piątek, 27 czerwca 2014

69. SOBOTA W WIELKIM MIEŚCIE CZ. I : PRZEDPOŁUDNIE.

Kochana Babciu!
               

                Lubisz soboty? Ja bardzo. Nie tylko dlatego, że nie trzeba iść do szkoły. Już Ci kiedyś pisałam, że w naszym mieście od wieków odbywa się targ, a jeden z targowych dni to właśnie sobota. W mieście panuje wtedy wielki ruch, bo pół miasta i trzy czwarte powiatu wybiera się na zakupy. Tata mówi, że jeszcze nie tak dawno na targ przychodziło w soboty tyle osób, że trudno było się przepchnąć, a oprócz polskiego można było usłyszeć język czeski, rosyjski, ukraiński i niemiecki, a jak komuś zginął portfel, to i łacinę. Odkąd mamy nowoczesne galerie handlowe, na targ przychodzi mniej osób, ale przyzwyczajenie pozostało i do południa przez miasto przewalają się tłumy. A tam, gdzie jest dużo ludzi, tam zawsze można coś ciekawego zobaczyć.



                Mama mówi, że ulica, która łączy targowisko z jednym z centrów handlowych nie bez powodu nazywa się Wiejska: kiedyś ze wsi do miasta na targ po ubranie wjeżdżało się Miejską, a teraz jakby odwrotnie, z targu z cebulą, burakami i kartoflami można Wiejską przejść po garnitur do centrum handlowego. Mama twierdzi też, że targ i galeria mają wiele wspólnego. Tak jak na większości straganów sprzedają takie same ubrania, tak we wszystkich butikach galerii wiszą te same stroje, które różnią się tylko metkami i ceną, w zależności od wielkości logo nad wejściem. Targ ma nawet pewną przewagę – w galerii nie można kupić takich dobrych warzyw. Dlatego, zdaniem mamy, ulica powinna się nawet nazywać „Wsiowa”. Babciu, dlaczego, kiedy coś jest „wsiowe”, to jest niefajne, skoro największe buraki wyrastają w miastach...?
                Tą ulicą w sobotę jeżdżą brudne nowe limuzyny zapracowanych mieszkańców miasta i okolicy oraz trochę starsze i skromniejsze, ale bardziej zadbane auta emerytów. Wbrew temu, co chcą o sobie myśleć kierowcy, do przepuszczania pieszych przez przejścia nie kwapią się niezależnie od tego, jakie mają rejestracje.

                Do pory obiadowej wszystkie parkingi są zapchane, a żeby wjechać na prawdziwy wielopoziomowy parking w galerii, jak na mieszkańca albo bywalca wielkiego miasta przystało, trzeba odczekać kilkadziesiąt minut w korku wjazdowym. Oczywiście, na ten parking jadą przede wszystkim ci, którzy do galerii mają 15 minut piechotą, a nie ktoś, kto jechał tutaj 30 kilometrów. Zresztą panom chyba to czekanie odpowiada, bo panie w tym czasie już wyrywają sobie wieszaki na wyprzedaży i kopią się po kostkach pod zasłonkami przymierzalni.

Smutne sprzedawczynie cierpią w tym czasie męki, łamiąc w pośpiechu tipsy kalibru 50mm na klawiszach kasy i próbując powitać zgodnie z procedurą każdą wchodzącą osobę, nie tracąc jednocześnie z oka potencjalnych chętnych do bezpłatnej wymiany odzieży. Starają się nadać swoim twarzom radosny wyraz, ale oczyma wyobraźni widzą już stosy brudnej bielizny, starych butów i wszelkiego rodzaju dziwnych odpadów, które znajdą w przymierzalniach, a których sanepid nie odważyłby się utylizować bez wsparcia Specjalistycznej Jednostki Chemicznej Wojska Polskiego. Słyszą już nawet, co będzie im miała do powiedzenia regionalna pani Dyrektor (która, oczywiście, w weekendy nie pracuje), kiedy ustalą, co zniknęło. Do tego jeszcze muszą zachować stoicki spokój i pogodny wyraz twarzy, kiedy rozhisteryzowana gimnazjalistka ze swoją ozłoconą jak dach Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu mamusią prześcigają się w ubliżaniu sprzedawczyniom, prezesowi i całej radzie nadzorczej sieci handlowej za pomocą najbardziej wyszukanej rynsztokowej polszczyzny, próbując „dochodzić swoich praw” i zwrócić kupione przed miesiącem majtki, wymachując nimi jak przedwojenny gazeciarz. Dlatego sprzedawczynie na twarzy mają grymas, jakby jadły cytrynę, oglądając „Shreka”

                Przy zakupach Polak robi się głodny, więc pizzerie i różnego rodzaju frytkodajnie przeżywają oblężenie, a węszący zapach smażonych kurczaków mięsożercy warczą na siebie w kolejkach. Przed czternastą tłok rzednie i zadowoleni klienci, dumnie eksponując reklamówki z nazwami butików, z namaszczeniem niosą swoje zdobycze do domów albo samochodów. Widziałaś kiedyś pieska, kiedy dostaje wielką kość? Ten błysk w oku i uśmiech od ucha do ucha? To ten sam rodzaj radości!
                Między innymi dlatego lubię soboty, bo wtedy na ulicach naszego miasta można zobaczyć mnóstwo szczęśliwych ludzi. Ale przecież sobota nie kończy się na obiedzie! Po kilku godzinach ciszy rynek i okolice ożywają na nowo, tylko wtedy więcej jest młodych osób. Ale o tym opowiem Ci innym razem, bo nie chcę, żebyś za bardzo męczyła sobie wzrok.

Całuję Cię mocno!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz