czwartek, 17 kwietnia 2014

52. PARA, KURZ I DYM

Kochana Babciu!
               
                Przyjadą goście! Wielkanoc! Spieszą się wszyscy jak przebudzone wiosną mrówki – aż się kurzy! Temperatura wzrasta nie tylko na termometrach za oknem, ale i na spoconych od ciężkiej pracy czołach. Z nastaniem wiosny smok się chwilowo wyniósł, a mimo to dym nie opada.
            Przecież trzeba się przygotować, żeby olśnić niewidzianych od miesięcy krewniaków! Stoły suto zastawić, a mieszkania wypolerować i wypachnić. Już trzy tygodnie przed Świętami we wszystkich marketach, między czekoladowymi zajączkami i kurczakami, czekały na nas - specjalnie na tę okazję przygotowane - hurtowe ilości środków czystości. Gazetki przekonywały, że ceny (chociaż wyższe niż poza promocją) są wyjątkowo atrakcyjne (bo tańsze niż w grudniu). Prawdopodobnie, według marketowych Prezesów, między Wigilią a Wielkim Tygodniem nikt nie sprzątał i najwyższy czas to nadrobić. Ale tata mówi, że kiedy się pracuje w markecie, to można tak myśleć, bo na nic nie ma się czasu. A już najmniej przed Świętami, dlatego promocje zaczynają się wcześniej.

                Zachęceni reklamami konsumenci pozwalają się namówić i biorą się do roboty: idą w ruch ścierki, szczotki i odkurzacze. Grzmią tłukące w dywany trzepaczki. Kurz unosi się przez pootwierane na oścież okna i wokół trzepaków, aż ptactwo uchodzi w pola! Zza odsuwanych mebli wyłaniają się dobrze zasuszone pierniczki – wspomnienie Bożego Narodzenia. A że ostatnie Święta z weekendami ciągnęły się przez dwa tygodnie, to wymienić trzeba niejedną zarabowaną sofę. W harmonogramach wywozu śmieci przezorni urzędnicy dopisali nawet dodatkowe terminy odbioru wielkich gabarytów!

                Jadą ciężarówki: z wędlinami i szynkami, z jajkami, ze słodyczami, z alkoholami, ze stołami, krzesłami i sofami. Jadą osobówki z wyładowanymi po brzegi bagażnikami. Pędzą śmieciary, bo nie nadążają z odbiorem opakowań! Dym unosi się z rur wydechowych. A wokół myjni samochodowych unoszą się chmury wody, bo każdy próbuje za pomocą najdroższego programu odmłodzić swój pojazd przed Zmartwychwstaniem.
                Za zimno na grillowanie w ogródkach, więc jeszcze nie skwierczą przypalane karkówki, za to zapach palonego owocowego drewna niesie się po okolicy, bo wędzarnie idą pełną parą - przecież nie ma święconki bez wędzonki! Niedawno komuś się wymsknęło, że wędzenie będzie zabronione, ale szybko zaprzeczył, bo groziło mu, że niechcący wygra casting na rolę główną w wyjątkowo realistycznym Misterium Męki Pańskiej!
                Potem kłęby pary idą w niebo z tysięcy domów, w których gotują się skarby kuchni polskiej: żurki, barszczyki, ćwikły z chrzanem, szyneczki, schabiki, baby, mazurki i czego jeszcze może dusza krewniaka złaknionego po Wielkim Poście zapragnąć. Oczywiście, chodzi mi o taką dawną dietę, polegającą na „poszczeniu”, czyli ograniczeniu ilości jedzenia, a nie o czytanie zbyt długich wpisów na portalach społecznościowych…

                Jadą goście! Od lotnisk: w Balicach, Pyrzowicach i Wrocławiu, gdzie ląduje samolot za samolotem, żeby dostarczyć rodaków do Ojczyzny. Czym bliżej Wielkiej Niedzieli, tym większa smuga spalin unosi się nad autostradami. Największe tłumy ciągną od Bolesławca i od Zgorzelca, a dym wisi tylko nad pasem w kierunku Gliwic. Pędzą wypolerowane limuzyny z czterema kołami na masce, na bagażniku i na osiach – ich nazwę na polski tłumaczy się „Słuchaj!”.
- Słuchaj, widać Annaberg, zaraz będziemy u was! – wołają do telefonów wychudzeni pasażerowie limuzyn.
- Co widać? A! Góra Świętej Anny! To już nastawiam wodę! – odpowiada głos w słuchawce.
Dwa pasy jezdni przechodzą w trzy, silnik limuzyny zwiększa obroty i zagłusza burczenie w brzuchu kierowcy, który dociska gaz, a w lusterkach oślepia go zachodzące słońce. Co dziesięć kilometrów siedzi na ogrodzeniu myszołów, patrzy na pędzące maszyny i nadziwić się nie może: za czym można tak gonić?
                Tymczasem w domach oczekujących na gości już para gwiżdże w czajnikach, wypieki z piekarników lądują na stołach, a butelki z barków udają się do zamrażarek. Zamknięte na klucz po generalnym sprzątaniu pokoje gościnne można otworzyć, kiedy wreszcie docierają goście. To dopiero radość! Uściskom i całusom nie ma końca! Dopiero kiedy burczenie w brzuchach gości zagłusza powszechny zgiełk, wszyscy zasiadają do uginających się pod ciężarem potraw stołów i Święta można uznać za rozpoczęte. Kurz opada.

                Nie wiem dlaczego, ale zawsze po Twoim wyjeździe rodzice powtarzają, że gość jest jak ryba i po trzech dniach zaczyna brzydko pachnieć . Ja tego po Tobie nie zauważyłam, ale coś w tym musi być, bo kiedy po kilku dniach świętowania krewniacy pakują się do powrotu, to znowu uściskom i całusom nie ma końca, a jak tylko za zadowolonymi gośćmi zamkną się drzwi, gospodarze oddychają z ulgą i padają wyczerpani takim „odpoczynkiem”.
                I znowu smuga dymu wisi nad autostradą, ale teraz w przeciwnym kierunku. Samoloty startują jeden po drugim i zabierają z powrotem rodaków z Ojczyzny. I tylko dłużej się rozpędzają na pasie startowym, bo jakoś im ciężej… Z tego samego powodu limuzyny od Gliwic w stronę Bolesławca i Zgorzelca wolniej podjeżdżają pod Górę Św. Anny. Koła trą o nadkola przy każdym podskoku, bo bagażniki wypełniają pyszne polskie szynki i wędliny, nadwiślańskie pomidory, sery i chleby. Nie wypada przecież wystawiać rozanielonych teraz podniebień krewniaków na szok gwałtownego powrotu do bezsmakowych produktów krajów „wysokorozwiniętych”! Tak staje się zadość staropolskiej gościnności! Brzuchy pasażerów limuzyn zdążyły zapomnieć, jak się burczy i rozleniwionych nóg nic nie zmusza do dociskania gazu. Zwłaszcza że zużycie paliwa i tak wzrośnie, skoro z kraju wyjeżdża po kilka kilogramów każdego obywatela więcej, niż do niego przybyło. Gdyby tak zsumować wszystkich, to mogłoby się okazać, że Polskę opuszcza masa o wyporności porównywalnej z transatlantykiem „Batory”. To największy wkład naszego kraju w rozwój europejskiej tkanki…
                A myszołowy na ogrodzeniu znowu patrzą ze stoickim spokojem na pędzące auta i czytają z zadowolonych twarzy pasażerów, że warto było…

Całuję Cię mocno!


Twoja J.





2 komentarze:

  1. Jak zawsze świetny wpis! Święta po polsku. Czas umyć kryształy dla jezuska ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomijam, oczywiście, cały aspekt duchowy.
    Chcę wierzyć, że on przynajmniej bywa obecny pod spodem konsumpcyjno - wizerunkowej otoczki.
    Tyle biegania między zakupami, wędzeniem i sprzątaniem, że nawet odpisać nie ma czasu ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń