Kochana Babciu!
Przyjadą
goście! Wielkanoc! Spieszą się wszyscy jak przebudzone wiosną mrówki – aż się
kurzy! Temperatura wzrasta nie tylko na termometrach za oknem, ale i na spoconych
od ciężkiej pracy czołach. Z nastaniem wiosny smok się chwilowo wyniósł, a mimo
to dym nie opada.
Przecież
trzeba się przygotować, żeby olśnić niewidzianych od miesięcy krewniaków! Stoły
suto zastawić, a mieszkania wypolerować i wypachnić. Już trzy tygodnie przed Świętami
we wszystkich marketach, między czekoladowymi zajączkami i kurczakami, czekały
na nas - specjalnie na tę okazję przygotowane - hurtowe ilości środków
czystości. Gazetki przekonywały, że ceny (chociaż wyższe niż poza promocją) są
wyjątkowo atrakcyjne (bo tańsze niż w grudniu). Prawdopodobnie, według marketowych
Prezesów, między Wigilią a Wielkim Tygodniem nikt nie sprzątał i najwyższy czas
to nadrobić. Ale tata mówi, że kiedy się pracuje w markecie, to można tak
myśleć, bo na nic nie ma się czasu. A już najmniej przed Świętami, dlatego
promocje zaczynają się wcześniej.
Zachęceni
reklamami konsumenci pozwalają się namówić i biorą się do roboty: idą w ruch
ścierki, szczotki i odkurzacze. Grzmią tłukące w dywany trzepaczki. Kurz unosi
się przez pootwierane na oścież okna i wokół trzepaków, aż ptactwo uchodzi w
pola! Zza odsuwanych mebli wyłaniają się dobrze zasuszone pierniczki –
wspomnienie Bożego Narodzenia. A że ostatnie Święta z weekendami ciągnęły się
przez dwa tygodnie, to wymienić trzeba niejedną zarabowaną sofę. W
harmonogramach wywozu śmieci przezorni urzędnicy dopisali nawet dodatkowe
terminy odbioru wielkich gabarytów!
Jadą
ciężarówki: z wędlinami i szynkami, z jajkami, ze słodyczami, z alkoholami, ze stołami,
krzesłami i sofami. Jadą osobówki z wyładowanymi po brzegi bagażnikami. Pędzą
śmieciary, bo nie nadążają z odbiorem opakowań! Dym unosi się z rur
wydechowych. A wokół myjni samochodowych unoszą się chmury wody, bo każdy
próbuje za pomocą najdroższego programu odmłodzić swój pojazd przed
Zmartwychwstaniem.
Za
zimno na grillowanie w ogródkach, więc jeszcze nie skwierczą przypalane karkówki,
za to zapach palonego owocowego drewna niesie się po okolicy, bo wędzarnie idą
pełną parą - przecież nie ma święconki bez wędzonki! Niedawno komuś się
wymsknęło, że wędzenie będzie zabronione, ale szybko zaprzeczył, bo groziło mu,
że niechcący wygra casting na rolę główną w wyjątkowo realistycznym Misterium
Męki Pańskiej!
Potem
kłęby pary idą w niebo z tysięcy domów, w których gotują się skarby kuchni
polskiej: żurki, barszczyki, ćwikły z chrzanem, szyneczki, schabiki, baby,
mazurki i czego jeszcze może dusza krewniaka złaknionego po Wielkim Poście
zapragnąć. Oczywiście, chodzi mi o taką dawną dietę, polegającą na „poszczeniu”, czyli ograniczeniu ilości
jedzenia, a nie o czytanie zbyt długich wpisów na portalach społecznościowych…
Jadą
goście! Od lotnisk: w Balicach, Pyrzowicach i Wrocławiu, gdzie ląduje samolot
za samolotem, żeby dostarczyć rodaków do Ojczyzny. Czym bliżej Wielkiej Niedzieli,
tym większa smuga spalin unosi się nad autostradami. Największe tłumy ciągną od
Bolesławca i od Zgorzelca, a dym wisi tylko nad pasem w kierunku Gliwic. Pędzą
wypolerowane limuzyny z czterema kołami na masce, na bagażniku i na osiach – ich
nazwę na polski tłumaczy się „Słuchaj!”.
- Słuchaj, widać Annaberg, zaraz będziemy u was! –
wołają do telefonów wychudzeni pasażerowie limuzyn.
- Co widać? A! Góra Świętej Anny! To już nastawiam
wodę! – odpowiada głos w słuchawce.
Dwa pasy jezdni przechodzą w trzy, silnik limuzyny
zwiększa obroty i zagłusza burczenie w brzuchu kierowcy, który dociska gaz, a w
lusterkach oślepia go zachodzące słońce. Co dziesięć kilometrów siedzi na
ogrodzeniu myszołów, patrzy na pędzące maszyny i nadziwić się nie może: za czym
można tak gonić?
Tymczasem
w domach oczekujących na gości już para gwiżdże w czajnikach, wypieki z
piekarników lądują na stołach, a butelki z barków udają się do zamrażarek.
Zamknięte na klucz po generalnym sprzątaniu pokoje gościnne można otworzyć, kiedy
wreszcie docierają goście. To dopiero radość! Uściskom i całusom nie ma końca!
Dopiero kiedy burczenie w brzuchach gości zagłusza powszechny zgiełk, wszyscy
zasiadają do uginających się pod ciężarem potraw stołów i Święta można uznać za
rozpoczęte. Kurz opada.
Nie
wiem dlaczego, ale zawsze po Twoim wyjeździe rodzice powtarzają, że gość jest
jak ryba i po trzech dniach zaczyna brzydko pachnieć . Ja tego po Tobie nie
zauważyłam, ale coś w tym musi być, bo kiedy po kilku dniach świętowania
krewniacy pakują się do powrotu, to znowu uściskom i całusom nie ma końca, a
jak tylko za zadowolonymi gośćmi zamkną się drzwi, gospodarze oddychają z ulgą
i padają wyczerpani takim „odpoczynkiem”.
I
znowu smuga dymu wisi nad autostradą, ale teraz w przeciwnym kierunku. Samoloty
startują jeden po drugim i zabierają z powrotem rodaków z Ojczyzny. I tylko
dłużej się rozpędzają na pasie startowym, bo jakoś im ciężej… Z tego samego
powodu limuzyny od Gliwic w stronę Bolesławca i Zgorzelca wolniej podjeżdżają
pod Górę Św. Anny. Koła trą o nadkola przy każdym podskoku, bo bagażniki wypełniają
pyszne polskie szynki i wędliny, nadwiślańskie pomidory, sery i chleby. Nie
wypada przecież wystawiać rozanielonych teraz podniebień krewniaków na szok
gwałtownego powrotu do bezsmakowych produktów krajów „wysokorozwiniętych”! Tak staje się zadość staropolskiej
gościnności! Brzuchy pasażerów limuzyn zdążyły zapomnieć, jak się burczy i
rozleniwionych nóg nic nie zmusza do dociskania gazu. Zwłaszcza że zużycie
paliwa i tak wzrośnie, skoro z kraju wyjeżdża po kilka kilogramów każdego
obywatela więcej, niż do niego przybyło. Gdyby tak zsumować wszystkich, to mogłoby
się okazać, że Polskę opuszcza masa o wyporności porównywalnej z
transatlantykiem „Batory”. To
największy wkład naszego kraju w rozwój europejskiej tkanki…
A
myszołowy na ogrodzeniu znowu patrzą ze stoickim spokojem na pędzące auta i czytają
z zadowolonych twarzy pasażerów, że warto było…
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Jak zawsze świetny wpis! Święta po polsku. Czas umyć kryształy dla jezuska ;)
OdpowiedzUsuńPomijam, oczywiście, cały aspekt duchowy.
OdpowiedzUsuńChcę wierzyć, że on przynajmniej bywa obecny pod spodem konsumpcyjno - wizerunkowej otoczki.
Tyle biegania między zakupami, wędzeniem i sprzątaniem, że nawet odpisać nie ma czasu ;-)
Pozdrawiam.