poniedziałek, 17 marca 2014

48. MASZKARONY I GARGULCE

                Kochana Babciu!
               
                Czy Ty wiesz, skąd się w ludziach bierze tyle złośliwości? Tata powiedział, że jeśli o złośliwość chodzi, to nikt nie zna się na tym tak dobrze jak Ty, dlatego pytam. Nie chodzi mi o złość do osoby, która sprawiła nam przykrość. Mam na myśli taką dziwną potrzebę dokuczenia komuś bez powodu: obrzucić kogoś błotem w internecie, powtarzać o kimś niesprawdzone rzeczy bez jego wiedzy itp. Kiedyś myślałam, że trzeba być szczęśliwcem i nie mieć poważniejszych problemów, żeby tak rzucać się na innych. Ale później zrozumiałam, że to jednak muszą być bardzo nieszczęśliwe osoby, bo bez tego czułyby się chyba samotne i niepotrzebne, a z tym żadnemu człowiekowi nie jest dobrze.
                Internet pozwala ukrywać się pod fałszywym imieniem, a jednocześnie umożliwia zdobycie popularności. Czy potrzeba korzystania z obu możliwości jednocześnie nie wydaje Ci się dziwna sama w sobie? Dla tych osób, które najchętniej i najbardziej agresywnie atakują innych, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Bardzo często wymyślają sobie różne pseudonimy, żeby od razu było wiadomo, że naprawdę nazywają się inaczej. Wydaje mi się, że chociaż chcą pozostać nierozpoznani, to jednak próbują przemycić coś o sobie: czym się interesują, co kochają albo czego nienawidzą. Zwłaszcza nienawiść potrzebuje maski, chociaż bywa na niej wymalowana.

                Na pewno wiesz, co to są gargulce albo rzygacze? Te kamienne, brzydkie maszkarony siedzące na dachach, gzymsach i rynnach kościołów i starych budynków. Kiedyś wierzono, że czym brzydsze, tym skuteczniej odpędzają złe demony, które uciekają na widok swoich podobizn. Niestety, w internecie to nie działa i tam gdzie pojawi się jeden "rzygacz", zaraz zlatuje się całe stado maszkaronów. Może dlatego, że tak naprawdę wcale nimi nie są, a tylko próbują ich udawać?
                Mama mówiła mi, że w Ameryce żyje pewien pan, który kilkadziesiąt lat poświęcił na przyglądanie się ludzkim zachowaniom i zauważył, że zdrowym ludziom z trudem przychodzi wyrządzenie krzywdy człowiekowi, dopóki nie zaczną o nim myśleć jako o nie-człowieku i dopóki ich ofiara może spojrzeć im w oczy[1]. Tak naprawdę nie chcemy sami przed sobą uważać się za złych. Ale niektórym chyba potrzebna jest taka straszna maska: żeby przestraszyć każdego, kogo podejrzewają, że chciałby zrobić im krzywdę? Jak nieśmiały trzylatek, który udaje potworka, żeby sobie samemu dodać otuchy? Dlatego przedstawiają się np. jako Flintston i niech się wszyscy boją jaskiniowca? Niech przekręcony w nicku kamień kojarzy się z maszkaronem albo trollem (bo jak każde dziecko wie, a po ekranizacji Hobbita również co drugi dorosły, troll kamienieje w dziennym świetle)? A kiedy uznają to za potrzebne, z zasłoniętą twarzą łatwiej będzie w kogoś rzucić kamieniem? Tylko za co?
                Bardzo często, zanim ktoś wejdzie w rolę "rzygacza", chętnie pomaga, kiedy ktoś szuka porady - zwyczajnie, bezinteresownie dzieli się swoją wiedzą. Ba, nieraz jego wypowiedzi w poprawnym języku polskim, a bywa, że i w innych, zdają się dobrze świadczyć o jego inteligencji. Staje w obronie wolności. Złośliwości zdradzają nawet poczucie humoru. Do czasu, dopóki nie zostanie podważony jego autorytet: wtedy Dr Jekyll zamienia się w Mr Hyde’a i brudny potok słów zdradza gargulca…
                Właśnie dlatego wydaje mi się, że ta złość wynika ze smutku, a nie z głupoty. Tata opowiadał mi, że bardzo dużo osób pracuje w zawodach, których nienawidzi. Do tego nieraz tysiące kilometrów od domu, bo „nie było zapotrzebowania” na ich talent. Pewnie nigdy nie uczono ich, jak realizować marzenia. Wręcz przeciwnie, zawsze ich krytykowano, nauczono wątpić w swoje możliwości i szukać spisków przeciwko sobie? Dlatego każdą wiedzę, jaką zdobędą, każdy światopogląd, z którym się zgadzają, traktują jako coś niezmiennego i wymagającego obrony, jak oblegana przez zło świątynia? Od pokoleń wpajano im wstyd, a czym bardziej wstydzą się tego, skąd są, tym bardziej „światową” deklarują tożsamość? Próbują dowieść, że wiedzą lepiej, a wolność rozumieją wyłącznie jako przyznanie im racji? Każde inne, nawet niekrzywdzące nikogo, spojrzenie na świat odbierają jako atak na siebie, a obrona uświęca środki? Zmianę zdania, nawet pod wpływem najbardziej przekonujących argumentów, uznają za zdradę? Znika nagle ich poczucie humoru i niepojęta pozostaje myśl, że w życiu możemy spotykać tylko przyjaciół i nauczycieli?
                Czym mniej potrafią słuchać innych, tym mniej rozumieją i, coraz bardziej samotni, pozostają ze swoim grymasem wściekłości. Czym większy żal, tym większa złość. Tata mówi, że komuś, kto używa na co dzień słownictwa z Wojny polsko – ruskiej, nawet język Pana Tadeusza może wydać się obelgą, bo go nie rozumie. Złość zaślepia, niszczy talent i energię. Zamiast ciekawych murali, które mogłyby zmieniać stare, brudne ściany w wartościowe treści, powstają bohomazy na czyichś świeżo odnowionych murach. Czy tylko ich autor jest winien?
                I jak z kimś takim rozmawiać? W Internecie można poskarżyć się administratorowi. Tata twierdzi, że "rzygaczy" trzeba wyrzucać od razu, a nie bawić się jak Unia z Kremlem. Ale mama uważa, że to właśnie pozostawianie innym prawa do wyboru różni Unię od Kremla. Chociaż zdarza się, że wyboru już nie ma i pozostaje tylko takie trudne słowo: "izolacja". Wtedy przegrywają wszyscy. W Internecie, na świecie i na wieki wieków. Amen.

                Zastanawiam się, czy sama nie dołączam się czasem do chóru maszkaronów? Ale jednak jest różnica między obroną własnego zdania, a bezinteresowną zjadliwością. Wyrażam opinie, kiedy nie podoba mi się czyjeś zachowanie, ale próbuję zrozumieć i nikomu nie ubliżam. Uznaję prawo każdego do własnego zdania, więc chyba jeszcze nie jest ze mną tak źle? A że czasem ktoś koniecznie chce się czuć obrażony...
Wiadomo kto…

Całuję Cię mocno!

Twoja J.





[1] Philip Zimbardo „Efekt Lucyfera”, Warszawa 2008







2 komentarze:

  1. Zastanawiam się czy ja jestem takim 'rzygaczem". Nie, chyba nie. W głębi duszy kocham wszystkich ludzi, tylko czasem zdarza się tak, że mnie strasznie drażnią i wtedy na wierzch wychodzi ta brzydka gęba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopóki tę "gębę" potrafisz zmienić w uśmiech, chyba nie masz się czym martwić.
    Gorzej, gdyby Ci tak kiedyś zostało... ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń