Z
nadzwyczajnych wydarzeń z tamtego okresu w pamięci mojego ojca zostały dwa. Pierwsze:
w drodze do pracy na nocną zmianę zatrzymało go dwóch żołnierzy.
Wylegitymowali, zasalutowali i poszedł dalej.
Drugie
wspomnienie mamy wspólne: kawalkadę czołgów i wozów opancerzonych
przejeżdżających w ciemności koło naszego domu, którą oglądam na rękach ojca. Nie
wiem, dokąd dokładnie wtedy jechali.
Pamiętam,
jak 10 lat później, kiedy generał odszedł z życia politycznego, a ja mogłem już
bezpiecznie brać do ręki metalową przypinkę z napisem „Solidarność”, która nie
wiedzieć skąd znalazła się kiedyś w szufladzie babci, pani od historii kazała
nam na lekcji napisać krótką wypowiedź pt. „Czym był dla mnie stan wojenny”.
Zaskoczony pytaniem napisałem, że z racji wieku niewiele mogę z niego pamiętać,
ale wiele osób, które wtedy były bardziej ode mnie świadome tego, co się
dzieje, opowiadało mi, że gdyby nie było stanu wojennego, zamiast czołgów z
szachownicą oglądałbym na ulicach czołgi z czerwoną gwiazdą. Otrzymałem wtedy
ocenę dobrą z uzasadnieniem, że wypowiedź została sformułowana w poprawny
sposób, ale jej treść nie zasługiwała na 5…
Przez
ostatnie trzydzieści lat na jego temat usłyszałem tyle sprzecznych opinii, że chociaż
nie znajduję usprawiedliwienia dla tamtego użycia przez władzę siły przeciw
obywatelom, to nie jestem w stanie ocenić, stosując popularną dziś miarę, czy
stan wojenny był wtedy złem największym, czy ratunkiem przed jeszcze większym? Znam
historie o prośbach ówczesnych władz o ingerencję Moskwy, o internowaniach w
domach wczasowych i sanatoriach, o groźbach likwidowania członków PZPR wraz z
rodzinami. Być może kiedyś uda się komuś stworzyć pełniejszy obraz tamtego
czasu bliski prawdzie, ale dzisiaj wydaje się to nieosiągalne.
Piszę
te słowa kilka dni po pogrzebie osoby odpowiedzialnej za tamte wydarzenia -
generała w ciemnych okularach. Tak jak o stanie wojennym, tak nie wiem, co
myśleć o człowieku, który go wprowadził, aby później dobrowolnie oddać władzę
tym, których prześladował. I wcale nie zazdroszczę tym, którzy wyręczają Boga w
wydaniu ostatecznego wyroku. Patrząc na to wypaczone wcielenie mitycznego
konfliktu między Kreonem a Antygoną, widzę, że cierpienie rzadko uszlachetnia.
Częściej upadla człowieka i nie pozwala wznieść się ponad żal i pielęgnowanie poczucia
krzywdy. Zwłaszcza kiedy nie za każde oko zostało wyłupione inne oko, ani ząb
za ząb wybity. Tylko czy ten kodeks to naprawdę nasz ideał?
Pamięć
domaga się symboli. Takim symbolem może być oficjalny państwowy pogrzeb, jak
generała, który był ostatnim strażnikiem tamtego systemu albo jego brak, jak
innego generała, któremu odmówiono nawet oficjalnego grobu. Zawsze mi się
wydawało, a przekonanie to płynęło z wychowania w tradycji chrześcijańskiej, że
śmierć zrównuje przed swoim obliczem oprawców i ich ofiary, a jedyny sąd, jaki
ma jeszcze wtedy sens, nie należy już do ludzi. Ale tym, którzy pozostają przy
życiu, zostają właśnie symbole, jako ponadczasowa broń. Sama forma korzystania
z tej broni też jest symboliczna.
Z
ostatnich dni zapamiętam skrzywione nienawiścią twarze, ubliżające urnie z
popiołem. Zniszczone oblicza starców, którym zmarnowano życie i podobizny młodych,
którzy tę nienawiść chcą dziedziczyć. Taki symbol. Może kiedyś odkryją, że nie zwrócą
w ten sposób czci tym, którym ją odebrano. Może jeszcze będzie dane im
zrozumieć, że plując na czyjkolwiek grób, nie zapewnią spokoju i szacunku ani
sobie, ani tym, w imieniu których czują się upoważnieni potępiać.
Pokój
ich duszom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz