piątek, 28 marca 2014

50. WOJNY BALKONOWE

Kochana Babciu!
               
                Sprawa jest poważna: tata wykopał topór wojenny! To znaczy tak naprawdę niczego nie wykopywał, ale tak się mówi, kiedy ktoś zaczyna się z kimś kłócić. Na pamiątkę Indian, którzy wykopywali takie toporki, kiedy wchodzili na wojenne ścieżki. Ale Ty, Babciu, na pewno to wiesz, bo kiedy rodzice oglądają zdjęcia ze swojego ślubu, to tata powtarza, że już wtedy powinien się zorientować, że Twój makijaż to zwyczajne barwy wojenne, a to przecież indiańska tradycja, więc na pewno czytałaś książki pana Maya.
                Tata też czytał o Winnetou, ale barw wojennych sobie nie wymalował, chyba woli być Old Shatterhandem, chociaż nie takim „old”. A wojenna ścieżka nie jest zbyt długa, bo prowadzi do sąsiadów z piętra wyżej. Właściwie to nie ma w tym nic oryginalnego: już w czasach pana Fredry znane były podobne problemy jak między Pawłem i Gawłem. A wszystko rozbija się o balkon. Ale nie jak w „Romeo i Julii”, chociaż sąsiedzi mają synka w moim wieku (prędzej tata zostałby smokiem strzegącym wieży z księżniczką, niż pozwoliłby mi zostać Julią…), ale w końcu nasze osiedle to nie Werona. Problem rozbija się o balkon… dość dosłownie.
                Zachęcony wiosenną pogodą tata postanowił kilka dni temu wyjść na balkon i pierwsze słowa, jakich użył, kiedy wyszedł, nie wyrażały zachwytu, chociaż niektórzy w tym celu też ich używają. Pomyślałam nawet, że coś w tym naszym śląskim powietrzu musi być takiego, że cisną się one na usta panom w parku, chłopcom na boisku i nawet tacie na balkonie. Ale okazało się, że nie była to reakcja na skład powietrza, a tylko na zawartość podłogi naszego balkonu. Co się działo dalej, spróbuję Ci opisać za pomocą słów, jakie się teraz często słyszy w radio.

                Już Ci kiedyś opowiadałam, co można znaleźć na swoim balkonie, jeśli nie mieszka się na najwyższym piętrze. Niedopałki, korki, papierki, gumy itp. Nie inaczej było i tym razem. Ale teraz tata nie wytrzymał i postanowił udać się z jednoosobową delegacją do sąsiadów piętro wyżej, żeby przedstawić swoje stanowisko, jednoznacznie potępić ich działania i wyrazić nadzieję, że podobne sytuacje nie powtórzą się w przyszłości. Wrócił szybko jeszcze bardziej zdenerwowany, bo sąsiedzi jednogłośnie oświadczyli, że oni nie śmiecą, cudze balkony ich nie interesują i radzą się tacie też skupić na swoim. Kiedy tata powołał się na dowody rzeczowe w postaci niedopałków po papierosach, które pali sąsiadka, dowiedział się, że takie pali połowa mieszkańców bloku i mogą pochodzić z jakiegokolwiek piętra, więc trzeba być jasnowidzem, żeby mieć pewność, że to akurat ich, a skoro tak, to niech tata puści totka i sobie własny dom wybuduje, to mu nie będzie żaden sąsiad przeszkadzać!
                W odpowiedzi, późnym wieczorem tata podjął akcję dywersyjną i deportował śmieci zebrane na balkonie, a jako ich miejsce docelowe wybrał wycieraczkę sąsiadów z piętra wyżej. Zdaje się, że w ten sposób wyczerpane zostały środki dyplomatyczne, bo następnego dnia żadnej delegacji u nas nie było, za to po południu z balkonu nad nami spłynęła Niagara. Nie byłoby może tragedii, bo dzień był pogodny, gdyby nie suszące się pranie…
                Kolejna wizyta taty u sąsiadów nie skończyła się na dyplomatycznym słownictwie. Głównym jej przekazem było ogłoszenie sankcji względem sąsiada, czyli brak możliwości wspólnego podróżowania windą oraz odwiedzin, do których nie dochodziło też przedtem. W jej trakcie padło również kilka nienadających się do powtórzenia porównań i przenośni. Odpowiedzią strony sąsiedzkiej było zdziwienie, że tata sam nie wie czego chce, skoro wczoraj narzekał na śmieci, a dzisiaj nie podoba mu się, że za darmo ma je spłukane…
                Po powrocie taty do konfliktu nieoczekiwanie dołączył się sąsiad z piętra niżej, który w akcji odwetowej postanowił wytrzepać dywanik, wznosząc przy tym takie tumany kurzu, że niedowidząca pani z bloku naprzeciwko wezwała Straż Pożarną. Pranie trzeba było zrobić jeszcze raz.

                Następnego dnia tata ogłosił na drzwiach bloku manifest, w którym zwraca się do wszystkich posiadaczy  mniej lub bardziej wypacykowanych balkonów o poszanowanie integralności terytorialnej cudzych powierzchni. Prowadził też rozmowy z innymi sąsiadami na temat wprowadzenia kolejnych sankcji wobec naszego agresora, ale większość była przeciwna. W najbliższych dniach rezolucję w tej sprawie ma wydać Administracja.
                Pogoda się zepsuła, wrócił chłód i balkon pozostaje zamknięty – teraz mamy zimną wojnę balkonową. A tata chodzi tylko po schodach, więc zamiast wojennej, ma ścieżkę zdrowia.


Całuję Cię mocno!


Twoja J.



Podobne:

18. BALKONOWISKO



2 komentarze:

  1. Mieszkam w bloku bez balkonów. Ale od zawsze marzę o mieszkaniu z dodatkową powierzchnią wychodzącą na powietrze, dzięki sąsiadom, niestety nie zawsze świeże. Po przeczytaniu wojen balkonowych zaczynam mieć pewne wątpliwości. Balkon tak, ale tylko na najwyższym piętrze. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla posiadaczy balkonów na niższych piętrach pozostaje herbatka z melisy. W dużych ilościach. Jakiś abonament w "Herbapolu" na przykład. Podobno uspokaja i oczyszcza. Dam znać, jak zacznie działać ;-)

    OdpowiedzUsuń