czwartek, 2 kwietnia 2015

106. OBRAZ I PODOBIEŃSTWO (WŁOSA CZĘŚĆ DRUGA)



Szanowny Czytelniku,

                Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
                Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.

Włosa część druga – Obraz i podobieństwo. 

"Malarze"

Dwaj portretów malarze słynęli przed laty: 
Piotr dobry, a ubogi, Jan zły, a bogaty. 
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał, 
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. 
Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze ? 
Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze.

(Ignacy Krasicki)


I
                Gdyby przyjąć, że istniało kiedyś lustro, w którym można było zobaczyć całą prawdę o świecie, zapewne zajrzeć w nie mógłby tylko Bóg. Z jakiegoś jednak powodu, być może na wieść o spożyciu przez pierwszych ludzi owocu z drzewa poznania dobrego i złego, Bóg cisnął je w gniewie o Ziemię, rozbijając na miliard drobnych kawałków. A wypędzając ludzi z Raju, postanowił, że nie wpuści ich z powrotem, dopóki nie złożą lustra z powrotem w całość. Teraz chodzimy więc po świecie i zbieramy kolejne kawałki – każda filozofia jest jednym z nich, każda opowiada tylko część prawdy, nigdy nie pokazując w całości nawet tego, kto w nie zagląda. Większość filozofów i ich wyznawców, zapewne za sprawą zaangażowania w sprawę biblijnego Węża, uznaje jednak, że posiadło całość…
                Każda doktryna zawsze będzie zawierać odbicie indywidualnych doświadczeń, pragnień i obaw myśliciela, który ją opracował. Jako taka nigdy nie będzie w stanie przedstawić obiektywnego opisu świata, czyli takiego, który będzie prawdą. Upraszczając, prawdą nazywam tu zgodność z rzeczywistością istniejącą niezależnie od subiektywnego wrażenia jednostki. Np. kiedyś za prawdę uważano, że Słońce krąży dookoła Ziemi – do dziś takie jest subiektywne przekonanie dużej części mieszkańców planety. Nauka znalazła jednak dowody na to, że jest odwrotnie – na dzień dzisiejszy uznajemy więc za obiektywną prawdę, że to Ziemia krąży wokół Słońca.
                Liczba ofiar jaką pochłonęła próba przekonania dysponującej wtedy systemem „objawionej wiedzy” części społeczeństwa do „błędnej” z jej punktu widzenia prawdy, była ogromna. Ten przykład pokazuje, że dla niektórych systemów, jako sposobów porządkowania jakiegoś wycinka rzeczywistości, nie jest ważna taka wartość jak prawda. Schemat zagrożony zniszczeniem przez zewnętrzny czynnik zaczyna zachowywać się jak żywy organizm, który broni się przed śmiercią i próbuje unicestwić zagrożenie. Czym mniejszy wycinek porządkowanej rzeczywistości, tym więcej potencjalnych zagrożeń. Czym bardziej ciasny i sztywny światopogląd, tym większe oddalenie od prawdy.
                Tylko na co komu prawda?


II
                Angielski pisarz, Oscar Wilde, w powieści „Portret Doriana Greya” opowiedział historię pięknego młodzieńca, który zachowywał nieprzemijającą młodość i urodę dzięki stworzonemu przez przyjaciela portretowi. Magiczny wizerunek, ukryty przed światem, zmieniał się wraz z wiekiem modela, ukazując ślady jego moralnego zepsucia i oblicze takie, jak naprawdę wyglądać powinien Dorian. Dziś taki portret automatycznie ściągający na siebie ze  swego wzoru wszelkie niedostatki urody mógłby być hitem sprzedaży. Rynek kosmetyków, mody i medycyny estetycznej nie służy przecież niczemu innemu, jak ukryciu prawdy przed światem. Prawdziwa twarz człowieka bywa atrakcyjna tylko w galeriach sztuki, gdzie pokazuje się czasem zdjęcia twarzy, które można studiować jak poemat. Ale poza tym prawdziwe ludzkie oblicze ma niską wartość ekonomiczną – do tego malejącą z wiekiem. Tu rodzi się pytanie: czyżby zawartość prawdy malała wraz ze wzrostem poziomu kiczu? Być może jakaś zależność istnieje, choć nie można, idąc tym tropem, piękna utożsamiać z kiczem. Z drugiej strony - czy świat pozbawiony kiczu byłby piękniejszy albo lepszy?
                Uroda, fizyczna atrakcyjność jest kapitałem, który nie tylko miewa wpływ na życie seksualne, ale też pomaga budować swoją pozycję w naszym społeczeństwie. Może zastępować wiedzę, umiejętności, inteligencję, a nawet materialne bogactwo. Naukowcy potwierdzili to nawet za pomocą badań (a jakże!) statystycznych.

„Reakcje na ludzi ładnych to przykład tego, co psychologowie nazywają zjawiskiem aureoli (…) Na przykład mamy automatyczną skłonność do przypisywania ludziom ładnym takich pochlebnych cech, jak utalentowanie, sympatyczność, uczciwość i inteligencja”.[1]

                Autor tych słów, amerykański profesor psychologii społecznej, Robert Cialdini, zebrał w swojej książce, „Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka”, cały system właściwych człowiekowi bezrefleksyjnych schematów postrzegania i oceniania rzeczywistości. Powyżej wymieniony jest tylko jednym z wielu. Dzisiaj książka ta jest ważną pozycją w biblioteczkach większości zaangażowanych menadżerów sprzedaży, chociaż pisana była m.in. w celu obrony przed nimi. Jak wynika z samego tytułu, a co zawartość w zatrważający sposób potwierdza, schematy mogą być i są narzędziem do manipulowania ludźmi. A manipulacja to nic innego jak fałszowanie prawdy - niezależnie, czy za pomocą kłamstwa, czy ograniczania ilości informacji – mające służyć osiągnięciu jakiegoś celu przez tego, kto fałszowania dokonuje. Nie dość więc, że schematy same w sobie zniekształcają rzeczywistość, ograniczając pełny obraz sytuacji, to jeszcze pozwalają innym zmuszać nas do podejmowania decyzji, których nie podejmowalibyśmy, gdybyśmy znali prawdę. Istnieje więc prosta zależność między prawdą a wolnością. Trudno nazwać wolnym kogoś, kto pozostaje uzależniony od schematów, a cóż dopiero, kiedy są one wykorzystywane do prowokowania nieautentycznych zachowań, a człowiek staje się narzędziem w rękach innego człowieka.
                 Prawda potrzebna jest tym, którzy chcą być wolni.

III
                To, że nie uświadamiamy sobie, że jesteśmy manipulowani, nie wyklucza wykorzystywania schematów przez nas do manipulowania innymi.  Mniej lub bardziej świadomie robimy to cały czas, a „poprawianie urody” jest tylko jedną z wielu metod. Nie ograniczamy się przecież tylko do zabiegów higienicznych, jak mycie i skracanie zarostów, ale przykładamy też dużą wagę do efektów z funkcjonalnego punktu widzenia pozornie nieistotnych. Bo pozornie kolor włosów, sposób ich przycięcia, kształt zarostu albo makijaż nie muszą wpływać na styl życia (nie licząc czasu poświęconego na utrzymanie określonego wyglądu). Zaspokajają jednak ważną potrzebę człowieka – poczucie piękna. I choć piękno jako takie trudno zdefiniować i przełożyć na język matematyki, to można mówić o pewnych kanonach stosowanych w różnych czasach i różnych kulturach czy subkulturach, a określających, co jest dalsze, a co bliższe ideału. Taki kanon to również system, zbiór przepisów i receptur, który ma pomóc w podniesieniu atrakcyjności w danym czasie i w określonej grupie. Styl gotycki był nieestetyczny z punktu widzenia miłośnika klasycyzmu. Ideał barokowej urody nie znajdował uznania pod koniec XXw.

Waligórzanki, żeńska fauna,
jak łoskot beczek nagie.
Gnieżdżą się w stratowanych łożach,
śpią z otwartymi do piania ustami.
Źrenice ich uciekły w głąb
i penetrują do wnętrza gruczołów,
z których się drożdże sączą w krew.

Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży,
parują łaźnie, rumienią się wina,
cwałują niebem prosięta obłoków,
rżą trąby na fizyczny alarm.

O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i potrojone gwałtownością pozy
tłuste dania miłosne!

Ich chude siostry wstały wcześniej,
zanim się rozwidniło na obrazie.
I nikt nie widział, jak gęsiego szły
po nie zamalowanej stronie płótna.

Wygnanki stylu, żebra przeliczone,
ptasia natura stóp i dłoni.
Na sterczących łopatkach próbują ulecieć.

Trzynasty wiek dałby im złote tło.
Dwudziesty - dałby ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma.

Albowiem nawet niebo jest wypukłe,
wypukli aniołowie i wypukły bóg -
Febus wąsaty, który na spoconym
rumaku wjeżdża do wrzącej alkowy."

(Wisława Szymborska, Kobiety Rubensa, z tomu Sól, 1962)

                Wygląd zewnętrzny traktujemy jako ważny komunikat wysyłany przez pojedynczego człowieka światu. Na podstawie wyglądu często oceniamy człowieka. Ale znając system, czyli kanon, możemy również mniej lub bardziej świadomie „regulować” swój wygląd w kierunku tego,  jak chcemy być postrzegani. Możemy preferować styl oficjalny, sportowy, młodzieżowy albo ekologiczny, próbując w ten sposób powiedzieć innym ludziom, jak mają nas „interpretować”.
                Wiąże się to z kluczowym słowem dla świata, w którym żyjemy – „wizerunek”. W systemie algorytmów i procedur, którymi się w życiu kierujemy, nie jest ważne jaki jest prawdziwy fakt, ale jak zostaje przedstawiony, a raczej jakie robi wrażenie. Przecież „liczy się pierwsze wrażenie” i na nim, zgodnie z zasadą niemarnowania energii, ekonomicznie się poprzestaje. Public Relations rządzi każdą sferą naszego życia. Jeśli myśląc o Warszawie widzimy tylko Pałac Kultury, a nie pamiętamy o Pradze albo zwiedzając Gdańsk nie zaglądamy do Nowego Portu, to tak naprawdę niewiele wiemy o tych miastach. Podobnie na podstawie wyglądu zewnętrznego, gestów, wykonywanego zawodu, wydajemy sądy o całości osoby. Z jaką łatwością przychodzi nam zdziwienie: któż by zakładał np., że kasjerka w dyskoncie może być autorką tomiku wierszy, a wymazany smarami mechanik w wolnym czasie pasjonuje się motylami? Zaskoczenie, błąd w systemie.
                Tak często poddajemy się schematycznemu, bezkrytycznemu myśleniu, że przyjmujemy cudze gesty, zachowania, a nawet poglądy, mające upodobnić nas do kogoś innego, czy jest to ktoś bliski nam charakterem, czy nie. Do kogoś, kim chcielibyśmy być, bo… rzadko chcemy być tym, kim jesteśmy.

„Owo zastąpienie pierwotnych aktów myślenia, odczuwania i woli przez pseudoakty prowadzi w końcu do zastąpienia pierwotnego ‘ja’ przez pseudo-‘ja’. Pierwotne ‘ja’ jest autorem czynności psychicznych i umysłowych. Pseudo – ‘ja’ jest tylko pośrednikiem, reprezentującym rolę, jaką dana osoba powinna odgrywać; czyni to jednak pod firmą ‘ja’. Co prawda, jedna osoba może grać wiele ról, żywiąc subiektywne przekonanie, że jest ‘sobą’ w każdej z nich. Faktycznie w każdej z tych ról człowiek jest tylko takim, jakim w jego przekonaniu chcą go widzieć inni; i u wielu, jeśli nie u większości ludzi, pierwotne ‘ja’ jest całkowicie zduszone przez pseudo – ‘ja’.”[2]

                Stąd wyraziste makijaże u nastolatek, farbowanie włosów, eksponowanie marek odzieży, push-upy, sztuczne rzęsy, operacje plastyczne – niezależnie od płci. Postarzanie się młodych, odmładzanie starych, upodabnianie się do idoli, uniformizacja. Naciąganie skóry, odsysanie tłuszczu, wszczepianie implantów, dawkowanie jadu kiełbasianego – dążenie do schematycznego, na wskroś sztucznego  „ideału”. Bez wad, bez skaz, jak najdalej od niedoskonałej prawdy. Dlaczego?



IV
                Dlatego, że to pomaga nam przybliżyć się do roli, jaką chcielibyśmy odgrywać w tym teatrze, jakim jest życie. Jeżeli w systemie schematów, w jakim żyjemy, wydaje się, że wartość człowieka zależy od sławy, bogactwa albo władzy, to większość z nas będzie chciała zbudować swój wizerunek tak, żeby kojarzył się z którąś z tych cech.

Jestem przekonany, że u wszystkich ludzi w pewnych okresach życia, a w życiu wielu ludzi we wszystkich okresach między niemowlęctwem a późną starością, jednym z najbardziej dominujących elementów jest pragnienie, żeby być wewnątrz lokalnego Kręgu i strach, ze pozostanie się na zewnątrz… Ze wszystkich pasji, ta namiętność do Wewnętrznego Kręgu najskuteczniej skłania człowieka, który nie jest jeszcze bardzo złym człowiekiem, do robienia bardzo złych rzeczy.(C.S.Lewis, The Inner Ring, 1944)
(…) jestem przekonany o słuszności tego, co sugerował angielski uczony C.S. Lewis – że w transformacji zachowania ludzkiego potężna siła, powodująca przekroczenie przez ludzi granicy między dobrem a złem, wynika z podstawowego pragnienia, żeby być ‘w’ a nie ‘poza’. Jeśli wyobrazimy sobie społeczną zdolność wywierania wpływu w postaci koncentrycznych kół, od najpotężniejszego centralnego czy wewnętrznego kręgu do mającego najmniejsze społeczne znaczenie kręgu zewnętrznego, to możemy zrozumieć, dlaczego Lewis przypisywał takie znaczenie temu centralnemu kręgowi. Jego ‘Wewnętrzny Krąg’ (‘Inner Ring’) jest nieuchwytnym Camelotem, niezwykle trudno osiągalnym przyjęciem do pewnej szczególnej grupy, jakiegoś uprzywilejowanego stowarzyszenia, co powoduje natychmiastowe podniesienie statusu i umocnienie tożsamości. Dla większości z nas powab Wewnętrznego Kręgu jest oczywisty – kto nie chce być członkiem ‘grupy własnej’? Kto nie chce wiedzieć, że został sprawdzony i uznany za godnego włączenia czy wstąpienia do nowej, ekskluzywnej sfery społecznej akceptacji?”[3]
               
                Akceptacja, oto kolejne słowo – klucz. Wydaje nam się, że akceptacja samego siebie, niestety, najczęściej zależy od oceny innych. Próbując za wszelką cenę zyskać w cudzych oczach, postępujemy tak, jak przewiduje procedura zyskiwania akceptacji w danym systemie. Czy idzie to w parze z naszą naturą, czy nie. Prawda i autentyczność nie ma tu nic do rzeczy, bo liczy się tylko ostateczny wynik tego działania: wizerunek zasługujący na akceptację. W ten sposób rezygnujemy z prawdy i wolności jednocześnie. Sprzedajemy siebie, stając się trybikiem systemu. Książka Philipa Zimbardo, „Efekt Lucyfera” bardzo przekonująco dowodzi, że większość zła na świecie bierze się właśnie z przyjmowania systemu za wartość samą w sobie i bezrefleksyjnego podporządkowania się jego założeniom.
                Praktyka pokazuje, że ciągła walka o znalezienie się w „Wewnętrznym Kręgu” nie przynosi szczęścia nawet tym, którym to się udaje. Jeżeli strach przed brakiem akceptacji i odrzuceniem tak mocno potrafi zmotywować do walki o pozycję w społeczeństwie, że utożsamiamy się ze swoimi rolami, to czy może ustąpić po osiągnięciu celu? Jaki powinien to być cel? Jak głęboko można wejść w rolę i jak długo można to wytrzymywać? Zapewne niejedna depresja płynie z rozdźwięku między zdobytym powszechnym szacunkiem, a potrzebą ciągłego udowadniania sobie własnej wartości według skali systemu w którym się porusza. Musi boleć nagły przebłysk świadomości, że szacunkiem obdarzany jest wizerunek, rola, iluzja, streszczenie danych do MP3, a nie prawdziwa osoba - cały ogrom informacji ukrytych przed światem. Tak jak obraz street view może dużo mówić o miejscu, w które chcielibyśmy się udać, to jednak nie odda dźwięków, zapachów, promieni słońca, powiewu wiatru, ani wrażeń doznanych w podróży, tak wykreowany wizerunek nie mówi wszystkiego o potrzebach człowieka. Okazuje się, że cały wysiłek włożony w pogoń za marzeniem poszedł na marne, bo prawdziwy cel nie został osiągnięty.
                Czyżby jednak droga do spełnienia wiodła w przeciwnym kierunku? Bez akceptacji siebie, czyli zrozumienia własnej indywidualności z jej wadami i zaletami, bez wystąpienia przed światem takim, jakim się jest, nie można osiągnąć spokoju w walce o akceptację w oczach innych?
                To by oznaczało, że prawda jednak ma dużo większe znaczenie dla człowieka, niż mogłoby mu się wydawać. Bo prawda zwalnia człowieka z całego systemu kłamstw mających utrzymać przy życiu stworzoną iluzję – wizerunek. Jeżeli budujemy w swoich oczach obraz nieskazitelnego narodu, nie dopuszczając do siebie myśli o mniej chlubnych epizodach, fałszujemy historię, nie dając sobie szansy na uwolnienie się od przeszłości. Prawda daje wolność.

„Prawda leży w interesie człowieka nie tylko z uwagi na jego orientację w świecie zewnętrznym; jego siła zależy w dużej mierze od znajomości prawdy o sobie samym. Złudzenia w odniesieniu do siebie samego mogą być jak kule, użyteczne dla tych, którzy nie są zdolni chodzić o własnych siłach; potęgują one jednak ludzką słabość. Największą siłę osiąga jednostka dzięki maksymalnej integracji swojej osobowości, a to oznacza również maksymalną znajomość samego siebie. ‘Poznaj siebie samego’ – oto jedno z fundamentalnych zaleceń prowadzących do siły i szczęścia człowieka.”[4]

V
                Niemiecki filozof, Martin Heidegger, uważał, że istnieją dwa sposoby wyrażania ludzkiej osobowości. Pierwszą jest indywidualne, niepowtarzalne ludzkie „ja”- autentyczne i wolne. Drugą jest „ja” bezosobowe, masowe – sztuczne i pozbawione wolności, „nieautentyczne”. Obie formy są zdaniem Heideggera naturalne dla człowieka, ale to od niego zależy, która będzie dominująca. Pamiętać jednak musi, że bycie w pełni człowiekiem, polega na byciu sobą i jak najmocniejszym przeżywaniu swojej indywidualności. Te poglądy nie ustrzegły jednak filozofa przed popieraniem budzącego w jego czasach w Niemczech masowy zachwyt hitleryzmu. Wolność, jak się okazuje, nie jest niczym oczywistym.
                Nauka wprowadziła podział na wolność negatywną, czyli „wolność od” (np. przymusów, nakazów i kontroli) oraz wolność pozytywną, czyli „wolność do” (np. współdecydowania o życiu społecznym, posiadania i wyrażania opinii). Dla wielu ludzi pozostaje to jednak całkowitą abstrakcją, bo wolność kojarzy im się ze stanem, który trafniej należałoby nazwać samowolą, czyli postępowaniem dyktowanym nieskrępowanym egoizmem i instrumentalnym traktowaniem innych ludzi. Śledząc historię ludzkości, trudno się temu dziwić.
             Historia pełna jest przykładów wykorzystywania człowieka przez człowieka. Podporządkowanie sobie jak największej liczby ludzi gotowych wypełnić każde polecenie osoby sprawującej nad nimi władzę funkcjonuje w nieskomplikowanych umysłach jako droga do wolności. Gromadzenie niezmierzonych bogactw, przejmowanie konkurencyjnych firm i uzależnianie od siebie albo podbijanie narodów mają wspólny mianownik – zabezpieczenie siebie przed utratą możliwości decydowania o sobie i świecie otaczającym dominującego, czyli przed utratą wolności. Bo tym wydaje się wolność w naturalistycznym, makiaweliczno–darwinowskim świecie – władzą, dominacją. Wizja decydowania o sobie samym i sposobach spędzania życia, zmieniania części świata swojego i ludzi zależnych od siebie, ograniczenia do minimum wymuszonego, męczącego wysiłku fizycznego – dla wielu ludzi wydaje się być szczytem marzeń. Ale jest to wrażenie złudne.
                Każdy dominujący – władca, właściciel koncernu czy menadżer, choćby był nieograniczenie kompetentny w swojej roli, w gruncie rzeczy pozostaje bardziej uzależniony od swoich podwładnych, niż podwładni od niego. Czym większa firma, czym większe państwo, tym więcej zaufanych ludzi potrzebuje jednostka na szczycie. Paradoksalnie: czym większa władza, tym mniejsza samodzielność. Prezes korporacji może decydować o kierunku rozwoju firmy, strategiach prowadzenia biznesu, ale o rzeczywistej kondycji firmy dowiaduje się z raportów przygotowanych przez podwładnych. Cały ogrom procedur, nakazów i zakazów utrzymuje system w takim stanie, żeby wymusić na podwładnych wykonywanie poleceń przełożonych. A czym większy system, tym mniejsza świadomość najwyższego przełożonego o obowiązkach i funkcjonowaniu najniższego podwładnego. Król nie wykuje sam sobie miecza. Prezes koncernu węglowego nie naprawi sam kombajnu. Właściciel fabryki nie wybuduje sam magazynu. Oczywiście, są wyjątki – zazwyczaj wynikające z wcześniejszych życiowych doświadczeń. Ale nikt nie jest w stanie pełnić wszystkich funkcji potrzebnych do funkcjonowania firmy lub państwa naraz.
                 Jak wiadomo z historii, strach płynący z obawy przed utratą władzy bywa równie silny co jej pożądanie. O ile jednak pożądający może w pewnym stopniu kryć się ze swoimi zamiarami, o tyle posiadający władzę musi być ciągle czujny, żeby nie zostać pozbawiony ani odrobiny ze swojej strefy wpływów, bo nigdy nie może być pewny, skąd może przyjść atak.  Dlatego wciąż tropi i eliminuje każde, nawet pozorne, zagrożenie. Nikomu nie może ufać, ale bez zaufania nie jest w stanie utrzymać władzy. Staje się przerażająco samotny – Smeagol staje się Gollumem, drżącym przed utratą swego skarbu. Jest ostatnią osobą, o której można by powiedzieć, że jest wolna.

„W psychologicznym sensie żądza władzy nie wypływa z siły, lecz ze słabości. Jest to wyraz niezdolności indywidualnego ‘ja’ do samostanowienia i samoistnego życia. Jest to rozpaczliwe usiłowanie, by w braku autentycznej siły zyskać siłę wtórną”[5]

Mimo iż powyższe wnioski są uznawane za banalne co najmniej od setek lat, przykłady autorytarnych władz (lub zarządów) wciąż można mnożyć.
                Według podobnego schematu z wolnością bywają utożsamiane pieniądze, dające możliwości nieskrępowanej ekspresji własnego, indywidualnego „ja”. I dopóki temu służą, zapewne w dużym stopniu ułatwiają osiągnięcie wolności. Przestają, kiedy z środka stają się celem albo kiedy łatwo zdobyte stają się podstawą do przekonania o wyższości i bezkarności posiadacza.
                Obserwując świat dokoła trudno nie zauważyć, że samowola oparta na niepowstrzymywanym egoizmie, czy to jednostek, grup społecznych, czy narodów prowadzi do pozbawienia wolności innych. Z reguły lepiej umocowana w systemie, sprawniej operująca jego schematami mniejszość, potrafi ograniczać słabszą większość, choć bywa i odwrotnie. Dzieci sytuowanych rodziców zdobywają pracę i stanowiska nie dla kompetencji, ale dla powiązań rodzinnych. Potomek uznanego prawnika hobbystycznie pali samochody. Różne grupy zawodowe, próbując wymusić swoje cele na rządzących, ograniczają wolność i prawa pozostałych obywateli. Rządzący wybrani w tzw. wolnych (choć ograniczonych skomplikowanym systemem ordynacji) wyborach nie realizują zapowiadanych celów, dzięki którym zostali oddelegowani do reprezentowania swoich wyborców. Polityka wydaje się obszarem do łatwego bogacenia się specjalistów, kosztem laików. Ustrój zwany demokratycznym, spełnia warunki oligarchicznego. W oczach tych, którzy coraz trudniej radzą sobie w chaosie partykularnych interesów i czują się coraz mniej bezpieczni, pojęcie wolności nabiera coraz bardziej negatywnego znaczenia, zaczyna być kojarzone z egoizmem i anarchią, chaosem. Pojawia się tęsknota za silną władzą, która narzuci jeden niekwestionowalny system, powie, jak myśleć, podzieli świat na część dobrą i złą, dobrą wynagrodzi, a złą surowo ukarze.  Na pytanie, czy zrezygnowaliby z wolności w zamian za gwarancję pracy i poczucia bezpieczeństwa, bez wahania odpowiadają: tak.

„Wiele jest takich ludzi, którzy rozpaczliwie potrzebują kodeksu zewnętrznego, jakiegokolwiek, im ostrzejszego, tym lepiej - ponieważ po prostu są za słabi, by samodzielnie sobie radzić. Świat, który daje im tyle wolności i zmusza do tylu wyborów, jest dla nich jak skomplikowany labirynt pokus, gubią się, idą od światła do światła, nie potrafią trzymać się dłużej żadnego kierunku. W głębi serca są przerażeni. Kupią mapę od każdego. Marzą o świecie jako o prostym korytarzu między dwoma wysokimi ścianami. Żadnych rozdroży. Ponieważ żyjemy w czasach absolutnej wolności wyboru, takich dzieci zagubionych w gęstym lesie jest mnóstwo. Ktokolwiek weźmie i poprowadzi je za rączkę i będzie często dawał klapsa, uczyni je szczęśliwymi.”[6]

Tylko czy tym ludziom dostępny był kiedykolwiek prawdziwy stan nazywany wolnością?

VI
                Francuski myśliciel i dyplomata, Alexis de Tocqueville, napisał kiedyś, że „wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Erich Fromm napisał: „każdy człowiek jest całkowicie ‘wolny’, o ile nie narusza słusznych praw innych ludzi”. „Nie ma wolności bez odpowiedzialności” – te słowa Jana Pawła II często powtarzane bywają nad Wisłą. A jednak odpowiedzialność jest zjawiskiem raczej rzadko spotykanym i skrzętnie unikanym. Odpowiedzialność jest traktowana jak opłata za wolność. A jak to często z rzeczami wymagającymi opłaty bywa, korzysta się z nich, omijając kasę. Spontaniczność bywa rozumiana jako robienie wszystkiego, na co ma się ochotę, bez oglądania się na konsekwencje, jakie to za sobą niesie - rajd nastolatka na motorze po pełnym ludzi centrum handlowym. A unikanie konsekwencji i odpowiedzialności bywa powodem do dumy i szacunku w pewnych grupach – nie tylko przestępczych. Czy to okradanie pracodawcy z materiałów albo godzin pracy, czy to oszukiwanie pracownika w rozliczaniu godzin przez pracodawcę – każde kłamstwo może być osiągnięciem, którym można się chwalić, dopóki nie zostanie odkryte przez okłamywanego. Większym wstydem wydaje się bycie oszukiwanym, niż oszukującym. Ale jakich by nie szukać nazw zastępczych, prawda zawsze będzie taka, że kradzież jest kradzieżą, kłamstwo kłamstwem, a oszustwo oszustwem. Fałsz ogranicza wolność – każda rzecz, która wymaga ukrywania prawdy, pozbawia wolności.
                Z uproszczonego punktu widzenia odpowiedzialność jest błędem w systemie, którym jest nieograniczona wolność. Ale pełny obraz jest taki, że odpowiedzialność jest dopełnieniem wolności i decyduje o jej pełnym wymiarze. To świadomość konsekwencji swoich czynów i gotowość zmierzenia się z nimi decyduje o sile, dojrzałości i wymiarze człowieka. Człowiek unikający konsekwencji swoich czynów jest jak rodzic wypierający się własnego dziecka – w obawie przed ograniczeniem pewnych możliwości traci szansę na spojrzenie na świat z zupełnie nowej perspektywy i poznanie wielu nowych. Nawet z nieodwracalnych błędów można wyciągnąć wnioski. A to pierwszy krok do wolności. Bo możliwość brania odpowiedzialności za własne decyzje, czyli czerpanie nauki z tego, jak nasze działania wpływają na otaczający nas świat, jest przywilejem ludzi wolnych. Ludzi, dla których ważna jest prawda i autentyczność.
                Zrozumienie wolności właśnie w tym znaczeniu wyklucza świadome dążenie do pozbawiania jej innych. I nie jest rzeczą łatwą: wymaga ciągłego poszerzania wiedzy i rozwijania umiejętności. Wymaga odwagi i przyjęcia do świadomości potęgi wolnej woli. Wymaga wyobraźni i tego, co nazywamy empatią – umiejętności wczucia się w położenie innego człowieka. Prawdziwa wolność, autentyzm jest głęboko związany z humanizmem, bo wymaga nastawienia na człowieka jako jednostkę, która jest jedną z niezależnych składowych społeczeństwa, a nie ogniwem jednakowym z tysiącem innych.
                Nie można jednak podważać faktu, że człowiek jest istotą stworzoną do życia wśród innych ludzi.

„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”[7]

                Egoizm i podporządkowywanie sobie innych zubaża każdą grupę. Pielęgnowanie indywidualizmu i umiejętne wykorzystanie zasobów jednostki wzbogaca zespół. Ochrona takiej pozytywnej wolności do decydowania powinna więc być w interesie każdej grupy, zespołu czy wspólnoty. A każdy, kto chce do takiej wolności mieć prawo, siłą rzeczy musi uszanować też wolność innego człowieka. Owszem, można powiedzieć, że jest to cena, którą trzeba zapłacić, ale z drugiej strony, gdyby realne było powszechne pojmowanie wolności w ten sposób, można by oczekiwać, że będzie stanowiła ona gwarancję samą dla siebie.
                Wolność w takim rozumieniu należy do tego samego kręgu wartości co prawda, szczęście czy miłość i pozostaje z nimi nierozerwalnie związana. Każda jest osobną wartością, bez której pozostałe nie są sobą – jak włos podzielony na czworo: tylko wszystkie części razem dają prawdziwy obraz całości.

„Jeżeli przez miłość będziemy rozumieć namiętną afirmację i aktywny związek z najgłębszą istotą drugiej osoby, jeśli będziemy rozumieć przez to złączenie z drugim człowiekiem niezależności i integralności obu wchodzących w grę osób, wówczas masochizm i miłość będą sobie przeciwstawne. Miłość opiera się na wolności i równości. Jeśli oprzeć ją na podporządkowaniu i utracie integralności jednego z partnerów, będzie to zależność masochistyczna, bez względu na to, jak ten stosunek zostanie zracjonalizowany.”[8]

„Nienawiść jest namiętną rządzą niszczenia, miłość jest namiętną ‘afirmacją’ jakiegoś ‘przedmiotu’; nie jest to ‘afekt’, lecz aktywna dążność i wewnętrzna spójnia, której celem jest szczęście, rozwój i wolność obiektu (…) Miłość wyłączna to sprzeczność sama w sobie.”[9]

Z rozważań Ericha Fromma wynika, że miłość to sposób podejścia do świata – zewnętrznego i wewnętrznego - który w uczuciu do konkretnej osoby znajduje najpełniejszą realizację. Wolność jest więc największym darem, jaki płynie z miłości – niezależnie od tego, czy jest doceniany i odwzajemniany. Paradoksem tego uczucia jest, że czym większe pragnienie rozwoju i wolności osób kochanych, tym większy wewnętrzny wzrost osoby kochającej. Akceptacja dynamicznie zmieniającego się świata, innych ludzi i siebie samego z pełną świadomością wad i zalet, wiedzy i niewiedzy oraz gotowość ciągłego poznawania świata i siebie osiągalna jest tylko dla tych, którzy związek miłości, prawdy i wolności w pełni sobie uświadamiają.

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.”[10]


Jest siłą otwierającą człowieka na świat, a nie izolującą, nie nastawioną na uwięzienie w złotej klatce innego człowieka. Dlatego nie ma, wbrew popularnemu przekonaniu, nic wspólnego z egoizmem:

„Egoizm wypływa właśnie z braku miłości do siebie samego. Ten, kto się nie lubi, kto nie aprobuje samego siebie, żyje w wiecznym strachu o swoje ‘ja’. Nie posiadł wewnętrznego bezpieczeństwa, które może istnieć jedynie na gruncie prawdziwej sympatii i afirmacji. A że z zasady brak mu tego poczucia bezpieczeństwa i satysfakcji, musi być pochłonięty samym sobą i chcieć wszystkiego dla siebie (…) Nowoczesny egoizm – to chciwość, której źródło tkwi we frustracji realnego ‘ja’, a której obiektem jest ‘ja’ społeczne”.[11]

                Podsumowując to wszystko, co powyżej napisałem i przytoczyłem: czym jest nasza rzeczywistość, jeśli nie wizerunkiem – sfałszowanym obrazem potrzeb człowieka?


VII
                Powyższe wyobrażenie wolności w świecie wartości podporządkowanych kategoriom matematycznym - statystyce oraz rachunkowi zysków i strat – pozostaje utopią, błędem, czynnikiem nieprzewidywalnym. Kto chciałby w systemie uproszczeń i stereotypów tracić przeliczany na konkretne materialne wartości cenny czas na analizowanie wielu zmiennych czynników, musi liczyć się z odrzuceniem i izolacją. Urzędnik domagający się konsultacji sprzedaży albo zagospodarowania gruntów miejskich z obywatelami, częściej doczeka się wypowiedzenia niż wysłuchania przez przełożonego.

„Niemniej, z punktu widzenia wartości ludzkich, neurotyk jest mniej ułomny niż owa normalna osoba, która do cna zatraciła swoją indywidualność."[12]



                A jednak wciąż łatwiej sprzedać swoją indywidualność i się podporządkować, niż zostać neurotykiem. Nie tylko dlatego, że wolność mylimy z samowolą, ale dlatego właśnie, że przyjęcie, zgodnie z założeniem systemu, że samowola jest szczytem marzeń, daje przynajmniej poczucie względnego bezpieczeństwa i przynależności do jakiejś grupy, w przeciwieństwie do izolacji spowodowanej drążeniem prawdziwego charakteru wolności. To strach przed własną mocą – wolną wolą i jej wpływem na świat, przed odpowiedzialnością, powstrzymuje ludzi przed przyznaniem się do tego, że świat jest taki, jakim to ludzie, a nie jakakolwiek siła zewnętrzna go uczyni.
                Trudno dziś zakwestionować słowa włożone przed prawie 100 laty przez Tomasza Manna w usta Naphty, jednego z bohaterów Czarodziejskiej góry:

„Jeśli pan myśli, że owocem przyszłych rewolucji będzie wolność, to jest pan w błędzie. Hasło wolności w ciągu pięciu wieków dopełniło się i przeżyło. Pedagogika, dziś jeszcze podająca sobie za córę Oświecenie i w krytyce, wyzwoleniu i pielęgnowaniu jaźni, w rozbiciu bezwzględnie ustalonych form życia dopatrująca się środka wychowawczego – taka pedagogika może mieć chwilowe powodzenie, jakie przypadnie w udziale retoryce, ale dla znającego się na rzeczy reakcyjność jej nie ulega żadnej wątpliwości. Wszelkie organizacje naprawdę wychowawcze od niepamiętnych czasów wiedziały, o co w pedagogice może jedynie chodzić: mianowicie o bezwzględny rozkaz, żelazną konieczność, o dyscyplinę, ofiarę, samozaparcie, o zadanie gwałtu indywidualności. Poza tym jest to niezrozumienie młodzieży, pochodzące z braku miłości do niej, jeśli ktoś przypuszcza, że znajduje ona rozkosz w wolności. Jej najgłębszą rozkoszą jest posłuszeństwo. (...) Nie! (…) To nie wyzwolenie i rozwój jednostki stanowią tajemnicę i nakaz naszych czasów. Tym czego one potrzebują, czego pragną, tym, co stworzą, jest – terror.”[13]

                Terror to krwawo kojarzące się słowo i nie każdy system można nim obarczyć. Ale jeżeli przez terror będziemy rozumieli każdą formę nacisku na jednostkę, by podporządkowała się systemowi i zrezygnowała ze swoich jednostkowych aspiracji, to spotkamy je na każdym kroku. Od niekończących się wojen i konfliktów zbrojnych, przez waśnie stronnictw politycznych, po wspomnianą już modę. 9 rzeczy, które musisz mieć, by podobać się kobietom; 13 największych obciachów w modzie męskiej – presja trwa bezustannie. System zawsze żąda posłuszeństwa i podporządkowania, a ich brak traktuje jak zagrożenie.
                Jednostkowość, indywidualizm, wolność, prawda, miłość – wszystko, co ludzkie - jako pojęcia wymykające się schematom, wymagają eliminacji. System dąży więc do zastąpienia ich kontrolowanymi uproszczeniami – wizerunkami.
               
VIII
                Manipulacja wizerunkiem to klucz do sukcesu w świecie podporządkowanym zyskowi. Tutaj prawdą jest tylko to, co da się przełożyć na język cyfr i za pomocą cyfr da się udowodnić. Oczywiście, pełnoprawną częścią tego świata jest statystyka.

Proces przesuwania się odpowiedzialności możemy zaobserwować wyraźniej w opartych na statystyce ocenach programów telewizyjnych. Definicja ‘dobrego’ programu zależy tylko i wyłącznie od wysokiej oceny. Odpowiedzialność tego, kto pisze dla telewizji, sprowadza się zatem do umiejętności wyprodukowania takiego programu, który obejrzą miliony widzów. Innymi słowy, autor odpowiada jedynie przed publicznością. Nie musi brać pod uwagę tradycji, standardów estetycznych, prawdopodobieństwa, doskonalenia smaku ani nawet zwykłej zrozumiałości. Liczy się tylko żelazna reguła opinii publicznej. Producenci telewizyjni uwielbiają twierdzić, że ich ośrodek przekazu to najbardziej demokratyczna instytucja w Ameryce: co tydzień przeprowadza się plebiscyt, by ustalić, które programy przetrwają. Temu twierdzeniu przydaje wagi inne: artyści nigdy nie byli obojętni na gusty i opinie publiczności. Pisarze, na przykład, piszą dla ludzi, by zyskać ich aprobatę i zrozumienie. Ale piszą też dla siebie samych, dlatego, że mają coś do powiedzenia, a nie tylko dlatego, że czytelnicy chcą coś usłyszeć. Oddając nieustannie hołd upodobaniom ogółu, sondaże zmieniają motywację pisarzy; cały swój wysiłek wkładają oni teraz w zwiększanie „liczb”. Dzisiejsza literatura popularna bardziej niż kiedykolwiek zależy w większym stopniu od upodobań publiczności niż od twórczych zdolności artysty.”[14]






                Zgodnie z zasadą niemarnowania energii – łatwiej zmierzyć, czyli przełożyć na język cyfr ilość niż jakość, więc to ilość decyduje o przydatności dla systemu. Łatwość, brak zobowiązań i wysiłku to wszechobecna zasada rządząca systemem – czym bardziej jest on przezroczysty, czym mniej zauważalny, tym mniejszy wywołuje sprzeciw w tych, którzy mogliby go nie chcieć zaakceptować. A każdy brak sprzeciwu, oporu, to mniejszy koszt, czyli większy zysk. Przynajmniej w krótszej perspektywie czasowej.
                Przekonanie o tym, że to, co proste, łatwe i ładne jest jednocześnie prawdziwe, oryginalne i wartościowe, towarzyszy nam bardzo często. I często wpadamy w pułapkę. Pożądanie mylimy z miłością i rozczarowujemy się, kiedy okazuje się, że to zbyt mało do prawdziwego zbliżenia ludzi do siebie. Prawo do nienawiści uważamy za przejaw wolności, podczas kiedy naprawdę jest ona ograniczeniem narzuconym samemu sobie albo wręcz podtrzymywanym w nas przez kogoś z zewnątrz. Łatwo wydajemy sądy o sprawach, które znamy z drugiej ręki, bez sprawdzenia i refleksji, przyczyniając się nieraz do zniszczenia człowieka niewinnego. Z zapisu koncertu w formacie MP3 próbujemy wnioskować o jakości stroju dyrygenta. Próbujemy prześlizgnąć się przez życie jak najmniejszym kosztem, po wierzchu, bez zagłębiania się w jego treść. I ciułamy drobne przyjemności, zaspokajamy podstawowe popędy, zadowalamy się małymi satysfakcjami, ale wciąż nie znajdujemy szczęścia i spełnienia, a nasza frustracja rośnie. Taka jest cena łatwego komfortu.
                Oto więc kolejna przyczyna ucieczki od wolności – lenistwo, zasada niemarnowania energii. Lenistwo, bo nie o ułatwienie spełnienia ludzkiego życia tu idzie, ale o jak najprzyjemniejsze spędzenie czasu bez zobowiązań. Komfort korzystania z masowo produkowanych schematów myślowych i uproszczeń. Zwolnienie z obowiązku przyglądania się własnemu człowieczeństwu – zastąpionemu bezosobowymi zakazami i nakazami systemu. Wygoda niepodejmowania decyzji mogących wpłynąć w jakikolwiek sposób na nasze życie i obarczyć nas odpowiedzialnością - zawsze pozostaje nam błogosławieństwo wymówki, że wina jest poza nami. I tylko nie zauważamy braku konsekwencji w rozumowaniu: kiedy nam dzieje się źle, jest to wina „innych”, a kiedy „inni” sobie nie radzą, winni są sobie sami.
                Tak, wygoda jest chyba najmocniejszym czynnikiem skłaniającym do rezygnacji z wysiłku - samodzielnego myślenia, zwalczania nieuczciwości czy manipulacji. Łatwiej skorzystać z gotowych przepisów, niż ryzykować metodę prób i błędów.

„Nasi ‘naukowcy’ społeczni (…) nie wahali się przypisać swoim ‘odkryciom’ i surowości swoich procedur mocy kierowania naszym zachowaniem. Oto dlaczego tak często znajdujemy ‘naukowców’ społecznych na ekranach naszych telewizorów, na listach bestsellerów i w działach ‘samopomocy’ w stoiskach księgarskich na lotniskach: nie dlatego, że mogą nam powiedzieć, jak czasami zachowują się niektórzy ludzie, lecz ponieważ twierdzą, że powiedzą nam, jak powinniśmy się zachowywać; nie dlatego, że mówią do nas jak równi nam ludzie, którzy żyli dłużej, doświadczyli więcej ludzkiego cierpienia lub przemyśleli głębiej i staranniej jakiś zbiór problemów, lecz ponieważ zgadzają się podtrzymywać złudzenie, że oto przemawiają ich dane, ich procedury i ich nauka, a nie oni sami. Z radością witamy ich i ich uzurpacje, jawne albo domyślne, rozpaczliwie bowiem potrzebujemy jakiegoś źródła, innego niż kruche i chwiejne sądy podobnych nam śmiertelników, by wsparło swoim autorytetem nasze moralne decyzje i czyny. A wygląda na to, że poza autorytetem brutalnej siły, który trudno nazwać moralnym, pozostał nam już tylko autorytet procedur.”[15]

                Wygoda jest też najpoważniejszą przeszkodą w oderwaniu od schematów, w podjęciu działania. Jest więc najlepszym narzędziem do zniewalania. Jednostka przekonana, że dobrze jej w stanie, w którym jest częścią wielkiego stabilnego systemu i ograniczona jest jej odpowiedzialność, nie potrzebuje wolności. Nie potrzebuje prawdy. Wystarczy jej przekonanie o słuszności wykreowanego wizerunku.

„Masę stanowią ci wszyscy, którzy (…) czują się tacy sami jak wszyscy i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie (...) wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym."[16]

                System buduje więc wizerunek wygodnego i łatwego świata osiągalnego dla każdego, kto będzie wobec niego lojalny. Lojalność ta wymaga m.in. walki w obronie zasad nim rządzących i szybkiego eliminowania błędów. Popularne w korporacjach powiedzenie „jeśli chcesz mieć miękkie serce, musisz mieć twardą dupę”, jest tego doskonałym przykładem – „miękkie serce” jest równoznaczne z nieprzewidywalnością; „twarda dupa” to brutalne przywrócenie na właściwe tory.
                Ale nie ma systemu, który by zawsze i w pełni zadowalał każdą jednostkę. Prędzej, czy później kończy się wygoda i pojawia się nieprzyjemny ucisk – schemat musi stać się za ciasny dla wielowymiarowego człowieka – jak długo można upychać piłkę do koszykówki w pudełku po pinezkach? Fałsz wynikający z uproszczenia zaczyna przeszkadzać. Odgrywana rola nuży. Indywidualność domaga się możliwości wyrażenia siebie. I nie wystarcza jeszcze droższy samochód, jeszcze większy dom ani jeszcze większe kontrolowane terytorium.

„Ludzie nie zastanawiają się, czy cele, ku którym zmierzają, są tym, czego sami pragną. W szkole chcą mieć dobre stopnie; jako dorośli chcą odnosić sukcesy, zarabiać coraz więcej pieniędzy, zdobyć więcej prestiżu, kupić lepszy wóz, bawić się itp. Kiedy jednak pośród całej tej obłąkańczej aktywności zastanowią się przez chwilę nad tym wszystkim, ogarnia ich wątpliwość: ‘A jeśli dostanę tę nową posadę, jeżeli kupię lepszy wóz lub uda mi się odbyć tę podróż – co wtedy? Jaki z tego pożytek? Czy rzeczywiście pragnę tego wszystkiego? Czy nie gonię za jakimś celem, który ma mnie rzekomo uszczęśliwić, a wymyka mi się z chwilą, gdy go osiągnę?’”[17]

                Oczywiście, taka chwila refleksji jest wysoce niepożądana z punktu widzenia systemu. Ponieważ nagle człowiek, trybik pracujący na rzecz utrzymania sytemu, traci z oka cel dla mechanizmu najważniejszy, czyli sam schemat, a zaczyna przyglądać się swojemu człowieczeństwu, czyli temu, co najważniejsze być powinno.

 IX

                Dlatego zdarza się rzadko, a kiedy już się pojawia, najczęściej przegrywa konfrontację z przekonaniem o konieczności podtrzymywania wykreowanego wizerunku siebie. Rozdźwięk między prawdziwymi potrzebami a realizowanymi celami na potrzeby roli bywa jednak bolesny. Kreując wizerunek na potrzeby funkcjonowania w systemie zaspokaja się potrzeby cudze, a nie własne. Miotamy się między własnymi marzeniami a próbami zadowolenia wszystkich wokół i nigdy nie udaje nam się być szczęśliwymi.

„Spełniając oczekiwania innych, nie wyróżniając się, człowiek tłumi wątpliwości co do swej tożsamości i osiąga pewien stopień bezpieczeństwa. Ale drogo to okupuje. Rezygnacje ze spontaniczności i indywidualności prowadzi do zablokowania życia. Choć żywy biologicznie, człowiek staje się emocjonalnie i umysłowo martwym automatem. Wykonuje czynności życiowe – ale życie przesypuje mu się przez palce niczym piasek. Za fasadą optymizmu i zadowolenia współczesny człowiek jest głęboko nieszczęśliwy; w istocie znajduje się na granicy rozpaczy. Desperacko lgnie do idei indywidualizmu; chce być ‘inny’ i nie ma dla niego lepszej rekomendacji niż ta, że ‘coś jest inne’(…) Człowiek nowoczesny jest żądny życia. Nie mogąc jednak jako automat doświadczać życia rozumianego jako spontaniczna aktywność, chwyta się zastępczo każdego rodzaju podniety i dreszczyku; emocji picia, sportów, przeżywania zastępczo wzruszeń fikcyjnych postaci na ekranie.”[18]

Do tego dochodzi przekonanie o własnej znikomości i bezwartościowości. Samopoczucie przeżutej do utraty smaku i wyplutej ze wstrętem gumy do żucia. Niezawinione poczucie winy względem siebie i innych, wywołane poczuciem nieprzystawalności do wartości cennych z punktu widzenia sytemu. A poczucie winy prowadzi do destruktywnych odruchów.

„Człowiek nie jest ani dobry, ani zły; w życiu tkwi naturalna tendencja do wzrostu, ekspansji i ekspresji ludzkich możliwości; jeśli życie zostało zablokowane, jeśli jednostka jest izolowana, jeśli ogarnie ją zwątpienie lub poczucie osamotnienia i bezsilności, wówczas rodzi się w niej destruktywność."[19]

                Destruktywność, czy to skierowana przeciwko sobie, czy to przeciwko światu, pogłębia samotność, izolację i poczucie braku sensu istnienia poza systemem, w skrajnym przypadku prowadząc do śmierci.




X

                Sukcesem każdego systemu jest przekonanie wszystkich funkcjonujących w nim elementów, że nie istnieje sens poza nim. Każdy przejaw wątpliwości, poglądów mogących zakwestionować ten sens i zakłócić funkcjonowanie mechanizmu jest traktowany z wrogością i agresją. Te systemy skazane są na stagnację i upadek. Funkcjonują jednak schematy dynamiczne, które potrafią, w ograniczonym stopniu, uwzględniać zmiany warunków w których funkcjonują albo wyciągać wnioski z założeń wcześniej nieuwzględnianych – te systemy cechuje większa żywotność.
                Tylko mechanizmy pogodzone ze świadomością, że istnieją inne równoprawne, choć czasem sprzeczne, schematy funkcjonowania w świecie, mają szansę doskonalenia się i przetrwania. Z jakiegoś powodu niedoskonałe systemy demokratyczne przyciągają obywateli „doskonałych” systemów autorytarnych, nigdy odwrotnie. Organizmy zwiększające pulę swoich genów mają większą odporność i zyskują większą szansę na przetrwanie, niż te, które pozostają niezmienne.
                Tymczasem np. sceny polityczne bywają podzielone między dwie lub więcej doktryn, z których każda uważa się za jedyną słuszną i kompletną. Działalność dla dobra obywateli schodzi na dalszy plan, chociaż pozostaje ważnym elementem retoryki, najważniejsze pozostaje dowiedzenie swojej racji i zdobycie jak najszerszej władzy oraz upokorzenie utożsamianego z niesłusznymi poglądami przeciwnika. A merytorycznie dobre dla państwa rozwiązania nigdy nie zostają wprowadzone w życie przez rządzących, jeżeli mogłyby się wpisywać w światopogląd opozycji - i odwrotnie. A przecież to również nie jest wolność, a samoograniczenie.
                W wolności nie chodzi bowiem o oryginalność za wszelką cenę, a o zgodność z sobą samym, o „bycie sobą”. Ktoś, kto taki stan osiągnął, potrafi dokonywać wyborów między stanowiskami, z którymi się zgadza, a tymi, których nie podziela. Ale wynika to z wewnętrznego przekonania, a nie przymusu, czy wyrachowania.
                Poszerzanie swojej wiedzy i kompetencji, szukanie prawdy, choć żmudne i wymagające wysiłku, daje większą wolność niż poprzestawanie na kreowaniu wizerunku na potrzeby świata, w którym chce się zdobyć uznanie. Zwłaszcza kiedy wysiłek włożony w zachowanie atrakcyjności wizerunku, odbija się negatywnie na prawdziwym, ukrytym obrazie osobowości:

„Okrzyk przerażenia wyrwał się z ust malarza, gdy w niepewnym świetle ujrzał na płótnie wstrętną twarz wykrzywioną uśmiechem. W wyrazie portretu było coś w najwyższym stopniu wstrętnego i ohydnego (..) Ten straszny jad, czymkolwiek on był, nie zdołał jeszcze zniszczyć doszczętnie jego cudnej piękności. Nieco złota świeciło jeszcze na rzednących włosach i trochę purpury zabarwiało zmysłowe wargi. Wypełzłe oczy wykazywały jeszcze ślad dawnego błękitu, a wykwintne linie nosa i szyi nie zatraciły dotąd całej szlachetności. Tak, to był Dorian (…) Podła parodia, marna, nikczemna satyra.”[20]

                Prawda nie zawsze jest piękna i przyjemna, ale bez niej nie ma wolności. Czasem ukryta gdzieś głęboko, a czasem noszona w otwartych dłoniach żyje w każdym człowieku. To właśnie kawałki rozbitego na początku czasów lustra. W gruncie rzeczy każdy z tych okruchów dąży do wyjścia na światło dzienne i dopasowania do pozostałych – choć dopasować można go tylko do nielicznych. Tylko prawdy wyrażone przez zbiór pojedynczych ludzkich indywidualności mogą złożyć się w kompletny obraz prawdy o Człowieku. Jeżeli to miałoby oznaczać zbawienie – czym jest siła, która pęta ludzki indywidualizm i osobowość, nakazując podporządkowanie zewnętrznym systemom – filozofiom, doktrynom, religiom?





[1] Robert Cialdini, Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka, przeł. Bogdan Wojciszke, Gdańsk 1994, s. 159.
[2] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.196.
[3] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 276-277.
[4] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.233.
[5] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.159.
[6] Jacek Dukaj, Czarne Oceany, Kraków 2008, s. 324.
[7] John Donne, Medytacja XVII, za: http://pl.wikiquote.org/wiki/John_Donne (12.03.15)
[8] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.158.
[9] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.118-119.
[10] Z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian (1 Kor 13, 1-13)
[11] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.120-121.
[12] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.140.
[13] Thomas Mann, Czarodziejska góra, przeł. J. Kramsztyk i J. Łukowski, Warszawa 2007, s.457.
[14] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 162-163.
[15] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 193
[16] J. Ortega y Gasset, Bunt mas, przeł.. P. Niklewicz, Warszawa 1982, s. 19.
[17] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.235-236.
[18] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.238.
[19] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.250.
[20] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 179.

C.D.N...




Podobne: