piątek, 13 czerwca 2014

66. GAPIE

Są rzeczy, których nie potrafię zrozumieć.
Takim zjawiskiem jest śmierć: można zaakceptować albo nie fakt jej istnienia, podobno może ona nawet zobojętnieć, ale zrozumieć się jej nie da. Wiara, że jest ona nowym początkiem może łagodzić żal, ale nie wiem, ilu jest takich, którym wiara wystarcza, żeby umysł przestał stawiać pytania.
Są sytuacje, których nie mogę sobie wyobrazić. Nie dlatego, że nie są możliwe, ale dlatego, że sama próba wczucia się w rolę sprawia ból i wywołuje przerażenie. Taką sytuacją jest śmierć dziecka. Nie sposób jej ani zrozumieć, ani zaakceptować. Nie czuję się na siłach, żeby analizować temat, którym żyje aktualnie cała Polska. Zwłaszcza, że sformułowano już opinie, pod którymi mógłbym się podpisać (Tatapad.pl oraz blogojciec.pl). 

Próbuję za to zrozumieć to, co dzieje się wokół. Krążące po moim mieście wozy transmisyjne wielkich stacji telewizyjnych, osobowe auta z krzykliwymi znaczkami rozgłośni radiowych i portali internetowych. Prześcigających się w wyścigu za informacją dziennikarzy, rozbieganych między sąsiadami, znajomymi z pracy, rzecznikami prasowymi a służbami. Rozmawiają, nagrywają, filmują, fotografują. Depczą intymność, gapiąc się i umożliwiając innym gapienie się na ból.
Wyobrażam sobie też tłumy przerażonych tym, co się stało widzów, słuchaczy i internautów, którzy chcą wiedzieć coraz więcej. Chcą zrozumieć.


Tłumaczę sobie, że zostało nam to z bardzo dawnych czasów. Natura wyposażyła nas w różne mechanizmy obronne. Jednym z nich jest strach, który pomaga nam unikać niebezpieczeństw. Ale posiadamy też umiejętność, która pozwala nam nad strachem zapanować: potrafimy się uczyć. Bez tej umiejętności nie ma życia. I chociaż przez doświadczenie uczymy się najlepiej, to są zjawiska, na temat których wiedzę możemy zdobyć tylko obserwując albo słuchając, czytając o czyichś doświadczeniach. Wszystko, co przez nas poznane i zrozumiane, staje się oswojone. Śmierć pozostaje jednak tajemnicą, a boimy się tego, czego nie znamy.
To dlatego każdy wypadek przyciąga tłum gapiów. Czasem pojedyncze osoby potrafią podjąć działanie, żeby udzielić pomocy, ale większość tylko stoi i obserwuje. Z tego samego powodu, nawet nieświadomie, najwięcej uwagi poświęcamy wiadomościom, które mogłyby nam pomóc dowiedzieć się więcej o tym, czego ciągle nie rozumiemy. Tak to sobie tłumaczę. Tak staram się to rozumieć.

Chociaż śmierci zrozumieć się nie da, nie zaprzestajemy prób. Każdy serwis informacyjny codziennie karmi nas wiadomościami o nowych dramatach, a czym bardziej bolesna tragedia, tym bardziej szczegółowo jest analizowana, chociaż wcale nie niesie za sobą katharsis. Praca mediów ma pewną jasną stronę: czerpiąc z nich wiedzę, możemy uczyć się, jak nie powielać błędów i unikać nieszczęść w przyszłości. Ale ta nauka nie udziela najbardziej poszukiwanej odpowiedzi i nie chroni przed strachem. Głód informacji powoduje, że drążenie tematu rozrasta się do karykaturalnych rozmiarów, wchłaniając obszary nie mające z tragedią nic wspólnego, a komercjalizacja informacji przeobraża ją w ponurą makabreskę.
Serwisy telewizyjne emitują kolejną wypowiedź prokuratora gdzieś między informacją o rozpoczęciu mistrzostw świata w piłce nożnej, a zapowiedziami powołania nowej komisji śledczej, jednocześnie publikując „na pasku” prognozę pogody i notowania giełdowe. Radio przypomina informacje o tragedii między reklamami środka do higieny intymnej, a „substytutów diety”. Portale internetowe liczą „kliknięcia” pod „chwytliwym” tytułem ułożonym dla wypowiedzi wstrząśniętych sąsiadów rodziny dotkniętej tragedią, opublikowanych między artykułem na temat nowego samochodu byłego sportowca, a serią zdjęć mieszkania gwiazdy telewizji; co kilkadziesiąt sekund wszystko pokrywa baner z reklamą kredytu na dom dla szczęśliwej rodziny. Ale trywializacja śmierci również nie pozwala nam jej oswoić. Czym rozpaczliwiej szukamy uspokojenia, tym bardziej rośnie nasz strach.
Nie wszyscy są w stanie to wytrzymać. W tłumie gapiów obserwujących rozwój wydarzeń pojawiają się tacy, którym sprzeciw wobec tragedii podsuwa niekoniecznie trafne wnioski. Żal i przerażenie spowodowane nieszczęściem, którego nie można ogarnąć rozumem, budzą w nich potrzebę natychmiastowego wyeliminowania przyczyny. „Święty gniew” bierze górę i zagłusza pytania. Żadne zrozumienie nie jest potrzebne - trzeba się bronić. Nie mają wątpliwości: ktoś musi być winny, na kimś trzeba wyładować bezsilną złość. Wina domaga się szybkiej, zewnętrznej kary. Nawet jeżeli sama w sobie jest karą najokrutniejszą. Podsycany strachem gniew pcha ich do samodzielnego wymierzenia "sprawiedliwości" i z klawiatur płynie w świat strumień agresji wymierzony w człowieka, na którego wyrok wydał tłum. Pojęcie nieszczęśliwego wypadku nie ma prawa bytu, kiedy żyje się w przekonaniu, że zawsze i nad wszystkim można mieć kontrolę, a tylko spersonalizowana zła wola, względnie brak wystarczającej ilości dobrej woli, może być źródłem tragedii.

                Tłumaczę sobie, że to też mechanizm obronny – każda społeczność broni się przed członkami, którzy są dla niej zagrożeniem. Ludzkość ubrała go nawet w „cywilizowane” formy wymiaru sprawiedliwości. Nie wiem jednak, jak często wykorzystywany jest pochopnie i „dla dobra ogółu” niszczy jednostki, które na to nie zasłużyły. Lincze, samosądy, kamienowania – ten schemat stosowany jest od wieków.
                Zapewne nie działałby on tak sprawnie bez innego mechanizmu, który sprawia, że tłum (czasem zebrany w przestrzeni fizycznej, a czasem wirtualnej) kieruje się własną „psychiką” i zachowuje się jak samodzielny organizm o ograniczonej świadomości. Organizm, który potrafi konsekwentnie niszczyć, kiedy wydaje mu się, że jest zagrożony. Dopiero apel do jednostek, taki jak ten, żeby pierwszy rzucił kamieniem, kto jest bez winy, może obudzić indywidualną świadomość.
                Tylko że nie zawsze ten głos jest słyszalny.

                Tak to sobie tłumaczę, chociaż nie potrafię tego zrozumieć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz