Jak
minęła Wam droga powrotna do domu? Mam nadzieję, że Babci poprawił się humor i
że już się nie gniewa na nasze kotki za to, że zbiły wazon, który kupiła nam z
okazji wprowadzenia do nowego domu. Gdyby jednak było jej jeszcze przykro, możesz
jej powiedzieć, że to nic nie szkodzi, bo kiedy pojechaliście, mama powiedziała,
że nawet dobrze się stało, bo dawno takiego badziewia jak ten wazon nie
widziała.
Jak
się Babci poprawi humor, to może wtedy pozwoli Ci oglądać zawody sportowe w
telewizji. Musiałby się jednak bardzo poprawić, żebyś mógł oglądać na żywo
olimpiadę, bo tam zawody zaczynają się wtedy, kiedy nam każą iść spać. Następna
olimpiada ma być w Tokio. Wtedy z kolei musielibyśmy wcześniej wstawać. Też nie
będzie łatwo. Ale jak już będę duży, to będę oglądał zawody, kiedy będę chciał!
Dopóki mi się nie znudzi, tak jak Tobie. Bo przecież musiało Ci się kiedyś znudzić,
skoro ożeniłeś się z Babcią?
A
ja w związku z olimpiadą chciałem Ci, Dziadku, powiedzieć, że zastanawiałem
się, czy nie zostać jakimś olimpijczykiem. Żeby być sławnym i zarabiać mnóstwo
pieniędzy. Tylko jeszcze nie wybrałem dla siebie takiej dyscypliny, żeby się za
bardzo nie przemęczać.
Oczywiście,
bez mniej lub bardziej męczących treningów i tak się nie obędzie. Ale jest, Dziadku, jeszcze jeden problem.
Czym dłużej przyglądam się olimpiadzie, tym bardziej coś mi się zdaje, że taki
sportowiec potrzebuje jednak wsparcia jakiegoś działacza sportowego. Rozumiesz,
Dziadku? Takiego, co zna się z innymi działaczami, z którymi razem siadają do stolików i wywołują ducha
sportu (nie mylić ze spirytem).
Ja
wiem, że całe tzw. „piękno sportu” objawia się najczęściej wtedy, kiedy rywal
powszechnie uznany za słabszego wygrywa z faworytem. Kiedy np. tenisista
ćwiczący po „stodołach” pokonuje zawodnika, którego każdy ruch został po tysiąc
razy przeanalizowany przez sztab ekspertów albo kiedy strażak-panczenista
trenujący na ledwo zamarzniętych stawach wygrywa z drużyną zawodowców, którymi
opiekuje się serwis dysponujący nowoczesnymi halami i budżetem, jakim nie
pogardziłoby niejedno polskie województwo. Albo kiedy młody dekarz z małego
miasteczka ni stąd, ni z owąd zaczyna bić rekordy w skokach narciarskich, bijąc
na głowę mistrzów hodowanych przez lata w alpejskich ośrodkach treningowych.
Ale
obaj wiemy, Dziadku, że to są pojedyncze przypadki. Fenomeny, które wymykają
się planom układanym przez działaczy przy stolikach. Może to właśnie ta ich
wyjątkowość sprawia, że są takie ciekawe? Na pewno świetnie czyta się później
historie takich zwycięzców i ogląda filmy, w których bokser biegający przez
zaspy z drewnem i wiadrami wody po pustkowiach okazuje się lepiej wytrenowany,
niż jego rywal z profesjonalnej siłowni z klimatyzacją. Tata mówi, że w
rzeczywistości większość mistrzowskich tytułów to jednak wynik nie tylko
ciężkiej pracy i wytrwałości zawodników, ale też wykorzystania dyscyplin nie
sportowych, a naukowych: biologii, fizyki, chemii…
A
nie byłoby pewnie tego całego zaplecza bez działaczy, którzy nad tym wszystkim
panują, bo przecież sportowcy mają co innego do roboty. A ktoś musi np. umówić
szczegóły rozegrania zawodów. Ktoś musi zorganizować trenerów, sponsorów,
naukowców, lekarzy i całą masę innych opiekunów, którzy będą pracować na to,
żeby ktoś mógł pobić jakiś rekord albo zdobyć medal. Żeby nieprzewidywalność ograniczyć do zera.
A przy okazji ktoś musi pilnować, żeby przestać, zanim się wyda, łykać rzeczy, których łykać nie wypada.
A przy okazji ktoś musi pilnować, żeby przestać, zanim się wyda, łykać rzeczy, których łykać nie wypada.
Istnieje
podobieństwo słowa „sport” do słowa „Sparta”, czyli takiego starożytnego miasta,
w którym w bardzo surowych warunkach trenowano od dzieciństwa wojowników –
m.in. za pomocą sportu. Podobno raz zaproszono ich na olimpiadę i pozbierali
prawie wszystkie nagrody. Więcej już ich nie zapraszano. Podobieństwo słów jest
jednak zupełnie przypadkowe, a różnicę między Spartanami, a sportowcami
najłatwiej zrozumieć, kiedy ci drudzy narzekają na „spartańskie warunki” w
hotelach.
Sportowcom
często dziś bliżej do aktorów niż wojowników. Tata mówi, że to jest ich praca:
często całe swoje dotychczasowe życia poświęcili na przygotowanie swoich ciał
do tego, żeby rywalizować z innymi w przedstawieniach na wielkich stadionach. Dlatego
w niektórych dyscyplinach faworyci szybko odpadają z olimpiady, bo boją się,
żeby za bardzo nie pobrudzić sobie bielutkich strojów przed turniejami, gdzie
zamiast medali wręcza się czeki. Bo to już nie jest nieporadna, choć radosna gra
chłopaków z dzielnicy na szkolnym boisku, dla samej radości grania. Tu chodzi
już o coś zupełnie innego.
* * * * *
Dlatego,
Dziadku, pomyślałem sobie, czy może Ty byś nie chciał zostać jakimś działaczem
sportowym? Bo jeżeli miałoby się okazać, że nie jestem jakoś genetycznie
stworzony do żadnej dyscypliny tak, żeby z góry było wiadomo, że będę zgarniał
większość medali - a w tym kierunku zdaje się to wszystko iść - jednak trzeba będzie genetyce pomóc…
Tata
mówi, że jak byś teraz zakręcił się w jakimś towarzystwie sportowym, a dbałbyś
przy tym o wątrobę, to akurat kiedy będę dorosły, mógłbyś już dorobić się
jakiegoś stanowiska ułatwiającego wnukowi karierę. Poza tym, spójrz na średnią
wieku prezesów międzynarodowych organizacji sportowych – działacze najwyraźniej
żyją dłużej…
Pogadaj
z Babcią…
Uściski!
Twój K.
PS:
Po olimpiadzie będzie jeszcze paraolimpiada. Tam chyba obecność „ducha sportu”
jest bardziej wyczuwalna, bo tym sportowcom nie wystarczy nauka ani nawet stos
pieniędzy, żeby pokonać własne ograniczenia. Im trzeba o wiele więcej. Ale
o ich sukcesach nie będą trąbić na pierwszych stronach gazet i portali…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz