Kochana Babciu!
Lubisz swoje miasto? Pewnie tak,
skoro tak niechętnie z niego wyjeżdżasz. Ja swoje też lubię. A lubisz patrzeć
jak się zmienia? Bo ja nie zawsze. Podobno każde miasto ma swój charakter.
Różne charaktery mogą też mieć poszczególne dzielnice. Mogą np. wyglądać jak
urocze stare miasteczko z niewysokimi domami o spadzistych dachach pokrytych
czerwoną dachówką. Albo składać się z wysokich i szerokich kamienic z bogato
zdobionymi fasadami, które przed 100 laty miały świadczyć o zamożności ich
właścicieli. Mogą też przypominać ogród z postawionymi gdzieniegdzie domkami. A
mogą wyglądać na pierwszy rzut oka jak płyta główna komputera z blokami i biurowcami
podobnymi do urządzeń elektronicznych. Każdy rodzaj ma swoich zwolenników i
wrogów. Do którego typu bliżej Twojemu miastu? Bo ja mam wątpliwości, co do
mojego…
Nasze miasto nie ma charakteru uroczego
starego grodu, bo nasi książęta więcej mieli w sobie błękitnej krwi niż dukatów
w sakiewce, więc nie zbudowali murów obronnych, które chroniłyby majątki
mieszczan. Bez murów budowano tylko z drewna, żeby taniej było odtwarzać po
najazdach, które wtedy zdarzały się często. Nie ma też wielkich kamienic po
bogatych mieszczanach, bo ich tu nie było. Byli niezbyt bogaci mieszkańcy,
których kamieniczki powstały w podobnym czasie i w większości ocalały do dziś w
mniej lub bardziej zmienionym kształcie. Nie zawsze są najpiękniejsze, nie są
tak stare jak np. sandomierskie, ale pasują do siebie i tworzą całość, która
składa się na charakter najstarszej części miasta.
Ostatnio dość dużo mówiło się o
niszczeniu różnych zabytkowych budynków we Wrocławiu. Ale tam jest zabytków
tyle, że jeden mniej, jeden więcej nie robi nikomu różnicy… A u nas bywa różnie.
Lista zabytków w naszym mieście jest krótka, choć starych budynków jest wiele. Jedne
są miejskie, inne prywatne. Z jednej strony wyburza się stare budynki: w
miejsce jednego powstał skwer (co jeszcze można przeboleć), po innych pozostały dziury, po jeszcze innych
buduje się nowe. Przyszłość niszczejących od lat budynków w miejscach, z
którymi władze miasta wiążą ambitne plany zagospodarowania wydaje się niepewna –
taka panuje u nas tradycja. Z drugiej strony: część kamienic została odnowiona,
w jednej z dzielnic udało się odnowić starą stację kolejową, której otoczenie ma
zyskać jeszcze więcej blasku. Stary zabytkowy szpital, przez lata zapomniany,
doczekał się planu modernizacji i lada moment powinien ruszać remont. Nawet
jeden niezbyt stary biurowiec w nowszej części miasta poddano remontowi i chyba
nie ma się czego wstydzić.
W sumie: jak w każdym innym
mieście ciągle coś się zmienia, coś odnawia, coś buduje. I tylko ciągle brak
jednego planu, w jakim kierunku ma to zmierzać, jaki miasto ma mieć charakter. Zgodnie
z zasadą: „jakoś to będzie”…
Tak jest podobno w centrum
prawie każdego miasta. Ale bywa, że i poza miastem trafia się wspaniały teren,
gdzie deweloper oczyma wyobraźni widzi już całe hektary jednakowych domków
ogrodzonych wysokim płotem, ze szlabanem na hasło głosowe i z wartownią dla
ochroniarza z grupą inwalidzką, żeby było taniej. A tu w samym środku terenu,
tam gdzie na wizualizacjach uśmiechnięta para w rejbanach mija wjeżdżające na podziemny parking porsche, stoi
stary, zaniedbany dworek. Cóż za estetyczne faux
pas! Skoro więc nie jest to żadne „orle gniazdo”, dom Chopina ani tajna
kwatera powstańców styczniowych, metoda działania jest taka sama jak w
śródmieściach. Potem urząd miasta na podstawie wielostronicowej i bardzo
przekonującej ekspertyzy stwierdzającej, że budynek jest w takim stanie, że
chyba tylko jakieś nieudokumentowane zawierzenie opiece Matki Boskiej
zapobiegło jego zawaleniu co najmniej 50 lat temu, wydaje zgodę na wyburzenie.
Bo w liście zabytków go nie ma. Może nie dość stary, może za daleko od szosy,
kto wie?
A
potem faktem staje się postfolderowa rzeczywistość skrojonego na miarę
miejscowej elity strzeżonego osiedla na przedmieściu z codziennymi korkami w
drodze do sklepu/szkoły/pracy. I z powrotem.
Tata mówi, że to powszechnie
przyjęta praktyka w branży deweloperskiej. A jak ktoś ogląda dużo filmów, to
szybko odkryje, że znana na całym świecie. Ale to mnie wcale nie pociesza,
kiedy to samo dzieje się w moim mieście…
Całuję Cię mocno!
Podobne:
Nikt się tym budynkiem nie interesował lata, a jak właściciel postanowił go wyburzyć to nagle problem. Trzeba było kupić i wyremontować za swoje a nie komuś kazać wydawać jego pieniądze na nie rentowny interes
OdpowiedzUsuńNie rozumiem kto i komu "każe wydawać jego pieniądze na nie rentowny interes"?
UsuńO tym, że problemem zabytków mało kto się interesuje pisałem w tekście "Słowa w ruinach" w 2014r i znajduje się tam zdjęcie dworku Florianshof. Niestety, żyjemy w świecie, w którym troska o zabytki nie jest "rentownym interesem". A one są częścią kultury każdego społeczeństwa i to, jak społeczeństwo je traktuje, świadczy o nim samym. Kazać dzieciom czytać "Dziady" to też "nierentowny interes", idąc tym tokiem rozumowania.
Z pewnością po wyburzeniu dworku i powstaniu nowoczesnego osiedla wszyscy będą szczęśliwsi.
Wszystkiego dobrego.