Nigdy nie byłem w Leeds, nie znam
Beeston, ale to bez znaczenia. Nie mam pojęcia, kim Pani jesteś. Nie wiem, kto
tak naprawdę ukrywa się pod spożywczym pseudonimem, który w Polsce oznaczałby
zupełnie coś innego, niż zdaje się znaczyć w Anglii. A może wręcz przeciwnie, może
jego sens jest dużo bardziej uniwersalny, niż uśmiech wywołany
środkowoeuropejskim akcentem w anglosaskiej wieży Babel?... Ta wiedza nie jest
mi jednak potrzebna, kiedy po lekturze kolejnego Twojego wpisu przez kilka
minut próbuję dojść do siebie. Bo Twój blog jest jak jazda styropianem po
szybie butiku w galerii handlowej. Nie tylko na tle tzw. „blogosfery”
zdominowanej przez twórczość skupioną na promowaniu własnej osoby oraz
producentów odzieży i kosmetyków.
Żadnych
grafik – tylko słowa układające się w świat całkowicie inny od obrazkowej
cywilizacji manekinów. Przykrywany dywanem poprawności politycznej brud spod pazurów złotego lwa. Drobny druk na bilecie do ziemi obiecanej ludów zamieszkałych po „gorszej”
stronie Łaby. Ciemne zakamarki raju utraconego, ziemia wyrzucona poza kręgi i
sfery Boskiej komedii. Kraina obezwładniających
mgieł. Ziemia jałowa dla „lepszych czasów”. Matrix
wersja demo. Ogród rozkoszy ziemskich „live”. Nieśmiertelna rzeczywistość Hugo,
Dickensa i Zoli razem wziętych wrzucona w czasay po Wojnie
polsko – ruskiej. Świat ciężarnych nastolatek, martwych noworodków,
toksycznych opiekunów i wychowawców. Ale i groteskowo nadętych belfrów, pułapek
językowych angielskiego jako obcego i fizjologicznych sabotażystów majestatu
szkolnictwa Zjednoczonego Królestwa. A pomiędzy nimi zszokowana, niekiedy ledwo
powstrzymująca się od śmiechu, a czasem przerażona i próbująca ratować własne
zdrowie psychiczne humorem czarniejszym od sadzy - Pani Kebab…
Pojawienie
się każdego Twojego nowego wpisu wciąga do świata, gdzie można udać się na spacer szkolnym korytarzem, nawet za
cenę w ryj oberwania. Żeby zajrzeć do kibli, obczaić po klasach, na
stołówie poczuć smak breji bez soli. Spotkać się ze Spondżbobem, Nemezis i z Vaneską. Z perspektywy bezpiecznego
fotela przed monitorem… Można by się zastanawiać, czy bardziej perwersyjna jest
fascynacja tym, co piszesz, czy samo opisywanie świata, który wydaje się pogodzony
z flegmatycznie dokonującą się destrukcją pokolenia za pokoleniem. Ale
wystarczy lektura jednego tekstu, żeby zrozumieć, że jest w tym o wiele więcej.
Bo
nie chodzi tylko o soczysty, żywy, szczery i pozbawiony patosu język. Ani o
brak filozoficznych wywodów, wymądrzania się i moralizowania. Nawet nie o
prosty i trafny dowcip, dystans do siebie i świata większy niż odległość z
Szombierek do Beestonu, ani o rozpaczliwą, choć syzyfową „pracę u podstaw”.
Tajemnica
tkwi w tym, że You keeee, Pani Kebab…
I
chwała Ci za to, bo - jak wynika z tego, co piszesz - wcale nie trzeba
wbudowanych w oczy żaluzji, żeby nie widzieć tego, czego się widzieć nie chce.
A to, że You care, bije z każdego
tekstu z osobna i składa się w jeden jasny przekaz w całości. I nie chodzi
tylko o Deborę, o walkę ze Smokiem strzegącym kuponów na obiady dla uczniów, o Jake’a
Podżegacza i różne drobne, mimochodem wspomniane przejawy troski okazanej tym
dzieciakom. Z każdego zdania, każdej puenty, nawet z każdej złośliwości bije
zwykła, elementarna i szczera niezgoda na zastaną rzeczywistość. Tak po ludzku,
choć to akurat nie zawsze wydaje się oczywiste. Poczucie grozy na widok
zadufanego świata, który ma się za dużo bardziej cywilizowany, niż jest w
rzeczywistości. I nawet wtedy, kiedy po prostu nie dajesz rady i próbujesz odciąć się od tego, czego nie
jesteś w stanie zmienić - You care.
Wierzę,
że słowo ma wielką moc. A słowo pisane, czyli utrwalone, jeszcze większą.
Dlatego nie wszystko zasługuje na zapisanie. Pamiętam czasy, kiedy o blogach
nikomu się nawet nie śniło, a książka była najlepszą
formą utrwalenia treści, które na to zasługują. Dla mnie wciąż tym jest i z czasem
tylko utwierdzam się w swoim przekonaniu. Istnieją jednak blogi warte druku - na przykład Twój. Obserwacje
nauczycielki z Polski w angielskiej szkole, zwłaszcza w takiej formie, będą dużo cenniejsze dla świata, niż to, co polska sprzątaczka może znaleźć pod
niemieckim łóżkiem.
Może
kiedyś będzie wypadało znać albo przynajmniej mieć w biblioteczce historie Pani
Kebab, a Twoja stopa nie postanie już na mokrych i oślizłych chodnikach Leeds,
chyba że dla wyrafinowanej przyjemności. I nawet jeżeli zniknięcie „silnych”
nauczycieli, czy przepoczwarzenie Smoka w Dobrą Wróżkę byłoby zbyt dużym
szczęściem, to może znajdą się wtedy tacy, którym poświęcone zostanie więcej
uwagi i otworzą się dla nich nowe możliwości właśnie dzięki temu, że Pani Kebab nie
spuszczała żaluzji na oczy tam, gdzie robili to inni. Trudno o coś cenniejszego. Dlatego puszczam w
świat ten list.
Powodzenia,
Pani Kebab!
Czytelnik
Przepiekna recenzja. Odebrales mi wiekszosc mozliwych pochwal, jakimi moglbym autorke, ktora mam ogromne szczescie znac osobiscie, obdarzyc. I chwala Ci za to, bo na wszystkie te i jeszcze wiecej ona zasluguje. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i gratuluję znajomości!
UsuńCieszę się, że nie była to tylko moja opinia i nie mogę się doczekać września i opowiadań Pani Kebab w wersji drukowanej :)