poniedziałek, 13 kwietnia 2020

195. ŚMIECH BOGA



If you want to make God laugh, tell him about your plans. 
Woody Allen



                Drogi Dziadku,

                Wszytko u Ciebie w porządku? Siedzisz bezpiecznie w domu? Lepiej, żebyś siedział, jak ja, bo nie chciałbym, żeby to był ostatni mój list do Ciebie. Ja wiem, że od tego siedzenia niektórym już się resztki mózgów zamieniają w całkowitą papkę i ochoczo rozpowszechniają różne spiskowe teorie, ale z wirusem w koronie, jak z większością chorób, nie ma żartów.
                Pewnie dość już masz czytania na ten temat. Ja też, ale nie da się uciec od sytuacji, która wywraca świat do góry nogami – czasem trzeba też coś z siebie wyrzucić. Byle nie rozsiewać…


                Słyszy się teraz wiele głosów, że z taką katastrofalną sytuacją mamy do czynienia po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej. I w naszej części świata pewnie tak jest. W ciągu ostatnich dwóch wieków przywykliśmy raczej wyrzynać się nawzajem w imię różnych „wyższych” wartości, niż ginąć od czegoś, na co (jako cywilizacja) nie mamy wpływu. Zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach.
                Naprawdę całkiem dobrze nam (jako cywilizacji) szło i naprawdę można było uwierzyć, że wszystko mamy pod kontrolą. Że wystarczy chcieć, umieć i ciężko pracować, a życie usłane sukcesami, szczęściem i przyjemnościami jest na wyciągnięcie ręki. Latamy w kosmos, roboty budują za nas nowe roboty, szukamy ciemnej materii i co kilka lat zastanawiamy się, ile jeszcze brakuje nam do wynalezienia eliksiru nieśmiertelności.
                Aż tu nagle z warsztatu Stwórcy czy Wielkiego Budowniczego spada parę okruchów materii do naszej rzeczywistości i wszystkie krzywe, jak ręką odjął, przestają dążyć ku nieskończoności. Właściwie to nawet nie spada nic z kosmosu, tylko kilka cząsteczek funkcjonujących do tej pory gdzieś na peryferiach naszej oświeconej cywilizacji wpada między tryby rozpędzonej machiny znanego nam świata i nagle znów staje się aktualne stare hasło „et in Arcadia ego”, a śmierć okazuje się jednak być obecna w naszych w pocie czoła budowanych ziemskich rajach. Ot, wirus, fragment kodu genetycznego, wywołujący błąd krytyczny w systemie operacyjnym naszego świata…
                W zasadzie, to śmiertelność przy wywołanej przez niego chorobie wydaje się być niższa, niż przy wielu innych, ale szok spowodowany atakiem z zaskoczenia i brakiem znajomości wroga doprowadził do tego, że śmierć każdego zarażonego staje się faktem publicznym. I dopiero nagromadzenie tych faktów w mediach dzień za dniem  i realne niebezpieczeństwo, że oto nie mamy do czynienia z tragedią, która wydarzyła się gdzieś tam daleko od nas, jednorazowo zebrała żniwo i zniknęła, ale pełza gdzieś w pobliżu i czyha również na nas, dociera do naszej świadomości z przykrym i skrupulatnie do tej pory ignorowanym przez przesłodzone komercyjne przekazy przesłaniem: wcale nie jesteśmy tacy nietykalni, jak się niektórym z nas wydawało.

                I tak naprawdę, to wcale nie powinniśmy być zaskoczeni. Artykuły naukowców na temat możliwości wystąpienia pandemii pojawiały się co jakiś czas od dawna. Ale kto by tam słuchał naukowców, kiedy zwrot z inwestycji w ich nawoływania nie następuje w ciągu kilkunastu miesięcy?
                Łatwiej wysnuć teorie, kto wirusa stworzył, po co i jak na nim skorzysta. Teorie potwierdzające, że ktoś ciągnie za sznurki, dają poczucie jakiegoś dziwnie pojmowanego bezpieczeństwa wszystkim tym, którzy nie chcą dopuścić do siebie myśli, że naprawdę człowiek nie na wszystko ma wpływ. Przy czym nieraz ci sami nie doceniają, na ile ma…
               
Można teraz z różnych mądrych ust usłyszeć, jak to nasz świat się zmieni. Bo zmieni się na pewno. Skończą się kwarantanny, zamknięcia granic, „homeworki” i dopiero wtedy okaże się, kto przeżył, kto zubożał, a kto się wzbogacił. Kto może się pożegnać z marzeniami, przed kim otwierają się nowe możliwości, a u kogo nic się nie zmieniło. Większość głosów jest jednak, niestety, zgodnych, że dla większości lepiej już było.
Być może przed nami czas, kiedy znów będziemy jeździć raczej coraz mniejszymi samochodami niż coraz większymi, a telefony i komputery będziemy wymieniać nie co dwa, trzy lata, a co pięć, sześć. Może na wakacje będziemy jeździć co dwa lata, a nie co rok i znów będziemy chcieli naprawiać buty i zegarki? A może to wizja optymistyczna, bo będzie gorzej? Niestety, żadna sztuczna inteligencja nam tego nie obliczy…

Da się też słyszeć głosy, że cały ten koronawirus, to dar od Boga, który nauczy nas pokory, mądrości i miłości bliźniego. Albo że oto Ziemia upomina się o swoje, karcąc swoich niesfornych mieszkańców, którzy pragnęli uczynić ją sobie poddaną i sterroryzowali wszelkie życie na niej.
Rzeczywiście, słyszałem, że ostatnio tak czyste powietrze nad Pekinem było za życia poprzedniego pokolenia. Że do śródziemnomorskich portów przypływają delfiny, a w Wenecji widać ryby w kanałach. Powietrze w wielkich metropoliach oczyściło się, odkąd większość samochodów została w garażach. Podobno wszędzie przyroda zażywa odpoczynku od ludzkiego zanieczyszczenia.
Tak słyszałem. Z własnego podwórka mogę powiedzieć tylko, że z niecierpliwością wypatruję lata, bo pióropusze dymu z okolicznych kominów trują bez zmian. Może i gdzieś Ziemia odetchnęła – w Polsce nie. I jeżeli spełnią się czarne scenariusze specjalistów od finansów, nie odetchnie, póki my żyjemy.
A tam, gdzie obecnie oddycha, kiedyś człowiek musi wrócić do dawnej aktywności, jeżeli ma przetrwać. Na rewolucję ekologiczną bym nie liczył…

Jakoś nie wyobrażam sobie też nagłego wybuchu miłości bliźniego w tym postpandemicznym świecie. Już teraz widać, że takich, których ciężkie czasy czegokolwiek uczą, jest niewielu. We większości ludzi kryzys wydaje się wzmacniać tylko ich typowe postawy: kto pożąda władzy, będzie pożądał jej jeszcze bardziej i nie cofnie się przed niczym, żeby ją utrzymać; kto nigdy nie powinien zostawać przywódcą, teraz tylko to potwierdzi; kto jest kreatywny i przedsiębiorczy, znajdzie i w tej sytuacji sposób na zarobek; kto za cel w życiu stawia sobie niesienie pomocy innym, będzie ją niósł z jeszcze większym zapałem;  jeżeli ktoś znajduje pocieszenie w przekonaniu, że „ktoś” za tym czy za tamtym „stoi”, tym bardziej będzie znajdował potwierdzenia dla swoich i nie swoich teorii; kto nie ma w sobie wiary, nie znajdzie nowych sposobów, by dzielić się nią z innymi; kto nie ma siły do życia, będzie jej miał jeszcze mniej.
Ale może się mylę?...

Może Ci się, Dziadku, wydawać, że cały ten mój list nie brzmi zbyt optymistycznie, ale to już tak naprawdę nie moja wina.
Myślę, że w gruncie rzeczy, jakkolwiek nie na wszystko mamy wpływ i pokora jest nam potrzebna, to wciąż jednak wiele od nas (jako cywilizacji) zależy, wciąż możemy zacząć wyciągać wnioski. Jeszcze możemy zacząć słuchać naukowców i przyjąć np., że skoro od lat wspominali coś o pandemii i mieli rację, tak od lat wspominają o kryzysie klimatycznym wywołanym przez człowieka i też mogą mieć rację. Może jesteśmy w stanie, jeśli nie przewidzieć, to przynajmniej przygotować się do innych katastrof? Może w końcu górnik, kierowca czy złotnik uwierzy lekarzowi, że nagromadzenie dymu z kominów szkodzi płucom, a brydżysta gawędziarz uwierzy meteorologom, że ponad 30 stopni Celsjusza przez 30 dni w roku w Polsce, to anomalia, a nie norma. Może ludzie zaczną wybierać do władz polityków, którzy potrafią czytać coś jeszcze poza sondażami, a ich wzrok sięga dalej, niż od wyborów do wyborów? Może jeszcze pojawią się tacy?...

                Jeżeli wierzysz, że to możliwe, jesteś optymistą.
                Jeśli nie … no cóż. Bycie optymistą jeszcze nie jest obowiązkowe.

                Pozdrawiam serdecznie!

Twój K.






Podobne:


119. GRZMOTY I BŁYSKAWICE






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz