środa, 21 stycznia 2015

96. GLOBY GNIEWU



               Szanowne Szowinistki, Szanowni Feminiści!


                „Obyś żył w ciekawych czasach” – tę klątwę, w zależności od kontekstu, poglądów politycznych i doraźnych potrzeb jedni przypisują dawnym Chińczykom, inni Żydom. Dla jeszcze innych ani jedno, ani drugie pochodzenie nie jest satysfakcjonujące, więc na wszelki wypadek wychwalają czasy przeszłe jako takie. Nie wiem, czy nudne czasy już kiedyś były, czy może dopiero będą, ale na pewno nie są to czasy nasze. Jednym z obszarów ludzkiej aktywności, która na to wpływa, jest sfera ciągle nie wszystkich zadowalającej obyczajowości.
                Możemy więc obserwować z jednej strony domorosłych strażników moralności, gotowych w każdej chwili obstawić instytucje oświatowe zmanipulowanymi i uzbrojonymi w widły łowcami genderów, a z drugiej na pół mityczne istoty o kobiecym głosie, ale z brodą i przemieszanymi cechami płciowymi, z którymi nie radzą sobie języki, w których słowa domagają się określenia rodzaju… To wszystko próbuje się opisać z poszanowaniem tzw. „poprawności politycznej”, która z założenia ma szlachetnie służyć ograniczaniu konfliktów między ludźmi, a doprowadzona do granic absurdu prowadzi do frustracji.

                „Kobieta jest rodzajem dekoratywnym. Nigdy nie ma nic do powiedzenia, ale to nic wypowiada czarująco. Kobieta oznacza triumf materii nad umysłem, jak mężczyzna triumf umysłu nad moralnością” – te przewrotne słowa zapisano ponad 120 lat temu. Tak jak wtedy, tak i dziś jednych mogą doprowadzać do zgrzytania zębów, innych do rozbawienia, choć czas chyba zmienił między nimi proporcje. Owszem, można w nich widzieć zamach na podmiotowość i intelekt kobiety, ale można też żart („nigdy nie ma nic do powiedzenia”…) i wyrafinowany komplement artysty nade wszystko ceniącego piękno -  interpretacja zależy od kontekstu, poglądów politycznych i doraźnych potrzeb. Ich autor, Oscar Wilde - lord paradoks, dramaturg, pisarz i dandys brylujący na dublińskich salonach la belle epoque, wydawca pisma Woman's World - padł ofiarą surowych norm społecznych i umarł w zapomnieniu w paryskim hotelu wycieńczony latami więzienia, na które został skazany za „ praktyki homoseksualne”. Szczęśliwie dzisiaj raczej nikt w naszej kulturze nie sądziłby go już za homoseksualizm. Za to mógłby spotkać się z ostracyzmem z powodu błyskotliwej uwagi wychwalającej kobiecą urodę…


                W dzisiejszej atmosferze wojny między skrajnościami dawna arystotelesowska idea „złotego środka” nie ma w sobie nic atrakcyjnego. „Złoto” nie ma tu bowiem nic wspólnego nawet z najmniej obiecującymi indeksami na giełdach minerałów, tylko z szeroko pojętą, czyli niesprecyzowaną „świetnością”. Zaś „środek”, importowany z horacjańskiego aurea mediocritas, jeszcze bardziej umyka ostrości swoim „umiarkowaniem”. Gdyby chodziło o geometrię, istniałaby przynajmniej możliwość wytyczenia „środka” idealnego, co mogłoby być równie medialne jak skrajność. Niestety…

                Takie wnioski przyszły mi do głowy po tegorocznej uroczystości wręczania „Złotych Globów”. Nie dlatego, że czuję się specjalistą od rozróżniania filmów dobrych od złych i chciałbym wpływać na oceny innych widzów. Nie chodzi nawet o brak nagrody dla „Idy”, przez jednych okrzykniętej dumą polskiej kinematografii, przez innych kolejnym policzkiem wymierzonym polskiemu narodowi. Wspólne dla jednych i drugich (o dziwo!) komplementy dla warstwy artystycznej filmu sprawiają, że chce się go obejrzeć niezależnie od zdobytych nagród.
                Z wręczenia „Złotych Globów” przejdzie do historii inne, mało wzniosłe, za to bardzo medialne wydarzenie, które z serwisów plotkarskich przebiło się również na główne strony „poważnych” mediów…

                Jak to bywa z wręczeniami nagród, przybywają na nie fotoreporterzy. Od dawna znana jest zależność: czym więcej znanych osobistości, tym więcej fotoreporterów. A czym więcej znanych osobistości, tym bardziej radykalne środki trzeba stosować, żeby zwrócić na siebie uwagę fotoreporterów. Gala wręczenia Golden Globes Awards przyciąga tłum mniej lub bardziej znanych osobistości. Część z nich to gwiazdy, które są znane dzięki swoim talentom i dokonaniom, a część z nich to „celebryci”, którzy są znani z tego, że są znani, a ich „znaność” („sławę” zostawiłbym gwiazdom), miewa różne źródła – czasem bywa to pokrewieństwo, niekiedy uroda, innym razem dostęp do dobrego chirurga lub wizażysty, a jeszcze innym…
                Ale nie w tym rzecz. I nawet nie w tym, do której grupy zaliczają się bohaterowie rzeczonej sytuacji. Oto przed kamerami, na oczach milionów widzów staje para aktorów, którzy mają odczytać światu nazwisko laureata jednej z nagród. Ona to słynna, ale nienagradzana (za filmy) Jennifer L., on to mniej słynny, choć trochę nagradzany (za filmy) Jeremy R. On, jak to „on”: frak, biała koszula, muszka – nuda. Za to ona… Trzeba być kobietą, żeby trafnie opisać wszystko, co na słynnej Jennifer L. zostało tego dnia zrobione źle, z wysokością gaży i ilością godzin pracy wizażystów włącznie, żeby dać wyobrażenie o tym, co zostało zrobione dobrze…
                Mówiąc krótko, od wycięcia celującego w niebo było niebezpiecznie blisko do dekoltu sięgającego piekła, a konstrukcja, która sprawiała, że suknia nie odsłoniła w całości tego, co odsłaniała w większości, musiała zostać stworzona z udziałem inżynierów z NASA  (co na pewno podreperowało ich okrojony budżet). Na pewno strój spełnił co najmniej jedno zadanie: zwrócił uwagę fotoreporterów.
                Słabo kryjący tremę i podniecony oczekiwaniem duet próbował rozładować napięcie drobnymi żartami, próbując uśmiechać się w stronę tysięcy luksów świecących im w oczy. Jennifer L. z kopertą przed sobą, Jeremy R. obok, próbując dojrzeć, co jest w kopercie – o ile w ogóle ją widział, ukrytą pod słabo skrywaną zawartością dekoltu słynnej Jennifer L….

                Biedny Jeremy R…. Media na całym świecie wśród najważniejszych wiadomości poinformowały, jakiego to bezeceństwa się dopuścił… Jak zwykle nie zawiedli internauci, którzy wylali na Jeremy’ego ocean pomyj. Padły oskarżenia o grubiaństwo, molestowanie, seksizm, szowinizm i różne inne trudne słowa. Ktoś uznał, że jedyną namiastką satysfakcji dla Jennifer (bo czymże więcej?!) byłoby, gdyby przyłożyła na miejscu Jeremy’emu „z liścia” w twarz, zamiast kopertą pod muszkę…
                „Nie bierzcie tej pierdoły tak poważnie” „ćwierkał” w swojej obronie Jeremy, próbując stępić trochę święty gniew wszystkich urażonych, ale nie pomogły nawet przekonywania, że uważa słynną Jennifer za skarb („Złote Globy”- cenne nagrody - klejnoty, gra słów, zabawa i w ogóle…) – łatka przylgnęła, klątwa została rzucona. I pewnie duży wzrost rozpoznawalności na dłuższą metę Jeremy’emu nie zaszkodzi, a może nawet pomoże w negocjowaniu wysokości kontraktów, ale do historii przejdzie jako burak od „globów” Jennifer?...
                W całej sytuacji, oczywiście, najważniejszy mógłby się wydawać stosunek samej adresatki tych słów do elokwencji Jeremy’ego. Nie jestem jednak pewny, czy kogokolwiek interesuje, jakie by ono nie było, jej zdanie…
               
                Jeremy R. to nie lord paradoks. Kwiecistość jego niesławnej wypowiedzi pozostawia wiele do życzenia, nie tylko w zestawieniu ze standardami sprzed 100 lat. Jak na występ przed milionami widzów, można ją nawet uznać za przaśną i karczemną. Nie zmienia to jednak faktu, że była to, mniej lub bardziej kontrolowana, próba wyrażenia zachwytu, czyli tzw. komplement. A jego subtelność niektórym wydaje się wprost proporcjonalna do dyskrecji komplementowanego zjawiska…
                Zależnie od kultur i czasów zmieniają się wzorce piękna i normy regulujące warunki okrywania ciała. Czasem o atrakcyjności decyduje, ile włożono kunsztu w to, żeby odwrócić od niego uwagę, kiedy indziej, ile ciała udało się wyeksponować. Niezmiennie jednak atrakcyjność, związana bardziej z estetyką („dekoracyjnością”?...) niż z duchowością, pozostaje wartością pożądaną i wysoko notowaną niezależnie od płci. Niestety, niektórzy twierdzą, że jest ona stopniowalna… I choć nie zostało to potwierdzone naukowo, istnieje teoria, że wysokości wcięć i głębokości dekoltów wykorzystywane są głównie w celu podnoszenia tego stopnia. W myśl tej tezy można przyjąć, że słynna Jennifer otrzymała wyrażoną nie wprost informację zwrotną o swojej wysokiej pozycji na tej skali. To mogłoby oznaczać, że są na świecie kobiety, które chciałyby takie słowa usłyszeć. Może nawet niektóre uszczęśliwiłoby, gdyby mogły to usłyszeć właśnie od Jeremy’ego. Raczej pewne wydaje się, że wielu mężczyzn nie miałoby nic przeciwko temu, żeby tamtego dnia w hotelu w Beverly Hills przyjąć punkt widzenia Jeremy’ego i chyba niewielu z tych, którzy nie skorzystaliby ze swojego prawa do milczenia, stać by było na większą elokwencję.
                Oczywiście to tylko teoria… A według niej specyficzna konstrukcja męskiego oka powoduje odruchowe przyciąganie wzroku przez niektóre kształty. Czym lepsza widoczność kształtów, tym większe przyciąganie. Większość sytuacji społecznych nie sprzyja jednak swobodnemu spoczywaniu wzroku na tychże i wymaga od właściciela oka wzmożonego wysiłku w jego opanowaniu. To z kolei powoduje rozkojarzenie i może nieść za sobą skutki uboczne w postaci niekontrolowanego werbalizowania myśli. To oznaczałoby, że biednemu Jeremy’emu miało prawo się wymsknąć i niekoniecznie próbował się tylko wypromować… Że poza tym, że czasami palnie głupstwo, to jednak jest np. kochającym mężem. Że jednak nie zwykł znęcać się nad kobietami ani psychicznie, ani fizycznie… Może nawet lubi gotować i zmywa po sobie naczynia...
                Ale to niepotwierdzona teoria. W praktyce raczej przeczytamy niebawem w gazetach, że w basenie przy willi pod Los Angeles znaleziono Jeremy’ego R. z przywiązanymi do którejś części ciała dwoma głazami i wyciętym na piersiach radełkiem do usuwania skórek przy paznokciach napisem: „You have the globes too”…

                Arystoteles wiedział, że „złoty środek” pozostaje bezradny wobec niektórych emocji, choć można próbować nad nimi zapanować. „Umiarkowanie” rozumiane jako pewna forma tzw. „zdrowego rozsądku”, czyli m.in. umiejętność oceny sytuacji i ludzkich intencji w odniesieniu do konkretnych okoliczności, a nie teorii, nie podnosi w naszych ciekawych czasach atrakcyjności. W przeciwieństwie do emocji: czym skrajniejsze, tym lepiej się sprzedają. Ale potrafią też napędzać do walki z niesprawiedliwością. I zazwyczaj prowadzą tę walkę do momentu, w którym z armaty zaczyna się strzelać do muchy, a z widoku schodzą sprawy naprawdę ważne. A walka ze szklanymi sufitami zaczyna przeobrażać się w walkę o szklane domy. Które okazują się szklanymi pułapkami…

Widz




6 komentarzy:

  1. Biorąc pod uwagę, że w tym kontekście "globe" to "kula ziemska", można rzeczony komplement przetłumaczyć jako "No, kule też masz". I teraz dopiero mamy pasztet. Zwłaszcza w kontekście drzenderu. Bo nie wiadomo, w które rozcięcie sukni akurat ów aktor patrzył. Może na moment wyłoniło się coś na parterze, a nikt inny tego nie zauważył, bo wszyscy byli zafascynowani tym, co się dzieje na piętrze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku matki kilkoro dzieci zakrawałoby to na ciężką mistyfikację...
      Chyba jednak mylisz gale ;)

      Usuń
  2. Może jest konwertytką? I swoją prawdziwą płeć kulturową odkryła dopiero po porodzie... Nie takie rzeczy się działy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jednak chodzi o przypadek wyjątkowej zgodności płci biologicznej z kulturową i nie tropiłbym tu spisku - nie popadajmy w skrajności ;)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Nie, ale "świat" komentuje, jakby zaglądał. I wyciągał wnioski z tego, czego nie widział. To jest tematem powyższego tekstu.

      Usuń