Kochana Babciu!
Jak
Ci minęły wszystkie święta, miło? Jesteś zadowolona z prezentów? Bo my
bardzo. Oczywiście, wiem, że w Świętach najważniejsze wcale
nie są prezenty, tylko to, że możemy ten czas spędzić spokojnie razem i cieszyć
się z narodzin Jezuska, ale skoro te warunki udało nam się spełnić, to chyba
można już pocieszyć się trochę z tego, co się dostało?
W
Wigilię najbardziej cieszył się tata, który cały wieczór spędził na składaniu z
klocków smoka, pojazdu kosmicznego i samochodu wyścigowego, którym Dzieciątko
obdarowało M. Nie było to, co prawda, takie wyzwanie jak klockowy jacht, który
ja dostałam w zeszłym roku, a tata z instrukcją grubszą od encyklopedii kończył
składać jeszcze po pasterce, ale widzieliśmy, że chociaż nie chciał się
przyznać, to sprawiło mu to równie wiele radości, a może i więcej niż nam
późniejsza zabawa. Mama też bawiła się świetnie, czytając książkę,
którą dostał tata. Ja, dzięki kolczykom, które dostała mama, mogłam pokazać się
w towarzystwie lalki-księżniczki, którą znalazłam pod choinką. Mój waleczny
brat w oczekiwaniu na zakończenie ojcowskiego aktu tworzenia, spełnił się
odnosząc kolejne zwycięstwo w walce dobra nad złem: tym razem w wykonaniu postaci
ze świątecznych pierników. A pies poczuł się chyba jak w psim raju, kiedy w
rytm „Przybieżeli do Betlejem” mógł wyrwać całą watę z brzucha starego
pluszowego króliczka specjalnie na tę okazję sprowadzonego przez Dzieciątko do
sklepu z odzieżą na wagę… W sumie prezenty sprawiły wszystkim mnóstwo radości.
Były
też, oczywiście, różne świąteczne i nieświąteczne potrawy. Jakimś cudem akurat w
Wigilię wyczerpały się baterie w wadze łazienkowej, co na kilka dni
zaoszczędziło rodzicom skoków ciśnienia, a nam zachmurzenia na rodzicielskich
obliczach. Za to w drugi dzień Świąt zima przypomniała sobie, że to jej czas i nawet
poprószyła trochę śniegiem. Co prawda rodzice mówią, że to nie to samo, co śnieg
przykrywający kołderką świat w Wigilię, ale to ostatnio bardzo trudno załatwić.
Szkoda. Ale może jeszcze kiedyś się uda.
Najważniejsze,
że przez kilka dni było dość śniegu, żeby pojeździć na sankach. Dzięki temu
trochę życia pojawiło się w mieście. Bo bez śniegu te dwa tygodnie od Wigilii
do święta Trzech Króli bywają bardzo smutne. Miasto jest jakieś takie senne,
ulice puste, tylko czasami przejdzie jakiś skołowany człowiek, niepewny, co w
dany dzień i jak długo jest czynne albo pacjent poszukujący czynnej przychodni…
Duży ruch panuje tylko w sklepach z wyprzedażami i marketach, w których przed
Sylwestrem zwiększone stany wypasionych zabawek dla dzieci zostają zastąpione
przez zwiększone zapasy wyskokowych i wystrzałowych zabawek dla dorosłych. Później
nadchodzi najgłośniejsza noc w roku, po której następuje najcichszy dzień w
roku, a wkrótce po nich jakiś weekend na odpoczynek…
W
tym okresie ludzie dzielą się na takich, którzy tylko wypoczywają i takich,
którzy między tymi wszystkimi świętami i weekendami pracują. Tych drugich chyba
jest mniej, ale po dwóch tygodniach pracy przeplatanej z wypoczynkiem ludzie
wyglądają raczej na zmęczonych taką czkawką. Zresztą ci, którzy tylko
wypoczywają, też… Po przerwie trzeba zawsze kilku dni, żeby świat wrócił do
podobnego rytmu, w jakim toczy się zwykle przed świąteczną gorączką.
Na
szczęście w tym roku śnieg pozwolił niektórym z tych, którzy ten czas spędzali
w kraju, a posiadają takie fajne dzieci jak ja, na wyrwanie się z tej czkawki.
Mój tata na przykład świetnie potrafi ciągnąć mnie na sankach i miał okazję się
w tym wykazać. Nie mów nikomu, ale tak dobrze mu szło, że w nagrodę pozwoliłam
tacie kilka razy zjechać z górki. Chyba sprawiło mu to jeszcze większą radość
niż składanie smoka z klocków. Musi to jednak pozostać tajemnicą, bo sanki
uległy niespodziewanej awarii podczas ostatniego zjazdu taty, ale w trosce o
jego dobry wizerunek i spokój mamy ustaliliśmy, że oficjalna wersja będzie
taka, że rozbiły się na drzewie, kiedy z nich spadłam. Teraz mam nowe, lepsze.
A baterie w wadze już tata wymienił.
Całuję Cię gorąco!
Twoja J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz