niedziela, 3 stycznia 2016

135. POWRÓT (NA TRZECH) KRÓLI


              Kochana Babciu!
               
                Co słychać w nowym roku? Bo my jedziemy. Piszę do Ciebie z samochodu. Jak Trzej Królowie podążamy za gwiazdą. Różni nas od nich to, że nie szukamy żadnego dziecięcia, któremu chcielibyśmy złożyć dary i pokłony, tylko próbujemy wrócić do domu. I gwiazda od kilku godzin błyszczy nie na niebie, a na bagażniku samochodu przed nami. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że tempo karawany wielbłądów wędrujących przez pustynię jest większe, niż samochodu osobowego na pewnej osławionej polskiej drodze krajowej na samym początku 2016 roku. Jeszcze może się okazać, że zatrzymamy się w  stajence, bo choć wyruszyliśmy 2. stycznia, wcale nie zanosi się na to, żebyśmy 6. mieli dotrzeć do celu. Przez kilka godzin przejechaliśmy kilka kilometrów, tak jak kilka tysięcy innych podróżnych w samochodach. Bo to jedna z najsłynniejszych atrakcji, jaką w każdy dłuższy weekend pragną przeżyć miłośnicy wysokich gór i amatorzy bywania w miejscach służących do bywania – w sumie chyba jedna czwarta Polski. Czy już domyślasz się, skąd piszę? Tak, właśnie wracam z tzw. „zimowej stolicy Polski”…


                Legendy głoszą, że kiedyś widywano w Polsce śnieg w grudniu również na nizinach. Wierzę na słowo, bo na własne oczy nie widziałam. Dlatego rodzice postanowili pokazać nam prawdziwą zimę w górach. Wbrew skłonności do spędzania wolnego czasu w cichych i niezatłoczonych okolicach - wybraliśmy Zakopane.
                Z zimy tyle, że było zimno, ale po to nie trzeba było w tym czasie jechać specjalnie do Zakopanego. Przynajmniej nie topniał sztuczny śnieg. Oczywiście: Tatry, kiedy je widać, są przepiękne, górale gościnni, oscypki pyszne, a możliwości opróżnienia skarbonek tak szerokie, że hej! Jeśli chodzi o atrakcje z dreszczykiem, to ograniczyliśmy się do spacerów po zatłoczonych Krupówkach. Nie przyszło nam jednak do głowy, by wybrać się na oblodzone szlaki w wysokich górach. A do Morskiego Oka i z powrotem poradziliśmy sobie na własnych nogach i nie awanturowaliśmy się, żeby TOPR sprowadził nas na dół, co okazuje się najnowszą atrakcją wymyśloną przez turystów spragnionych nietypowych rozrywek. Nie uważasz, że jesteśmy zbyt małomiasteczkowi, Babciu?...

                W sumie pobyt możemy uznać za udany, mimo że zima za oknem słabo nadawałaby się do folderu reklamowego. Teraz jesteśmy w trakcie przeżywania ostatniej atrakcji, czyli pokonywania kilkudziesięciokilometrowego korka. Powiem Ci, że przereklamowana.
                Pobiłam już 45 rekordów w Angry Birds, rozwiązałam 18 łamigłówek, pokolorowałam 7 obrazków w gazetkach, które mama kupiła na stacji benzynowej. Wysiadła 20 metrów przed stacją, skorzystała z toalety, kupiła kawę, hot dogi i gazetki, a my w tym czasie zdążyliśmy ją dogonić. Po trzeciej mojej bójce z bratem tata obiecał, że po kolejnej wysadzi nas w szczerym polu. Ale mama stwierdziła, że to byłoby niesprawiedliwe, bo bylibyśmy w domu przed nimi, więc rozsadziła nas na zewnętrzne siedzenia, nałożyła słuchawki i włączyła „Krainę lodu”. Po trzeciej piosence musieliśmy przestać śpiewać, bo rodzice zagrozili, że to oni zaraz wysiądą i dalej pojedziemy tak sami. Teraz M. śpi, a ja patrzę na świat wokół. Taki korek, to okazja do poczynienia całkiem ciekawych obserwacji, wiesz, Babciu? To się podobno nazywa „przekrój społeczeństwa”, ale nie widziałam nikogo pokrojonego, choć czasami, jak mi się wydaje, niewiele brakowało.

                Prowadzą przeważnie żony. Mężowie siedzą obok i śpią z ustami szeroko otwartymi w stronę okna – jak karpie w stronę tafli wody. Co jakiś czas budzą się i przysysają do wielkiej butelki z wodą, potem rozglądają się, gdzie są, patrzą na zegarek i z niedowierzaniem zaglądają na licznik. Wtedy ich usta układają się w taki charakterystyczny sposób, z którego można wyczytać najpierw „u”, potem „a” i rozglądają się za możliwością ominięcia korka. Co jakiś czas zresztą ktoś nie wytrzymuje nerwowo: a to jakiś młody gniewny w dwudziestoletnim oplu, a to naburmuszony ważniak w zabrudzonym SUV-ie, który próbuje po chodniku, trawniku, polu czy czym tam jeszcze wyprzedzić choć ze dwa auta. Wtedy ospałe towarzystwo się przebudza: grzmią klaksony, błyskają „długie” światła, opadają szyby i noworoczne życzenia wzmacniane wymachiwaniem pięściami lecą pod adres „mistrza kierownicy”. Oczywiście, na skrzyżowania większość kierowców wjeżdża na zielonym świetle, niezależnie od tego, czy jest na nim miejsce, czy nie. Desperaci, którzy rozpaczliwie próbują wjechać z bocznych dróg, ryzykują uszkodzeniami karoserii, ale włączyć do ruchu udaje im się dopiero, kiedy trafią na jakiegoś pogodzonego z losem, któremu wszystko jest już zupełnie obojętne.
                I tak sobie jedziemy: piękne, drogie limuzyny i stare, gnijące graty. Nowiutkie egzemplarze prosto z wyprzedaży rocznika i odzyskane z zachodnich złomowisk okazje. Limitowane edycje: ze specjalnymi dedykacjami producentów i garażowe tuningi ze skrzydłem walenia na bagażniku. A w środku dojrzałe pary z dorastającymi dziećmi, młodzi z dziećmi w fotelikach i jeszcze młodsi – może po raz pierwszy na wycieczce bez rodziców. Jedni się ze sobą kłócą, inni się śmieją, niektórzy milczą i patrzą w przeciwne strony, jeszcze inni powinni dziękować Bogu, że stoją w korku, bo świata (nie wyłączając drogi) poza sobą nie widzą.
                Lecą przez szyby niedopałki, gumy do żucia, papierki bo „lubisiach”, czasem puszki po piwie. Od czasu do czasu ktoś biegnie na pobocze i szuka ustronnego miejsca, co nie jest łatwe, kiedy brak liści. A potem szybciutko wraca z zarumienionymi mrozem policzkami na wygrzany fotel w samochodzie. Latem zapewne toczy się w takich sytuacjach jakieś życie towarzyskie, któremu teraz na przeszkodzie staje temperatura. Ale, jakby na to nie patrzeć, stojąc w tym legendarnym korku, stajemy się częścią pewnej wspólnoty, uczestnikami zbiorowego korzystania z jednej z najpopularniejszych narodowych tradycji. Nie przeżyć noworocznego korka na zakopiance, to jak nie polecieć nigdy czarterem na wakacje nad Morze Śródziemne, jak nie zrobić sobie „selfie” na „monciaku” w Sopocie albo nie wypić nigdy kawy w Starbucksie!

                Tak sobie pomyślałam, kiedy wreszcie minęliśmy ostatnie zwężenie drogi dwupasmowej w jednopasmową. Wszyscy odetchnęli z ulgą, że teraz, to już będzie można wcisnąć pedał gazu. Oczywiście, dopóki kogoś nie zatrzyma policja albo nie zaskoczy błysk fotoradaru. Ale nic takiego, na szczęście, nam się nie przytrafiło i już niedługo powitaliśmy z radością światła Krakowa.

                A teraz znów stoimy w kilkunastokilometrowym korku. Cóż, policzę samoloty, to może zasnę. Mama, jak zwykle, kazała mi założyć słuchawki, kiedy tata zaczął wyrażać swoje zdanie na temat kolejnego narodowego doświadczenia XXI wieku. Ale korki do bramek na autostradach, to już inna tradycja. Chociaż - może i ta sama…

Całuję Cię mocno!

Twoja J.


Podobne:











2 komentarze:

  1. Droga J. Przede wszystkim życzę Tobie i Twoim bliskim wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Żeby przynajmniej nie był gorszy od zeszłego. Ale ad rem. Chyba będę musiał poważnie porozmawiać z Twoim tatą. Jeśli powrót zakopianką nie był częścią Waszych wakacji pt. "wakacje ekstremalne", to nie spisał się dobierając tę trasę. Następnym razem zaproponuj mu powrót przez: Kiry, Chochołów, Czarny Dunajec, Jabłonkę, Zawoję, Maków Podhalański, Suchą Beskidzką, Wadowice, Brzeszcze, Pszczynę i Żory. Trasa nie dość że krótsza, to i w okresach szczytowych szybsza. A w klasie mogłabyś się pochwalić, że jechałaś przez najdłuższą i największą wieś w Polsce. Muszę również Ci się przyznać, że dotychczas uważałem się za tradycjonalistę, ale Twój powyższy list sprowadził mnie na ziemię. No bo: noworocznego korka na zakopiance nie przeżyłem, czarterem na wakacje nad Morze Śródziemne nie poleciałem, "selfie" na "Monciaku" sobie nie zrobiłem - ba, w życiu w Sopocie nie byłem, kawy w Starbucksie nigdy nie wypiłem. Jeśli do tego dodam brak konta na "fejsie", zaczynam się zastanawiać, czy ja w ogóle nie jestem tylko wymysłem czyjejś chorej wyobraźni. I to tyle tytułem słowa na niedz... Nowy Rok. Jeszcze raz pozdrawiam. Twój wujek B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Wujek! Bo Ty to jakiś taki indywiduumista jesteś! Trzeba się bratać z narodem! A Ty byś pewnie nie poszedł na sylwestrową imprezę w plenerze nawet gdyby sama babcia Maryla grała :D
    My też Was pozdrawiamy i życzymy wszystkiego dobrego!
    J. z rodziną
    PS: Nie martw się - jeśli jesteś wymysłem czyjejś wyobraźni, to raczej tej samej co my. Może to niekoniecznie jest pocieszające, ale przynajmniej raźniej :D

    OdpowiedzUsuń