Kochana Babciu!
Sprawa
jest poważna: tata wykopał topór wojenny! To znaczy tak naprawdę niczego nie
wykopywał, ale tak się mówi, kiedy ktoś zaczyna się z kimś kłócić. Na pamiątkę
Indian, którzy wykopywali takie toporki, kiedy wchodzili na wojenne ścieżki. Ale
Ty, Babciu, na pewno to wiesz, bo kiedy rodzice oglądają zdjęcia ze swojego
ślubu, to tata powtarza, że już wtedy powinien się zorientować, że Twój makijaż
to zwyczajne barwy wojenne, a to przecież indiańska tradycja, więc na pewno
czytałaś książki pana Maya.
Tata
też czytał o Winnetou, ale barw wojennych sobie nie wymalował, chyba woli być
Old Shatterhandem, chociaż nie takim „old”. A wojenna ścieżka nie jest zbyt
długa, bo prowadzi do sąsiadów z piętra wyżej. Właściwie to nie ma w tym nic
oryginalnego: już w czasach pana Fredry znane były podobne problemy jak między
Pawłem i Gawłem. A wszystko rozbija się o balkon. Ale nie jak w „Romeo i
Julii”, chociaż sąsiedzi mają synka w moim wieku (prędzej tata zostałby smokiem
strzegącym wieży z księżniczką, niż pozwoliłby mi zostać Julią…), ale w końcu
nasze osiedle to nie Werona. Problem rozbija się o balkon… dość dosłownie.
Zachęcony
wiosenną pogodą tata postanowił kilka dni temu wyjść na balkon i pierwsze
słowa, jakich użył, kiedy wyszedł, nie wyrażały zachwytu, chociaż niektórzy w
tym celu też ich używają. Pomyślałam nawet, że coś w tym naszym śląskim
powietrzu musi być takiego, że cisną się one na usta panom w parku, chłopcom na
boisku i nawet tacie na balkonie. Ale okazało się, że nie była to reakcja na
skład powietrza, a tylko na zawartość podłogi naszego balkonu. Co się działo
dalej, spróbuję Ci opisać za pomocą słów, jakie się teraz często słyszy w
radio.
Już
Ci kiedyś opowiadałam, co można znaleźć na swoim balkonie, jeśli nie mieszka
się na najwyższym piętrze. Niedopałki, korki, papierki, gumy itp. Nie inaczej
było i tym razem. Ale teraz tata nie wytrzymał i postanowił udać się z
jednoosobową delegacją do sąsiadów piętro wyżej, żeby przedstawić swoje stanowisko,
jednoznacznie potępić ich działania i wyrazić nadzieję, że podobne sytuacje nie
powtórzą się w przyszłości. Wrócił szybko jeszcze bardziej zdenerwowany, bo
sąsiedzi jednogłośnie oświadczyli, że oni nie śmiecą, cudze balkony ich nie
interesują i radzą się tacie też skupić na swoim. Kiedy tata powołał się na
dowody rzeczowe w postaci niedopałków po papierosach, które pali sąsiadka,
dowiedział się, że takie pali połowa mieszkańców bloku i mogą pochodzić z
jakiegokolwiek piętra, więc trzeba być jasnowidzem, żeby mieć pewność, że to
akurat ich, a skoro tak, to niech tata puści totka i sobie własny dom wybuduje,
to mu nie będzie żaden sąsiad przeszkadzać!
W
odpowiedzi, późnym wieczorem tata podjął akcję dywersyjną i deportował śmieci
zebrane na balkonie, a jako ich miejsce docelowe wybrał wycieraczkę sąsiadów z
piętra wyżej. Zdaje się, że w ten sposób wyczerpane zostały środki
dyplomatyczne, bo następnego dnia żadnej delegacji u nas nie było, za to po
południu z balkonu nad nami spłynęła Niagara. Nie byłoby może tragedii, bo
dzień był pogodny, gdyby nie suszące się pranie…
Kolejna
wizyta taty u sąsiadów nie skończyła się na dyplomatycznym słownictwie. Głównym
jej przekazem było ogłoszenie sankcji względem sąsiada, czyli brak możliwości
wspólnego podróżowania windą oraz odwiedzin, do których nie dochodziło też
przedtem. W jej trakcie padło również kilka nienadających się do powtórzenia
porównań i przenośni. Odpowiedzią strony sąsiedzkiej było zdziwienie, że tata
sam nie wie czego chce, skoro wczoraj narzekał na śmieci, a dzisiaj nie podoba
mu się, że za darmo ma je spłukane…
Po
powrocie taty do konfliktu nieoczekiwanie dołączył się sąsiad z piętra niżej,
który w akcji odwetowej postanowił wytrzepać dywanik, wznosząc przy tym takie
tumany kurzu, że niedowidząca pani z bloku naprzeciwko wezwała Straż Pożarną. Pranie
trzeba było zrobić jeszcze raz.
Następnego
dnia tata ogłosił na drzwiach bloku manifest, w którym zwraca się do wszystkich
posiadaczy mniej lub bardziej wypacykowanych
balkonów o poszanowanie integralności terytorialnej cudzych powierzchni. Prowadził
też rozmowy z innymi sąsiadami na temat wprowadzenia kolejnych sankcji wobec
naszego agresora, ale większość była przeciwna. W najbliższych dniach rezolucję
w tej sprawie ma wydać Administracja.
Pogoda
się zepsuła, wrócił chłód i balkon pozostaje zamknięty – teraz mamy zimną wojnę
balkonową. A tata chodzi tylko po schodach, więc zamiast wojennej, ma ścieżkę
zdrowia.
Całuję Cię mocno!
Mieszkam w bloku bez balkonów. Ale od zawsze marzę o mieszkaniu z dodatkową powierzchnią wychodzącą na powietrze, dzięki sąsiadom, niestety nie zawsze świeże. Po przeczytaniu wojen balkonowych zaczynam mieć pewne wątpliwości. Balkon tak, ale tylko na najwyższym piętrze. :)
OdpowiedzUsuńDla posiadaczy balkonów na niższych piętrach pozostaje herbatka z melisy. W dużych ilościach. Jakiś abonament w "Herbapolu" na przykład. Podobno uspokaja i oczyszcza. Dam znać, jak zacznie działać ;-)
OdpowiedzUsuń