wtorek, 13 grudnia 2016

170. GRZEBANIE W PAMIĘCI 2016



                Wszędzie dziś wspomnienia grudniowej niedzieli sprzed 35 lat.

Co ja tam mogę pamiętać: spaloną wędzonkę, czołgi za płotem i "spikera" w mundurze zamiast „Teleranka”. Zresztą nie będę się powtarzał, bo już o tym pisałem (tutaj).
Ale w tym roku przypomniało mi się coś, co (na pozór) nie ma z tamtym grudniem wiele wspólnego. Za to ma wiele z obecnym.
W którejś z ostatnich klas szkoły średniej mieliśmy młodego nauczyciela, absolwenta tej samej szkoły, świeżo po studiach. Nie miał z nami łatwego życia, bo ani my nie widzieliśmy w nim wtedy autorytetu, ani chyba on sam się nim nie czuł wobec nas. Poza tym chyba jeszcze nie do końca przyzwyczaił się, że oto stał się kolegą z pracy nauczycieli, przed którymi jeszcze niedawno drżał podczas tradycyjnego weryfikowania postępów w nauce.

Była wtedy wśród nich pani od matematyki, słynąca z ogromnej surowości i żelaznej dyscypliny zaprowadzanej na jej lekcjach i wielkiej religijności z drugiej. My na szczęście nie mieliśmy z panią do czynienia, znaliśmy ją tylko z przesłodzonego uśmiechu, którym czarowała wszystkich, którzy nie trafiali pod jej kuratelę i opowiadań kolegów, którzy znali jej całkowicie inną twarz. A legendy krążyły o niej straszliwe: o ołtarzyku z zapalonymi świecami na lekcjach, o modlitwach na początku każdej lekcji, o klęczeniu przed ołtarzykiem uczniów nieprzygotowanych i ocenach niedostatecznych na koniec roku za nieobecności na rekolekcjach. I o kłopotach z przygotowaniem do matury ze względu na opóźnienia w realizacji programu. Trudno mi, zwłaszcza dziś, powiedzieć, ile było w tym prawdy, faktem jednak było, że konflikty mnożyły się nie tylko na linii nauczycielka – uczniowie ale i nauczycielka – rodzice.

                Kiedyś podczas jakiegoś zastępstwa z młodym nauczycielem, kiedy nikomu z nas nie chciało się odrabiać regularnej lekcji, wdaliśmy się w dyskusje o innych nauczycielach z naszej szkoły. Nasz opiekun czuł się wtedy jeszcze chyba bardziej częścią społeczności uczonej niż uczącej, bo nie mógł powstrzymać się przed komentarzem:
- Wy nie pamiętacie, ale ja tu chodziłem do szkoły, kiedy nauczyciele akurat zmieniali marynarki na początku lat 90-tych. Ci sami, którzy z orderami przypiętymi do piersi sprawdzali obecność na pochodach 1-majowych, nagle okazali się najgorliwszymi katolikami. Znacie panią …. – tu padło rachunkowe nazwisko pani od matematyki – prawda? W jednym roku można było u niej dostać pałę za nieobecność na pochodzie, a już w następnym na procesji. Oczywiście po przemianach wszyscy okazali się wieloletnimi opozycjonistami – ku zdziwieniu tych prawdziwych. No, może poza … - i tu padło nazwisko pana od historii, który dumny był ze swojej przeszłości w Komitecie Centralnym.
                Potem nasz młody nauczyciel się zreflektował i prosił, żebyśmy nikomu tego nie powtarzali.

                Przypomniało mi się to w tym roku, bo twarz tamtej pani od matematyki widzę w wielu innych twarzach bardzo często ostatnio obecnych w prasie, telewizji i internecie. A jej głos słyszę w moim ulubionym radiu za każdym razem, zanim zdążę wyłączyć rozmowę prowadzoną przez „spikera”, który 35 lat temu miałby pewnie na sobie mundur. Bo to jest czas pań od matematyki: mroźne grudniowe dni, kiedy noc jest najdłuższa, a pogoda nie ma w sobie nic optymistycznego.
                Ale nawet zlodowacenia kiedyś się kończą.



Podobne:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz