czwartek, 23 marca 2017

178. A JEDNAK ŚMIERDZĄ...


              Kochana Babciu!

                Słyszałaś kiedyś, że pieniądze nie śmierdzą? Nie wierz w to. Śmierdzą, a jakże. Nie tylko dosłownie - zapach wysmarowanego ludzkim potem żelastwa nie należy przecież do najprzyjemniejszych - ale także w przenośni. Okazuje się, że są, zdaniem niektórych, prace, którymi rąk brudzić sobie nie warto. I nie chodzi wcale o jakieś historie mrożące krew w żyłach.
                Mieszkanie we własnym domu wiąże się z tym, że problemy techniczne trzeba rozwiązywać we własnym zakresie. W przeciwieństwie do spółdzielni mieszkaniowej, w której płaci się czynsz i za usuwanie większości awarii odpowiada spółdzielnia. W (do niedawna) naszej Najwspanialszej Spółdzielni, kiedy na przykład pękła rura, wystarczyło zadzwonić na telefon alarmowy i po jakimś bliżej nieokreślonym czasie pojawiał się ktoś, żeby zakręcić zawór. Potem, po jeszcze bardziej nieokreślonym czasie, pojawiała się ekipa, która z reguły usuwała awarię. W oczekiwaniu na usunięcie awarii można by nieraz umrzeć od odwodnienia albo pod ciężarem warstwy brudu, ale nie trzeba było szukać kogoś, kto by problem rozwiązał, należało tylko nękać bez ustanku panią A. albo wziąć głęboki oddech i wyjechać w tym czasie na urlop. A we własnym domu należy poradzić sobie samemu albo znaleźć fachowca…


                Na pewno wiesz, że fachowiec, to ktoś taki, kto na swojej branży zna się najlepiej w okolicy albo jeszcze dalej. Fachowiec fachowcowi, co prawda, oka nie wykole, ale zawsze znajdzie coś, co koniecznie i natychmiast należy po innym poprawić. Fachowiec zna też swoją cenę, którą zazwyczaj skromnie zaniża przed przystąpieniem do pracy, a która rośnie wraz z dumą fachowca po jej skończeniu. Takie koszta trzeba wliczyć w bilans sytuacji, w której nie trzeba płacić czynszu.
                Kiedy więc któregoś dnia znienacka odkrywasz, że w Twojej piwnicy przecieka rura kanalizacyjna, możesz zakasać rękawy i mniej lub bardziej ochoczo zabrać się do usuwania awarii. Oczywiście, możesz stwierdzić, że znasz się na tym jak minister środowiska na jego ochronie, sprawdzasz więc stan konta i z ciężkim sercem postanawiasz wezwać fachowca. W XXI wieku to żaden problem – wpisujesz np. hasło „awaria kanalizacji” i nazwę swojego miasta, a w kilka sekund wyszukiwarka wyświetla Ci setki adresów hydraulików gotowych nieść Ci pomoc o każdej porze dnia i nocy przy wszystkich możliwych instalacjach od Szczecina po Przemyśl. Wybierasz więc pierwszy numer z Twojej okolicy, pytasz, czy usuwają awarię, dowiadujesz się, że „ależ oczywiście!” i zaczynasz tłumaczyć, w czym problem. Wtedy okazuje się, że pan hydraulik chętnie pomoże, ale nie wcześniej niż za miesiąc… Wizja zawartości kanalizacji podchodzącej pod okna piwnicy skłania Cię do szukania mniej zapracowanego fachowca. Następny, do którego dzwonisz okazuje się również zawalony robotą, w dodatku 200 kilometrów stąd, a kolejni jego klienci czekają jeszcze dalej. Trzeci, jak się okazuje, właśnie się pakuje, bo jutro leci robić karierę w Paryżu. Kiedy już bolą Cię palce od wybierania numerów, a zęby od wbijania w ścianę, trafia się wreszcie ktoś zaskoczony Twoim pytaniem, kto stwierdza, że może przyjechać jutro po południu. Z radości gotowa jesteś już dać na mszę w intencji wszystkich hydraulików, ale skupiasz się na takim zorganizowaniu sobie życia do następnego dnia, żeby jak najmniej korzystać z kanalizacji, z nadzieją, że już od jutra będzie lepiej.
                Następnego dnia tuż przed zmierzchem postanawiasz jednak przypomnieć się umówionemu hydraulikowi. Niestety, okazuje się, że kiedy zaczynasz tłumaczyć, w jakiej sprawie dzwonisz, Twojemu rozmówcy nagle zaczyna nawalać słuchawka i mimo rozpaczliwych prób nawiązania z Tobą kontaktu głosowego („halo! halo!”), nic nie jest w stanie usłyszeć…
W takiej sytuacji musisz ze złości skorzystać z ubikacji. Przypadkiem odkrywasz, że przeciek nie wynika jednak z przegnicia starych rur, a ze zbyt powolnego spływania ścieków, czyli z zapchania. Pełna nadziei zaopatrujesz się następnego dnia w tradycyjne akcesoria do udrażniania rur i wraz z całą rodziną podejmujecie próbę przewiercenia się przez przeszkodę… Po spędzeniu piątkowego wieczoru w niepowtarzalnej atmosferze i bezskutecznych próbach pokonania zapory, poddajesz się.
W sobotnie przedpołudnie wpisujesz w wyszukiwarkę „udrażnianie kanalizacji” i nazwę swojego miasta. Pojawiają się dziesiątki adresów do firm od Suwałk po Zgorzelec, ale tylko jedna w Twojej okolicy. Dzwonisz. Okazuje się, że nie ma problemu, serwis może przyjechać, z tym, że w soboty cena wynosi tyle, że mogłabyś wymienić całą zapchaną rurę na nową „plus VAT”. W poniedziałek wynosiłaby tyle, co wymiana 2/3 rury „plus VAT”.
Ograniczając przyjmowanie napojów i pokarmów, marząc o gorącej kąpieli, sprawdzasz wyszukiwarkę wzdłuż i wszerz i odkrywasz jeszcze jeden numer telefonu. Kiedy pytasz o cenę, okazuję się, że znalazłaś kogoś gotowego pomóc Ci jeszcze tego samego dnia za poniedziałkową cenę konkurencji nawet bez VAT. Kiedy przybywają, by rozwiązać Twój problem w kilkanaście minut za pomocą specjalnego sprzętu, Twoje pojmowanie określeń „tanio” i „drogo” kształtuje się zupełnie inaczej, niż jeszcze trzy dni wcześniej.
Wieczorem, korzystając bez skrępowania ze wszystkich dostępnych w Twoim domu zdobyczy cywilizacyjnych, pozwalających dbać o higienę, nie możesz się nadziwić, że komuś opłacało się jechać 150 km, żeby zarobić na czymś, na co cenę zaporową przedstawił ktoś na miejscu – choć jeden i drugi żyje z tego samego…

Podobno słowa Pecunia non olet wypowiedział rzymski cesarz Wespazjan 2000 lat temu, kiedy wprowadził podatek od toalet publicznych czy też od sprzedawanej garbarzom ich zawartości. Podatek miał ratować fatalny stan finansów państwa, ale niektórym nie mieściło się w głowie, żeby cesarz zajmował się takimi śmierdzącymi sprawami. Stąd jego słowa.
Chyba nie jest u nas tak źle w „Polsce w ruinie”, skoro się nie opłaca, kiedy śmierdzi, prawda Babciu?

                Całuję Cię mocno!

                Twoja J.



Podobne:




                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz