sobota, 3 maja 2014

57. AKT ODWAGI




Sapere auso [1]

  
Kochani,

                W polskim kalendarzu jest kilka mniej lub bardziej hucznie obchodzonych świąt państwowych. Chociaż co roku odnoszę wrażenie, że się o tym nie pamięta, większość z nich ustanowiono na pamiątkę radosnych wydarzeń. Rocznice odzyskania niepodległości świętujemy skupiając się na ofiarach, jakie pochłonęła walka o nią, a w rocznicę uchwalenia Konstytucji użalamy się nad tragicznym finałem jej obrony. Chciałbym, żeby Wam udało się uchronić od tej trucizny. Rocznica uchwalenia Konstytucji 3 maja jest najlepszą okazją ku temu, żeby wytłumaczyć Wam, dlaczego.

                Zawsze byli, są i będą tacy, którzy swój polityczny kapitał zbijają na pielęgnowaniu podziałów i celebrowaniu klęsk. To podtrzymywanie w Polakach kompleksu ofiary zewnętrznych wrogów, kultywowanie pamięci o doznanych krzywdach i brak umiejętności wyciągania wniosków z przeszłości  są największymi zbrodniami, jakich dopuszczają się ludzie, których zadaniem powinno być budowanie dumy narodu. Bo duma jest cechą ludzi wolnych i otwartych, ograniczonym pozostaje tylko pycha, która zaślepia i uniemożliwia przemiany. Zdarzały się w naszej historii takie chwile, kiedy duma brała górę nad pychą. Chcę wierzyć w to, że właśnie w takiej chwili powstała Konstytucja 3 maja.

Być może nie była doskonała. Może była w rzeczywistości przeprowadzonym podstępnie zamachem stanu przeciw obcej dyktaturze i jej beneficjentom. Może rzeczywiście nie polska, a szwedzka była pierwszą konstytucją w Europie. Może nawet jej uchwalenie przyspieszyło rozbiory Rzeczypospolitej, bo za późno było na jej ratunek. Ale nie tylko Konstytucja sama w sobie była sukcesem. W moim wyobrażeniu tamtych czasów, największym osiągnięciem ludzi, którzy ją stworzyli, była zmiana, jak dokonała się w umysłach. Chociaż grunt pod nią przygotowywany był w czasach, kiedy w stolicy oficjalnego już rosyjskiego protektoratu rezydował i wpływał na politykę króla carski ambasador, ta zmiana, wcześniej niedoceniona, przerażała zaborców, bo groziła odbudową siły rozdrapywanej Rzeczpospolitej, dlatego dążyli do jej cofnięcia. Zwłaszcza, że widmo krwawej rewolucji francuskiej straszyło Europę.
Ale nad Wisłą nie umierał wtedy rozsądek. Może i zmiany w Polsce były szczytem konserwatyzmu względem francuskich doświadczeń, ale skok mentalny od sarmackiego zaścianka do Sejmu Czteroletniego mógł być porównywalny. Dlatego, mimo likwidacji państwa, zaborcy nie byli w stanie złamać ducha w ludziach, którzy dojrzeli do przemiany. Konstytucja 3 maja była tylko wyrazem postępowania nieodwracalnego procesu.


                Nie tylko wielcy wodzowie kształtują historię. Często udaje się to również ludziom nie dbającym o sławę i zaszczyty, za to posiadającym wielką siłę ducha i przekonanym o swojej racji. To oni z dala od politycznych salonów i pól bitewnych potrafią wpływać na losy narodów.
Nie jestem ani historykiem zawodowym, ani amatorem, ale moja wiedza historyczna za takiego człowieka pozwala uważać Stanisława Konarskiego, księdza, który odmówił przyjęcia infuły biskupiej (tak, bywają tacy księża), a całe życie poświęcił reformowaniu edukacji. Pijar, który potrafił zwrócić się do Papieża wbrew swoim zwierzchnikom zakonnym, aby wynieść zacofane szkolnictwo Rzeczpospolitej do jednego z najnowocześniejszych systemów w Europie. Humanista, który jak nikt inny rozumiał słowa zapisane półtora wieku wcześniej przez Jana Zamoyskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie (…) tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli”. Wizjoner, którego pomysły na kształcenie - nacisk na praktyczne umiejętności zamiast pustej erudycji, poszerzanie wiedzy przyrodniczej, poznawanie różnych punktów widzenia, wprowadzenie zajęć praktycznych i doświadczeń, pielęgnowanie czystości narodowego języka i wychowywanie w duchu postawy patriotycznej oraz chrześcijańskiej, pojmowanej przez uczciwość i odpowiedzialność – do dziś brzmią jak piękna utopia. Duchowny, który potrafił odnaleźć prawdy zgodne z nauczaniem Chrystusa także u autorów zakazanych przez Kościół, a do swoich tez umiał przekonać najświętsze trybunały, choć dla wielu bywało to niepojęte. Jego Collegium Nobilium wychowało pokolenie myślące kategoriami, które nie były popularne wśród kilku poprzednich generacji, a bez których nie byłoby Konstytucji 3 maja. Wyobrażam sobie, że po takich osiągnięciach i otwartości umysłu poznaje się prawdziwych Mężów Stanu.

Tezy Konarskiego legły u podstaw założenia Komisji Edukacji Narodowej w 1773r – pierwszej takiej instytucji w Europie. Dzięki jego dokonaniom dzieło kontynuować mógł Kołłątaj – kolejny ksiądz, który nie widział sprzeczności między nauką Chrystusa, a używaniem rozumu. Szkoły, które do tej pory wychowywały czytelników „Nowych Aten” Benedykta Chmielowskiego, szukających wiedzy o czarach i smokach, zaczęły kształcić społeczeństwo, które dojrzało do zadania sobie pytania o rację bytu systemu, który reglamentował osławioną wolność, utrzymując rzeczywiste niewolnictwo. Świadoma edukacja zaczęła przynosić efekty, dając Polsce ludzi wychowanych w poczuciu uczciwości i odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za tych, którzy darzą zaufaniem swoich reprezentantów i ich intencje. Nawet jeżeli nasza najsłynniejsza Ustawa Zasadnicza nie znosiła jeszcze pańszczyzny, to nadawała kierunek zmianom, które miały ratować to, co zrujnowała wolność bez odpowiedzialności.

                Nie ma idealnych państw. Nie wymyślono jeszcze systemu politycznego, z którego wszyscy byliby zadowoleni, bo nie znaleziono jeszcze wystarczających argumentów, żeby przekonać ludzi do tego, że wolność, bogactwo czy bezpieczeństwo będą zagrożone zawsze wtedy, kiedy będą zastrzeżone dla wybranych.
Rzeczpospolita również nie była nigdy idealna. Dawna potęga zbudowana jednak została dzięki wolności niedostępnej w innych państwach, skoro znajdowali tu schronienie i brali udział w budowie państwa i kultury również ci, których wypędzano z innych krajów ze względu na poglądy, wiarę albo narodowość. Jak dzisiaj interpretować fakt, że sprzeniewierzenie się tej wolności dało pretekst państwom, które pod tym względem pozostawały w tyle dwa wieki wcześniej, do zniewolenia Polski? Karykatura wolności stała się gwarancją wzrostu potęgi sąsiadów zainteresowanych utrzymaniem megalomanii, pieniactwa, prywaty i konfliktów. W końcu to ludzie będący obywatelami naszego kraju dali obcym państwom pretekst do likwidacji Rzeczypospolitej, kierując się osobistymi interesami. Dopóki nie uda nam się uznać własnych win popełnionych na przestrzeni 1000 lat historii, nawet jeżeli wydają nam się niewspółmierne do doznanych krzywd, pychę będziemy nazywać dumą.

Od kilkunastu lat pewne grupy ludzi skutecznie obrzydzają mi słowa takie jak „naród”, „patriotyzm”, a przede wszystkim „polityka”. I chociaż mam świadomość, że poziom cynizmu i egoizmu aktualnych „elit” rządowych i opozycyjnych, parlamentarnych i nieparlamentarnych, nie umywa się do czasów Branickich, Rzewuskich czy Kossakowskich, to widzę też, że argumenty targowicy o „zwodzeniu narodu” i „wywracaniu Rzeczypospolitej” ciągle pozostają w użyciu. Wydawało mi się, że 220 lat to dużo, ale żądza władzy i megalomania pozostają do tego stopnia silne, że zwracanie się do obcych sił o pomoc przeciwko własnemu rządowi nie straciło na aktualności.
Nie zmienili się również ci, którym na naszych waśniach nie przestało zależeć, bo nie przestają z nich korzystać. Jeśli zdolne do porozumienia społeczeństwo jest podstawą siły państwa, co może bardziej osłabiać jego jedność, jeśli nie ciągłe podważanie wzajemnego zaufania? Kiedy czytam notatki prasowe z wypowiedziami dzisiejszych rosyjskich polityków na temat relacji z Ukrainą, zyskuję pewność, że sposób myślenia dworu Katarzyny II nie umarł wraz z nią, a na najbliższym nam Wschodzie dwa wieki to zbyt mało na zmianę polityki i postrzegania rzeczywistości.

                Każdy naród potrzebuje mitów, które definiują ich tożsamość. Nasze mity bliższe są Aresowi i Hadesowi niż Atenie i Apollinowi. Pamięć o przodkach i cześć dla nich pomyliliśmy z celebrowaniem poczucia krzywdy. A przecież bez takich osiągnięć jak Konstytucja 3 maja i związana z nią przemiana, nie miałaby sensu pamięć o Grunwaldzie, Wiedniu ani żadne powstanie po 1791 roku, bo nie byłoby fundamentu, którym stała się narodowa tożsamość.
Może moje wyobrażenia o czasach i twórcach Konstytucji są zbyt wyidealizowane. Może ktoś kiedyś poświęci swój czas i wysiłek, żeby udokumentować, jak dalecy byli od ideału. A jednak chciałbym, żebyście Wy też myśleli o ludziach końca XVIII wieku tak, jak ja. Żeby odwaga myślenia i bunt przeciwko ignorancji i zacietrzewionemu niedouczeniu imponował Wam bardziej, niż (nie podlegająca wątpliwości) chwała żołnierzy, którzy to prawo do myślenia próbowali zapewnić. Chciałbym, żeby mit narodu udręczonego został przesłonięty przez mit narodu, który stać było na dokonywanie głębokich społecznych przemian w dużo łagodniejszy sposób, niż robili to inni. Bo również takimi tradycjami możemy się szczycić i pielęgnowanie pamięci przede wszystkim o nich pozwala pychę zastąpić dumą.

                Słowa dzisiaj znowu tak zdewaluowane jak „cnota” czy „poczciwość”, zostały pod koniec XVIII wieku zrehabilitowane i odzyskały wartość dla wystarczającej grupy ludzi, żeby w warunkach niepodległości mogły stać się zaczynem mocnego społeczeństwa obywatelskiego. Wtedy zbyt wielu siłom nie było to na rękę i energii płynącej z przemiany wystarczyło tylko na przechowanie pamięci o niej.
Chociaż nie potrafię dzisiaj dostrzec mężów stanu na miarę Stanisława Konarskiego, a elementarna uczciwość znowu pozostaje w odwrocie, wierzę, że skoro nasi przodkowie byli zdolni wtedy dokonać takiego przełomu, nie ma powodu przypuszczać, że nie uda się to i nam. Jeżeli nie mojemu pokoleniu, to może Waszemu. Potrzeba nam tylko przewartościowania mitologii.

Tata


               





[1]Temu, który odważył się być mądrym” – nazwa oznaczenia państwowego ustanowionego przez Stanisława Augusta Poniatowskiego na cześć jego pierwszego kawalera: Stanisława Konarskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz