Kochana Babciu!
Czy
już zaczęłaś świąteczne zakupy? Na pewno masz gdzie je zrobić? Bo gdybyś nie
miała gdzie w tej Twojej metropolii, to przyjedź na naszą pROWincję. Mamy już
komplet międzynarodowych sieci handlowych. Właśnie oddano do użytku „obiekt
wielokondygnacyjny o przeznaczeniu usług komercyjnych”, który zastąpił park. Po
polsku: market – jedynej sieci, której jeszcze u nas nie było. Pamiętasz, jak
pisałam Ci o chorobie zawodowej, która nazywa się arogancja? Ostatnio nauczyłam
się, że często idzie z nią w parze inna – hipokratyzja. Polega ona na tym, że
ciągle mówi się o tym, jak to się troszczy o wszystkich wokół, tylko nie o
siebie - a robi się dokładnie odwrotnie. Towarzyszą jej kłopoty z pamięcią, które
okazują się zaraźliwe.
O
tym, że sieć handlowa marzyła o postawieniu swojego wielkiego „K” w naszym
mieście, plotkowało się od dawna, ale najwięcej, kiedy zaczęto mówić o
sprzedaży parku, który wtedy, wg władz miasta, nagle przestał być parkiem, a
stał się „nieużytkiem”. Na pytania, czy to marzenia prezesów firmy z wielkim „K”
pragną spełnić włodarze, prezydent i przyjaciele stanowczo protestowali.
Zapewniali też, że „nieużytek”, który mieszkańcy ubzdurali sobie uważać za „park”,
sprzedają dla dobra mieszkańców, którzy jeszcze zobaczą, jacy będą szczęśliwi,
kiedy już „obiekt wielokondygnacyjny” powstanie.
Nerwowo
przestępując z nogi na nogę szybko rozstrzygnięto tzw. przetarg na zagospodarowanie
„nieużytku”. Pilnie – na wszelki wypadek, gdyby nie udało się wygrać wyborów,
choć nic jeszcze na to nie wskazywało. Kiedy już park sprzedano, przyjaciele
prezydenta omal nie popłakali się ze szczęścia, jaką to radość sprawili
mieszkańcom. Ci jednak nie zrozumieli, że mają się cieszyć, szczególnie właściciele
małych lokalnych sklepów i podziękowali władzom w wyborach. Kiedy nowy
prezydent pierwszy raz usiadł przy swoim biurku, czekała już tam na niego do
podpisania umowa, z której wycofanie kosztowałoby więcej, niż miasto otrzymało
za park.
Szybko
dało się zauważyć pierwsze objawy hipokratyzji, kiedy „inwestor” przeprowadzał wycinkę – dopiero wtedy przyjaciele dawnych władz zauważyli, że na „nieużytku”
rosły piękne drzewa, a ich wycinanie to barbarzyństwo i oburzali się na… nowe
władze. Bardziej niż na „inwestora”, kiedy wyszły na jaw jego nieobecności na
lekcjach matematyki, bo wyciął o kilka drzew za dużo.
Minęło
pół roku i oto, ku ogromnemu zaskoczeniu niektórych mieszkańców, wielkie „K”
stanęło nad betonowym parkingiem powstałym w miejscu wyciętych świerków,
jesionów i lip. Na otwarciu marketu było mnóstwo kolorowych baloników i
szczęśliwych mieszkańców ze wzrokiem zdradzającym chwilowy brak kontaktu z pamięcią
- poprzednie władze miasta miały rację. Przynajmniej częściowo. Tego dnia opustoszały
pozostałe markety, w których zwolnionych zostanie kilka osób i małe sklepiki,
które będą zlikwidowane, jeżeli mieszkańcy trwale zachwycą się wielkim „K”.
Tymczasem przyjaciele nowego
prezydenta, którzy rządzili krajem, przestali nim rządzić, a na ich miejsce wpadli
przyjaciele naszego starego prezydenta. Jedną z obietnic, o których mówili
najgłośniej, było obłożenie dodatkowymi podatkami międzynarodowych sieci
handlowych, również tych z wielkim „K”, żeby… nie zabijały małych lokalnych
sklepików…
Patrząc
na klientów wysiadających na parkingu pod wielkim „K”, można pomyśleć, że to ci
sami, którzy od zawsze wybierali sobie poprzedniego prezydenta i jego przyjaciół
– również do parlamentu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu to dla nich
zagospodarowano ten „nieużytek”. Tylko jak wytłumaczyć to, że ci sami, którzy radośnie
sprzedawali ziemię pod markety, przyczyniając się do likwidowania małych
polskich sklepów, teraz, w imię ochrony małych polskich sklepów (których już prawie
nie ma…), mówią o podatku dla marketów, którym sami stworzyli warunki do
opanowania rynku?...
Tata
mówi, że są dwie możliwości. Albo cierpią na hipokratyzję, albo od dawna mieli
plan. Przebiegły i podstępny plan, godny samego Konrada Wallenroda, który
potrafił być lisem i lwem. Musiałby on polegać na tym, żeby najpierw specjalnie
zwabić tutaj tych wszystkich obcych „inwestorów” z ich pieniędzmi, roztoczyć
przed nimi perspektywy krainy ludzi złaknionych widoku betonowych hal i
parkingów z wielkim „K” itp., pozwolić im się tu rozgościć, nawet kosztem „swoich”,
dla których to się przecież robi, a potem wystawić im rachunek za gościnność…
To by tłumaczyło, dlaczego widuję radnego z partii rządzącej krajem, kiedy w
kapciach schodzi rano do niepolskiego dyskontu po świeże bułeczki…
Ale tata mówi, że jednak
skłaniałby się ku pierwszej opcji. Bo chociaż poziom nikczemności tego planu
wydaje się pasować do politycznego towarzystwa, to taki zanik umiejętności
dokonywania bilansu zysków i strat już podlega leczeniu klinicznemu w szpitalu, z
którego słynie nasze miasto, a hipokratyzja jednak nie. Więc trzeba mieć nadzieję, że to tylko ona...
A Ty jak sądzisz, Babciu?
Całuję
Cię mocno!
Twoja
J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz