piątek, 27 grudnia 2013

32. SZOPKA

Kochana Babciu!
               
                Święta się skończyły, ale tak nam się w tym roku kalendarz ustawił, że świętujemy dalej! Weekendy, Sylwestra, Nowy Rok i Trzech Króli – tak się rozłożyły, że, jak mówi tata, jeśli ktoś był przez cały rok grzeczny, to teraz może mieć przeszło dwa tygodnie wolnego! Szkoda tylko, że nie ma śniegu, bo ja go nigdy na Boże Narodzenie nie widziałam. Jedyne święta ze śniegiem, jakie znam, to Wielkanoc.


                Ale i tak wolę Boże Narodzenie, bo jest bardziej dziecięce. W tym roku poszliśmy na pasterkę! Ale tam była szopka! Najbardziej podobały mi się bydlęta, które klękały przed Dzieciątkiem. Stajenka i figury Marii z Józefem też były ładne, a Trzej Królowie mieli nawet wielbłądy! Ale najciekawsi byli pastuszkowie. Nie tylko figury ze stajenki, ale i ci, którzy tak jak ja przyszli do kościoła, bo przecież można nas tak nazwać, skoro przyszliśmy na pasterkę, prawda, Babciu?
                Kościół był pełny ludzi, wszyscy odświętnie ubrani i wyperfumowani, żeby sobie Jezusek nie pomyślał, że brudasy jakieś przyszły Go przywitać. Eleganccy panowie pod krawatami, a niektóre panie w futrach – kilka razy nawet powstało zamieszanie, bo trzeba było te panie wynosić na świeże powietrze, kiedy zemdlały od gorąca. Zastanawiałam się, dlaczego tak się ciepło ubrały, skoro nie było zimno, ale mama mówi, że dla tych pań musiało być bardzo ważne, żeby się w tych właśnie strojach pokazać na pasterce. Pewnie dlatego, że prawdziwi pasterze też chodzili w skórach. Mam nadzieję, że Dzieciątko to doceni, bo te panie strasznie musiały cierpieć.
                Niektórzy panowie za to pachnieli trochę jak taki płyn, którym mama zmywa paznokcie. Podejrzewam, że to alkohol. To pewnie ci sami, których widziałam na osiedlu w barze i na ławeczce przy skwerku w Wigilię rano, kiedy szłam z tatą po chlebek. Bar jest po drodze i nigdy nie zwracam na niego uwagi, ale wtedy był tak pełny, że panowie musieli stać nawet na zewnątrz. Tata powiedział, że to są tacy prawdziwi mężczyźni, którym niegroźny żaden gender. Mówi się, że jaka Wigilia, taki cały rok, więc gdyby ci panowie nie wypili chociaż jednego piwa i nie spotkali się z kolegami w ten dzień, istniałoby poważne niebezpieczeństwo, że przez cały rok będą w domu sprzątać albo gotować.
                Może to ci sami panowie na pasterce postanowili uczcić narodziny Jezuska radosnym śpiewem, głośniejszym niż w ciągu całego roku. Wszyscy śpiewali jakoś głośniej i z większą fantazją, niż kiedy indziej. Trudno się dziwić: przecież jest się z czego cieszyć! Pasterze też by tak śpiewali Dzieciątku, ale wtedy nie było jeszcze kolęd, które opowiadają przecież o tych pasterzach. Dla podtrzymania tradycji, dzisiaj na pasterce najgłośniej śpiewają kolędy ci, którzy ich nie znają albo mają swoje, poprawione wersje autorskie – czasem z własnym tekstem, czasem z własną melodią. Widziałam, że niektórzy to chętnie by nawet solowo coś przy ołtarzu zaprezentowali, ale chyba wcześniej nie mieli śmiałości ustalić tego z księdzem. Dlatego wszyscy śpiewali swoje wersje jednocześnie. Na pewno śpiew, jaki wstrząsa murami świątyni podczas pasterki, to najprawdziwszy, chociaż niekoniecznie najczystszy,  wyraz radości.
                Jako że pasterka wypada w środku nocy, niektórzy nie wytrzymują spokojniejszych fragmentów mszy, kiedy ksiądz czyta albo wygłasza kazanie. Ja trochę spałam przed wyjściem do kościoła, więc nie zasypiałam, ale obok mamy siedziała pani, której co jakiś czas głowa opadała, jak mojemu bratu przy kolacji. Kiedy się budziła, nerwowo rozglądała się, czy ktoś nie zauważył, ale z mamą udawałyśmy, że nie patrzymy. Za to dwie ławki przed nami siedział pan, który chyba zmęczył się śpiewaniem i co jakiś czas pochrapywał. Obok niego siedziała jego żona i za każdym chrapnięciem najpierw podskakiwała, potem, cała czerwona, bez miłosierdzia dawała mu kuksańca pod żebro, aż on podskakiwał i się budził. I tak kilka razy. Wiem, że nie powinno się śmiać z czyjegoś nieszczęścia, ale musiałam bardzo się pilnować, żeby się nie roześmiać na głos. Obawiam się, że dookoła nas wszyscy bardziej zapamiętali tę parę niż treść kazania.
                Za to do komunii znów wszyscy ruszają z śpiewem na ustach i energią godną husarii pędzącej na Turka – biada temu, kto stanie na jej drodze! Największa chwała przypada w udziale pierwszemu szeregowi, więc nikt nie chce zostać z tyłu. Dopiero na widok księdza z kielichem przytrzymują trochę łokcie przy sobie – to na pewno kwiat pasterstwa, dla którego nie liczy się nic poza Jezuskiem.
                Kiedy tak sobie tę pasterkę przypominam, to myślę, że jest jeszcze jeden powód, dla którego można nas - jej uczestników - nazywać pastuszkami: bo tak jak oni przed wiekami cieszyli się z narodzin Jezuska, chociaż nie całkiem rozumieli, co tak naprawdę się dzieje, tak i my pielęgnujemy tę tradycję, chociaż tajemnicą dla nas pozostaje, o co w tym wszystkim chodzi.

Całuję Cię mocno!

Twoja J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz