wtorek, 8 lipca 2014

71. DYSKONTOWA SZKOŁA PRZETRWANIA

Kochana Babciu!
               
                Wiesz co to jest „dyskont”? To jest taki sklep, który w nazwie ma „spożywczy”, ale można tam kupić różne rzeczy, na przykład odzież albo narzędzia. O każdej porze roku coś innego. Czasami nawet tanio. Nie wiem, czy Ty z takich sklepów korzystasz, bo niektórzy uważają, że bywanie tam świadczy o nieznajomości dobrych manier. Dlatego pod dyskontami na naszym osiedlu parkują samochody (na pewno nie dyskontowe) z rejestracjami głównie z innych miast, chociaż tam są takie same sklepy. Za to pewnie niejeden nasz sąsiad jeździ na zakupy do takich samych sklepów w innych miejscowościach albo dzielnicach. Ale my się tym nie przejmujemy i robimy zakupy w marketach niedaleko domu.

                Najważniejszym źródłem wiedzy o dyskoncie jest gazetka, którą co tydzień można znaleźć w paczce makulatury zapychającej skrzynkę pocztową. Z tej gazetki można się dowiedzieć, na przykład, że w nadchodzącym tygodniu w pobliskim sklepie będzie tydzień odzieży damskiej. Chociaż nikt się nie przyznaje do czytania tych gazetek, tylko każdy psioczy, że ich tak dużo podrzucają, to w dniu rozpoczęcia promocji pod drzwiami sklepu, z twarzami przyklejonymi do szyby, jak stado rybek glonojadów, czeka już grupa chętnych do skorzystania z oferty. A później, przy koszach z towarem odbywają się sceny, przy których kozacki podział łupów w obozie pospolitego ruszenia w „Ogniem i mieczem” to „Teletubisie”...
                Czasami mama też znajduje coś dla siebie w gazetce, a że rano, kiedy otwiera się dyskont, akurat jest w pracy, zlecenie na zakupy dostaje tata. Tata trochę boi się przepychanek z zaprawionymi w bojach łowczyniami promocji i ma swoje, pacyfistyczne metody. Ostatnio poszłam z nim i mogę Ci jeden sposób zdradzić. Ty też możesz go wykorzystać, jeśli poprosisz o pomoc dziadka, tylko nie mów nikomu więcej… 
Wyglądało to tak…


                Poranne słońce oświetla parking marketu, przez który kroczymy z tatą. Przeciwsłoneczne okulary (z promocji) nadają nam takiej powagi, aż drzwi rozsuwają się szybciej niż przed innymi. Widziałaś „Leona zawodowca”? Jeśli tak, to łatwiej Ci wyobrazić sobie, jak wyglądamy. Bierzemy kurs na tę część sklepu, gdzie trwają łowy. Słychać i widać z daleka, bo fruwa towar i opakowania, a klientki ściśnięte, że szpilki między nimi nie przepchniesz, łokieć w łokieć, pierś w pierś, w pocie czoła wyszukują okazji w swoich rozmiarach. Nieliczni mężowie czają się po kątach między narzędziami, artykułami na grill, a wyrobami alkoholowymi. Tata, jedyny pan w promieniu kilku metrów, staje za plecami zaaferowanych klientek, przykłada do ucha telefon i, nie ściszając głosu, zaczyna mówić:
- Halo! Kochanie? Jestem właśnie w sklepie. Bardzo ci zależy na tych spodniach? Ale przecież mnie uduszą w tym ścisku! Naprawdę! Mówię ci, ostatni raz taki tłum widziałem, jak z rodzicami za papierem toaletowym staliśmy gdzieś w osiemdziesiątym siódmym! Chyba widzę tu nawet te same twarze. Rozumiesz: przyzwyczajenie jest drugą naturą. – ruchy klientek stają się trochę spokojniejsze. Udaje nam się dopchnąć do jednego z koszyków.
- No, spróbuję, spróbuję… Ale ciężko będzie. Boże, co tu się działo? Wszystko przekopane, rozwalone, jak tu cokolwiek znaleźć? Co za stado bydła tędy przeszło? Kochanie, ty też zostawiasz po sobie taki bałagan, kiedy jesteś na zakupach? Nie? Akurat… – promocyjna gorączka wokół słabnie, gesty nielicznych pozostałych przy koszach klientek stają się coraz bardziej dostojne. Już udaje nam się swobodnie przemieszczać między koszami.
- Chyba mam to, co chciałaś… Nie! za duża! Ta też. I ta też. Wszystkie za duże! Mówisz, że oni tutaj stawiają na duże rozmiary? Ale żeby od razu na hipopotamy? – nagle wszystkie kosze z odzieżą pozostają do naszej wyłącznej dyspozycji! Wszystkie rozpalone zakupowym szałem damy tracą zainteresowanie najmodniejszą w tym sezonie odzieżą w rewelacyjnych cenach i znikają w alejkach z artykułami spożywczymi, a my pozostajemy na pobojowisku całkiem sami. Tata chowa telefon, znajduje odpowiedni rozmiar i, jak na zawodowców przystało, dziarskim krokiem udajemy się ze zdobyczą w stronę kasy. Zadanie wykonane!
                Zanim znikniemy za zakrętem, rzucam jeszcze okiem na kosze z promocją: walka zaczyna się od nowa…

Całuję Cię mocno!


Twoja J.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz