Kochana Babciu!
Byłaś zawsze przekonana, że na
naszej prowincji żadnego rodzaju zmiany nie są mile widziane, prawda? Ja też.
Ale właśnie ogłoszono ostateczne wyniki wyborów…
Mama
od dawna powtarzała, że w naszym mieście wszyscy boją się zmian na
stanowiskach, bo skoro już się raz nauczyli, kto jest kim w jakim urzędzie, o
kim i przy kim jak się wypowiadać, komu jak głęboko się kłaniać i jak kogo
tytułować, żeby załatwić jakąś sprawę - to nie chcą tego zmieniać. Bo czasem
drobna pomyłka albo niewystarczające zbliżenie czoła do podłogi przy
pozdrowieniu może bardzo utrudnić życie. A przynajmniej udaremnić próby jego
ułatwienia…
Tata
mówił, że jest jeszcze coś takiego, jak złośliwość rzeczy martwych: wysiedziane
fotele przywiązane do tych samych od lat pośladków, biurka wycierane od dekad
przez te same łokcie, lampki wspomagające te same zmęczone oczy, uchwyty
polerowane przez te same palce, aparaty telefoniczne z niektórymi guzikami
startymi od wybierania tych samych numerów, szuflady brudzone niezmiennie przez
tusz z tych samych od dawna pieczątek - każdy metr kwadratowy podłogi gabinetu
trzyma mocno i nie chce puścić człowieka, który zaczyna wierzyć, że bez niego
to miejsce nie może istnieć… Podobno, niestety, mało kto jest na to odporny. I, co gorsza, jak się w coś mocno wierzy, to robi się wszystko żeby inni też
uwierzyli. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby to przekonywanie innych trwało
przez całe 4 lata, a nie przez jeden, ostatni rok i uwzględniało głosy inne, niż tylko
swój własny i jego dworskie echo…
Pisałam
Ci od początku roku, jak to nasi rajcowie próbują przekonać mieszkańców do tego, że należy ich wybrać ponownie, bo jak nie, to może być już tylko gorzej.
Przez ten rok zrobiono w mieście więcej niż przez poprzednie 4, a może nawet przez
8 lat, naprawdę! Słyszałaś, że naukowcy do dzisiaj nie wiedzą, jak powstały
piramidy? Przecież to proste – Faraon chciał wygrać wybory! Oczywiście,
dokonania naszych włodarzy raczej nie wytrzymają równie długo, ale też,
niezależnie od tego co sami o sobie myślą, faraonami nie są…
Nasi
rajcowie wykorzystali wiele nie swoich pomysłów i chociaż raczej nie próbowali wprost
przypisać ich sobie, to zawodna pamięć nie pozwoliła im też przypomnieć, że
pomysły pochodzą od konkurentów. Ale tata mówi, że trzeba im to wybaczyć, bo skleroza
przychodzi z wiekiem. Podobnie jak problemy ze słuchem – z każdym rokiem
sprawowania władzy coraz gorzej słyszy się mieszkańców, zwłaszcza krytykujących.
Do tego dochodzi pogarszający się wzrok, który nie pozwala widzieć niedociągnięć
kończonych w pośpiechu inwestycji. O chorobie zawodowej, która się tym
wszystkim objawia, też Ci pisałam. A kiedy ktoś jest chory, powinien odpoczywać
w domu i brać lekarstwa, dopóki mu nie przejdzie, prawda, Babciu?
Ale
jeszcze innym objawem tej choroby jest świetne samopoczucie, a kto chciałby tracić dobry nastrój? Dlatego przez ostatnie miesiące trwało intensywne przekonywanie na wszelkie możliwe sposoby: mosty, boiska, festiwale, zdjęcia z dziećmi, sportowcami i posłami. Żadna konkurencja nie była w stanie przebić ilości papieru
zużytego przez dotychczasowych rajców i Prezydenta - jak to teraz oddadzą na makulaturę, może wystarczy na rachunek za sprzątanie? Z każdego płotu, każdej
wolnej ściany, z każdej strony w gazecie, czy w komputerze, z każdej skrzynki
pocztowej, czy to zwykłej, czy elektronicznej patrzył na mnie Pan Prezydent.
Jedynie w lodówce go nie było, bo tę zajął inny kandydat…
I
wyobraź sobie, Babciu, mimo tych wszystkich wysiłków, a może właśnie z ich
powodu, mieszkańcy powiedzieli – dosyć! Zdarzyło Ci się kiedyś trafić w jakimś
sklepie na sprzedawcę, który tak natrętnie zachwalał Ci jakiś niepotrzebny
towar, że ledwo udało Ci się od niego uwolnić i całkiem straciłaś ochotę na
zakupy? Tak się chyba poczuli mieszkańcy naszego miasta…
Najpierw
podziękowali w wyborach tym rajcom, po których najbardziej było widać objawy choroby zawodowej, a potem samemu Panu Prezydentowi! W dodatku za drugim razem
poszło głosować więcej osób, niż 4 lata wcześniej w podobnej sytuacji! Widzisz,
Babciu, na naszej prowincji zwykle jest spokojnie, ale kiedy ktoś próbuje tu
grać ludziom na nosie, może się zdziwić i żadna kocimiętka nie pomoże…
Teraz
mamy nowego, młodego prezydenta, któremu wcale nie zazdroszczę, bo tata mówi,
że rozkopać najnowszy, "wyborczy" park na miejscu podmokłej łąki, żeby wreszcie zaczęła
spływać z niego woda albo naprawić rynsztok na środku deptaku to bułka z
masłem. Dużo bardziej będzie musiał się Nowy Pan Prezydent napracować, żeby nie
zawieść wielkich nadziei, które wiążą z nim mieszkańcy miasta, skoro wybrali go
tak dużą większością głosów. A poprzeczka została zawieszona wysoko dawno temu przez
poprzednich prezydentów. Ale wierzymy, że nie ma obaw – jeżeli tylko nie okaże
się bardziej od poprzedników podatny na chorobę zawodową i złośliwość rzeczy
martwych i skorzysta z wiedzy nie tylko swojej, ale i odpowiednich pomocników –
przez najbliższe kilka lat mieszkańcy mają szanse znów być zadowoleni.
„Plac
Opowieści” przy deptaku, o którym Ci pisałam 10 miesięcy temu, powstał prawie
na czas. Co prawda nie na rozpoczęcie roku szkolnego, jak obiecywano, ale przed
wyborami. I będąc na nim, można nie zauważyć, że to w ogóle jest plac. Ale rodzice mówią, że ktoś to jednak
bardzo sprytnie wymyślił – w życiu też niekiedy można zapomnieć, że jesteśmy bohaterami czytanej przez innych opowieści i nie zawsze wiemy, na jakim jej etapie akurat się znajdujemy. Dlatego trzeba ciągle być uważnym i obserwować, co dzieje się dookoła, żeby niepotrzebnie nie zepsuć puenty...
Wygląda na to, że w naszym mieście jedna opowieść dobiegła końca, a nowa właśnie się zaczyna. Obie zaś są tylko fragmentem dużo większej opowieści, która łączy je w całość...
Wygląda na to, że w naszym mieście jedna opowieść dobiegła końca, a nowa właśnie się zaczyna. Obie zaś są tylko fragmentem dużo większej opowieści, która łączy je w całość...
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz