sklepiki, które będą zlikwidowane, jeżeli mieszkańcy trwale zachwycą się wielkim „K”.

Tymczasem przyjaciele nowego prezydenta, którzy rządzili krajem, przestali nim rządzić, a na ich miejsce wpadli przyjaciele naszego starego prezydenta. Jedną z obietnic, o których mówili najgłośniej, było obłożenie dodatkowymi podatkami międzynarodowych sieci handlowych, również tych z wielkim „K”, żeby… nie zabijały małych lokalnych sklepików…
               
                Patrząc na klientów wysiadających na parkingu pod wielkim „K”, można pomyśleć, że to ci sami, którzy od zawsze wybierali sobie poprzedniego prezydenta i jego przyjaciół – również do parlamentu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu to dla nich zagospodarowano ten „nieużytek”. Tylko jak wytłumaczyć to, że ci sami, którzy radośnie sprzedawali ziemię pod markety, przyczyniając się do likwidowania małych polskich sklepów, teraz, w imię ochrony małych polskich sklepów (których już prawie nie ma…), mówią o podatku dla marketów, którym sami stworzyli warunki do opanowania rynku?...

                Tata mówi, że są dwie możliwości. Albo cierpią na hipokratyzję, albo od dawna mieli plan. Przebiegły i podstępny plan, godny samego Konrada Wallenroda, który potrafił być lisem i lwem. Musiałby on polegać na tym, żeby najpierw specjalnie zwabić tutaj tych wszystkich obcych „inwestorów” z ich pieniędzmi, roztoczyć przed nimi perspektywy krainy ludzi złaknionych widoku betonowych hal i parkingów z wielkim „K” itp., pozwolić im się tu rozgościć, nawet kosztem „swoich”, dla których to się przecież robi, a potem wystawić im rachunek za gościnność… To by tłumaczyło, dlaczego widuję radnego z partii rządzącej krajem, kiedy w kapciach schodzi rano do niepolskiego dyskontu po świeże bułeczki…

Ale tata mówi, że jednak skłaniałby się ku pierwszej opcji. Bo chociaż poziom nikczemności tego planu wydaje się pasować do politycznego towarzystwa, to taki zanik umiejętności dokonywania bilansu zysków i strat już podlega leczeniu klinicznemu w szpitalu, z którego słynie nasze miasto, a hipokratyzja jednak nie. Więc trzeba mieć nadzieję, że to tylko ona...
 A Ty jak sądzisz, Babciu?

                Całuję Cię mocno!

                Twoja J.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz