czwartek, 15 października 2015

124. PANI KEBAB


              Szanowna Pani Kebab,

                Nigdy nie byłem w Leeds, nie znam Beeston, ale to bez znaczenia. Nie mam pojęcia, kim Pani jesteś. Nie wiem, kto tak naprawdę ukrywa się pod spożywczym pseudonimem, który w Polsce oznaczałby zupełnie coś innego, niż zdaje się znaczyć w Anglii. A może wręcz przeciwnie, może jego sens jest dużo bardziej uniwersalny, niż uśmiech wywołany środkowoeuropejskim akcentem w anglosaskiej wieży Babel?... Ta wiedza nie jest mi jednak potrzebna, kiedy po lekturze kolejnego Twojego wpisu przez kilka minut próbuję dojść do siebie. Bo Twój blog jest jak jazda styropianem po szybie butiku w galerii handlowej. Nie tylko na tle tzw. „blogosfery” zdominowanej przez twórczość skupioną na promowaniu własnej osoby oraz producentów odzieży i kosmetyków.
               
                Żadnych grafik – tylko słowa układające się w świat całkowicie inny od obrazkowej cywilizacji manekinów. Przykrywany dywanem poprawności politycznej brud spod pazurów złotego lwa. Drobny druk na bilecie do ziemi obiecanej ludów zamieszkałych po „gorszej” stronie Łaby. Ciemne zakamarki raju utraconego, ziemia wyrzucona poza kręgi i sfery Boskiej komedii. Kraina obezwładniających mgieł. Ziemia jałowa dla „lepszych czasów”. Matrix wersja demo. Ogród rozkoszy ziemskich „live”. Nieśmiertelna rzeczywistość Hugo, Dickensa i Zoli razem wziętych wrzucona w czasay po Wojnie polsko – ruskiej. Świat ciężarnych nastolatek, martwych noworodków, toksycznych opiekunów i wychowawców. Ale i groteskowo nadętych belfrów, pułapek językowych angielskiego jako obcego i fizjologicznych sabotażystów majestatu szkolnictwa Zjednoczonego Królestwa. A pomiędzy nimi zszokowana, niekiedy ledwo powstrzymująca się od śmiechu, a czasem przerażona i próbująca ratować własne zdrowie psychiczne humorem czarniejszym od sadzy - Pani Kebab


                Pojawienie się każdego Twojego nowego wpisu wciąga do świata, gdzie można udać się na spacer szkolnym korytarzem, nawet za cenę w ryj oberwania. Żeby zajrzeć do kibli, obczaić po klasach, na stołówie poczuć smak breji bez soli. Spotkać się ze Spondżbobem, Nemezis i z Vaneską. Z perspektywy bezpiecznego fotela przed monitorem… Można by się zastanawiać, czy bardziej perwersyjna jest fascynacja tym, co piszesz, czy samo opisywanie świata, który wydaje się pogodzony z flegmatycznie dokonującą się destrukcją pokolenia za pokoleniem. Ale wystarczy lektura jednego tekstu, żeby zrozumieć, że jest w tym o wiele więcej.

                Bo nie chodzi tylko o soczysty, żywy, szczery i pozbawiony patosu język. Ani o brak filozoficznych wywodów, wymądrzania się i moralizowania. Nawet nie o prosty i trafny dowcip, dystans do siebie i świata większy niż odległość z Szombierek do Beestonu, ani o rozpaczliwą, choć syzyfową „pracę u podstaw”. 
                Tajemnica tkwi w tym, że You keeee, Pani Kebab
                 
                I chwała Ci za to, bo - jak wynika z tego, co piszesz - wcale nie trzeba wbudowanych w oczy żaluzji, żeby nie widzieć tego, czego się widzieć nie chce. A to, że You care, bije z każdego tekstu z osobna i składa się w jeden jasny przekaz w całości. I nie chodzi tylko o Deborę, o walkę ze Smokiem strzegącym kuponów na obiady dla uczniów, o Jake’a Podżegacza i różne drobne, mimochodem wspomniane przejawy troski okazanej tym dzieciakom. Z każdego zdania, każdej puenty, nawet z każdej złośliwości bije zwykła, elementarna i szczera niezgoda na zastaną rzeczywistość. Tak po ludzku, choć to akurat nie zawsze wydaje się oczywiste. Poczucie grozy na widok zadufanego świata, który ma się za dużo bardziej cywilizowany, niż jest w rzeczywistości. I nawet wtedy, kiedy po prostu nie dajesz rady i próbujesz odciąć się od tego, czego nie jesteś w stanie zmienić - You care.
               
                Wierzę, że słowo ma wielką moc. A słowo pisane, czyli utrwalone, jeszcze większą. Dlatego nie wszystko zasługuje na zapisanie. Pamiętam czasy, kiedy o blogach nikomu się nawet nie śniło, a książka była najlepszą formą utrwalenia treści, które na to zasługują. Dla mnie wciąż tym jest i z czasem tylko utwierdzam się w swoim przekonaniu. Istnieją jednak blogi warte druku - na przykład Twój. Obserwacje nauczycielki z Polski w angielskiej szkole, zwłaszcza w takiej formie, będą dużo cenniejsze dla świata, niż to, co polska sprzątaczka może znaleźć pod niemieckim łóżkiem.

                Może kiedyś będzie wypadało znać albo przynajmniej mieć w biblioteczce historie Pani Kebab, a Twoja stopa nie postanie już na mokrych i oślizłych chodnikach Leeds, chyba że dla wyrafinowanej przyjemności. I nawet jeżeli zniknięcie „silnych” nauczycieli, czy przepoczwarzenie Smoka w Dobrą Wróżkę byłoby zbyt dużym szczęściem, to może znajdą się wtedy tacy, którym poświęcone zostanie więcej uwagi i otworzą się dla nich nowe możliwości właśnie dzięki temu, że Pani Kebab nie spuszczała żaluzji na oczy tam, gdzie robili to inni. Trudno o coś cenniejszego. Dlatego puszczam w świat ten list.
               
                Powodzenia, Pani Kebab!

                Czytelnik





2 komentarze:

  1. Przepiekna recenzja. Odebrales mi wiekszosc mozliwych pochwal, jakimi moglbym autorke, ktora mam ogromne szczescie znac osobiscie, obdarzyc. I chwala Ci za to, bo na wszystkie te i jeszcze wiecej ona zasluguje. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i gratuluję znajomości!
      Cieszę się, że nie była to tylko moja opinia i nie mogę się doczekać września i opowiadań Pani Kebab w wersji drukowanej :)

      Usuń