Szanowne
Szowinistki, Szanowni Feminiści!
„Obyś
żył w ciekawych czasach” – tę klątwę, w zależności od kontekstu, poglądów
politycznych i doraźnych potrzeb jedni przypisują dawnym Chińczykom, inni
Żydom. Dla jeszcze innych ani jedno, ani drugie pochodzenie nie jest
satysfakcjonujące, więc na wszelki wypadek wychwalają czasy przeszłe jako takie.
Nie wiem, czy nudne czasy już kiedyś były, czy może dopiero będą, ale na pewno
nie są to czasy nasze. Jednym z obszarów ludzkiej aktywności, która na to
wpływa, jest sfera ciągle nie wszystkich zadowalającej obyczajowości.
Możemy
więc obserwować z jednej strony domorosłych strażników moralności, gotowych w
każdej chwili obstawić instytucje oświatowe zmanipulowanymi i uzbrojonymi w widły łowcami genderów, a z drugiej
na pół mityczne istoty o kobiecym głosie, ale z brodą i przemieszanymi cechami
płciowymi, z którymi nie radzą sobie języki, w których słowa domagają się określenia
rodzaju… To wszystko próbuje się opisać z poszanowaniem tzw. „poprawności
politycznej”, która z założenia ma szlachetnie służyć ograniczaniu konfliktów
między ludźmi, a doprowadzona do granic absurdu prowadzi do frustracji.
„Kobieta
jest rodzajem dekoratywnym. Nigdy nie ma nic do powiedzenia, ale to nic
wypowiada czarująco. Kobieta oznacza triumf materii nad umysłem, jak mężczyzna
triumf umysłu nad moralnością” – te przewrotne słowa zapisano ponad 120 lat
temu. Tak jak wtedy, tak i dziś jednych mogą doprowadzać do zgrzytania zębów, innych do rozbawienia,
choć czas chyba zmienił między nimi proporcje. Owszem, można w nich widzieć zamach na
podmiotowość i intelekt kobiety, ale można też żart („nigdy nie ma nic do
powiedzenia”…) i wyrafinowany komplement artysty nade wszystko ceniącego piękno
- interpretacja zależy od kontekstu,
poglądów politycznych i doraźnych potrzeb. Ich autor, Oscar Wilde - lord
paradoks, dramaturg, pisarz i dandys brylujący na dublińskich salonach la belle epoque, wydawca pisma Woman's
World - padł ofiarą surowych norm
społecznych i umarł w zapomnieniu w paryskim hotelu wycieńczony latami
więzienia, na które został skazany za „ praktyki homoseksualne”. Szczęśliwie dzisiaj raczej
nikt w naszej kulturze nie sądziłby go już za homoseksualizm. Za to mógłby spotkać się z ostracyzmem z powodu
błyskotliwej uwagi wychwalającej kobiecą urodę…
W
dzisiejszej atmosferze wojny między skrajnościami dawna arystotelesowska idea
„złotego środka” nie ma w sobie nic atrakcyjnego. „Złoto” nie ma tu bowiem nic wspólnego
nawet z najmniej obiecującymi indeksami na giełdach minerałów, tylko z szeroko
pojętą, czyli niesprecyzowaną „świetnością”. Zaś „środek”, importowany z
horacjańskiego aurea mediocritas,
jeszcze bardziej umyka ostrości swoim „umiarkowaniem”. Gdyby chodziło o geometrię,
istniałaby przynajmniej możliwość wytyczenia „środka” idealnego, co mogłoby być
równie medialne jak skrajność. Niestety…
Takie
wnioski przyszły mi do głowy po tegorocznej uroczystości wręczania „Złotych Globów”. Nie dlatego, że czuję się specjalistą od rozróżniania filmów dobrych
od złych i chciałbym wpływać na oceny innych widzów. Nie chodzi nawet o brak
nagrody dla „Idy”, przez jednych okrzykniętej dumą polskiej kinematografii,
przez innych kolejnym policzkiem wymierzonym polskiemu narodowi. Wspólne dla
jednych i drugich (o dziwo!) komplementy dla warstwy artystycznej filmu sprawiają,
że chce się go obejrzeć niezależnie od zdobytych nagród.
Z
wręczenia „Złotych Globów” przejdzie do historii inne, mało wzniosłe, za to
bardzo medialne wydarzenie, które z serwisów plotkarskich przebiło się również
na główne strony „poważnych” mediów…
Jak
to bywa z wręczeniami nagród, przybywają na nie fotoreporterzy. Od dawna znana
jest zależność: czym więcej znanych osobistości, tym więcej fotoreporterów. A
czym więcej znanych osobistości, tym bardziej radykalne środki trzeba stosować,
żeby zwrócić na siebie uwagę fotoreporterów. Gala wręczenia Golden Globes Awards przyciąga tłum mniej
lub bardziej znanych osobistości. Część z nich to gwiazdy, które są znane
dzięki swoim talentom i dokonaniom, a część z nich to „celebryci”, którzy są
znani z tego, że są znani, a ich „znaność” („sławę” zostawiłbym gwiazdom), miewa
różne źródła – czasem bywa to pokrewieństwo, niekiedy uroda, innym razem dostęp
do dobrego chirurga lub wizażysty, a jeszcze innym…
Ale
nie w tym rzecz. I nawet nie w tym, do której grupy zaliczają się bohaterowie
rzeczonej sytuacji. Oto przed kamerami, na oczach milionów widzów staje para
aktorów, którzy mają odczytać światu nazwisko laureata jednej z nagród. Ona to
słynna, ale nienagradzana (za filmy) Jennifer L., on to mniej słynny, choć
trochę nagradzany (za filmy) Jeremy R. On, jak to „on”: frak, biała koszula,
muszka – nuda. Za to ona… Trzeba być kobietą, żeby trafnie opisać wszystko, co
na słynnej Jennifer L. zostało tego dnia zrobione źle, z wysokością gaży i
ilością godzin pracy wizażystów włącznie, żeby dać wyobrażenie o tym, co
zostało zrobione dobrze…
Mówiąc krótko, od wycięcia celującego w niebo było niebezpiecznie blisko do dekoltu
sięgającego piekła, a konstrukcja, która sprawiała, że suknia nie odsłoniła w
całości tego, co odsłaniała w większości, musiała zostać stworzona z udziałem
inżynierów z NASA (co na pewno
podreperowało ich okrojony budżet). Na pewno strój spełnił co najmniej jedno
zadanie: zwrócił uwagę fotoreporterów.
Słabo
kryjący tremę i podniecony oczekiwaniem duet próbował rozładować
napięcie drobnymi żartami, próbując uśmiechać się w stronę tysięcy luksów
świecących im w oczy. Jennifer L. z kopertą przed sobą, Jeremy R. obok, próbując
dojrzeć, co jest w kopercie – o ile w ogóle ją widział, ukrytą pod słabo skrywaną
zawartością dekoltu słynnej Jennifer L….
Biedny
Jeremy R…. Media na całym świecie wśród najważniejszych wiadomości
poinformowały, jakiego to bezeceństwa się dopuścił… Jak zwykle nie zawiedli
internauci, którzy wylali na Jeremy’ego ocean pomyj. Padły oskarżenia o grubiaństwo,
molestowanie, seksizm, szowinizm i różne inne trudne słowa. Ktoś uznał, że
jedyną namiastką satysfakcji dla Jennifer (bo czymże więcej?!) byłoby, gdyby
przyłożyła na miejscu Jeremy’emu „z liścia” w twarz, zamiast kopertą pod muszkę…
„Nie
bierzcie tej pierdoły tak poważnie” „ćwierkał” w swojej obronie Jeremy,
próbując stępić trochę święty gniew wszystkich urażonych, ale nie pomogły nawet
przekonywania, że uważa słynną Jennifer za skarb („Złote Globy”- cenne nagrody
- klejnoty, gra słów, zabawa i w ogóle…) – łatka przylgnęła, klątwa została rzucona. I pewnie duży wzrost rozpoznawalności na dłuższą metę Jeremy’emu nie
zaszkodzi, a może nawet pomoże w negocjowaniu wysokości kontraktów, ale do
historii przejdzie jako burak od „globów” Jennifer?...
W
całej sytuacji, oczywiście, najważniejszy mógłby się wydawać stosunek samej
adresatki tych słów do elokwencji Jeremy’ego. Nie jestem jednak pewny, czy kogokolwiek
interesuje, jakie by ono nie było, jej zdanie…
Jeremy
R. to nie lord paradoks. Kwiecistość jego niesławnej wypowiedzi pozostawia
wiele do życzenia, nie tylko w zestawieniu ze standardami sprzed 100 lat. Jak
na występ przed milionami widzów, można ją nawet uznać za przaśną i karczemną.
Nie zmienia to jednak faktu, że była to, mniej lub bardziej kontrolowana, próba
wyrażenia zachwytu, czyli tzw. komplement. A jego subtelność niektórym wydaje
się wprost proporcjonalna do dyskrecji komplementowanego zjawiska…
Zależnie
od kultur i czasów zmieniają się wzorce piękna i normy regulujące warunki
okrywania ciała. Czasem o atrakcyjności decyduje, ile włożono kunsztu w to,
żeby odwrócić od niego uwagę, kiedy indziej, ile ciała udało się wyeksponować.
Niezmiennie jednak atrakcyjność, związana bardziej z estetyką („dekoracyjnością”?...)
niż z duchowością, pozostaje wartością pożądaną i wysoko notowaną niezależnie
od płci. Niestety, niektórzy twierdzą, że jest ona stopniowalna… I choć nie zostało
to potwierdzone naukowo, istnieje teoria, że wysokości wcięć i głębokości
dekoltów wykorzystywane są głównie w celu podnoszenia tego stopnia. W myśl tej
tezy można przyjąć, że słynna Jennifer otrzymała wyrażoną nie wprost informację
zwrotną o swojej wysokiej pozycji na tej skali. To mogłoby oznaczać, że są na
świecie kobiety, które chciałyby takie słowa usłyszeć. Może nawet niektóre uszczęśliwiłoby,
gdyby mogły to usłyszeć właśnie od Jeremy’ego. Raczej pewne wydaje się, że
wielu mężczyzn nie miałoby nic przeciwko temu, żeby tamtego dnia w hotelu w
Beverly Hills przyjąć punkt widzenia Jeremy’ego i chyba niewielu z tych, którzy
nie skorzystaliby ze swojego prawa do milczenia, stać by było na większą
elokwencję.
Oczywiście
to tylko teoria… A według niej specyficzna konstrukcja męskiego oka powoduje odruchowe
przyciąganie wzroku przez niektóre kształty. Czym lepsza widoczność kształtów,
tym większe przyciąganie. Większość sytuacji społecznych nie sprzyja jednak
swobodnemu spoczywaniu wzroku na tychże i wymaga od właściciela oka wzmożonego
wysiłku w jego opanowaniu. To z kolei powoduje rozkojarzenie i może nieść za
sobą skutki uboczne w postaci niekontrolowanego werbalizowania myśli. To
oznaczałoby, że biednemu Jeremy’emu miało prawo się wymsknąć i niekoniecznie
próbował się tylko wypromować… Że poza tym, że czasami palnie głupstwo, to jednak
jest np. kochającym mężem. Że jednak nie zwykł znęcać się nad kobietami ani
psychicznie, ani fizycznie… Może nawet lubi gotować i zmywa po sobie naczynia...
Ale
to niepotwierdzona teoria. W praktyce raczej przeczytamy niebawem w gazetach,
że w basenie przy willi pod Los Angeles znaleziono Jeremy’ego R. z przywiązanymi do którejś części ciała dwoma głazami i wyciętym na piersiach radełkiem do usuwania skórek przy
paznokciach napisem: „You have the globes too”…
Arystoteles
wiedział, że „złoty środek” pozostaje bezradny wobec niektórych emocji, choć
można próbować nad nimi zapanować. „Umiarkowanie” rozumiane jako pewna forma
tzw. „zdrowego rozsądku”, czyli m.in. umiejętność oceny sytuacji i ludzkich intencji
w odniesieniu do konkretnych okoliczności, a nie teorii, nie podnosi w naszych ciekawych czasach atrakcyjności.
W przeciwieństwie do emocji: czym skrajniejsze, tym lepiej się sprzedają. Ale potrafią
też napędzać do walki z niesprawiedliwością. I zazwyczaj prowadzą tę walkę do
momentu, w którym z armaty zaczyna się strzelać do muchy, a z widoku schodzą
sprawy naprawdę ważne. A walka ze szklanymi sufitami zaczyna przeobrażać się w
walkę o szklane domy. Które okazują się szklanymi pułapkami…
Biorąc pod uwagę, że w tym kontekście "globe" to "kula ziemska", można rzeczony komplement przetłumaczyć jako "No, kule też masz". I teraz dopiero mamy pasztet. Zwłaszcza w kontekście drzenderu. Bo nie wiadomo, w które rozcięcie sukni akurat ów aktor patrzył. Może na moment wyłoniło się coś na parterze, a nikt inny tego nie zauważył, bo wszyscy byli zafascynowani tym, co się dzieje na piętrze?
OdpowiedzUsuńW przypadku matki kilkoro dzieci zakrawałoby to na ciężką mistyfikację...
UsuńChyba jednak mylisz gale ;)
Może jest konwertytką? I swoją prawdziwą płeć kulturową odkryła dopiero po porodzie... Nie takie rzeczy się działy.
OdpowiedzUsuńMyślę, że jednak chodzi o przypadek wyjątkowej zgodności płci biologicznej z kulturową i nie tropiłbym tu spisku - nie popadajmy w skrajności ;)
UsuńZaglądałeś??? 8-O
OdpowiedzUsuńNie, ale "świat" komentuje, jakby zaglądał. I wyciągał wnioski z tego, czego nie widział. To jest tematem powyższego tekstu.
Usuń