Kochana Babciu!
Internet pozwala ukrywać się pod fałszywym imieniem,
a jednocześnie umożliwia zdobycie popularności. Czy potrzeba korzystania z obu
możliwości jednocześnie nie wydaje Ci się dziwna sama w sobie? Dla tych osób,
które najchętniej i najbardziej agresywnie atakują innych, nie ma w tym nic
nadzwyczajnego. Bardzo często wymyślają sobie różne pseudonimy, żeby od razu
było wiadomo, że naprawdę nazywają się inaczej. Wydaje mi się, że chociaż chcą
pozostać nierozpoznani, to jednak próbują przemycić coś o sobie: czym się
interesują, co kochają albo czego nienawidzą. Zwłaszcza nienawiść potrzebuje
maski, chociaż bywa na niej wymalowana.
Mama mówiła mi, że w Ameryce żyje pewien pan, który kilkadziesiąt
lat poświęcił na przyglądanie się ludzkim zachowaniom i zauważył, że zdrowym ludziom
z trudem przychodzi wyrządzenie krzywdy człowiekowi, dopóki nie zaczną o nim
myśleć jako o nie-człowieku i dopóki ich ofiara może spojrzeć im w oczy[1].
Tak naprawdę nie chcemy sami przed sobą uważać się za złych. Ale niektórym chyba potrzebna jest
taka straszna maska: żeby przestraszyć każdego, kogo podejrzewają, że chciałby
zrobić im krzywdę? Jak nieśmiały trzylatek, który udaje potworka, żeby sobie samemu dodać otuchy? Dlatego przedstawiają się np. jako Flintston i niech się wszyscy boją jaskiniowca? Niech przekręcony w
nicku kamień kojarzy się z maszkaronem albo trollem (bo jak każde dziecko wie,
a po ekranizacji Hobbita również co
drugi dorosły, troll kamienieje w dziennym świetle)? A kiedy uznają to za
potrzebne, z zasłoniętą twarzą łatwiej będzie w kogoś rzucić kamieniem? Tylko
za co?
Bardzo często, zanim ktoś wejdzie w rolę "rzygacza", chętnie
pomaga, kiedy ktoś szuka porady - zwyczajnie, bezinteresownie dzieli się swoją
wiedzą. Ba, nieraz jego wypowiedzi w poprawnym języku polskim, a bywa, że i w
innych, zdają się dobrze świadczyć o jego inteligencji. Staje w obronie wolności.
Złośliwości zdradzają nawet poczucie humoru. Do czasu, dopóki nie zostanie
podważony jego autorytet: wtedy Dr Jekyll zamienia się w Mr Hyde’a i brudny
potok słów zdradza gargulca…
Właśnie dlatego wydaje mi się, że ta złość wynika ze
smutku, a nie z głupoty. Tata opowiadał mi, że bardzo dużo osób pracuje w
zawodach, których nienawidzi. Do tego nieraz tysiące kilometrów od domu, bo
„nie było zapotrzebowania” na ich talent. Pewnie nigdy nie uczono ich, jak realizować
marzenia. Wręcz przeciwnie, zawsze ich krytykowano, nauczono wątpić w swoje
możliwości i szukać spisków przeciwko sobie? Dlatego każdą wiedzę, jaką
zdobędą, każdy światopogląd, z którym się zgadzają, traktują jako coś niezmiennego
i wymagającego obrony, jak oblegana przez zło świątynia? Od pokoleń wpajano im wstyd, a
czym bardziej wstydzą się tego, skąd są, tym bardziej „światową” deklarują
tożsamość? Próbują dowieść, że wiedzą lepiej, a wolność rozumieją wyłącznie jako
przyznanie im racji? Każde inne, nawet niekrzywdzące nikogo, spojrzenie na świat odbierają jako atak
na siebie, a obrona uświęca środki? Zmianę zdania, nawet pod wpływem najbardziej przekonujących argumentów, uznają za zdradę? Znika nagle ich poczucie
humoru i niepojęta pozostaje myśl, że w życiu możemy spotykać tylko
przyjaciół i nauczycieli?
I jak z kimś takim rozmawiać? W Internecie można
poskarżyć się administratorowi. Tata twierdzi, że "rzygaczy" trzeba wyrzucać od
razu, a nie bawić się jak Unia z Kremlem. Ale mama uważa, że to właśnie pozostawianie innym prawa do wyboru różni
Unię od Kremla. Chociaż zdarza się, że wyboru już nie ma i pozostaje tylko takie trudne słowo: "izolacja". Wtedy przegrywają wszyscy. W Internecie, na świecie i na wieki wieków. Amen.
Zastanawiam
się, czy sama nie dołączam się czasem do chóru maszkaronów? Ale jednak jest różnica między obroną własnego zdania, a bezinteresowną zjadliwością. Wyrażam opinie, kiedy nie podoba mi się czyjeś zachowanie, ale próbuję
zrozumieć i nikomu nie ubliżam. Uznaję prawo każdego do własnego zdania,
więc chyba jeszcze nie jest ze mną tak źle? A że czasem ktoś koniecznie chce
się czuć obrażony...
Wiadomo kto…
Wiadomo kto…
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Zastanawiam się czy ja jestem takim 'rzygaczem". Nie, chyba nie. W głębi duszy kocham wszystkich ludzi, tylko czasem zdarza się tak, że mnie strasznie drażnią i wtedy na wierzch wychodzi ta brzydka gęba.
OdpowiedzUsuńDopóki tę "gębę" potrafisz zmienić w uśmiech, chyba nie masz się czym martwić.
OdpowiedzUsuńGorzej, gdyby Ci tak kiedyś zostało... ;-)
Pozdrawiam.