wtorek, 6 maja 2014

58. PRZY EUROPEJSKIM TRAKCIE

Kochana Babciu!
               
                Niedawno byłam świadkiem takiej dziwnej sytuacji, która sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, jak szybko (i czy w ogóle) świat i ludzie się zmieniają…

            Przez Śląsk wiodą drogi w różnych kierunkach. Jedna z nich prowadzi z zachodu na wschód (albo odwrotnie). Dzisiaj jest to autostrada, za której budowę częściowo zapłaciła Unia Europejska i nie pozwala naszemu rządowi pobierać tak dużych opłat za przejazd, jakby chciał. Ta droga ma nawet międzynarodowy numer: E40. Podobno prowadzi od Kanału La Manche aż do granicy Chin! Taką światową drogę tu mamy!
                Tata mówi, że w tej okolicy od wieków przebiegał ważny szlak handlowy, którym kupcy znad Renu podróżowali do Kijowa i zawozili tam swoje słynne wina, a przywozili cenne futra, o ile nie stracili własnej skóry. Przy trakcie stały karczmy, w których podróżni mogli odpocząć, spożyć posiłek i nakarmić konie, a także schronić się przed bandami rabusiów, których wokół takich szlaków zawsze było pełno. Ci rabusie mogli mieć w sobie krew Wandalów, którzy zamieszkiwali  te strony po wypędzonych Celtach. Jakiś tysiąc lat po Wandalach przeszli tędy Tatarzy, narobili hałasu i poszli, zabierając ze sobą co się dało. Ale coś mi się zdaje, że potomkowie zarówno tatarskich hord jak i wandalskich zagonów podróżują tą drogą do dziś…

                Tak jak przed wiekami, tak i dzisiaj przy trakcie stoją „karczmy”, gdzie można się posilić i „wierzchowca napoić”, czyli stacje paliw. I my zatrzymaliśmy się w takim miejscu, wracając do domu w ostatni dzień najsłynniejszego polskiego weekendu.
                W każdym kącie mnóstwo ludzi, całe rodziny z dziećmi. Wszyscy głodni, spragnieni i zesztywniali od długiego siedzenia w samochodach. Kiedy mama odczekała w kolejce, żeby kupić coś i dla nas, przybiegła pani pracująca na stacji, wołając do kasjerek, żeby kończyły sprzedawać, bo mają awarię systemu. Na szczęście mamie udało się dokończyć zakupy i usiedliśmy przy stoliku, żeby spokojnie zjeść. Obsługa stacji pogasiła światła, pozamykała drzwi dla wchodzących, wywiesiła karteczki z informacją o awarii i wyczekiwała, nerwowo wyglądając przez okna.

- Policja już jest? – usłyszałam, jak zapytała kasjerka.
- Tak, właśnie przyjechali – odpowiedział kasjer.
Zaczęliśmy się z tatą zastanawiać, co to za system, którego awarię usuwa policja, ale nikt nas nie poganiał ani nie wypraszał, więc siedzieliśmy dalej. Po kilkunastu minutach kasjer zawołał:
- Okay, przejechali! Otwieramy!
Kasjerki odetchnęły z wyraźną ulgą, zapaliły światło, otworzyły drzwi, zdjęły karteczki i uruchomiły kasy…
Musieliśmy wyglądać wszyscy jak kamienne podobizny azteckich bóstw, kiedy tak siedzieliśmy nieruchomo z rozdziawionymi nad zapiekankami gębami i wytrzeszczonymi oczami, bo kasjer, który teraz wyglądał na spokojniejszego, trochę się usprawiedliwiając, zaczął opowiadać tacie:
- Kibole na mecz jechali. Ostatnio, jak się tu zatrzymali, to płyny do spryskiwaczy przed drzwiami na pięć metrów w górę latały. Konkurs sobie urządzili, kto wyżej rzuci! Policja tylko stała z boku i się przyglądała. Dwustu kiboli i dziesięciu policjantów! Jak tu przyszło takich trzech, żeby im gazu zatankować, to mówię do policjanta: „niech pan idzie ze mną”, a on do mnie „ja nigdzie nie idę!”, „to co sam mam iść? Od czego pan jest policjantem?”. „Na pewno nie od tego, żeby się dać zabić”, on mi na to. „To mnie mogą zabić!?”, powiedziałem. Ale poszedłem. Trzydziestu takich łysych dookoła mnie. Tu mnie któryś popchnie, tam mnie szturchnie, o ubliżaniu nie wspomnę. Łysi mają ubaw, ja duszę na ramieniu, a policjanci stoją z daleka, palą papierosy i patrzą.
A jak wejdzie takich kilkudziesięciu do sklepu, to pan myśli, że ilu z nich płaci za to, co biorą, jak nas tu jest pięć osób, w tym cztery dziewczyny? Dlatego zarząd każe nam zamykać zawsze, kiedy mamy informację od policji, że jadą. Lepiej nie zarobić tego tysiąca, niż stracić dziesięć.
Życzę Państwu smacznego i zapraszamy ponownie! – dodał z grzecznym uśmiechem i poszedł do swojej kasy…


                Kiedyś słyszałam, jak tata denerwował się, kiedy ktoś nazwał takich łysych chłopców w szalikach, "ostatnimi polskimi patriotami". Może ktoś chciał powiedzieć - „pacjentami”? Bo pacjentami na pewno bywają często, jak już kończą sobie tłumaczyć z chłopakami z innej dzielnicy za pomocą ostrych narzędzi dla dorosłych, czyj „patriotyzm” jest większy. Tylko że chyba jeszcze żaden nie trafił na właściwego lekarza…
Kmicicowa kompania.
Juliusz Kossak (1885)
                Oni często domagają się „Polski tylko dla Polaków”. Nie rozumiałam, dlaczego sami chcą się stąd wyrzucać z tymi tatarskimi zwyczajami, ale tata mi wytłumaczył, że chodzi im na pewno o tradycje sarmackie. I wyobraziłam sobie wtedy grupę wygolonych ichmościów w kontuszach, z szablami i pistoletami, jak zajeżdżają przed karczmę, opici okowitą spadają z siodeł na wąsate twarze, a potem, podnosząc się nawzajem, toczą się w stronę karczmy i strzelają do służby, dając upust swojej fantazji. Wyważają drzwi zamknięte w pośpiechu przez karczmarza, kryjącego w tym czasie żonę i córki pod podłogą i wtaczają się całą zgrają do środka, żądając miodu i jadła, a czterech zaciężnych chłystków ze straży książęcej czmycha w panice tylnymi drzwiami. Ichmościowie rozsiadają się wygodnie przy wytoczonej beczce i zastawionym stole, a co chwila wybucha awantura między rozmówcami, z których jeden bełkocze niezrozumiale, a drugi niedosłyszy w tym hałasie, aż w ruch idą szable, a na parujących czerepach przybywa blizn.
                I chociaż „ostatni zajazd na Litwie” miał miejsce dwa wieki temu, to już wiem, skąd ta nazwa: „zajazd”...

                Nie wiem, które tradycje są tu dzisiaj najsilniejsze: wandalskie, tatarskie czy sarmackie. Nie wiem też, dlaczego równie żywotne są podobne zwyczaje u potomków Sasów, Normanów i Bałtów ani czy pozostają tak samo bezkarne jak u nas. Nie wiem, co który Kmicic stanie się Babiniczem. Ale długo o tym myślałam, kiedy wracaliśmy największą europejską drogą E40 do domu. I co chwilę przechodziły mnie dreszcze, bo lodowaty wiatr wiał od wschodu…


Całuję Cię mocno!


Twoja J.








2 komentarze:

  1. Droga J. Trochę zbyt jednostronnie patrzysz na obecnych tatarów. A szkoda, bo wpisujesz się tym w główny nurt. Ale nic to. Przede wszystkim gratuluję Ci oczytania, które jak na Twój wiek musi robić wrażenie. ;-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wujku! Skąd wniosek, że piszę o dzisiejszych Tatarach? Miałam na myśli tych mongolskich, spod Legnicy. Bo chyba nie chodzi Ci o tych, przed którymi chowają się pracownicy stacji? Nie wiem, jaki jest główny nurt, a jakie poboczne, ale na pewno mi się to nie podobało.
      Aha! Stacja była polska, nie obca.
      I dziękuję: mam dużą biblioteczkę ;-)
      Pozdrawiam.
      J.

      Usuń