Kochana Babciu!
Jest
takie powiedzenie i tytuł książki (nie wiem, co było pierwsze): „jesteś tym, co
jesz”. Słyszałaś kiedyś o nim? Nie dlatego pytam o to akurat Ciebie, że kryjesz
przed dziadkiem w szufladzie nocnego stolika te swoje stare pierniki! Nie martw
się, to tylko takie powiedzenie!
Chociaż
tata uważa, że gdyby sądzić po politykach, to mogłaby być prawda. Ustalił nawet
przypuszczalny jadłospis sejmowej stołówki: wieprzowina
z burakami, baran po cygańsku, indor z Wiejskiej, salami z osła, a jeśli wołowina, to tylko bitki ze świętych krów. Z owoców morza
mogłaby być ośmiornica z włoszczyzną
albo rekin z kapustą. A na deser panna ciotta i wściekłe psy. I na pewno nie podaje się tam móżdżków w żadnej
postaci. Niestety, stołują się tam wszyscy, bez wyjątku. Tak mi tata
powiedział, kiedy skończył oglądać wiadomości.
Mama
jest nawet pewna, że powiedzenie wzięło się z życia, a najlepszym tego
przykładem jest jej szefowa, która, zdaniem mamy, obżera się mięsem z
najtłustszych świnek, na przekąski jada flądry, a kiedyś musiała się załapać na
jakiś gulasz z szalonych krów. Tata stwierdził, że na pewno jadłaś go razem z
nią, ale ja wiem, że żartował! Przecież Ty nie jadasz gulaszu!
Pewnie
zastanawiasz się, dlaczego dziś piszę o jedzeniu? To dlatego, że zrobiło się
wiosennie i już nie mogę się doczekać, kiedy warzywa znów będą miały smak! Pomidory
już zaczynają smakować pomidorami, a kiedy uda im się nacieszyć słońcem, będą
jeszcze smaczniejsze! Rzodkiewka znowu będzie szczypać w język, świeży
szczypiorek doda smaku twarożkowi! Potem pojawią się wielkie kalafiory i
brokuły przywiezione na stragan z poranną rosą prosto z pól! Po nich będą truskawki
i czereśnie! Tylko na najsmaczniejsze jabłka trzeba będzie poczekać do jesieni.
Babciu,
czy u Ciebie jest targ? U nas jest. Gdyby ktoś organizował mistrzostwa Polski
przekupek, nasze na pewno byłyby faworytkami w kategorii przekrzykiwania się.
Niektóre mogłyby nawet zrobić karierę z jakimś zespołem rockowym, ale chyba
wolą swoją robotę. Trzeba tylko na nie uważać, bo te warzywa i owoce, które
trafiają na wagę, nigdy nie są takie piękne, jak te od strony klienta. Mimo to
bardzo lubię robić z mamą zakupy na targu. Owoce kupione tutaj czasami nie są
najpiękniejsze, ale zazwyczaj smakują lepiej, niż z niejednego sklepu. Zielone
albo lekko obite jabłka okazują się smaczniejsze niż te najbardziej czerwone, a
marchewka, chociaż mniejsza niż moje palce, słodsza od brzoskwini. A kiedy ma się
zaufanego sprzedawcę, zawsze doradzi, co będzie smaczniejsze i zawsze okaże się
to prawdą. Szkoda, gdybyś nie miała u siebie takiego miejsca!
Mama
mi opowiadała, że kiedy ona była w moim wieku, zimą nie było w sklepach tych warzyw,
które rosną u nas między wiosną a jesienią. Teraz przyjeżdżają do nas z
ciepłych krajów, ale kiedy się je zjada na kanapce, można ich nie zauważyć, bo
smakują jakby polać kanapkę wodą ze stawu hodowlanego. Tata mówi, że to
dlatego, że muszą przebyć długą drogę z hiszpańskiego pola na półkę w polskim
sklepie, więc zbiera się je niedojrzałe. Gdyby z tak daleka przyjeżdżały
dojrzałe, jak z naszych upraw, szybko by się psuły i marketowy Pan Prezes nie
byłby zadowolony, bo musiałby ich dużo wyrzucić. A tak nie musi ich wyrzucać,
tylko my musimy je zjeść. Bo nawet jeśli są jakieś lepsze, to dużo droższe i każdemu
szkoda na nie pieniędzy.
Z
tego samego powodu jabłka w wielkich sklepach też zazwyczaj smakują, jakby je
wyprano. Te odmiany pięknie wyglądają, nie gniotą się zbyt szybko i można je
długo przechowywać. Dopiero kiedy się je ugryzie, okazuje się, że skórką można
zaklejać szpary w oknach, a miąższ smakuje, jakby miał się zacząć pienić. Tata
mówi, że ogrodnicy takie właśnie odmiany hodują, bo Pan Prezes tylko takie chce
widzieć w swoich marketach, które będą cieszyły oko jego i klientów. Babciu,
czy Ty chadzałaś w dzieciństwie po jabłka do cudzych ogródków? Po takie na
pewno byś nie poszła…
Nie wiem, czy zdarza Ci się czytać etykiety z
jedzenia? Jeśli tak, to wiesz, że po niektóre artykuły w sklepach, nawet w
najlepszych promocjach, nie warto chodzić. Odkąd nauczyłam się w szkole, co to
są procenty, to czytam etykiety. Czy wiedziałaś, z czego robi się herbatki
malinowe? Z hibiskusa. Widocznie ktoś uznał, że hibiskus jest bardziej malinowy
niż malina. Czasami trafiają się herbatki, w których malin jest nawet kilka
procent – to te lepsze… A wiesz, ile może być indyka albo kurczaka w szynce z
piersi? Trzeba mieć szczęście, żeby było chociaż 90… Tata kiedyś mówił, że jego
ulubiona liczba procentów to 40, ale lepiej, żeby było dużo więcej. Jak
sądzisz, Babciu, jak często to dotyczy zawartości mięsa w wędlinach? Można się
zdziwić…
Teraz już możesz być pewna, że
„jesteś tym, co jesz”, to tylko takie powiedzenie – przecież jeszcze nie
zamieniliśmy się w worki na śmieci, prawda? Ale tak na wszelki wypadek jutro
idę z mamą na targ po warzywa…
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Droga J.
OdpowiedzUsuń"I na pewno nie podaje się tam móżdżków w żadnej postaci."
Ależ w menu jest jedna pozycja zawierające ten typ podrobów. To uduszone móżdżki.
"Gdyby ktoś organizował mistrzostwa Polski przekupek, nasze na pewno byłyby faworytkami w kategorii przekrzykiwania się."
Miałem przyjemność być na targach w różnych krajach i niestety te nasze przekupki wypadają blado przy mieszkankach Holandii lub Anglii. Aż strach pomyśleć, co się dzieje na suku, bo tam ponoć sprzedają mistrzowie świata w "zagajaniu"...
Pozdrawiam.
Dzień dobry, Wujku.
UsuńNie wiem w jakich ziołach te móżdżki się dusi, ale wydaje mi się, że w szaleju - niestety, nie w jadowitym, zwanym cykutą...
Proponuję też stanąć w sobotę w pobliżu takiej swojskiej, śląskiej przekupki na naszym targu - tylko blisko. Jak wrzaśnie Ci do ucha znienacka, to zobaczysz, kto będzie blady!
;-)
Pozdrowienia!
Witam.
OdpowiedzUsuńZioło, w którym te móżdżki się dusi, nie ma aż tak istotnego znaczenia. Chociaż wszystko wskazuje na to, że zawiera ono dużo substancji zwanej THC. Najistotniejsze w naszym polskim Sejmie jest to, że dusi się je własnymi rękami.
A czy to nie jest tak, że gdyby zawierało THC, to byłoby weselej?
UsuńI bardziej pokojowo? A nie od razu z łapami do duszenia?...
;-)
Różni ludzie w różnych sytuacjach różnie reagują na THC. Zresztą możemy podpytać innego wujka, który chyba robił praktyczny doktorat w tym zakresie... ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli myślimy o tym samym wujku, to chyba robi już habilitację ;-)
UsuńWydaje mi się, że zadowolił się doktoratem i jakiś czas temu wyszedł z branży. Obecnie aktywnie pracuje nad powielaniem DNA. ;-)
OdpowiedzUsuńAaa! Ten wujek! ;-)
UsuńAaa! Tamten wujek! Myślę, że już ma i zwyczajnego i nadzwyczajnego i specjalnie dla niego rozbudowują kategorię tytułów naukowych, żeby w jakieś formalne ramy zawrzeć jego teoretyczną wiedzę i praktyczne doświadczenie na tym polu (buszujący w ziołach) ;-)
OdpowiedzUsuń;-)))
Usuń