Woody Allen
Drogi Dziadku,
Wszytko u Ciebie w porządku? Siedzisz
bezpiecznie w domu? Lepiej, żebyś siedział, jak ja, bo nie chciałbym, żeby to był
ostatni mój list do Ciebie. Ja wiem, że od tego siedzenia niektórym już się
resztki mózgów zamieniają w całkowitą papkę i ochoczo rozpowszechniają różne
spiskowe teorie, ale z wirusem w koronie, jak z większością chorób, nie ma
żartów.
Pewnie dość już masz czytania na
ten temat. Ja też, ale nie da się uciec od sytuacji, która wywraca świat do
góry nogami – czasem trzeba też coś z siebie wyrzucić. Byle nie rozsiewać…
Słyszy się teraz wiele głosów,
że z taką katastrofalną sytuacją mamy do czynienia po raz pierwszy od
zakończenia II wojny światowej. I w naszej części świata pewnie tak jest. W ciągu
ostatnich dwóch wieków przywykliśmy raczej wyrzynać się nawzajem w imię różnych
„wyższych” wartości, niż ginąć od czegoś, na co (jako cywilizacja) nie mamy
wpływu. Zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach.
Naprawdę całkiem dobrze nam (jako
cywilizacji) szło i naprawdę można było uwierzyć, że wszystko mamy pod kontrolą.
Że wystarczy chcieć, umieć i ciężko pracować, a życie usłane sukcesami,
szczęściem i przyjemnościami jest na wyciągnięcie ręki. Latamy w kosmos, roboty
budują za nas nowe roboty, szukamy ciemnej materii i co kilka lat zastanawiamy
się, ile jeszcze brakuje nam do wynalezienia eliksiru nieśmiertelności.
Aż tu nagle z warsztatu Stwórcy
czy Wielkiego Budowniczego spada parę okruchów materii do naszej rzeczywistości
i wszystkie krzywe, jak ręką odjął, przestają dążyć ku nieskończoności.
Właściwie to nawet nie spada nic z kosmosu, tylko kilka cząsteczek
funkcjonujących do tej pory gdzieś na peryferiach naszej oświeconej cywilizacji
wpada między tryby rozpędzonej machiny znanego nam świata i nagle znów staje
się aktualne stare hasło „et in Arcadia ego”, a śmierć okazuje się jednak być
obecna w naszych w pocie czoła budowanych ziemskich rajach. Ot, wirus, fragment
kodu genetycznego, wywołujący błąd krytyczny w systemie operacyjnym naszego
świata…
W zasadzie, to śmiertelność przy
wywołanej przez niego chorobie wydaje się być niższa, niż przy wielu innych,
ale szok spowodowany atakiem z zaskoczenia i brakiem znajomości wroga
doprowadził do tego, że śmierć każdego zarażonego staje się faktem publicznym.
I dopiero nagromadzenie tych faktów w mediach dzień za dniem i realne niebezpieczeństwo, że oto nie mamy do
czynienia z tragedią, która wydarzyła się gdzieś tam daleko od nas, jednorazowo
zebrała żniwo i zniknęła, ale pełza gdzieś w pobliżu i czyha również na nas, dociera
do naszej świadomości z przykrym i skrupulatnie do tej pory ignorowanym przez przesłodzone
komercyjne przekazy przesłaniem: wcale nie jesteśmy tacy nietykalni, jak się
niektórym z nas wydawało.
I tak naprawdę, to wcale nie powinniśmy
być zaskoczeni. Artykuły naukowców na temat możliwości wystąpienia pandemii
pojawiały się co jakiś czas od dawna. Ale kto by tam słuchał naukowców, kiedy
zwrot z inwestycji w ich nawoływania nie następuje w ciągu kilkunastu miesięcy?
Łatwiej wysnuć teorie, kto
wirusa stworzył, po co i jak na nim skorzysta. Teorie potwierdzające, że ktoś ciągnie
za sznurki, dają poczucie jakiegoś dziwnie pojmowanego bezpieczeństwa wszystkim
tym, którzy nie chcą dopuścić do siebie myśli, że naprawdę człowiek nie na
wszystko ma wpływ. Przy czym nieraz ci sami nie doceniają, na ile ma…
Można
teraz z różnych mądrych ust usłyszeć, jak to nasz świat się zmieni. Bo zmieni
się na pewno. Skończą się kwarantanny, zamknięcia granic, „homeworki” i dopiero
wtedy okaże się, kto przeżył, kto zubożał, a kto się wzbogacił. Kto może się
pożegnać z marzeniami, przed kim otwierają się nowe możliwości, a u kogo nic
się nie zmieniło. Większość głosów jest jednak, niestety, zgodnych, że dla większości
lepiej już było.
Być
może przed nami czas, kiedy znów będziemy jeździć raczej coraz mniejszymi
samochodami niż coraz większymi, a telefony i komputery będziemy wymieniać nie
co dwa, trzy lata, a co pięć, sześć. Może na wakacje będziemy jeździć co dwa
lata, a nie co rok i znów będziemy chcieli naprawiać buty i zegarki? A może to
wizja optymistyczna, bo będzie gorzej? Niestety, żadna sztuczna inteligencja
nam tego nie obliczy…
Da
się też słyszeć głosy, że cały ten koronawirus, to dar od Boga, który nauczy
nas pokory, mądrości i miłości bliźniego. Albo że oto Ziemia upomina się o swoje,
karcąc swoich niesfornych mieszkańców, którzy pragnęli uczynić ją sobie poddaną
i sterroryzowali wszelkie życie na niej.
Rzeczywiście,
słyszałem, że ostatnio tak czyste powietrze nad Pekinem było za życia
poprzedniego pokolenia. Że do śródziemnomorskich portów przypływają delfiny, a
w Wenecji widać ryby w kanałach. Powietrze w wielkich metropoliach oczyściło
się, odkąd większość samochodów została w garażach. Podobno wszędzie przyroda
zażywa odpoczynku od ludzkiego zanieczyszczenia.
Tak
słyszałem. Z własnego podwórka mogę powiedzieć tylko, że z niecierpliwością
wypatruję lata, bo pióropusze dymu z okolicznych kominów trują bez zmian. Może
i gdzieś Ziemia odetchnęła – w Polsce nie. I jeżeli spełnią się czarne
scenariusze specjalistów od finansów, nie odetchnie, póki my żyjemy.
A
tam, gdzie obecnie oddycha, kiedyś człowiek musi wrócić do dawnej aktywności,
jeżeli ma przetrwać. Na rewolucję ekologiczną bym nie liczył…
Jakoś
nie wyobrażam sobie też nagłego wybuchu miłości bliźniego w tym
postpandemicznym świecie. Już teraz widać, że takich, których ciężkie czasy
czegokolwiek uczą, jest niewielu. We większości ludzi kryzys wydaje się wzmacniać
tylko ich typowe postawy: kto pożąda władzy, będzie pożądał jej jeszcze
bardziej i nie cofnie się przed niczym, żeby ją utrzymać; kto nigdy nie
powinien zostawać przywódcą, teraz tylko to potwierdzi; kto jest kreatywny i
przedsiębiorczy, znajdzie i w tej sytuacji sposób na zarobek; kto za cel w
życiu stawia sobie niesienie pomocy innym, będzie ją niósł z jeszcze większym zapałem; jeżeli ktoś znajduje pocieszenie w
przekonaniu, że „ktoś” za tym czy za tamtym „stoi”, tym bardziej będzie znajdował
potwierdzenia dla swoich i nie swoich teorii; kto nie ma w sobie wiary, nie
znajdzie nowych sposobów, by dzielić się nią z innymi; kto nie ma siły do
życia, będzie jej miał jeszcze mniej.
Ale
może się mylę?...
Może
Ci się, Dziadku, wydawać, że cały ten mój list nie brzmi zbyt optymistycznie,
ale to już tak naprawdę nie moja wina.
Myślę,
że w gruncie rzeczy, jakkolwiek nie na wszystko mamy wpływ i pokora jest nam
potrzebna, to wciąż jednak wiele od nas (jako cywilizacji) zależy, wciąż możemy zacząć wyciągać
wnioski. Jeszcze możemy zacząć słuchać naukowców i przyjąć np., że skoro od lat
wspominali coś o pandemii i mieli rację, tak od lat wspominają o kryzysie
klimatycznym wywołanym przez człowieka i też mogą mieć rację. Może jesteśmy w
stanie, jeśli nie przewidzieć, to przynajmniej przygotować się do innych
katastrof? Może w końcu górnik, kierowca czy złotnik uwierzy lekarzowi, że
nagromadzenie dymu z kominów szkodzi płucom, a brydżysta gawędziarz uwierzy
meteorologom, że ponad 30 stopni Celsjusza przez 30 dni w roku w Polsce, to
anomalia, a nie norma. Może ludzie zaczną wybierać do władz polityków, którzy
potrafią czytać coś jeszcze poza sondażami, a ich wzrok sięga dalej, niż od
wyborów do wyborów? Może jeszcze pojawią się tacy?...
Jeżeli wierzysz, że to możliwe,
jesteś optymistą.
Jeśli nie … no cóż. Bycie
optymistą jeszcze nie jest obowiązkowe.
Pozdrawiam serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz