wtorek, 28 lutego 2017

176. DOWCIPNISIE

                Kochana Babciu!

                Pytałam Cię już, czy masz poczucie humoru? Bo tata upiera się, że większe od Ciebie ma skrzynka z narzędziami. A podobno mądrzy ludzie poczucie humoru mają… Musieli je też mieć dawni mieszkańcy naszego miasta, którzy nadawali nazwy dzielnicom. Nie chodzi, oczywiście, o te wszystkie „-ice”, czy „-yce”, których pełno w całej Polsce. Nasi przodkowie chcieli być bardziej światowi i można by pomyśleć, że nazwy niektórym dzielnicom nadawali z atlasem geograficznym z IV klasy w ręku, żeby nie to, że każda z dzielnic wydaje się zupełnym przeciwieństwem pierwowzoru. Czyli głupi nie byli i co nieco o innych krajach wiedzieli.

                Taką nazwę jak  "Manhattan" można spotkać chyba w każdym mieście, gdzie stoją bloki, które kilkadziesiąt lat temu wydawały się nowoczesne – jest więc i u nas. Oczywiście luksusy mieszkań na naszych „manhatanach” mają się do nowojorskich jak miejscowa agencja bankowa na parterze bloku do Wall Street. Nie tylko światowa, ale i miejscowa finansjera zdaje się też omijać tę część miasta – może dlatego, że nie jest wyspą?
                Bardziej pomysłowy był ktoś, kto innej dzielnicy nadał nazwę „Pekin”. Trudno dziś powiedzieć, czy robotnicze osiedle sprzed 60 lat kojarzyło się komuś z wielkomiejskością, czy z końcem świata, skoro pożyczył tak egzotyczną nazwę. Bo chyba raczej nie zamieszkiwali jej skośnoocy przybysze ze wschodniej Azji… Jedyne, co dziś łączy tę dzielnicę (ale nie tylko tę) ze stolicą Chin, to porównywalny smog.
                Z wielkich stolic mamy jeszcze "Paryż". Czy mieszkańcy tej dzielnicy wyróżniają się dobrym gustem i elegancją, nie mnie oceniać, ale Wieży Eiffla nie mają. Są, i owszem, jakieś pola, ale też na pewno nie Elizejskie. A triumfalne może i da się usłyszeć czasem okrzyki, łuki chyba jednak łatwiej znaleźć takie z leszczyny, nie murowane.
                W okresie przedwojennym powstało u nas kilka małych osiedli domków dla pracowników kolei (wyobrażasz sobie, Babciu – kolej to kiedyś musiało być naprawdę coś!), którym dowcipni mieszkańcy miasta nadali egzotyczne nazwy dalekich krajów. Jest  na przykład, choć mało kto o tym wie, "Kanada". Nie wiadomo dlaczego akurat "Kanada" – może płynąca w pobliżu i lubiąca wylewać w tamtym miejscu rzeczka z brzegami porośniętymi wtedy zagajnikami pachnącymi żywicą skłaniały do budowania kanoe i zabawy w Indian?
                Niedaleko "Kanady" jest "Meksyk". Przynajmniej w naszym mieście. Podobno do nadania dzielnicy nazywanej wcześniej Kozimi Górkami nowego imienia skłoniły mieszkańców ogromne ilości piasku wykopywanego podczas budowy domków… Kozy nie stały się po zmianie nazwy alpakami, piramid żadnych nie odkryto, a mieszkańcy nie zaczęli się ubierać jak Aztekowie – może gdyby łatwiej było tu o kolorowe pióra papug, to kto wie? Nie wiadomo, czy mieszkańcy dzielnicy zaczęli znajdować przyjemność w zalewaniu robaka tequilą, ale nazwa się przyjęła jako urzędowa i funkcjonuje do dziś.
                Z drugiej strony miasta znajduje się "Maroko". Podobno również zawdzięcza swoją nazwę piaszczystym gruntom. Mieszkam w tej dzielnicy, więc mogę Cię zapewnić, że Tuaregów raczej u nas nie spotkasz, chyba że takich na 4 kołach. Burze piaskowe się nie zdarzają, jedynie sąsiad potrafi zrobić czasem zadymę przy dokładaniu do pieca. Nasz bazar na pewno nie może się równać z tymi w Marrakeszu i daktyli na nim możesz nie znaleźć, za to możesz próbować wynegocjować rabat. Jest też Casablanca – lokal, z którym Humphrey Bogart chyba by raczej nie chciał być kojarzony.
                I mieszkają sobie ludzie w tych dzielnicach przyzwyczajeni do ich nazw i jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś na swoją nazwę narzekał.

                Dzielnice mają swoje Rady. Jedne bardziej pracowite, inne mniej. Jedne bardziej dowcipne, inne mniej. I sama nie wiem, które gorsze. Nasza Rada Dzielnicy chyba pozazdrościła przodkom poczucia humoru i postanowiła też być zabawna w ramach zbliżenia z mieszkańcami…
                Otóż jest u nas kilka ulic mających za patronów osoby, które, jak się okazuje, patronami żadnej ulicy być nie powinny. Pojawiła się propozycja, aby jednej z ulic nadać imię doktora, który założył w mieście szpital, a oprócz tego fascynował się Śląskiem i m.in. spisał dawne śląskie pieśni, czym prawdopodobnie uratował je od całkowitego zapomnienia. Doktor jednak miał tego pecha, że nazywał się Roger. Dla naszej Rady, jak się okazało, nazwisko to brzmi za mało polsko, a poza tym kojarzy się jedynie z piwem, które było tu kiedyś warzone…
                Żeby jednak nikt nie zarzucił Radzie, że tylko krytykuje, zaproponowała nazwę, która, jej zdaniem, będzie miała większy związek z dzielnicą i jej mieszkańcami, a miałaby brzmieć: „ul. Marokanów”…
                Jeżeli w tym miejscu nazwa choć przez chwilę skojarzyła Ci się z karakanami, to wypraszam sobie. Obawiam się jednak, że nie byłabyś jedyna. Cała nadzieja w tym, że zachęcone przykładem naszej dzielnicy inne Rady mogłyby poczuć się zobowiązane do podobnych działań… Pół biedy np. z „ul. Meksykanów”, choć ktoś przyjezdny mógłby zacząć rozglądać się nerwowo za wąsatymi jegomościami w wielkich kapeluszach i papryczką jalapeno w zębach. Ale jak tu poradzić sobie z łamańcami typu „ul. Manhattańczyków” albo „ul. Paryżanów”? I jak wytłumaczyć mieszkańcom Pekinu, że (poniekąd sympatyczna) „ul. Pekińczyków” to na ich cześć?…

                Jak widzisz, z tym poczuciem humoru może być różnie: co jednych bawi, innych nie musi. W czym nasi pradziadowie wykazali się dowcipem, to ich wnuki łatwo mogą wypaczyć i zepsuć. Trzymaj kciuki, żeby jednak spoważnieli.

                Całuję Cię mocno!

                Twoja J.



               

http://www.nowiny.rybnik.pl/artykul,30928,w-rybniku-jest-prawie-caly-swiat.html




Podobne:

152. OSIEDLOWE STREFY WPŁYWÓW




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz