Pakuj
się i przyjeżdżaj – robimy halloween! Ubranie weź czarne, jakąś wdowią woalkę
(niech dziadek nie bierze tego do siebie), czarną kredkę i siną szminkę. Sadzy
u nas pod dostatkiem, to się wysmarujemy i pójdziemy w pROWincję! Wiem, że święto trochę głupie i nie nasze, tylko przyszywane jak głowa Frankensteina, a nam bliżej do dziadów. Ale to nic, przeniesiemy
je na grunt lokalny i dostosujemy do wymagań środowiskowych. Dziadowskich.
Bo
środowisko nam sprzyja! Gdyby zgodnie z halloweenową tradycją zrobić psikusa i
zmienić dwie literki, a jedną wyrzucić, to powstanie nam „hell oven” –
piekielny piec. A koniec października to u nas prawdziwe święto kopcącego pieca i zbiorowego wędzenia się żywcem.
Jeżeli
tylko pogoda będzie nam sprzyjać – nie będzie wiatru, a sine chmury zakrywać
będą niebo albo (jeszcze lepiej) zacznie podnosić się mgła - wyjdziemy po
zmierzchu i gromadką pójdziemy od domu do domu. Albo od komina do komina – bo
kiedy niebo robi się czarne, różne cuda trafiają do pieców, sądząc po zapachach
unoszących się w powietrzu. Będziemy pukać do każdego domu, z którego komina
wypełza ciemny, gryzący dym i będziemy wołać: „maseczka albo masakra!” i
każdemu, kto nie da nam masek przeciwpyłowych, zrobimy psikusa!
Poprzebieramy
się też stosownie do atmosfery. Ja będę Kopciuszkiem. W wybrudzonych ubraniach
i twarzą wysmarowaną sadzą pójdę z wiaderkiem popiołu i będę dmuchać nim
zaskoczonym właścicielom w twarz. I mam na tę okazję ułożony taki wierszyk:
Kiedy
cugu brak w kominie,
Nie
rozpalaj na benzynie!
Koleżanka
będzie Atakiem Serca i blada jak śmierć będzie na zawołanie mdleć, padając u
stóp palaczy. Kolega ma być Rakiem Płuc: z wymalowanymi na piersiach
fragmentami płuc, fioletową buzią i oczami wychodzącymi na wierzch będzie
próbował uwiesić się na ręce posiadacza kopcącego komina i rzężąc, charcząc i
kaszląc będzie mówił:
Jeszcze
inna koleżanka przebierze się za Smród – założy ubranie przesiąknięte dymem
(wystarczy dzień wcześniej wywiesić na noc na balkonie), a w specjalnie
przygotowanym kadzidełku będzie podpalała sierść wyczesanego wcześniej psa i
będzie machała nim w przedpokoju każdego odwiedzonego domu. Jej wierszyk będzie
brzmiał tak:
Śmierdzi
odzież, cuchnie pranie,
Wszystko
przez ciebie, gałganie!
Z drugim kolegą jesteśmy umówieni, że
przebierze się za Quasimodo: w wykrzywionej masce i z garbem będzie patrzył w
oczy odwiedzonego jak upiór z horroru i mówił będzie tak:
Miałem
się urodzić zdrowy,
Ale
luft tu jest morowy…
A
trzeci kolega, którego tata pracuje w straży miejskiej, weźmie służbową czapkę
taty, bloczek z mandatami i aparat fotograficzny. Będzie robił zdjęcia i
wypisywał druczki. I będzie mówił każdemu:
To
dopiero będzie psikus! Zwłaszcza jak dostaną później prawdziwe wezwania do
pracy taty kolegi!
Gdybyś
poszła z nami, jako największa z nas byłabyś samym Smogiem. W czarnej
pelerynie, z bladą twarzą i w meloniku, bo nasz Smog jest londyński. Mogłabyś
nawet palić fajkę z tanim, śmierdzącym tytoniem. Pojawiałabyś się znienacka na
końcu i przeraźliwie śmiałabyś się na cały głos. Wiesz, tak żeby skóra cierpła.
I mogłabyś mówić:
Albo:
A
na koniec wszyscy zaśpiewamy chórem:
Papież
też ma zdanie jasne:
Kto
o środowisko własne
Nie
dba, tylko je rujnuje,
Ten
nie świętym jest, lecz… kuje
Sobie
w piekle piec ognisty
-
na ziemskiego wzór wieczysty.
Tak
to sobie wymyśliliśmy. To by dopiero był hallowen na miarę naszych
pROWincjonalnych dziadów, prawda, Babciu?
Jeżeli
jednak nie przyłączysz się do nas, opowiedz innym, co chcemy zrobić. Być może
gdzie indziej też jakaś grupa dzieciaków ma podobny pomysł na halloween. Kto
chciałby zostać nawiedzony przez taką zgraję?
Całuję
Cię mocno!
Twoja
J.
Podobne:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz