Kochana Babciu!
Czy
do Ciebie dotarła zima? Bo do nas tak. Na szczęście nie taka, jak miała wyglądać, a nie wyglądała (na przekór lunatykom) śnieżyca Juno w USA, bo wtedy pierwszy list mogłabym wysłać do Ciebie chyba
dopiero koło czerwca. Zimy spodziewaliśmy się mniej niż hiszpańskiej inkwizycji,
po kilku prawie wiosennych dniach, aż tu nagle przed końcem stycznia powiało
chłodem i sypnęło śniegiem! Oczywiście, jak zwykle przyszła w weekend, kiedy
nasza wielka spółdzielnia nie istnieje. Nasze osiedle, które stoi w miejscu,
gdzie 40 lat temu były prawie same pola, wygląda, jakby powstało tylko po to,
żeby osłaniać od wiatru resztę miasta. Dzięki temu u nas zima zawsze trwa
dłużej.
Niedawno pisałam Ci, ile rzeczy naraz naprawiano u nas i remontowano. Teraz znów
zapadła cisza. Tata mówi, że to były tylko przygotowania do zimy. A zimą grube
misie zapadają w sen zimowy. Zanim jednak zasną, muszą wyścielić sobie wygodne
legowisko i zabezpieczyć gawrę, żeby nikt im nie przeszkadzał. Nie, na naszym
osiedlu podobno nie ma niedźwiedzi, choć z daleka wygląda jak skalisty kanion
pełen jaskiń. Za to prezes takiej wielkiej spółdzielni jak nasza czasem bywa
nazywany „grubym misiem”, nawet jeśli nie ma nadwagi. I jak na misia przystało,
przygotowuje sobie stanowisko na zimę, żeby nikt go nie ruszał. To dlatego tak
gorączkowo przeprowadzano jesienią wszystkie widoczne prace – na koniec roku
Prezes uzyskał dzięki temu roczne przedłużenie kontraktu i spokój co najmniej
do maja. W maju powinny odbyć się spotkania, na których mieszkańcy mogą
zdecydować o wymianie misia.
Ale
do spotkań jeszcze dużo czasu, więc osiedle wygląda, jakby jakiś odpowiedzialny
za nie gruby miś rzeczywiście zamknął się w swojej gawrze i nie miał zamiaru
wychodzić, dopóki jakaś natrętna mucha nie obudzi go wiosną. A jak wiadomo,
kiedy stary niedźwiedź mocno śpi, wszyscy chodzą na paluszkach i boją się go
obudzić. Kto wie, może nawet zasypiają razem z nim, jak dwór śpiącej królewny?
Dobrze przynajmniej, że misia nie trzeba co wiosnę całować…
Kiedy
zima przychodzi na nasze osiedle, a jak sama miałaś okazję się przekonać,
zawsze przychodzi w weekend, zasypuje wszystko równo – to, co jest i to, czego
nie ma. Bo np. chodniki, skwerki, schody i samochody są, a placów zabaw i
parkingów nie ma, a też przysypane… Mimo że w tym czasie spółdzielnia nie
istnieje, mieszkańcy zdobywają się na tyle odwagi, by opuszczać domy, które na
szczęście nie znikają razem ze spółdzielnią. Dzięki tym mieszkańcom, którzy
udeptują w śniegu chodniki i przedzierają koleiny na osiedlowych drogach, w
poniedziałek rano osiedle nie jest odcięte od świata. A zimowy, poniedziałkowy
ranek na naszym osiedlu może poprawić humor. Myślę, że kolejna część „Krainy
lodu” powinna uwzględnić takie sceny…
Jeśli ktoś mieszka w bloku
sprzątanym przez panie, które robią czasem coś, za co chyba nikt im nie płaci,
to wychodzi po odśnieżonych schodach. Jeśli nie, może rozpocząć dzień od
radosnego ślizgu po stopniach albo rozpaczliwego trzymania się poręczy i próby
trafienia w ukryte pod białym puchem schodki. Biorąc pod uwagę, że mało kto wstaje
wcześniej z powodu jakiejś głupiej zimy, trzeba się spieszyć – można więc
spotkać sąsiada robiącego pospiesznie znak krzyża i decydującego się na ślizg. Jeśli
wstanie cały i zdrowy, krew krąży już szybciej, przypominają się czasy
dzieciństwa i na twarzy pojawia się uśmiech. Jeśli coś mu się stało, już nie
musi się spieszyć… Chodnik z ubitego i zlodowaciałego śniegu zaprasza do ślizgawki,
suną więc wszyscy radośnie w stronę swoich samochodów, urywając od czasu do
czasu jakieś lusterko podczas nieudanego hamowania. Potem każdy staje rozbawiony
przy swoim samochodzie i rozpoczyna się poranna, zimowa etiuda poniedziałkowa: khrzszszsz, khrzszszsz, khrzszszsz, rzężą
zimne silniki, próbując wejść w normalny tryb pracy; wrrrrrrrr, zaczynają pracować niektóre; khrzszszsz, khrzszszsz, khrzszszsz
- nie wszystkie dzisiaj ruszą; szum,
szum, szum, cichutko sypią się kilogramy śniegu z dachów i szyb samochodów;
tup, tup, tup, w jednym rytmie grzmi
zbiorowe otrzepywanie butów; drap, drap, drap,
zgrzytają skrobaki po zmarzniętych szybach; i znowu - tup, tup, tup, a potem trzask,
trzask, trzask, pospiesznie wsiadają ze śpiewem na ustach do samochodów
kierowcy po spojrzeniu na zegarek; grzrz,
grzrz, grzrz, wyrywają się z zasp kolejne samochody i ustawiają do wyjazdu
z osiedla. I tak sobie jedzie radosna kawalkada: zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt, wycieraczki zrzucają z szyb śnieg, który jak
welon ciągnie się za każdym w pośpiechu omiatanym samochodem i ląduje na autach
za nim. I jest fajnie. Gdyby do tych scen ułożyć jakąś ładną piosenkę, byłoby
jak z filmu Disney’a, prawda, Babciu?...
Na osiedlu, gdzie parkowały auta,
zostają placki gołej ziemi, otoczone wałami ze śniegu i oblodzone, wyślizgane
uliczki. Około południa może przejedzie nimi jakiś pług, który niczego nie
odśnieży, bo wszystko jest już utwardzone. Podobnie jak chodniki, które zostają
posypane piaskiem, jak chleb makiem. Miasto istnieje, nawet kiedy swoje
istnienie zawiesza spółdzielnia, dlatego wjeżdżające na osiedle auta wwożą na
oponach sól z odśnieżonych dróg miejskich, dzięki której udaje się wyjechać po
stromych podjazdach. I kiedy dorośli wracają zmęczeni z pracy, nie są już tak
rozbawieni, jak rano i zaczynają narzekać na zimę na osiedlu. Zwłaszcza jeżeli w skrzynce czeka na nich nowe wyliczenie czynszu...
Za to dzieci nie marudzą, bo
zima (taka prawdziwa) to tutaj wciąż jedyna pora roku, w czasie której można
się dobrze bawić na dworze, ślizgając się na ślizgawkach, których nie powinno
być, ale są i zjeżdżając na sankach z górek, których tak naprawdę nie ma, ale my
się bawimy że są. I przez jakieś 3 dni jest fajnie. A potem przychodzi odwilż. I tylko dorośli do wiosny bawią się w „stary niedźwiedź
mocno śpi”…
Całuję Cię gorąco!
Twoja J.
Podobne:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz