Szanowny Czytelniku,
Włosa część czwarta – Oto Człowiek.
Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.
Włosa część czwarta – Oto Człowiek.
„Prawda nie jest tym, czego można dowieść. Jeśli w tej, a nie innej glebie drzewa pomarańczowe zgłębiają swoje korzenie i pokrywają się owocami, gleba ta jest prawdą drzew pomarańczowych. Jeśli ta religia, ta kultura, ta skala wartości, ta, a nie żadna inna forma działania sprzyjają pełni człowieczeństwa w człowieku, jeśli to one wyzwalają w nim władcę, który nie wiedział o swoim istnieniu, to znaczy, że ta skala wartości, ta kultura, ta forma działania są prawdą człowieka. Co na to logika? Niech sobie radzi, jak może, aby zdać sprawę z życia”[1]
(Antoine de
Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi)
I
Z
dotychczasowego dzielenia włosa na czworo można by wyciągnąć przytłaczające
wnioski na temat świata, w którym żyjemy i kondycji Człowieka. Cóż: nie jest to
obraz różowy, ale nie jest też całkowicie pozbawiony światła - wszystko zależy
od interpretacji. Osobiście śmiem twierdzić, że chociaż XXI w. nie stwarza
idealnych warunków do rozwoju osobowości, to jednak umożliwia je w większym
stopniu niż jakikolwiek wcześniejszy. Choć niewolnictwo przybiera coraz to inne
formy i w dalszym ciągu funkcjonuje – również w naszej cywilizacji – to formy
buntu i szukanie możliwości wyzwolenia wyznaczają etapy rozwoju ludzkości. Nie
oznacza to jednak, że zawsze jesteśmy w stanie uniknąć kroków wstecz.
„Zapominamy, że choć każdej ze swobód niegdyś zdobytych trzeba bronić ze szczególną mocą, to problem wolności jest nie tylko problemem ilościowym, lecz także jakościowym; że nie tylko mamy zachować i rozszerzać wolność tradycyjną, lecz musimy zdobyć nowy rodzaj wolności, która umożliwi nam urzeczywistnienie naszego własnego indywidualnego ‘ja’, wiarę w to ‘ja’ i wiarę w życie”.[2]
Już 2 tys.
lat temu podobna refleksja pojawiła się na Ziemi. Oczywiście, jako błąd
ówczesnego systemu przekonań o właściwym porządku świata. Bo niezależnie od
tego, czy ktoś uznaje Boskość Jezusa z Nazaretu, czy nie, w naukach spisanych
przez Jego uczniów zawarty jest głęboki humanizm i przekonanie o prawie każdego
człowieka do wolności. Kilkanaście wieków zarządzania tą nauką przez system
interpretacji zatwierdzonych przez autorytety, obwarowanych nakazami i
zakazami, doprowadził do sytuacji, w której system stoi ponad prawdą i
Człowiekiem. Strach przed zejściem niewinnych na drogę grzechu doprowadził do
uproszczeń i wprowadzenia terroru. Prawo do wybaczania zostało sprowadzone do
licencji na potępianie. Zgodnie z doświadczeniami P. Zimbardo, ludzie skłonni
są czynić zło, kiedy są przekonani, że robią to dla czyjegoś dobra.
Ale tak jak
część ludzkości pragnie zatrzymać świat w miejscu, kiedy wydaje jej się, że
stworzyła już trafną mapę rzeczywistości, tak druga jej część, zazwyczaj mniej
liczna, dąży do zapełnienia białych plam na tejże mapie. Również „w łonie
Kościoła” ścierały się różne tendencje rozumienia nauk Jezusa. Przez całe wieki
obracano w nakaz umartwiania się i żałoby naukę Osoby, której pierwszy
oficjalny, uznawany przez teologów cud miał polegać na zmianie wody w wino,
żeby ludzie mogli dłużej cieszyć się na weselu. W XX w. na kartach Gaudium et spes (Radość i nadzieja),
konstytucji duszpasterskiej powstałej w wyniku Soboru Watykańskiego II,
pojawiają się założenia, które pozostają w sprzeczności z wieloma
interpretacjami z wieków wcześniejszych:
„Gaudium et spes podkreśla bardzo mocno, że to wyjaśnienie tajemnicy człowieka, które sięga do głębi tajemnicy Słowa Wcielonego, odnosi się nie tylko do chrześcijan, lecz także do wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu w niewidzialny sposób działa łaska. Skoro bowiem Chrystus umarł za wszystkich i skoro ostateczne powołanie człowieka jest w istocie jedno, mianowicie Boskie, powinniśmy utrzymywać, że Duch Święty wszystkim daje możliwość uczestniczenia w tym misterium paschalnym w tylko Bogu znany sposób”[3].
To, że
współautor tych słów, ówczesny arcybiskup Karol Wojtyła, kładł później, już
jako Jan Paweł II ogromny nacisk na takie pojęcia jak Miłosierdzie, nie zmienia faktu, że najwierniejsi strażnicy
stworzonego przed XX w. systemu do dziś gotowi są w jego imię nawet zabijać. I
to nie w jego obronie, ale za brak wystarczającej czci dla jego symboli. Każdy
system potrzebuje symboli, które będą go ucieleśniały i przypominały o jego
istnieniu – dlatego podarcie albo spalenie księgi uważanej za świętą wywołuje
nienawiść do człowieka, który się tego dopuszcza. Nawet jeżeli ta księga mówi o
tym, że ludzie zdolni są do stokroć gorszych czynów, a potępianie ich jest
triumfem zła albo że wszechmogącego Boga bardziej od niszczenia symboli zasmuca
niszczenie ludzi – Jego dzieła. Tzw. „uczucia religijne” wraz z symbolami
spełniają funkcję utworu zapisanego w mocno skompresowanym formacie MP3 –
niestety, często przestaje być oczywiste, że symbol wartości nie jest nią samą.
Nie mnie
prowadzić tu teologiczne dowody na temat życia wiecznego, ale historia, która
rozegrała się w Jerozolimie 20 wieków temu, niesie uniwersalną metaforę
ludzkiego losu. Nie tylko dla chrześcijanina, dla którego ma wymiar dużo
bardziej złożony, ale również dla ateisty. I nie musi mieć znaczenia dla sensu,
który z niej płynie, to, czy Jezus zmartwychwstał, czy Jego ciało zostało
wykradzione. A sens ten mówi, że prawdziwą siłą Człowieka jest wewnętrzna
wolność nierozerwalnie związana z miłością i prawdą, bo one są silniejsze niż
śmierć. Budowanie w ludziach wiary w siebie, w swoją indywidualną wartość,
dążenie do prawdy nie jest łatwe, ale tylko to ma sens, nawet za cenę alienacji
i śmierci. Tylko obdarzanie ludzi wolnością – budzenie godności w
poszczególnych osobach jest równe miłości. Uczenie ludzi wybaczania również
jest nauką wolności – wybaczenie zawsze wyzwala: często nie tyle winnego, co
wybaczającego; pielęgnowanie urazy zniewala równie mocno jak poczucie winy. A
skoro nikt nie jest uprawniony, żeby wybaczać w czyimś imieniu, to jakim prawem
mielibyśmy w cudzym imieniu potępiać?
Uczniami
Chrystusa nie byli wielcy ani sławni ówczesnego świata, wręcz przeciwnie:
celnik, uznawany za zdrajcę, „kobieta lekkich obyczajów”, drobni robotnicy,
rybacy – ludzie z samego dołu systemu, najbliżsi otchłani poczucia winy i
własnej niepotrzebności. Ale to właśnie oni okazali się bliżsi wolności niż
związani sieciami systemu kapłani, urzędnicy czy kupcy. To ci odrzuceni przez
mechanizm mieli jeszcze szanse na radość z życia – z rzeczy drobnych, które
zazwyczaj traktujemy jak należne nam z natury rzeczy: zdrowie, bliskość z
innymi ludźmi, szacunek. Robotnicy winnicy, którzy przyszli do pracy, choć
zapowiadali inaczej. Zabłąkane owce. Synowie marnotrawni, którzy wrócili, bo pojęli to, co inni powtarzali tylko bez
zastanowienia. To oni, odrzuceni i piętnowani mieli większe szanse na bycie
autentycznymi, na pokonanie strachu – nawet jeżeli początkowo po trzykroć kazał
im się wyprzeć samych siebie. Znamiennym było to, że ich prześladowcami stali
się przekonani o absolutnej słuszności swoich poglądów strażnicy i beneficjenci
systemów: faryzeusze oraz rzymskie władze. Prześladujący pierwszych chrześcijan
Rzymianie nigdy nie dostąpili tej wewnętrznej wolności, która była czymś
oczywistym i oswojonym przez prześladowanych. Jeżeli ma się tę wolność w sobie,
żadne ograniczenie swobody nie jest w stanie jej odebrać. Czy przez te 2 tys.
lat coś się zmieniło w zasadach funkcjonowania systemów?
Kto sieje
strach i nienawiść, odchodzi w niepamięć albo staje się symbolem zła
pokazywanym ku przestrodze. Kto daje ludziom radość i nadzieję – niekoniecznie
łatwo i przyjemnie osiągalną, ale trwałą - pozostaje w ich pamięci na dużo
dłużej, niż ludzkie życie. Miłość i wiara w ludzi potwierdzone czynem nie dają
się wymazać nawet przez setki lat: ani przez zwalczanie, ani przez wypaczanie.
To, co „dla” jest zawsze trwalsze od tego, co „przeciw”.
Można użyć
argumentu, że te wartości nie przetrwałyby tak długo, gdyby nie legenda
zmartwychwstania. Biorąc jednak pod uwagę przytaczane wcześniej przeze mnie
doświadczenia Philipa Zimbardo i przemyślenia Ericha Fromma, można przyjąć, że
w człowieku tkwi naturalna potrzeba budowania więzi z innymi ludźmi – nie na
podstawie podporządkowania, ale wzajemnej akceptacji i poszanowania. To, że próbujemy
to osiągnąć zastępczymi metodami wymuszanymi przez różne systemy, które nie są
nam w stanie tego zapewnić, nie zmienia faktu, że ta tęsknota pozostaje żywa.
Postawa prometejska, pochodząca przecież z czasów przedchrześcijańskich, a
przewijająca się przez różne kultury i epoki, nawet kiedy jest wykpiwana i
utożsamiana z naiwnością, ciągle budzi szacunek wśród myślących ludzi.
Poddawany w wątpliwość altruizm zawsze pozostawał nieosiągalnym ideałem, w
przeciwieństwie do krytykowanego, choć praktykowanego egoizmu. A nadstawienie
drugiego policzka zamiast odwetu - nie ze strachu, ale z przekonania o wartości
ludzkiej indywidualności - mówiąc językiem współczesnych metafor, pozostaje
najwyższym „levelem” wewnętrznej wolności. Mocą, która pozostaje poza zasięgiem
wszelkiej nienawiści, kiedy nie wynika ani z potrzeby poczucia się lepszym od
innych, ani z wymiany handlowej z Bogiem: życie wieczne za poszanowanie
bliźniego.
II
„Na to, jacy jesteśmy, wpływają zarówno ogólne systemy – warunki, które rządzą naszym życiem – bogactwo i ubóstwo, geografia i klimat, epoka historyczna, dominacja kulturowa, polityczna, religijna – jak i specyficzne sytuacje, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Te siły z kolei wchodzą w interakcję z naszą podstawową konstrukcją biologiczną i osobowością (…) Skłonność do zła i skłonność do dobra tworzą razem najbardziej fundamentalną dwoistość w naturze ludzkiej.”[4]
Myśl, że
człowiek posiada dar wolnej woli, wraz z wszystkimi wiążącymi się z nią konsekwencjami,
bywa ciężka do przyjęcia dla wielu ludzi. O wiele łatwiej wytłumaczyć sobie
otaczającą nas rzeczywistość, kiedy przyjmiemy, że ludzie rodzą się dobrzy albo
źli. Oczywiście, „my” zawsze jesteśmy dobrzy, „oni” zawsze są źli. Chyba, że
wpadniemy w studnię poczucia winy, wtedy „my” też jesteśmy źli i albo
decydujemy się z tym pogodzić, albo nie.
Naturalna
tendencja upraszczania wiedzy o świecie prowadzi często do tego, że
wartościując czyjeś działania, przypisaną im wartość utożsamiamy z osobą, która
je podjęła. Najczęściej wartość ta zależy od wpływu, jaki to działanie wywiera na
nasze życie w krótkiej perspektywie.
Wyjątkowo
rzadko potrafimy dostrzec korzyść w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka
wydają nam się atakiem na naszą wolność, a po głębszej analizie albo upływie
czasu okazują się działać dla naszego dobra. Jeszcze rzadziej potrafimy
oddzielić czyny od człowieka. „Na
świecie nie ma złych ludzi”. Są tylko ludzie nieszczęśliwi. I złe czyny,
których dopuszczają się ludzie z reguły uważający się za dobrych. Oczywiście,
trudno mieć pretensje do ludzi pokrzywdzonych, że z trudem przychodzi im
oddzielenie sprawcy od jego czynu, nie mówiąc nawet o wybaczeniu – są formy
wyrządzania zła, których wybaczenie pozostaje poza zasięgiem Człowieka. Zwłaszcza,
kiedy dotyczy to nie jego samego, a bliskich mu osób. Nie zmienia to jednak
faktu, że najwięksi zbrodniarze w historii zawsze tłumaczyli swoje postępowanie
działaniem dla dobra jakiegoś systemu: narodu, ludu, religii. Choć tak naprawdę
działali „przeciw” – podstawą ich motywacji był zawsze jakiś strach przed
krzywdą wyrządzaną, rzeczywiście lub w wyobraźni, im oraz ich bliskim. A ich
działanie było próbą drogi na skróty do uciszenia tego - rosnącego z każdą
zbrodnią, zamiast maleć - strachu.
„Najpiękniejsze i najohydniejsze inklinacje człowieka nie są elementami niezmiennej i raz na zawsze danej biologicznie natury ludzkiej, lecz wynikiem procesu społecznego, który stwarza człowieka. Innymi słowy, społeczeństwo pełni nie tylko formę represyjną – chociaż pełni ją także – lecz również i twórczą. Natura człowieka, jego pasje i lęki są dziełem kultury; w ostatecznym rachunku sam człowiek jest najwyższym wytworem i osiągnięciem ciągłego ludzkiego wysiłku, którego zapis nazywamy historią.”[5]
Od wieków
człowiek miota się między upraszczaniem świata a zagłębianiem się w szczegóły,
między podporządkowaniem autorytetom a wolnością jednostki. Dwie siły mierzą
się ze sobą, powodując, że zawsze kiedy jedna próbuje zbytnio pchnąć ludzkość
do przodu albo ją cofnąć, druga powstrzymuje jej nadmierne zapędy. Człowiek
ewoluuje dzięki obu tym siłom. Rozpatrywanie ich w kategorii dobra i zła ma
sens tylko wtedy, kiedy zaczynają działać przeciwko człowiekowi: pozbawiać go
wolności i niszczyć więzi z innymi ludźmi. Opowiadanie się po jednej ze stron i
zamknięcie się na argumenty drugiej, każdy radykalizm, każdy fanatyzm zawsze
jest ucieczką od wolności.
„Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. (…) Kultura jest właściwym sposobem istnienia i bytowania człowieka. (…) Kultura jest tym, przez co człowiek jako człowiek staje się bardziej człowiekiem: bardziej ‘jest’ (…).”[6]
Kultura
również jest systemem. I tak jak każdy system może być środkiem do rozwoju
osobowości, kiedy pozostaje otwarta na możliwość konfrontacji z innymi
kulturami i zmian albo pozostawać celem samym w sobie, za wszelką cenę starając
się zachować niezmienną tożsamość i pętając jednostki. Żadna kultura nie zmieni
jednak tego, ze świat jest rwącym nurtem rzeczywistości, a ciągła zmiana, nieustanne
stawanie się jest jego zasadą. Każdy system może więc być tamą, próbującą
zatrzymać rzekę: wtedy każdy element systemu będzie musiał być podporządkowany
temu jednemu celowi, a najdrobniejszy brak dyscypliny może doprowadzić do
obrócenia systemu w pył. Ale może też być łodzią na tej rzece – wtedy od
każdego elementu, jego umiejętności reagowania na aktualną sytuację, od każdemu
jednemu powierzonej roli, od indywidualnych cech i ich koordynacji zależeć
będzie, jak daleko ta łódź popłynie. Oba modele mają swoje racje bytu, swoje
wady i zalety. Mądrość Człowieka polega na umiejętności wybrania odpowiedniej
dla swojego dobra we właściwym czasie.
„Dlaczego mamy się nienawidzić? Zespala nas solidarność, niesie ta sama planeta, jesteśmy załogą tego samego statku. Jeśli nie ma w tym nic złego, że się cywilizacje sobie przeciwstawiają, bo od tego zależą nowe syntezy, to jest w tym potworność, że się nawzajem pożerają.”[7]
Skoro w
interesie człowieka leży ochrona życia zagrożonego przez świat zewnętrzny,
świat przyrody, a podstawowe potrzeby ludzi na całym świecie – bezpieczeństwo,
prawo do rozwoju, do własności, do miłości, do wolności i do dbania o swoją
rodzinę – wszędzie są takie same, niezależnie od kultur i od tego, co myślą o
tym systemy, to dlaczego kierujemy się przeciwko sobie, zamiast działać
wspólnie? Czyżby siła systemów kierowanych przez zdeterminowanych operatorów
był silniejsza od jednostkowych więzi między poszczególnymi ludźmi – ponad
granicami, religiami i ideologiami?
III
Człowiek,
jako jeden z czynników sprawczych zmienności świata również jest rozdarty
między ruchem a spoczynkiem. Wbrew newtonowskiej dynamice, człowiek jest
jednocześnie ciałem i silą, która może na nie działać. Naturalna jest zasada
niemarnowania energii, czyli unikania wysiłku, ale równie naturalna jest
potrzeba działania i rozwoju. Starożytni widzieli w tym przejaw dwoistości
świata złożonego z materii i ducha, formy i treści. Życie realizuje się w
ruchu, jest dynamiczne, materia pozostaje nieożywiona, statyczna. Wielkim darem
danym człowiekowi jest więc możliwość zmiany, rozwoju, poszukiwania – to są
właściwości ducha, życia, biblijny talent. Można z tego daru nie korzystać,
starając się pozostawać w stanie spoczynku, a można potraktować go jako
instrument. Od wolnej woli człowieka zależy, czy wykorzysta go przeciw innym
ludziom, czy dla siebie. Czy zakopie go głęboko, czy pomnoży.
Żeby jednak
właściwie wykorzystać go dla siebie, trzeba najpierw mieć na swój temat wiedzę.
Żeby móc stosować się do najważniejszej zasady: „miłuj bliźniego swego jak
siebie samego”, trzeba minimum refleksji nad tym, kim się jest. A jej źródłem
jest nie tylko własna ocena, ale również relacje z innymi ludźmi. Prawda zawsze
jest gdzieś pomiędzy. Dlatego człowiek do jej poszukiwania potrzebuje zawsze
innych ludzi: nie zwierzchnich, nie podwładnych, ale równych. Nie w sensie
majętności, władzy czy wiedzy – równych w dostępie do wolności.
„Jeśli wolność ludzka utrwali się jako wolność do, jeśli człowiek będzie mógł zrealizować swoje ‘ja’ całkowicie i bezkompromisowo, wówczas zniknie fundamentalna przyczyna jego aspołecznych popędów, i tylko jednostka chora i nienormalna będzie niebezpieczna. Taka wolność nie została dotąd w dziejach ludzkości zrealizowana, była jednak i jest ideałem, któremu ludzkość zawsze była wierna, nawet jeśli często wyrażała ten ideał w formach zawiłych i irracjonalnych. Nie ma powodu dziwić się, dlaczego historia zanotowała tak wiele okrucieństw i pasji niszczycielskiej. Jeśli jest tu coś zaskakującego – i napawającego otuchą – to fakt, iż gatunek ludzki, pomimo wszystkiego, czego ludzie doświadczyli, nie tylko zachował, ale i rozwinął tyle godności, odwagi, prawości i życzliwości, na co dowodów dostarczają całe nasze dzieje i niezliczeni współcześni."[8]
Jeżeli
powyższe słowa Ericha Fromma wydają się dziś komuś naiwne, to tylko dlatego, że
ciągle istnieją systemy sprowadzające jednostkę do roli automatu i utrzymujące
go w przekonaniu, że do tej roli został stworzony. Tak długo, jak długo będą
istniały mechanizmy nakazujące człowiekowi przeliczać na wartości cyfrowe
drugiego człowieka, utopią pozostanie świat ludzi wolnych.
„Zwycięstwo wolności możliwe jest tylko w przypadku przeobrażenia demokracji w społeczeństwo, w którym jednostka, jej rozwój i szczęście będą głównym dążeniem i celem kultury; w którym życie nie będzie potrzebowało usprawiedliwienia w postaci sukcesu ani żadnej innej postaci i w którym jednostka nie będzie niczemu podporządkowana ani nie będzie przedmiotem manipulacji żadnej siły zewnętrznej, czy będzie nią państwo, czy aparat ekonomiczny; powinno to być społeczeństwo, w którym sumienie i ideały człowieka nie będą uwewnętrznieniem zewnętrznych nacisków, lecz będą naprawdę jego ideałami, wyrażającymi dążenia zrodzone ze specyfiki jego ‘ja’”.[9]
Zwycięstwo
wolności nie będzie też możliwe bez świadomości, że zmiana świata zaczyna się
od zmiany najmniejszej – od siebie samego, od zwalczenia własnych słabości.
Gdyby każdy wymagał od siebie choć połowy tego, czego wymaga od innych, na
świecie żyłoby się o wiele lepiej. Ale „wymaganie od siebie nawet wtedy, gdy
nikt inny nie wymaga”, jest również przejawem wewnętrznej wolności. Póki co
świat w nieustannej tęsknocie za indywidualizmem dzieli ludzi na zwykłych i
niezwykłych, tych niezwykłych stawiając na piedestałach i szczytach systemów,
zwykłych tym samym spychając w poczucie niższości i winy. A przecież jest to
przekonanie sztuczne, utrzymywane na potrzeby cementowania systemu. Nie
istnieje coś takiego jak „zwykły” albo „statystyczny” człowiek. Każda istota
ludzka jest wartością samą w sobie. Są takie, które mają w sobie dość siły,
żeby zawsze mierzyć się z wyzwaniami, ale nie każdy jest baronem Munhausenem,
który sam wyciągnie się z bagna za włosy: większość ludzi każda przeciwność
losu spycha w dół i nie mają szans podnieść się bez pomocy innych ludzi, choć
docelowo to zawsze od ich własnej wolnej woli zależy, czy złapią linę, czy w
bagnie pozostaną. Przedstawiciele obu postaw mają to samo prawo do rozwoju
własnej indywidualności. Są jednostki, które wiedzą o tym i radzą sobie
samodzielnie, a są takie, których ta wolność przeraża.
Przywrócenie
godności Człowiekowi, doprowadzenie do sytuacji, w której to systemy będą
podporządkowane dobru Człowieka i na każdym etapie swojego działania będą je uwzględniały
to warunek, bez którego lepszy świat
pozostanie utopią. Podkreślanie wartości każdego indywidualnego życia: nie
tylko jako czynności fizjologicznej, której ochronie powinna służyć medycyna,
ale całości doświadczeń, uzdolnień i relacji, powinno być eksponowane w każdej
dziedzinie życia. Pomoc każdemu człowiekowi w uświadomieniu sobie własnych
korzeni, dziedzictwa, przynależności, ale i wewnętrznej siły, własnej wartości,
wolności wyboru, umożliwienie mu wyodrębnienia i ugruntowania własnej indywidualności,
poznanie prawdy bez ukrywania ciemnych stron, ułatwienie pokonania słabości i
osobisty rozwój powinno być najważniejszym celem każdego systemu. Nie
narzuceniem i rozwiązaniem problemów za człowieka systemowo, ale daniem mu
wiedzy o własnych możliwościach i zbudowanie przekonania o realności celów.
Utopią będzie
taki świat pozostawał dla ludzi zniewolonych, przekonanych, że żadna ważna
rzecz na świecie nie ma prawa stać się ich udziałem. Dla ludzi, którym ciągle
powtarza się, że wszyscy wokół chcą ich oszukać, napaść i obrabować, bo taki
jest świat, a człowiek jest zły i zwyciężyć to zło można tylko siłą –
ograniczając wolność. Że szczęście da się osiągnąć bez wysiłku, stosując się do
procedur i bez zważania na innych ludzi, a uczciwość jest tylko etykietką
stworzoną dla naiwnych nieudaczników, żeby mogli się na niej bogacić cwaniacy.
Że system stworzony dla ochrony ich interesów jest ważniejszy od każdego z nich
i osobistych relacji między nimi. Że tylko jako masa, tłum podporządkowany
kierownictwu jakiegoś autorytetu coś mogą znaczyć. Lepszy świat będzie
pozostawał utopią, sferą „nie da się” dla wszystkich społeczeństw uwikłanych w
sztywne i ściśle centralnie kierowane systemy. Polska jest idealnym przykładem
takiej sytuacji.
Tylko świadomi i wolni ludzie są w stanie tworzyć systemy „dla”, a nie „przeciw”. Dla nich pojęcie „uczciwości”, czyli traktowanie innych ludzi z szacunkiem równym, jakiego samemu się oczekuje, pozostaje czymś tak naturalnym, jak uśmiech dziecka. Relacje z innymi ludźmi: nie tylko miłość, ale i przyjaźń, czy zwyczajny szacunek dla nieznajomego, życzliwość jednej istoty ludzkiej dla innej jest wartością cenioną na równi z dostępem do wody pitnej. A radość życia i możliwość kontaktu z drugim człowiekiem jest cenniejsza od śmiertelnej powagi i hierarchii. I jeżeli taka postawa ma jakikolwiek związek ze statusem materialnym, to tylko taki, że czym mniej rzeczy materialnych człowieka wiąże, tym bardziej potrafi cenić więzi z innymi ludźmi: czym mniej zamienników, tym łatwiej o prawdziwą wartość. Kto, jeśli nie wolny Człowiek, może to docenić?
IV
Nakazy,
zakazy, reguły, procedury, schematy – wszystko to są narzędzia ułatwiające
człowiekowi funkcjonowanie. Uproszczenia pozwalające przekazywać wiedzę bez
doświadczania całego procesu prób i błędów prowadzącego do uzyskania optymalnej
receptury. Ścisłe i konkretne – matematyczne równania, na których buduje się
cywilizacje i kultury. Same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Ale czym więcej
regulacji narzuconych człowiekowi z zewnątrz, tym mniejsze prawdopodobieństwo
ich przestrzegania. Wartości moralnych nabierają w momencie, kiedy z narzędzia
człowieka stają się jego panem.
Humanizm,
który nie uwzględnia prawa człowieka do strachu, również przed wolnością, także
staje się schematem – uproszczeniem i ograniczeniem wolności. Bo humanizm nie
może być doktryną – powinien być sposobem podejścia do świata i człowieka w
sposób pozostawiający możliwość wyboru w oparciu o rozwijaną świadomość. Zasady
tworzone dla człowieka i z jego udziałem, a nie przeciw niemu, mają zawsze
większe szanse na respektowanie niż narzucone. Oczywiście, zasady ustalone w
oparciu o ten jeden kierunek wskazywany jak biegun na kompasie – dobro
człowieka rozumianego nie jako nieskrępowane „ja”, ale jednostkową,
indywidualną reprezentację ludzkości. I żadna rewolucja, ani naukowa,
matematyczna, ani humanistyczna nie zapewniła do tej pory i nie zapewni
Człowiekowi szczęścia – tylko równowaga i ewolucja, zjawiska teoretyczne, bo do
tej pory niewprowadzone w życie, mogą okazać się skuteczne, jeżeli zdobędą
kiedyś solidne podstawy w ludzkiej świadomości.
Człowiek posiada rozum i próbuje
rozumieć, czyli przyswoić sobie nową wiedzę i porównać ją z dotychczas
posiadaną. Czym skromniejsza wiedza wyjściowa, tym trudniej coś zrozumieć, a
łatwiej odrzucić. O ile wiedza o świecie materialnym, prawach przyrody potrafi operować
terminami i definicjami do „wyuczenia”, często bez szkody dla posługujących się
nimi uczniów, o tyle w odniesieniu do Człowieka każde niezrozumienie może
prowadzić do czyjegoś cierpienia. Dlatego humanizm powinien ułatwiać
człowiekowi poznanie i zrozumienie, na tyle, na ile to możliwe, innego
człowieka. Powinien rozwijać umiejętność empatii, wczucia się w położenie innej
istoty ludzkiej. I dawać możliwość poznania jak największej liczby możliwych
ludzkich postaw. Nawet jeżeli w świecie poddanym hegemonii systemów opartych na
wartościach liczbowych niewiele jest na to miejsca.
Opisanie
świata za pomocą cyfr i prostych, konkretnych wytycznych wiele rzeczy ułatwia,
ale nie wszystko. Tam gdzie kończy się obliczalne i wymierne, potrzeba wiedzy,
doświadczenia i pewnego rodzaju wolności człowieka – nazwijmy ją tutaj
intuicją. Czym większa pewność siebie (nie: zarozumiałość; pewność siebie
wynika z świadomości opartej na faktach, a zarozumiałość z wyobraźni opartej na
opiniach) osoby podejmującej decyzje, tym większa elastyczność i sprawność
działania systemu. To intuicja pozwala sprawnie kierować systemami o tylu
zmiennych, że blokują najsprawniejsze mechanizmy przeliczeniowe. Intuicja
przywraca godność człowiekowi w świecie zdominowanym przez matematykę. Jest
„złotym środkiem” - tak cienką, że niewidoczną linią między sztywnymi regułami
a chaosem.
Rozum dany
człowiekowi umożliwił mu przetrwanie do dzisiejszych czasów. Nie da się jednak
zaprzeczyć, że mogłoby się to nie udać, gdyby nie irracjonalne podszepty intuicji.
Umiejętność posługiwania się jednym i drugim, zachowanie równowagi jest kluczem
do sukcesu ludzkości. Niezależnie od sporów na temat sposobów wyrażania
wdzięczności za dar życia, to właśnie ten dar, wraz z podporządkowaną mu wolną
wolą pozostaje wartością ponad rytuałami i wymaga ochrony. Ale są sytuacje, w
których nauka daje możliwość zachowania tylko jednego życia z dwóch. Do
narzucenia wyboru w takim momencie za pomocą prawa, procedury albo nakazu może
tylko system – nie Człowiek. Człowiek może próbować zrozumieć wybór drugiej
osoby: wykluczenie, potępianie, karanie to działanie systemu skierowanego
przeciwko Człowiekowi.
V
Zdolność
osiągania równowagi, zdawania się na intuicję, rozbijania sztywnych systemów,
przełamywania stereotypów – to właściwości Człowieka. Żywiołu najtrudniejszego
do opanowania ze wszystkich, bo ciągle najmniej ze wszystkich zbadanego. Ku
rozpaczy wszystkich naukowców próbujących opierać się przy badaniu istoty
ludzkiej na metodach przyrodniczych, bo metody te wciąż pozostają
niewystarczające. I ku radości humanistów, bo tak długo jak istnieją tajemnice,
tak długo życie ma smak. Oczywiście nauka o świecie również stawia coraz to
nowe pytania po każdej jednej udzielonej odpowiedzi, ale w jej przypadku
matematyka daje poczucie stabilności kolejnych zdobywanych szczebli. W
przypadku ludzkiej natury każdy szczebel może w każdej chwili okazać się
spróchniały.
I to właśnie
jest największy dar – nieustanna wolność Człowieka do odkrywania siebie. A
właśnie każde wyzwanie, każda przeciwność, każdy człowiek reprezentujący inny
punkt widzenia niż nasz, jest potencjalnym kamieniem milowym naszego rozwoju.
Nie jest naiwnością przykazanie kochania swoich wrogów: to jest kolejna mądrość
dostępna tylko tym, którzy dotarli do najwyższego „levelu”. „Życie to surfing, więc nie bój się fal”
(Myslovitz) – bez fal nie ma surfowania, bez wyzwań nie ma życia. „Każda nieudana próba, z której wyciąga się
wnioski, to kolejny krok naprzód” (Thomas Edison). Dar perfekcyjnej
niedoskonałości Człowieka umożliwia mu ciągłe odnajdywanie się w rwącym nurcie
rzeczywistości – i chociaż odpoczynek jest konieczny dla zregenerowania sił,
nie wolno zapominać, że zatrzymanie się w miejscu zbliża do śmierci szybciej
niż podróż. Cała sztuka polega na umiejętności zachowania równowagi. Bo
wędrówka jest równie naturalnym stanem dla Człowieka, co zmienność dla świata.
Ciągłe poznawanie niepoznanego, zapanowanie nad nieprzewidzianym, nad błędem,
zamiast eliminowania wszystkiego, co nieznane, otwiera nowe możliwości. I chociaż
są rzeczy, na które Człowiek nie ma wpływu, jak śmierć czy kataklizmy, to wciąż
nie przestaje zaskakiwać możliwościami swojego umysłu i siły woli.
Nie ma takiej
klęski, z której Człowiek nie byłby w stanie się podnieść. Nie ma zniewolenia,
z którego nie mógłby się uwolnić. Nie ma poświęcenia, na które nie byłoby Człowieka
stać, dla ratowania innego człowieka. I to, że nie wszystkim wydaje się ta
odwaga i siła dostępna, nie oznacza, że Człowiek nie potrafi się do niej
wznieść. Wbrew opiniom popularyzowanym przez systemy, ludzie nie są głupi - głupie bywają zachowania wywołane przez próby sprostania wymogom systemów. Szczere wsłuchanie się w siebie może człowiekowi powiedzieć o nim więcej niż jakikolwiek schemat i mimo bezwolnego poddawania się jednym stereotypom, ludzie ciągle podważają zasadność innych, ograniczających ich wolność mechanizmów. Każdego dnia miliony ludzi na całym świecie pokonuje własne słabości w
sporcie – to właśnie nieprzewidywalność wyniku sprawia, że sport budzi emocje;
każde zwycięstwo potencjalnie słabszego z faworytem dowodzi, że wszystko jest
możliwe, że prawdziwa siła jest w umyśle Człowieka. Każdego dnia tysiące
strażaków, ratowników ryzykuje życie w kopalniach, górach, na wodach czy
drogach – niosąc ratunek innym ludziom. Są tysiące innych zawodów, z których
mogliby zapewnić utrzymanie swoim rodzinom – ale to głęboko zakorzenione
poczucie wartości ludzkiego życia sprawia, że żadna inna praca nie wypełni ich
życia sensem w równym stopniu. I nie ma tu znaczenia sława, pozycja społeczna
ani majętność – z reguły pozostają w cieniu ofiar, które ratują. Miliony
wolontariuszy na całym świecie opiekuje się niepełnosprawnymi, pomagając im jak
najlepiej funkcjonować. Wszystko ze zwykłej ludzkiej potrzeby poczucia się
Człowiekiem.
Przejawy mocy
człowieczeństwa nie zawsze muszą być tak spektakularne: każda jedna praca może
mieć swój głęboki sens, kiedy chce się go znaleźć. Brak poczucia jej sensu
częściej niż brak kompetencji może być przyczyną, że nie wykonuje się jej
dobrze.
„Skoro aby nas wyzwolić, wystarczy dopomóc nam w uświadomieniu sobie celu łączącego jednych z drugimi, szukajmy go tam tylko, gdzie on łączy wszystkich (…) Kto strzeże ze skromnością kilku baranów pod rozgwieżdżonym niebem, jeśli uświadamia sobie swoją rolę, jest czymś więcej niż zwykłym sługą. Jest wartownikiem. A każdy wartownik jest odpowiedzialny za całe imperium. Czy sądzicie, że ten pasterz nie pragnie uświadomić sobie swojej roli? (…) Wówczas dopiero będziemy szczęśliwi, kiedy uświadomimy sobie swoją rolę, choćby najskromniejszą. Wówczas dopiero będziemy mogli żyć w spokoju i umrzeć w spokoju, gdyż to, co daje sens życiu, daje także sens śmierci.”[10]
Oczywiście nie chodzi tutaj o leczenie poczucia niższości za pomocą wyolbrzymiania swojej funkcji, jakie często niesie ze sobą np. mundur. Chodzi o zrozumienie swojej roli: płynących z niej możliwości oraz ograniczeń, jej miejsca w świecie innych ról i wagi wielu prac wykonywanych dla dobra człowieka, choć zupełnie niedocenianych, bo mało spektakularnych i nieistotnych z punktu widzenia cementowania systemu.Przesada, uproszczenie, pięcie się po drabinie hierarchii dla potwierdzenia własnej wartości nie ma z tym nic wspólnego.
„Piekło musimy przedstawiać jako stan, gdzie każdy jest wiecznie zajęty swoją własną godnością i awansem, każdy ma do kogoś pretensje i gdzie każdy pochłonięty jest śmiertelnie poważnymi uczuciami zazdrości, własnej ważności i urazy”.[11]
Nie istnieje żadna receptura na znalezienie „złotego środka”
pomiędzy świadomością własnej wartości, a przerostem ego. A jednak wielu
ludziom udaje się ta sztuka – i to właśnie pozwala odróżnić wolnego człowieka
od automatu, to jest jeden z elementów człowieczeństwa.
Siła ludzkiej
woli sprawia, że niemożliwe staje się możliwe, nauka przygląda się z
zakłopotaniem, a nieuleczalne okazuje się uleczalnym. Nie pozwala się obliczyć,
zapisać w procedurach ani zaplanować. Ale nikt, kto próbuje negować albo
przemilczać jej istnienie, nie pozostaje w zgodzie z prawdą, a co za tym idzie
– z wolnością. Dzięki tej sile społeczeństwa na całym świecie obalają tyranów i budują państwa od nowa, dzięki tej samej mocy tacy ludzie jak Nick Vujicic, mężczyzna, który
urodził się bez rąk, z jedną zdeformowaną nogą, potrafi surfować, grać w piłkę
i pisać książki, a Glennis Siverson, niewidoma kobieta, odbiera nagrody za
swoje prace w konkursach fotograficznych. To właśnie siła umownego 1%, która
pokonuje 99%, błąd statystyczny, irracjonalna zasada, która podważa racjonalny
porządek. Postrach każdego sztywnego i przekonanego o absolutnej słuszności
swego istnienia systemu. Być może kiedy raz doświadczy się tej siły, okazuje
się, że nie istnieją żadne ograniczenia wolnej woli podarowanej Człowiekowi.
Wiara – nie
tylko w zapisane przed wiekami Słowo, ale w siebie, wiara sobie, zaufanie – to
warunek pierwszy, który przenosi góry. Strach przed byciem oszukanym bywa
silniejszy niż zaufanie, tak, jakby to oszukany przegrywał swoją wolność, a nie
oszukujący. A przecież właśnie prawdziwa siła tkwi we wzajemnym zaufaniu
właściwym wolnym ludziom; nieufność przystoi tylko niewolnikom. Nadzieja –
nierozerwalnie związana z wiarą, przekonanie o tym, że udać może się nie tylko
to, co udać się powinno, ale również to, co udać się nie ma prawa. Słowo, które
w potocznym znaczeniu nabiera patetycznego wyrazu, kiedy występuje bez stosunku
przynależności, dlatego zastąpione zostało traktowanym z pobłażliwością
„optymizmem”. Drugi warunek, który nie jest matką głupich, ale nieobliczalnych.
Miłość – warunek trzeci, dzięki któremu dwa pierwsze ulegają wzmocnieniu.
Rodzaj nastawienia do ludzi i świata, forma irracjonalnego przepływu energii:
czym więcej płynie jej w kierunku na zewnątrz, tym więcej ma się jej wewnątrz.
Ta troista siła dana jest każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, kto i jak
bardzo próbuje ją zawłaszczyć. A próbuje tym bardziej, im mniej jej posiada.
VI
Posiadanie
tej siły pozwala Człowiekowi szczerzyć do innych zęby w uśmiechu, kiedy wszyscy
ponurzy patrzą na niego jak na idiotę. Pozwala mu widzieć piękno tam, gdzie
inni nie widzą nic interesującego. Zachwycać się widokiem gór, lasu, chmur albo
morza, zachwycać się czymkolwiek. Zachwyt jest z założenia irracjonalny,
mechanizmy nie wpadają w zachwyt, jest to zdolność, którą obdarzony został
Człowiek i to od jego własnej wrażliwości zależy, czym potrafi się zachwycić.
Potrzeba
zachwytu jest równie naturalna, jak potrzeba radości. Kiedyś wiedział o tym
każdy rzemieślnik, który starał się nadawać swoim wyrobom oprócz funkcji
użytkowej, jak najwięcej niepowtarzalnych walorów artystycznych – ozdób,
ornamentów albo kolorów. Produkcja masowa, systemowa nie „odczuwa” takiej
potrzeby.
Ludzkość
wymyśliła sztukę, w której połączyła potrzebę zachwycania się z potrzebą
odkrywania siebie. Te humanistyczne popędy pozostają bezużyteczne z punktu
widzenia systemów - te są racjonalne i
podstawowym ich kryterium jest użyteczność. „Każda sztuka jest bezużyteczna”[12]
– czyli tworzona z potrzeby wyrazu artysty, a nie na potrzeby odbiorcy. Dlatego
istnieją zamienniki i podróbki stworzone przez systemy, które mają dać poczucie
zaspokojenia potrzeby radości i zachwytu. I znów: same w sobie nie byłyby
groźne. Jeżeli coś zachwyca jednego człowieka, a żadnemu nie szkodzi, to nie ma
w tym nic złego. Problemem staje się, kiedy to, co zachwyca, a nie wywołuje w
człowieku niczego więcej, wystarcza albo gdy zachwyt służy utrwalaniu sytemu. I
nie chodzi tu o spełnianie kryteriów danej konwencji i oparty o niego kolejny
ranking lepszych lub gorszych ich realizacji. Przez wartościową sztukę rozumiem
taką, która w jakikolwiek sposób rozwija pojedynczego człowieka, pozwala mu
odkryć kolejną część prawdy o człowieczeństwie – niezależnie od tego, co sądzą
o tym krytycy i inni „specjaliści”, niezależnie nawet od intencji autora.
Narracja,
opowieść jako konwencja z natury nieprecyzyjna, nieostra i wieloznaczna popadła
w niełaskę w czasach, kiedy metody naukowe złożyły hołd matematyce. Nawet
psychologia, nauka próbująca badać duszę człowieka ucieka się do uproszczeń,
schematów i statystyki. A przecież każdy człowiek jest jak siatkówka oka –
jedyny i niepowtarzalny z wszystkimi swoimi doświadczeniami, predyspozycjami i
ograniczeniami. Wieloznaczny, metaforyczny opis człowieka, wbrew pozorom,
potrafi być dużo bardziej precyzyjny niż konspekt czy ciąg cyfr. Bo chociaż
mówi się, że cyfry nie kłamią, to należy pamiętać, że nie zawsze mówią całą
prawdę - szczególnie kiedy pomija się całą masę kontekstów, w których
występują. Wiedzą o tym wszyscy analitycy finansowi, ankieterzy i statystycy.
Wszyscy, którzy na podstawie cyfr przygotowują raporty: każdy raport jest
interpretacją wyników, każdy czegoś dowodzi i jako taki idzie w świat. „Nawet rzeczy prawdziwe dadzą się dowieść”[13]
Interpretacja jest zawsze tylko jednym z wielu możliwych odczytań związków
pomiędzy faktami – tak jak interpretacje dzieł literackich wymaganych w szkole
są tylko spłyceniem wymowy niejednego utworu.
To co nazywamy niedoskonałością
języka, czyli brak logiki i precyzji w wyrażaniu twierdzeń, niemożliwość
pełnego zrozumienia między dwojgiem posługujących się tym samym językiem ludzi,
to również, wbrew pozorom, perfekcyjnie niedoskonałe narzędzie do opisu
Człowieka. Skoro bowiem opisujemy istotę złożoną, skomplikowaną i
niejednoznaczną, a opis ten adresujemy do osoby równie wielowymiarowej i
podobnej, choć jednocześnie zupełnie innej, to czy może istnieć lepszy sposób,
niż posłużenie się językiem – materiałem zmiennym, płynnym, ciągle zmieniającym
znaczenia słów dla każdej osoby posiadających inne odniesienia i skojarzenia?
Jeżeli brzmi to jak rekomendacja komunikacyjnego chaosu: czy nie dlatego, że
właśnie traktujemy język jak system, w którym każdy element powinien być wyspecjalizowany
i ograniczony do jak najmniejszego zakresu znaczeniowego? A każda
wieloznaczność traktowana jest jako błąd w tymże systemie?
Doświadczenie podpowiada, że
próby tworzenia terminów – słów o jak najmniejszym zakresie znaczeniowym, o
ograniczonej do minimum wieloznaczności również nie gwarantuje zrozumienia.
Narracja przedstawiająca problem z wielu punktów widzenia i z użyciem
dynamicznego języka może przekazać o wiele więcej treści i pełniejszy obraz niż
statystyka i naukowy „dyskurs”. „Krótko i konkretnie”, choć nieraz konieczne i
skuteczne, ma w sobie większe prawdopodobieństwo błędu niż „dzielenie włosa na czworo”. Zgodnie z zasadą
„złotego środka”, żaden ze sposobów nie powinien być uznawany za lepszy od drugiego,
a ludzka umiejętność kierowania się rozumem powinna wystarczyć do oceny, który
będzie właściwszy dla konkretnej
sytuacji.
Oczywiście,
żeby narracje miały sens, muszą mieć odbiorców zdolnych do ich odczytywania. I
tysiące lat historii ludzkiej kultury uczy, że opowieść jest jedną z najbardziej
cenionych form dzielenia się swoją wiedzą i wyobraźnią z innymi ludźmi: mit, przypowieść, baśń - okazują się nieść w sobie o wiele więcej prawdy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Jeżeli
więc obcowanie z wielowymiarowymi dziełami sztuki: czytanie wymagających
książek czy oglądanie niełatwych w odbiorze filmów wzbudza opór, to błędu
należy szukać w systemie, który dąży do wzbudzenia poczucia winy, a nie w
ludziach. Bo poczucie winy wypływa z przekonania o braku posiadania klucza do
odczytania treści, klucza dostępnego tylko „lepszym” członkom systemu. Szkoła,
krytyka, świat artystów wydają się przecież być w jego posiadaniu. I mało kto
pamięta, że „W rzeczywistości sztuka
odzwierciedla widza, nie życie”[14].
Interpretacja świadczy o odbiorcy, nie o autorze.
„Kto w pięknie odnajduje sens brzydki, jest zepsutym, wcale nie będąc czarującym. To błąd.
Kto w pięknie odnajduje sens piękny, posiada kulturę. Ma przyszłość przed sobą.”[15]
Dopóki indywidualność – zarówno w wyrazie jak i w odbiorze - nie
stanie się wartością nadrzędną, dopóty systemy będą regulować ograniczony
rozwój jednostek, a wolność pozostanie dostępna tylko w formie „dyskontowego”
zamiennika.
VII
Tak jak przyroda zmienia się wraz z porami roku, zachowując niepowtarzalność w cykliczności, tak można się doszukać pewnych analogii w różnych etapach opowieści o Człowieku, zwanej historią. Jak pory roku idee przychodzą, rozkwitają, dojrzewają, tracą atrakcyjność i pokrywa je szron. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale pewne uniwersalne wartości pozostają aktualne i kiełkują nawet wtedy, kiedy są w odwrocie. Co jakiś czas pojawiają się „neurotycy” stawiający ludzkości poprzeczkę dużo wyżej, niż wydaje się ona osiągalna. Z reguły kończą w szpitalach psychiatrycznych, więzieniach, na stosach albo na krzyżu. Mimo wszystko ich utopie – wizje mające dać szczęście ludzkości - ciągle inspirują i budzą tęsknotę kolejnych pokoleń „zdrowych” przedstawicieli gatunku. „Dobro ludzkości”, mimo całej hipokryzji, z jaką są wykorzystywane te słowa przez różnych demagogów, wciąż pozostaje legendarnym Godotem, którego nie możemy się doczekać. Ale właśnie te fantazje i wszyscy którzy próbują wcielić je w życie, nie wiedząc, że to nie ma prawa się udać, pchają ludzkość do przodu – nie ci, którzy tylko wypełniają założenia systemu.
Moja utopia, równie daleka od ideału jak ja sam, poskładana z różnych ścinków i fragmentów
cudzych i własnych przemyśleń, to świat oparty na samoświadomości ludzi,
znajomości swoich wad i zalet, na tolerancji dla indywidualności innych ludzi,
na szacunku dla każdego Człowieka – jakkolwiek by to nie bywało trudne. To wolność od poczucia winy za sprawy, na które nie ma się wpływu i wiara we własną siłę i możliwości. Świat w
którym każdy ma prawo szukać własnej drogi do Boga, Allaha albo Istoty
Najwyższej – dając takie samo prawo wszystkim innym; prawo do błądzenia w tym
szukaniu, bo to jest właśnie ludzkie. Rzeczywistość, w której człowiek zdobywa
środki do życia doskonaląc systemy – narzędzia, działając wspólnie z innymi dla
wspólnego celu: poprawy jakości życia jak największej ilości ludzi, a nie
lepszej wydajności systemu. Społeczeństwo złożone z jednostek pewnych wartości
swojej i swoich bliźnich, zebranych w rodziny grupujące się dla wspólnego
działania w małe społeczności zdolne do pielęgnowania swoich kultur i tradycji
bez potrzeby udowadniania ich wyższości nad innymi: lokalne samorządy, małe
organizacje i firmy, w których osobista znajomość między członkami pozwala
budować poczucie własnej wartości i wzajemny szacunek, dając szanse uniknięcia
poniżającej anonimowości. Państwa zdecentralizowane, w których jak najwięcej
zależy od świadomych obywateli i małych społeczności, a nie olbrzymiego,
represyjnego, partyjnego aparatu władzy.
Z czym
większym trudem przychodzi wiara, że to się może udać, czym mniej będzie się to
wydawało osiągalne, tym bardziej ma sens. Tylko niemożliwe cele mają sens.
Dążenie do nich leży w naturze Człowieka. Tylko takie warto sobie stawiać i
tylko siebie z nich rozliczać, bez surowości blokującej możliwość poprawy. I
regularnie sobie o nich przypominać, bo zawodność pamięci też jest ludzka.
[1] Antoine
de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi,
przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.192.
[2] Erich
Fromm, Ucieczka od wolności, przeł.
O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.111.
[3]
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość,
Kraków 2005, s. 117.
[4]
Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego
dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki,
M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 310.
[5] Erich
Fromm, Ucieczka od wolności, przeł.
O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.29.
[6]
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość,
Kraków 2005, s. 89.
[7] Antoine
de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi,
przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.205.
[8] Erich
Fromm, Ucieczka od wolności, przeł.
O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.251.
[9] Erich
Fromm, Ucieczka od wolności, przeł.
O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.252.
[10] Antoine
de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi,
przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.205-206.
[11]
C.S. Lewis, Listy starego diabła do
młodego, Poznań 2005, s. 9.
[12] Oscar
Wilde, Portret Doriana Greya, przeł.
M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 6.
[13] Oscar
Wilde, Portret Doriana Greya, przeł.
M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 5.
[14] Oscar
Wilde, Portret Doriana Greya, przeł.
M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 6.
[15] Oscar
Wilde, Portret Doriana Greya, przeł.
M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 5.
a może początek...?
KONIEC
a może początek...?