Kochana Babciu!
Jak
już Ci pisałam, mijający rok przyniósł wiele zaskakujących zmian na naszej
prowincji. Da się je zauważyć nawet na naszym osiedlu! Co prawda, za wcześnie
jeszcze, żeby mówić, że jest coraz ładniejsze, ale po kolei.
Najpierw
nastąpił wstrząs w spółdzielni, kiedy pojawiły się plany wielkich remontów i zmian w rządzeniu. Tata mówi, że wstrząs musiał być bardzo silny, bo podobno niektórzy
dopiero wtedy się dowiedzieli, że Związek Radziecki już nie istnieje… Niektórzy
pracownicy administracji otrzymali chyba służbowy nakaz uśmiechania się i
osiedle zaczęło trochę przypominać Gotham City – wieczorami nietoperze latały
nad głowami, a za dnia można było spotkać Jokera przylepiającego na drzwiach ogłoszenie
o kontroli wentylacji…
Ale
nie trwało to długo, bo okazało się, że Prezes, wizjoner i rewolucjonista, tak
bardzo zakochał się w swojej wizji, że zaczął ją w rewolucyjny sposób
wprowadzać w życie. Niestety, to nie spodobało się ani mieszkańcom, którzy
mieli rewolucję finansować, ani pracownikom, którym miała przypaść zaszczytna
rola jej ofiar. Dlatego Prezes-wizjoner, zaskoczony brakiem entuzjazmu wobec
jego wyobrażeń o uszczęśliwieniu mieszkańców, musiał oddać biuro poprzednim
zarządcom. Wiesz, Babciu, że niektóre meble da się wynieść z domu dopiero po
wyburzeniu ścian? Podobnie było z naszym wizjonerem… Ale w końcu udało się
zająć jego miejsce komuś, komu zawsze było do tego biurka blisko, choć siadać
mógł tylko po stronie gościa…
I
tylko, niestety, na place zabaw na osiedlu na razie nie ma co liczyć, bo jeden z aktualnych prezesów spółdzielni uważa, że u nas mieszkają przede wszystkim starsze osoby, które chcą mieć pod oknami ciszę i spokój, a nie bandę rozwrzeszczanych dzieciaków. Poza tym teraz place muszą być bezpieczne,
urządzenia muszą mieć atesty jakieś i w ogóle – huśtawka zrobiona z zużytej opony
traktora z zaprzyjaźnionego PGR-u, która była tu szczytem techniki odkąd
powstało osiedle, nagle przestała wystarczać, tak się ludziom w głowach poprzewracało
od tego dobrobytu… Ale, jak wiadomo, dzieci i młodzi rodzice nie chodzą
wybierać władz spółdzielni, tylko robią to właśnie tacy ludzie, którzy z braku
ciekawszych zajęć traktują to jako rozrywkę, a na podwórku chcą mieć ciszę i
spokój, żeby lepiej słyszeć, co się dzieje za ścianą - to im przede wszystkim
próbują się teraz przypodobać prezesi, robiąc „coś”…
A
tata mówi, że już niedługo odbędą się spotkania mieszkańców spółdzielni, na
których wybiorą nową Radę. Kiedyś to była tylko formalność, ale po wydarzeniach
z ostatniego roku istnieje podejrzenie, że mieszkańcy nabrali ochoty do
rozliczania z wykonanej pracy tych, którym płacą. Według taty prawdopodobnie
wydarzyło się u nas coś dziwnego: do niektórych, którzy zajmują stanowiska
zależne od wyboru jakiejś grupy, na rzecz której pracują, zaczyna docierać, że
trzeba tę grupę traktować z szacunkiem, a nie lekceważeniem i to nie tylko na
ulotkach wyborczych, ale i w działaniu. Może to dopiero nieśmiały początek, ale
jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to niemożliwe…
O
cudzie jednak jeszcze nie można mówić. Cud stanie się wtedy, kiedy na osiedlu
powstanie kilkupoziomowy parking, który pozwoli odzyskać trochę utraconej zieleni.
Ale jeszcze nie było tutaj takiego prezesa, do którego zapukałby pewnego dnia
Pan Inwestor z teczką pieniędzy i zaproponował, że taki parking wybuduje, na co
prezes mógłby się łaskawie zgodzić. Nie słyszano tu też nigdy o prezesie, który
by sam udał się na poszukiwania inwestora…
Tak,
to byłby cud…
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Podobne:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz