wtorek, 31 marca 2015

105. HOMO MP3. (WŁOSA CZĘŚĆ PIERWSZA)


Szanowny Czytelniku,

                Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
                Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.


Włosa część pierwsza – Homo MP3.

„Automatyzacja jednostki we współczesnym społeczeństwie wzmogła bezradność i poczucie niepewności przeciętnego człowieka. W tym stanie rzeczy jest on skłonny podporządkować się nowym autorytetom, które obiecują mu bezpieczeństwo i wyzbycie się zwątpień.” (Erich Fromm)[1]


„To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27)


I
                Format MP3 idealnie odwzorowuje charakter ostatniego ćwierćwiecza, w którym osiągnął status bestselleru. Sposób zapisu muzyki w tym modelu polega, mówiąc w skrócie, na wycięciu z utworu wszystkich dźwięków, które dla ucha przeciętnego w sensie statystycznym człowieka i tak nie powinny być słyszalne z powodu częstotliwości albo zagłuszenia przez dźwięki głośniejsze. Taka kompresja dźwięków umożliwia magazynowanie utworów na mniejszej powierzchni nośników, czyli, co za tym idzie, daje oszczędności. Chwalebny wzorzec racjonalnego obniżania kosztów: gdyby przy okazji nie był szeroko otwartą furtką do piractwa, byłby ucieleśnieniem ekonomicznego ideału. Wspaniałe to czasy, kiedy można zabrać ze sobą muzykę w telefonie wielkości kostki mydła do kieszeni na spacer. Naprawdę.
                Ale są osoby o wrażliwości słuchu większej niż statystyczna. Dla nich kompresja wersji audio do MP3 można porównać do przeczytania streszczenia zamiast pełnego tekstu „Mistrza i Małgorzaty” – w zasadzie wiadomo, o co chodzi, można nawet dorzucić swoje trzy grosze do dyskusji, ale nawet się nie wie, ile się traci.
                Nie ma, oczywiście, nic złego w tym, że ktoś ułatwił ludziom kontakt z ulubioną muzyką, chociaż w zubożonej wersji. Problem polega na tym, że kompresja zaczyna nam wystarczać, chociaż nie oddaje oryginału. Pobieżne i niepełne dane odtworzone w sytuacjach braku skupienia wystarczają nam do wyrobienia sobie zdania o jakości utworu, z którym MP3 miewa niewiele wspólnego. Niekompletne dane to nie prawda, to uproszczenie, uogólnienie, a tym często bliżej do fałszu niż do prawdy.
                Oczywiście, uproszczenia nie są wynalazkiem naszych czasów, ale właśnie MP3, cyfrowy, zero-jedynkowy zapis danych wydaje mi się najlepszą  metaforą dla postrzegania świata przez ludzi początku XXI w.






             

II
                Zachwyt korporacyjnym modelem zarządzania nie jest niczym innym, jak zauroczeniem niedoścignionym wzorem minimalizacji kosztów. Kto pracował w korporacji wie, jaką rolę pełni tam procedura – schemat, algorytm który powinien rozwiązać większość problemów menadżera związanych z rozliczaniem podwładnych z realizacji zakładanych planów. Bo procedura to w teorii doskonały przepis, technika, która powinna dać odpowiedź statystycznemu pracownikowi, jak ma postępować w 100% statystycznych sytuacji. Zwalnia pracownika z myślenia i podejmowania samodzielnych, czyli - z punktu widzenia korporacyjnego przełożonego – nieobliczalnych decyzji. Upraszcza i uogólnia zasady postępowania w różnych sytuacjach, często oparte o czasochłonne badania i wnikliwe analizy, z których wyciągana jest mediana możliwych zdarzeń na danym stanowisku pracy. A wszystko po to, żeby w pierwszej kolejności ograniczyć możliwość błędów, a w drugiej liczbę osób potrzebnych do wykonywania i nadzorowania każdej pracy – żeby zmniejszyć koszty, ograniczając obowiązki pracownika do niezbędnego minimum. Procedura, niczym formatowanie MP3, wycina z możliwych sytuacji tylko te najbardziej typowe i zakreśla, jak nożem na ziemi, jak daleko może się pracownik posunąć, a w które rejony nie powinien się zapuszczać. Oczywiście, inteligencja twórców procedury uwzględnia możliwość zaistnienia sytuacji nietypowych – większość z nich objęte bywa procedurą postępowania w sytuacjach niestandardowych. Zazwyczaj opisuje ona tryb zgłaszania problemu przełożonym o wyższej decyzyjności, którzy pracują zgodnie z przygotowanymi specjalnie dla nich procedurami. Idealnym pracownikiem w idealnej sytuacji korporacyjnej jest osoba, która codziennie wykonuje te same czynności w tym samym czasie, bez intelektualnego wysiłku. Myślenie nie jest wymagane. Mechanizm, maszyna, automat. I nie dotyczy to tylko pracy przy taśmie produkcyjnej, ale również biurokracji, zarządzania ludźmi, czy obsługi klientów. Istnieją firmy, w których każdy dziurkacz posiada swoje oznaczone i wymierzone miejsce na biurku i nie może znaleźć się gdzie indziej, na mocy zatwierdzonych podpisami nieomylnych autorytetów tysięcy stron dokumentów. Rozbudowany system kontroli przestrzegania procedur wymusza podporządkowanie się pod groźbą konsekwencji dyscyplinarnych – brak zaufania jest podstawą takiego zarządzania. Zbrodnią staje się nie tylko krytyka systemu, ale nawet niewystarczający entuzjazm w ich stosowaniu…
„Nowy wspaniały świat”…

                Amerykański filozof, Neil Postman, w swojej książce, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, omówił zasady opanowujące naszą rzeczywistości, w tym podstawy tzw. „tayloryzmu”:

„Znajdujemy tam przekonanie, że podstawowym – jeśli nie jedynym – celem ludzkiej pracy i myśli jest wydajność; że rachunek techniczny pod każdym względem przewyższa ludzki osąd; że w rzeczywistości ludzkim sądom nie można ufać, ponieważ są skażone nieścisłością, dwuznacznością i zbędną złożonością; że subiektywizm stanowi przeszkodę w jasnym myśleniu; że to, czego nie można zmierzyć, albo nie istnieje, albo nie ma wartości; że sprawami obywateli najlepiej pokierują specjaliści.”[2]
„Specjalista w technopolu jest na ogół ignorantem w każdej dziedzinie, która nie wiąże się bezpośrednio z jego specjalizacją.”[3]

                Planowanie pracy, określanie celów, dyscyplina, racjonalne podejście do rzeczywistości – w tym dostosowywanie możliwości przedsiębiorcy do realiów rynku to umiejętności konieczne dla przeżycia w naszym świecie. Procedury i schematy pomagają zachować porządek, przejrzystość i dyscyplinę. Tam, gdzie brak określonych ram, mówiących jak postępować w przypadku najbardziej charakterystycznych działań w danym zespole, tam bardzo często wkracza chaos – szczególnie, gdy często wymieniają się członkowie zespołu (a w korporacjach jest to zjawisko powszechne). Trudno więc odmówić procedurom pragmatyzmu.
            Coś jednak sprawia, że schematy, techniki, algorytmy nie są idealne. Nawet jeżeli mogą się do doskonałości zbliżyć, bo opisują 99% możliwości, więc z punktu widzenia statystyki można je za takie uznać, to zawsze pozostaje 1%, który w praktyce potrafi rozłożyć skomplikowany system… Zwłaszcza, że w praktyce procent przewidywalności chyba nigdy nie jest tak wysoki.
                Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: procedury mające pozwolić jednostce zbliżyć się do oczekiwanego ideału tworzone są przez niedoskonałych, jakkolwiek by o sobie nie myśleli, autorów. Nie jest to ich wina: możliwości ludzkiego poznania, a co za tym idzie, również przewidywania, nigdy nie obejmą takiej liczby zmiennych, jaką funduje nam świat. Nie wiem, ile jest możliwości rozegrań gier szachowych, ale biorąc pod uwagę  określone zasady i ograniczoną liczbę pól oraz pionków (czyli zmiennych), liczbę tę, choć dla zwykłego śmiertelnika niewyobrażalną, matematyka jest w stanie określić. Tyle, że w uproszczeniu, życie ma sie do szachów tak, jak odtworzenie utworu na żywo przez orkiestrę do jego zapisu w formacie MP3.
                Po drugie: poznajemy świat i uczymy się go, porównując nieznane do znanego. Sama natura świata wydaje nam się taka, że wiele zjawisk da się sprowadzić do mechanizmów opartych na powtarzalności i podobieństwie. Odruchowo szukamy więc podobieństw i zależności między różnymi zjawiskami, żeby lepiej je rozumieć. Uogólnienie, schemat pozwala nam odnajdować się w zupełnie nowych okolicznościach, dostrzegając w nich podobieństwo do wcześniej doświadczonych. Uogólniając, można przyjąć, że jest to mechanizm, który (obok umiejętności dzielenia się wiedzą z innymi) w dużym stopniu pomógł nam, jako gatunkowi, przetrwać i zawładnąć planetą. Nawet jeżeli w sporadycznych przypadkach doprowadził poszczególne osobniki do zguby, bo zastosowany schemat okazał się nieadekwatny do nowej sytuacji, to statystycznie mechanizm ten należy uznać za skuteczny. Nic więc dziwnego, że tak bardzo zachwyciliśmy się tą metodą, że ciągle ją doskonalimy, coraz bardziej sprowadzając świat do matematycznych, czyli powtarzalnych opisów.

                Chociaż królowa nauk systematycznie rozszerza swoją władzę, to jednak ciągle pozostają obszary, które schematom się wymykają. Dlatego oddane jej umysły ciągle szukają nowych - pozostawiających jak najmniej obszarów nieokreślonych i minimum wątpliwości - sposobów matematycznego zapisu zjawisk, żeby dokonywać na nich równań, w odniesieniu do rzeczywistości mających służyć przewidywaniu możliwości i odkrywaniu ograniczeń. W określeniach „nieskończenie małe” albo „nieskończenie duże”, „dążący do nieskończoności”, „jeżeli – to” zawsze tkwi jednak pewna umowność, warunkowość, założenie wykluczające jakieś sytuacje, przy których równanie nie zachodzi. Paradoksalnie, matematyka – ostoja precyzji i jednoznaczności - prowadzi do uogólnień. Przekonani o jej nieomylności zapominamy o warunkowości niektórych równań i za pomocą statystyk, procentów, ocen wyrażanych w cyfrach i sondaży opisujemy rzeczywistość, tylko taki zapis traktując jako naukowy, czyli wiarygodny.
                W życiu zdarza się tak, że warunki przyjęte na potrzeby równania nie zawsze chcą zaistnieć. Obszar nieokreślony, wątpliwość, tajemnica, nieprzewidywalność bierze górę nad tym, co przewidywalne. Pojawia się błąd…
                Z matematycznego punktu widzenia świat idealny, to świat w 100% opisany za pomocą równań, zasad i reguł: przewidywalny i obliczalny. Bezpieczny. Dążymy więc do takiego idealnego świata, dla którego podstawą funkcjonowania są  procedury, schematy i stereotypy, a nie ma miejsca na jednostkowość i niepowtarzalność – skostniałe korporacje oparte na centralnym planowaniu i zarządzaniu wypierają małe elastyczne firmy; centralnie rządzone państwa nie tylko hamują indywidualne, oddolne inicjatywy, ale nabierają coraz bardziej autorytarnego charakteru i próbują prawem regulować każdą sferę życia obywatela.

                A przecież jednostkowość i niepowtarzalność to wartości, które dla wielu z nas są nieocenione, bezcenne, niewymierne… Tak, humanizm jest błędem w matematycznie idealnym świecie, wielkim czarnym napisem „ERROR” na cyfrowym wyświetlaczu zero- jedynkowych bóstw. Człowiek jest tym 1%, który może rozłożyć skomplikowany system. Ryzykiem, przypadkiem, zagadką, zaskoczeniem. Żartem rzuconym w śmiertelnie poważnym towarzystwie. Jest komórką potencjalnie narażoną na działanie niezgodne z zasadą systemu, którego jest częścią. Wirusem, błędem w matriksie…
                Errare humanum est – wiedzieli o tym już starożytni. Grzech, błądzenie, niedoskonałość, szukanie własnej drogi, zbaczanie z wytyczonej trasy i wchodzenie w nieznane rejony, działania powodujące, że po dwóch stronach znaku równości nie pojawiają się te same wartości - to nieodłączny element człowieczeństwa. Nawet jeśli nie jedyny, który o człowieczeństwie decyduje, to jednak konieczny dla dopełnienia jego obrazu.





III
                W świecie nieskończenie pełnym możliwości, nie dającym się ogarnąć ludzkim umysłem, szukamy rzeczy pewnych, stałych, niezmiennych. W sytuacji zalewu potoku informacji uogólniamy i upraszczamy wiedzę o świecie, próbując jak najwięcej danych o nim pomieścić w swoim rozumie. Konwertujemy dane do formatu MP3.
                Budujemy schematy działania w wielu sytuacjach: od procedur w miejscach pracy, przez przepisy ruchy drogowego, po przykazania regulujące zasady postępowania w społeczeństwie. Bez nich mielibyśmy ograniczone możliwości rozwijania cywilizacji i kultury, zagrożone bezpieczeństwo i zwiększone ryzyko przedwczesnej śmierci. Dlatego chętnie z nich korzystamy, budując całe systemy algorytmów, które pozwolą nam w miarę bezpiecznie funkcjonować, marnując przy tym jak najmniej energii. Ten zwierzęcy i racjonalny instynkt kumulowania na czarną godzinę wszystkiego, co w niepewnym świecie może ratować egzystencję, często przestaje być środkiem, a staje się celem. Giniemy w pułapkach zwabieni przynętą - łatwą zdobyczą: z człowieka, wielotomowej powieści, sprowadzamy się do ciągu cyfr.

„Wynalezienie standardowego formularza – surowca biurokracji – pozwala „zniszczyć” każdy niuans i szczegół sytuacji. Standardowy formularz wymaga od nas, byśmy sprawdzili możliwości i wypełnili stosowne okienka i w ten sposób dopuszcza jedynie ograniczoną skalę informacji formalnej, obiektywnej i bezosobowej, a w niektórych przypadkach jest to dokładnie to, czego trzeba by rozwiązać konkretny problem.”[4]

                Staramy się zamknąć cały świat w systemie schematów, które wykluczą jakiekolwiek błędy. Zachwyceni własną inteligencją i przenikliwością w porządkowaniu świata popadamy w przekonanie, że nasza wiedza jest kompletna, że nasze nader optymistycznie przyjęte 99% można z czystym sumieniem traktować jak pełne 100. Streszczone dane jawią nam się jako całościowe. A błąd, rozumiany jako wszystko, co z punktu widzenia schematu niepożądane, wypieramy ze świadomości. Autorytetami w oczach naszych i swoich stają się „specjaliści” – ludzie, którzy posiadają największą wiedzę o procedurach uznawanych za ważne, choć w oderwaniu od reszty rzeczywistości.

„Rola specjalisty polega na skoncentrowaniu się na jednym obszarze wiedzy, przesianiu wszystkich dostępnych danych, wyeliminowaniu tych, które nie mają znaczenia dla rozważanego problemu i wykorzystaniu tego, co pozostało, do jego rozwiązania. Proces ten sprawdza się całkiem nieźle w sytuacjach, w których potrzebne jest jedynie rozwiązanie techniczne i nie zachodzi konflikt z celami ludzkimi, na przykład przy projektowaniu rakiet kosmicznych lub systemu kanalizacji. (…) A prowadzi do katastrofy, kiedy się go stosuje w sytuacjach, których nie sposób rozwiązać środkami technicznymi i gdzie wydajność nie ma nic do rzeczy, jak w edukacji, prawie, życiu rodzinnym oraz problemach nieprzystosowania jednostki. Zakładam, że nie muszę przekonywać Czytelnika, iż nie istnieją specjaliści – nie mogą istnieć specjaliści – od wychowywania dzieci, uprawiania miłości i zdobywania przyjaciół. Wszystko to jest wytworem imaginacji technopolistycznej, zrodzonym z użycia maszynerii technicznej, bez której specjalista byłby całkowicie bezbronny.” [5]

                Na potrzeby tych rozważań przyjmuję, że oprócz specjalistów istnieją też profesjonaliści – o ile pierwsi czerpią zachwyt z przekonania o kompletności swojej wiedzy i zachwytu tego oczekują też od innych, o tyle ci drudzy mają świadomość swojej niedoskonałości. Nie jest ona jednak powodem przygnębienia i wycofania, ale przyjęta jako nieodłączna ludzka cecha, staje się siłą napędową ich działania i dążenia do rozwoju i poszerzania wiedzy. Uogólnienie uzupełniają doprecyzowaniem. To, że Kraków i Wrocław lokowano na prawie magdeburskim, pozwala sądzić, że istnieją między tymi miastami podobieństwa, nie znaczy to jednak, że odnajdziemy się we Wrocławiu, korzystając z mapy Krakowa.


IV
                Z całego zbioru niezliczonych ludzkich doświadczeń w swoim życiu poznajemy zawsze tylko pewną określoną część. Kiedy zaczynamy traktować ją jako reprezentatywną dla całości, zapominając, że poza naszymi doświadczeniami istnieją inne, których nawet nie możemy sobie wyobrazić, zamykamy się w schemacie. Konwertujemy się do MP3.
                W szkołach uczymy definicji i formuł nieraz bez odniesienia do rzeczywistości, rzadko wskazując na ciągi przyczynowo – skutkowe. Przekazujemy wiedzę abstrakcyjną i teoretyczną, nie potrafiąc nieraz wskazać jej przydatności w życiu, a nie uczymy życiowych umiejętności. Oczywiście, wiedza humanistyczna, w tym dzieje myśli i poglądów ludzkich z naciskiem na ich różnorodność, z punktu widzenia matematycznego porządku świata,  jest zbędna. Samodzielne myślenie i łączenie faktów nie tylko nie jest rozwijane, ale nawet tępione („co poeta miał na myśli”). Wyrabiamy w sobie nawyk przyjmowania informacji podanej na tacy, bez krytycznej oceny. Podatności na przyswajanie wiedzy niepełnej jako kompletnej jesteśmy uczeni od najmłodszych lat. Wytyczonymi koleinami suniemy tak z pokolenia na pokolenie.
                Ograniczona, ale traktowana jako pełna, wiedza sprawia, że nie dopuszczamy możliwości istnienia warunków, w których nasze algorytmy nie działają. Wyrabiamy sobie opinie, które pojmujemy jako fakty, a każdą opinię niezgodną z naszą utożsamiamy z błędem. Tracimy umiejętność krytycznego myślenia – podstawy cywilizacji europejskiej - i rozróżniania tego, co pożyteczne, od tego, co szkodliwe. Korzystamy z protez myślowych opartych na emocjach. W myśl zasady niemarnowania energii nie zadajemy sobie trudu, żeby przyjrzeć się szczegółom i okolicznościom, żeby doprecyzować obraz sytuacji przed wydaniem wyroku – opierając się na naszej skompresowanej wiedzy, rzucamy się, aby jak najszybciej wyeliminować błąd, utożsamiając go ze złem – również błąd nie stanowiący zagrożenia zdrowia ani życia człowieka. Nawet jeżeli nie jesteśmy uczuleni, wiedząc, że pszczoła potrafi sprawić ból, zabijamy ją, kiedy tylko znajdzie się w naszym domu – zapominając o tym, że uwielbiamy miód.
                Niektóre normy społeczne, chociaż nie tylko nie chronią członków społeczności, ale nawet potrafią ich krzywdzić, traktujemy jako nienaruszalne i oczekujemy bezwarunkowego dostosowania się do nich. Na podstawie kilku osób wyrabiamy sobie opinię o całym zawodzie, narodzie, czy kulturze. Rywalizacja, ocena, ranking – stają się sensem naszego życia. Strach przed mniejszościową grupą radykałów powoduje, że na ich podobieństwo definiujemy miliony ludzi, w których imieniu tamci, nieupoważnieni, chcą występować. Wychowani w czasach pokoju wydajemy sądy o ludziach próbujących przeżyć wojnę. Pogardzamy ludźmi słabymi i pozbawionymi ambicji decydowania o innych, jednocześnie nienawidząc silnych i wykorzystujących innych do własnych celów. Sortujemy na dobre i złe płci, rasy, narody, miasta, dzielnice, rodziny. Pojedynczych ludzi szufladkujemy i wartościujemy według pochodzenia. Zamożność i wykształcenie wydaje nam się iść w parze z kulturą. Stałość poglądów, choćby skrajnie absurdalnych, traktujemy jak cnotę. Rozumujemy schematami, a wszystko czego nie rozumiemy, bo jest poza nimi, kwalifikujemy jako odpad. Masowe gusta uznajemy jako obligujące do przyjęcia za optymalne. Piękno utożsamiamy z prawdą i dobrem, a brzydotę z fałszem i złem. Cenimy sztukę, która potwierdza nasze przekonania, gardzimy tą, która je burzy. Formy krótkie i przyjemne stawiamy wyżej, niż rozległe i wymagające. Chcielibyśmy świata dwuwymiarowego, zero - jedynkowego, czarno – białego i to, co raz przyjmujemy za pewnik i punkt oparcia, nie powinno zmieniać się w czasie. Zmienność i dynamizm świata próbujemy opisać statycznie. O ciężarze wielobocznej bryły wypowiadamy się, widząc jej szkic na kartce. Cztery pory roku najchętniej opisalibyśmy za pomocą jednej, ulubionej.

„W kulturze, która czci statystykę, nigdy nie możemy być pewni, jaki rodzaj nonsensu zagości w ludzkich głowach.”[6]
                 
                I ciągle jesteśmy niemiło zaskakiwani. Niekiedy odkrywamy, że jednak to, co zawsze miało być jedynie słuszne i prawdziwe, niezbicie przestaje pasować do tego, co nowego zauważyliśmy w naszym świecie i nie daje się obronić. Brak doskonałości starej procedury potrafi spowodować takie rozczarowanie, że z jeszcze większą gorliwością oddajemy się innej, cały żal przemieniając w nienawiść do starego schematu. Tak jak rewolucjoniści z czasem popełniają te same błędy, za które nienawidzili obalonej władzy, tak zamieniamy jeden schemat na inny, równie niedoskonały. Algorytm raz uznany za błędny staje się wtedy równoznaczny z błędem jako takim i wymaga eliminacji. A kiedy chcemy eliminować to, co nie pasuje do naszej wizji, w skrajnych przypadkach nie cofniemy się nawet przed  eliminacją „nosicieli” opinii. Lektura podręczników historii albo serwisów informacyjnych dostarcza dowodów na to, z jaką łatwością nam to przychodzi.  
                Banalność powtarzanego od tysięcy lat twierdzenia, że stereotypy są krzywdzące, nie zmienia faktu, że nie chcemy z nich rezygnować. Czasem zabiera głos ktoś, kto proponuje zwalczać poglądy, a nie ludzi. To 1%, który ściąga na siebie gniew pozostałych 99. Dlaczego?

V
                W sytuacji, kiedy przyjęcie schematów i ich powielanie daje poczucie akceptacji, przynależności do grupy, bezpieczeństwa i umożliwia budowanie swojej pozycji, mającej to bezpieczeństwo zapewnić, trudno stawać przeciwko nim. Zwłaszcza kiedy kwestionowanie zasadności niektórych stereotypów i uproszczeń prowadzi do eliminacji kwestionującego – nawet jeżeli nie dosłownej, a do łagodniejszych jej form: izolacji, odrzucenia, alienacji. Wobec takiego niebezpieczeństwa jednostka ma trzy możliwości: podporządkować się systemowi przyjętemu przez grupę; zanegować go, szukając oparcia w podporządkowaniu się innemu systemowi; zachować własny, indywidualny osąd, utrzymując krytyczne podejście do wszystkich uproszczeń i uznając, że to jednostkowy, niezależny i samodzielny człowiek jest niekwestionowalną wartością, której służyć powinny schematy, nigdy odwrotnie. Oczywiście, w świecie ludzi cechujących się zautomatyzowanym myśleniem ostatnia opcja obarczona jest dużym ryzykiem skazania na ostracyzm, alienację, marazm i depresję. W korporacji dochodzi jeszcze ryzyko utraty pracy, czyli środków utrzymania.
                System, czyli każdy układ norm, procedur czy schematów: religia, państwo, firma, potrafi wymuszać na swoich elementach dyscyplinę, która każe im wywierać na siebie nawzajem presję dla jego utrzymania. Istnieją schematy, które uzależniają od siebie jak narkotyk, nie pozwalając się od siebie uwolnić i często wzbudzając poczucie winy i niskiej wartości w „buntownikach”.
                Bywa, że bunt się rozszerza i doprowadza do rewolucji. Jeżeli swego czasu modne i świadczące o statusie społecznym były peruki, mało kto decydował się z własnej woli pokazywać się w towarzystwie bez niej, bo świadczyło to albo o ubóstwie, albo o dziwactwie. Romantyczny przewrót w sposobie ubierania się był zwycięstwem „buntowników” – zmianą jednego systemu na inny, również wymuszający konkretne elementy stroju. I dziś zdarza się ludziom popadać w paranoję, próbując do tego stopnia podkreślić swój indywidualizm, że kreują go za pomocą wyuczonych i nie mających nic wspólnego z ich prawdziwą naturą negacji schematów, również tych nieszkodliwych. Ale negowanie schematu również nie jest formą uwolnienia się od niego – wręcz przeciwnie: negacja jest tylko inną formą uzależnienia od systemu. Uzależniony od papierosów pozostaje więźniem nałogu również wtedy, kiedy rzuca palenie. Wolny byłby wtedy, gdyby za pomocą własnej woli mógł decydować, czy po jednym papierosie sięgnie po kolejnego, czy nie. Jak wiadomo, to udaje się naprawdę nielicznym.
                Korporacje poświęcają wiele energii utrzymaniu pracowników w przekonaniu, że znajdują się w najlepszej z możliwych sytuacji, pracując tam, gdzie pracują – próba poszukiwań innej pracy, choć nieraz retorycznie zalecana dla wykazania a posteriori absurdalności tego pomysłu, traktowana bywa jak zdrada i pociąga za sobą określone konsekwencje. W środowisku, w którym normą jest częsta zmiana partnerów, na wykluczenie naraża się „poczciwiec”, który pozostaje przez lata w stałym związku albo małżeństwie. W środowisku osób respektujących nauki Kościoła Katolickiego na alienację skazany zostaje ktoś, kto dopuszcza się seksu przedmałżeńskiego w często zmienianych związkach. W firmie, w której przyjęte jest przez pracowników spożywanie alkoholu w godzinach pracy, abstynent zostanie przez pracowników uznany za donosiciela. W grupie, w której istnieje przyzwolenie na oszukiwanie innych grup, uczciwa jednostka prędzej czy później doczeka się wykluczenia. Jeżeli w środowisku menadżerów system motywowania za pomocą strachu i kar uznawany jest za szybki i skuteczny, zagrożeniem będzie menadżer stosujący pozytywne i czasochłonne metody.
                Umiejętność pomnażania dóbr wydaje nam się dziś najwyższą formą wiedzy, pozwalającej budować bezpieczeństwo jednostki i rodziny. Jednak to nie bezpieczeństwo jest najczęstszym obiektem pożądania, ale możliwość eksponowania stanu posiadania i budowa pozycji w społeczeństwie, popularności. Ilość skumulowanych dóbr traktujemy jako świadectwo wartości człowieka, więc zysk, z wartości podporządkowanej, urasta do rangi nadrzędnej. Dążenie do osiągnięcia najważniejszej wartości wymaga podporządkowania jej innych. Maksymalizacja zysków, pojęcie nierozerwalnie związane z matematyką, musi się więc opierać na dążeniu do matematycznych, zero - jedynkowych ideałów, gdzie każdy błąd musi być eliminowany z całą stanowczością. Każdy błąd bowiem, jako nieobliczalny, jest nieopłacalny. Zaś z ekonomicznego punktu widzenia najtańszym rozwiązaniem jest eliminowanie „nosiciela” błędu, czyli człowieka – nie tylko tego, który spróbuje ten system wartości kwestionować, ale i tego, który może pogarszać jego wydajność. Tam, gdzie nie może go jeszcze zastąpić maszyna, należy go zamienić w przysłowiowy trybik. A trybik niesprawny wymienić na sprawny. I pozostawić tylko to, co potrzebne dla poprawy wyników. Czasem tylko doraźnie – kiedy wymiana kilku trybików z rzędu nie przynosi oczekiwanych efektów, pojawia się refleksja, że błąd może tkwić nie w człowieku, który w nim pracuje, ale systemie przez człowieka stworzonym – zazwyczaj za późno. Formatem MP3  w świecie handlu jest dyskont – realizacja prawie idealnego stosunku kosztów do zysku: mamy więc dyskontowe samochody, dyskontowe linie lotnicze, dyskonty meblowe.


                A jednak pozostaje nam tęsknota za tym, co jednostkowe i niepowtarzalne: limitowane edycje intrygują nas bardziej niż seryjnie produkowane samochody; niepowtarzalne usłojenie fornirowanego mebla podnieca bardziej, niż  wydruk na meblu z taśmy produkcyjnej. Za ręcznie wykonywane artykuły gotowi zapłacić jesteśmy więcej, niż za masowe wyroby. Co więcej, dla kolekcjonerów wartość niejednego eksponatu rośnie wraz z obecnością skaz – błędów! „Perfekcyjna niedoskonałość” – dowód wykonania mebla, ozdoby albo broni rękami niedoskonałego, zdolnego do popełnienia błędu żywego człowieka, w którego dziele objawia się talent, wiedza i umiejętności właściwe jemu tylko jednemu, to wartość doceniana przez nielicznych koneserów. W świecie podporządkowanym córce matematyki – ekonomii – wartości humanistyczne są jak antyczny mebel – odnowiony i zadbany wzbudza podziw większości, choć nie każdy chciałby mieć go w domu. Zakurzony i podniszczony prędzej wyląduje na śmietniku, niż u konserwatora. Musi go odkryć ktoś o nieprzeciętnej wrażliwości albo wiedzy, żeby dać mu szansę na przywrócenie blasku. W ten sposób błąd z matematycznego (ekonomicznego, statystycznego) punktu widzenia staje się… luksusem.  Przenikliwy umysł matematyczny nie może tego faktu przeoczyć.
                Co jakiś czas wolny (przynajmniej z nazwy) rynek powoduje, że sprawdzone procedury działania jakiejś firmy okazują się nie przystawać do nowych warunków. Specjaliści w zawodach niepotrzebnych 20 lat wcześniej, w związku z czym wyrzuceni albo przekwalifikowani, nagle okazują się pilnie potrzebni. Nasycenie rynku sklepami, które prześcigają się w obniżaniu kosztów doprowadza do momentu, w którym spada jakość automatycznie produkowanych towarów i mechanicznie sprawowanej obsługi. Rośnie wartość (ekonomiczna) tego co jednostkowe i niepowtarzalne. Niektóre wartości nieobliczalne, jak życzliwość, empatia i umiejętność analizowania sytuacji z uwzględnieniem nie tylko schematów, ale również wartości obarczonych większym prawdopodobieństwem błędu (czyli „dzielenie włosa na czworo”), stają się pożądane. Być może lepsze to niż hegemonia procedur, ale nie zmienia faktu, że ciągle wartością nadrzędną pozostaje zysk. Tak jak kraj będący do tej pory prowincją imperium staje się jego satelitą, zyskując pozorną niepodległość z namiestnikiem narzuconym przez imperatora, tak wartości humanistyczne zostają zaprzęgnięte na usługi procedur służących prawom ekonomii i pozostają tyle warte, ile generują zysku. A każda jednostka, która zysku nie uznaje za wartość nadrzędną, zostaje zakwalifikowana jako pomyłka, błąd, egzemplarz niepełnowartościowy, odpad. Każdy wie, jakie treści kryją się za określeniem „margines społeczny”. Stąd tysiące absolwentów studiów humanistycznych, sprowadzonych do roli tanich automatów, zasila zautomatyzowane zakłady handlowe, obwiniając się o bezużyteczność własnych zamiłowań i przyjmując z wdzięcznością możliwość zdobycia jakichkolwiek środków do życia i odkupienia winy na najniższym szczeblu hierarchii w służbie Jego Wysokości Zysku.
                Być może kiedyś błąd systemu doprowadzi do tego, że ich indywidualne umiejętności albo chociaż wspólne im cechy okażą się masowo potrzebne dla zwiększenia zysków jakiegoś sektora gospodarki. A prawo do opierania się na własnej (albo nawet cudzej, ale zaczerpniętej spoza schematu) wiedzy i pomysłowości przestanie być przywilejem osób decydujących o obowiązywaniu procedur. I zmiana postrzegania stanowiska pracy ze stereotypowo pogardzanego, jako symbol nieporadności, na bardziej szanowane pozwoli im odzyskać poczucie własnej wartości i da wrażenie szczęścia.
                Póki co trzeba  ogromnej odwagi i siły, żeby przeciwstawić się większości systemów i decydują się na to nieliczni. Trudno ludzi za to winić – bohaterowie zawsze pozostają w mniejszości. A nie ma chyba dla człowieka większej kary niż samotność. Niełatwo też zachować wiarę we własną wartość, kiedy jest się jedyną osobą, która w nią wierzy.

„Nie tylko ekonomiczne, ale i osobiste stosunki między istotami ludzkimi przybierają charakter stosunków między rzeczami. Ale najważniejszym być może i najbardziej odstraszającym przykładem tego ducha instrumentalizmu i wyobcowania jest stosunek jednostki do własnego „ja”. Człowiek sprzedaje nie tylko towary; sprzedaje siebie samego i sam czuje się towarem. Pracownik fizyczny sprzedaje swoją fizyczną energię; biznesmen, lekarz lub urzędnik sprzedają swoją „osobowość”. Muszą posiadać „osobowość”, jeśli chcą sprzedać swe wytwory albo usługi. Ta osobowość powinna być sympatyczna, ale ponadto jej posiadacz winien spełniać szereg postulatów: powinien odznaczać się energią, inicjatywą, tym, tamtym, czy owym, zależnie od tego, czego wymaga się na danym stanowisku. I podobnie rzecz się ma z każdym innym towarem, rynek decyduje o wartości tych kwalifikacji ludzkich, ba, decyduje nawet o samym ich istnieniu. Jeśli nie ma zapotrzebowania na kwalifikacje, które dana osoba oferuje, są one niczym; zupełnie tak samo, jak nie dający się sprzedać towar jest bezwartościowy, chociaż mógłby mieć wartość użytkową. Tak więc wiara w siebie, czy w ogóle „samopoczucie” są tylko wskaźnikami tego, co inni myślą o danym człowieku. To nie on jest przekonany o swojej wartości, bez względu na popularność i swój rynkowy sukces. Jeśli jest nań popyt, liczy się; jeśli nie jest popularny, jest po prostu niczym. Zależność poczucia godności własnej od sukcesu własnej „osobowości” jest powodem, dla którego popularność ma tak olbrzymie znaczenie dla człowieka współczesnego. Od niej zależą nie tylko praktyczne postępy człowieka, lecz także i to, czy może on zachować wiarę w swoją wartość, czy też wpada w otchłań poczucia niższości.”[7]

                Z gorliwością ofiar ratujących życie bronimy więc powszechnie akceptowanych schematów i uproszczeń, nie tylko tych wypróbowanych, ale i przyjętych „na wiarę”, żeby nie odbiegać od reszty. Ze strachu przyjmujemy ideologie i religie, które zdają się dawać oparcie, poczucie wspólnoty z innymi ludźmi i pewny grunt pod nogami. Cudzych myśli bronimy bardziej zażarcie niż swoich. Upychamy nasze umysły w ciasne foremki, jak za duże brzuchy w wyszczuplające pasy. Stosujemy się do algorytmów i procedur, które uważamy za słuszne tylko i wyłącznie dlatego, że umacniają schematy, które znamy. Godzimy się na określanie swojej wartości w oparciu o nieludzkie, bo nie dobru człowieka podporządkowane konwencje. Zawzięcie walczymy o poprawę swojej pozycji w rankingach, czyli matematycznych informacjach na temat naszej rzekomej wartości, wspinając się po głowach innych. Niszczymy w zarodku wszystko, co mogłoby zburzyć nasz kruchy porządek, sprzedając własną osobowość za złudne poczucie bezpieczeństwa. Przekreślamy szansę na odzyskanie pełnego zapisu dźwięków z formatu MP3.

                „O wiele bardziej lubię nietoperze niż biurokratów. Żyję w Wieku Zarządzania, w świecie „Admin”. Największe zło nie dzieje się obecnie w owych nędznych „spelunkach przestępstwa”, które lubił opisywać Dickens. Nawet nie w obozach koncentracyjnych i obozach pracy. Tam spotykamy się z jego końcowym rezultatem. Rodzi się ono i jest wprowadzane w życie (wnioskowane, popierane, wykonywane i protokołowane) w schludnych, wyłożonych dywanami, ogrzanych i dobrze oświetlonych biurach, przez spokojnych ludzi w białych kołnierzykach, z przyciętymi paznokciami i gładko wygolonymi policzkami, którzy nie muszą podnosić głosu.”[8]
                               
VI
                Z dotychczasowych rozważań można wyciągnąć mylny wniosek, że popadam w cynizm (w antycznym rozumieniu), a stosowanie zasad i sprawdzonych przepisów  oraz dążenie do ułatwiania człowiekowi życia uważam za złe, w przeciwieństwie do komplikowania nawet prostych sytuacji. Że nieograniczona swoboda i przyzwolenie na powielanie błędów może, moim zdaniem, dać człowiekowi to, czego bezskutecznie szuka – szczęście. Byłoby to jednak jeszcze większym uproszczeniem, niż rozważania te są w istocie.
                To, co nazywam tu błędem, to wszystko to, co nie mieści się w sztywnych światopoglądach, co niezrozumiałe i nieprzystające do posiadanego zasobu wiedzy o świecie. Oczywiście, są błędy ludzkie, które prowadzą do cierpień a nawet śmierci innych ludzi i nie ma wątpliwości, że te należy ograniczać do minimum. Ale dla korporacyjnego menadżera błędem bywa dokształcanie nowego, niewprawnego, ale posiadającego potencjał pracownika, skoro taniej znaleźć doświadczonego, nawet mniej wiarygodnego. Z punktu widzenia dewelopera - właściciela starego budynku, błędem może być jego modernizacja, skoro tańsze będzie jego wyburzenie i postawienie nowego. Według dziennikarza mogącego wywołać sensację i uczynić go sławnym, błędem byłoby podawanie tak szerokiego kontekstu informacji, który pozbawiłby faktu całej sensacyjności. Bo zasadność stosowania się do systemu zależy od celów, którym służy. A czy może być ważniejsza wartość, niż człowiek i życie?
                Systemami są społeczności, państwa, narody i kultury – schematy zachowań i poglądów stanowią właśnie o ich odrębnym i niepowtarzalnym charakterze. Decyduje o nim nie tylko zespół cech im właściwych, ale również te cechy, których nie posiadają. Pierwszym krokiem do rozwiązania wielu problemów wydaje się więc dostrzeżenie, że istnieją inne schematy, które ktoś uznał za sprawdzone i nie ma powodu ich zwalczać tylko dlatego, że nasz wydaje się najlepszym dla nas. Z tej perspektywy można przyjąć, że zawsze warto stawać w obronie własnych i tylko prawdziwie własnych przekonań, że regułą nadrzędną dla każdego systemu powinno być prawo do wolności, czyli osobistego wyboru schematów i obrona przed narzucaniem ich siłą. Przez wolność rozumiem nie nieograniczoną samowolę, ale opartą na odpowiedzialności swobodę, pozwalającą realizować się jednostce bez ograniczania tej swobody innym jednostkom. Wolność tak rozumiana pozostaje ciągle tylko ideałem, ale może walka o takie ideały jest jednym ze składników pełnego człowieczeństwa? Jeżeli brzmi to jak utopia, to właśnie dlatego, że większość schematów odcina drogę do możliwości znajdujących się poza nim.
                Istnieją systemy i schematy stworzone i sprawdzone dawno temu, które udaje się z powodzeniem przyjmować ludziom współczesnym bez szkody dla innych. Są to prawdy i zasady głęboko przez tych ludzi przeżyte, przyswojone i zrozumiane. Komu własnym doświadczeniem i świadomością dane było dochodzić do zgody z nie swoimi myślami, ten wie, że droga do nich prowadzi przez błądzenie i wątpliwości i nie będzie odmawiał prawa do tego innym. Powtarzanie dziecku, że dotknięcie gorącego grozi bólem, rzadko przynosi efekt – częściej musi doświadczyć tego samo, żeby zrozumieć. Ludzie naprawdę głębokiej wiary nie muszą stawać w jej obronie i walczyć z jej wyimaginowanymi wrogami, bo wiedzą, że nie można komuś odebrać czegoś, co ma głęboko sobie. Niektórzy nazywają to pokorą – taka pokora nie wyklucza dumy. Tylko ci, którzy przyjmują sposoby patrzenia na świat powierzchownie i bez przeżycia ich wewnętrznie, muszą budować bastiony w ich obronie i czujnie wypatrywać wroga, który mógłby je podważyć. A jako że ich fundamenty są płytkie, podważyć je łatwo – trzeba bronić ich siłą. A nawet eliminować wroga, uprzedzając domniemany atak. Ja nazywam to pychą – nie ma ona nic wspólnego z dumą. Takie są moje wnioski z obserwacji naszej rzeczywistości.






„Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten „jagielloński” wymiar polskości (…) przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym.”[9]

                Mądrość wielu ludzi, którym tę cechę można przypisać, opiera się na otwartości. Otwartość nie oznacza braku zasad i przekonań – oznacza uwzględnienie możliwości zaistnienia błędu w swoim rozumowaniu i umiejętność przyznania się do niego. Jest umiejętnością zachowania równowagi między korzystaniem ze schematów, a gotowością napotkania nieznanego – równowagą między uogólnieniem, a doprecyzowaniem. Błąd, jako cecha właściwa temu, co żywe, jest nieodłączną częścią życia. Tylko nieorganiczne systemy bywają „bezbłędne”, czyli ograniczają możliwość nieprzewidywalnego do minimum nieosiągalnego dla człowieka. Możliwość błądzenia jest dla człowieka takim samym darem, jak wyobraźnia. Oczywiście, istnieją błędy, których naprawić się nie da, ale darem dla człowieka jest też to, że nie ma takiego błędu, niedoskonałości, z której człowiek nie nauczyłby się prędzej czy później wyciągać wniosków i nad nim zapanować. To wada, skaza, wątpliwość pobudza do rozwoju,  a schemat rozleniwia. Błąd napędza życie - tylko gotowość analizowania i szukania przyczyn powstawania sytuacji nieprzewidzianych procedurą otwiera możliwość zapanowania nad czymś dotychczas nieujarzmionym, a nawet odkrycia nowych obszarów wiedzy, nowych możliwości. Dzięki tej otwartości świat się rozwija. Unikanie błędu przez eliminację warunków umożliwiających jego powstanie zamyka tę drogę.
                Wyprawa Kolumba była błędem według systemu średniowiecznej wiedzy o świecie. Bez błędu i przypadku nie znalibyśmy penicyliny, promieniowania Rentgena, czarnej herbaty, ani szampana. Czasami więc, nawet z ekonomicznego punktu widzenia, błąd może doprowadzić do powielenia zysków nieporównywalnego z respektowaniem schematów. Jest to nieosiągalne bez tzw. „czynnika ludzkiego”. Potrzeba jednak, jak się okazuje, dużej inteligencji, żeby znaleźć środek między pobłażaniem nierzetelności i niefrasobliwości, a ubezwłasnowolnieniem pracownika. Dlatego wciąż w mniejszości są firmy, które „stać” na indywidualne podejście do człowieka. A spośród tych, które takimi praktykami się chwalą, łatwiej znaleźć takie, które analizują cechy zatrudnionych zero-jedynkowo pod kątem przydatności do pracy w tej firmie, w celu eliminacji elementów niepożądanych, niż takie, które potrafią dostrzec i wykorzystać jednostkowy potencjał pracownika tam, gdzie może być najbardziej przydatny, łącząc jego osobisty rozwój z rozwojem firmy. Póki co, dla ekonomii więcej jest wart schemat pozwalający ograniczyć nieprzewidywalność do minimum, niż czasochłonny i kosztowny eksperyment, mogący równie dobrze zaowocować spektakularnym sukcesem, co porażką. Statystyka zwycięża. Strach bierze górę.

„To świat nieprawdopodobny. Świat, w którym Baconowską ideę postępu ludzkości zastąpiła idea postępu technologicznego. Celem nie jest zmniejszenie ignorancji, zwalczanie przesądów i ujmowanie cierpienia, lecz dostosowanie się do wymagań nowych technologii. Powtarzamy sobie, oczywiście, że takie dostosowanie doprowadzi do lepszego życia, ale to tylko retoryczna pozostałość ustępującej technokracji.”[10]
               
                Podsumowując: złe nie są schematy same w sobie, ale brak równowagi między stosowaniem zasad, a spontanicznością, pomylenie środka z celem. Tylko uwzględnienie, że oprócz rzeczy regularnych i przewidywalnych istnieją rzeczy jednostkowe i nieprzewidywalne daje możliwość zbliżenia się do pełnego obrazu rzeczywistości. Choć ideałem królowej nauk jest świat odwzorowany w liczbach rzeczywistych, to i ona posiłkuje się przecież liczbami urojonymi w opisywaniu świata.
                Czym bardziej próbujemy wepchnąć życie w jakieś ramy, czym liczniejszym schematom zawierzamy, czym więcej konwenansów próbujemy respektować, tym trudniej nam się porozumieć. Nic dziwnego: usiłujemy sześcian zmieścić w okręgu. Potem obrażamy się na siebie, nie mamy zaufania, w drugim człowieku w pierwszej kolejności doszukujemy się niebezpieczeństwa – budujemy całe strzeżone osiedla, w uwięzieniu szukając wolności. Spotkanie z życzliwością nieznajomego bywa zaskoczeniem, błędem systemu. Bo życzliwość to nic innego, jak nieprzewidywalna zmienna – nieuzasadniona nieraz z matematycznego punktu widzenia. Interakcja oparta na wyborze jednostkowym i indywidualnym. Wspomniany 1% możliwości, który decyduje o pozostałych 99. Nieraz zwykła życzliwość każe pracownikowi złamać procedurę, żeby pomóc klientowi, którego z powodu jego błędu procedura nakazuje zignorować. Zapewne nikt nie wyliczył, ile razy pozwoliło to zachować lojalność klienta i jakie płyną z tego zyski.
                Ale to nie zostało jeszcze ujęte w procedurze…

 






[1] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.197.
[2] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 65.
[3] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995,  s. 106.
[4] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 102.
[5] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 107.
[6] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 158.
[7] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, Warszawa 2004, s.123-124.
[8] C.S. Lewis, Listy starego diabła do młodego, Poznań 2005, s. 9-10.
[9] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 92.
[10] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 86.