Lubisz
soboty? Ja bardzo. Nie tylko dlatego, że nie trzeba iść do szkoły. Już Ci
kiedyś pisałam, że w naszym mieście od wieków odbywa się targ, a jeden z
targowych dni to właśnie sobota. W mieście panuje wtedy wielki ruch, bo pół
miasta i trzy czwarte powiatu wybiera się na zakupy. Tata mówi, że jeszcze nie
tak dawno na targ przychodziło w soboty tyle osób, że trudno było się przepchnąć,
a oprócz polskiego można było usłyszeć język czeski, rosyjski, ukraiński i
niemiecki, a jak komuś zginął portfel, to i łacinę. Odkąd mamy nowoczesne
galerie handlowe, na targ przychodzi mniej osób, ale przyzwyczajenie pozostało
i do południa przez miasto przewalają się tłumy. A tam, gdzie jest dużo ludzi,
tam zawsze można coś ciekawego zobaczyć.
Mama
mówi, że ulica, która łączy targowisko z jednym z centrów handlowych nie bez
powodu nazywa się Wiejska: kiedyś ze wsi do miasta na targ po ubranie wjeżdżało
się Miejską, a teraz jakby odwrotnie, z targu z cebulą, burakami i kartoflami
można Wiejską przejść po garnitur do centrum handlowego. Mama twierdzi też, że
targ i galeria mają wiele wspólnego. Tak jak na większości straganów sprzedają
takie same ubrania, tak we wszystkich butikach galerii wiszą te same stroje,
które różnią się tylko metkami i ceną, w zależności od wielkości logo nad
wejściem. Targ ma nawet pewną przewagę – w galerii nie można kupić takich
dobrych warzyw. Dlatego, zdaniem mamy, ulica powinna się nawet nazywać
„Wsiowa”. Babciu, dlaczego, kiedy coś jest „wsiowe”, to jest niefajne, skoro
największe buraki wyrastają w miastach...?
Tą
ulicą w sobotę jeżdżą brudne nowe limuzyny zapracowanych mieszkańców miasta i
okolicy oraz trochę starsze i skromniejsze, ale bardziej zadbane auta emerytów.
Wbrew temu, co chcą o sobie myśleć kierowcy, do przepuszczania pieszych przez
przejścia nie kwapią się niezależnie od tego, jakie mają rejestracje.
Do pory obiadowej wszystkie parkingi są zapchane, a żeby wjechać na prawdziwy wielopoziomowy parking w galerii, jak na mieszkańca albo bywalca wielkiego miasta przystało, trzeba odczekać kilkadziesiąt minut w korku wjazdowym. Oczywiście, na ten parking jadą przede wszystkim ci, którzy do galerii mają 15 minut piechotą, a nie ktoś, kto jechał tutaj 30 kilometrów. Zresztą panom chyba to czekanie odpowiada, bo panie w tym czasie już wyrywają sobie wieszaki na wyprzedaży i kopią się po kostkach pod zasłonkami przymierzalni.
Smutne sprzedawczynie cierpią w
tym czasie męki, łamiąc w pośpiechu tipsy kalibru 50mm na klawiszach kasy i
próbując powitać zgodnie z procedurą każdą wchodzącą osobę, nie tracąc
jednocześnie z oka potencjalnych chętnych do bezpłatnej wymiany odzieży.
Starają się nadać swoim twarzom radosny wyraz, ale oczyma wyobraźni widzą już
stosy brudnej bielizny, starych butów i wszelkiego rodzaju dziwnych odpadów,
które znajdą w przymierzalniach, a których sanepid nie odważyłby się utylizować
bez wsparcia Specjalistycznej Jednostki Chemicznej Wojska Polskiego. Słyszą już
nawet, co będzie im miała do powiedzenia regionalna pani Dyrektor (która,
oczywiście, w weekendy nie pracuje), kiedy ustalą, co zniknęło. Do tego jeszcze
muszą zachować stoicki spokój i pogodny wyraz twarzy, kiedy rozhisteryzowana
gimnazjalistka ze swoją ozłoconą jak dach Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu
mamusią prześcigają się w ubliżaniu sprzedawczyniom, prezesowi i całej radzie
nadzorczej sieci handlowej za pomocą najbardziej wyszukanej rynsztokowej
polszczyzny, próbując „dochodzić swoich praw” i zwrócić kupione przed miesiącem
majtki, wymachując nimi jak przedwojenny gazeciarz. Dlatego sprzedawczynie na
twarzy mają grymas, jakby jadły cytrynę, oglądając „Shreka”…
Przy zakupach Polak robi się głodny, więc pizzerie i różnego rodzaju frytkodajnie przeżywają oblężenie, a węszący zapach smażonych kurczaków mięsożercy warczą na siebie w kolejkach. Przed czternastą tłok rzednie i zadowoleni klienci, dumnie eksponując reklamówki z nazwami butików, z namaszczeniem niosą swoje zdobycze do domów albo samochodów. Widziałaś kiedyś pieska, kiedy dostaje wielką kość? Ten błysk w oku i uśmiech od ucha do ucha? To ten sam rodzaj radości!
Między
innymi dlatego lubię soboty, bo wtedy na ulicach naszego miasta można zobaczyć
mnóstwo szczęśliwych ludzi. Ale przecież sobota nie kończy się na obiedzie! Po
kilku godzinach ciszy rynek i okolice ożywają na nowo, tylko wtedy więcej jest
młodych osób. Ale o tym opowiem Ci innym razem, bo nie chcę, żebyś za
bardzo męczyła sobie wzrok.
Całuję Cię mocno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz