czwartek, 31 marca 2016

150. POŚWIĄTECZNE STANDARDY

Kochana Babciu!
               
                Aleśmy naprodukowali śmieci przez te Święta! Jeszcze nie opadła bojowa kurzawa przedświątecznych przygotowań, jeszcze trwało pakowanie do koszyków sklepowych, co miało być przepakowane do koszyków święconkowych,  jeszcze dopiekały się i dogotowywały ostatnie dzieła sztuki kulinarnej, a już odpady przelewały się z kontenerów, psując wielkosobotnie doznania estetyczne wszystkim udającym się z koszykami  do kościoła. Dobrze, że muchy dopiero się budzą, bo gdyby obsiadły te przepełnione śmietniki i zabzykały chórem, mogłyby już w niedzielę Wielkanocną zagłuszyć dzwony głoszące Zmartwychwstanie…

              
                Od niedawna w naszej dzielnicy śmieci wywozi firma z innego miasta. W naszym mieście też są firmy od wywożenia śmieci, ale tata mówi, że oni zajmują się też od czasu do czasu obalaniem jednych prezydentów miast i wspieraniem innych, co najwyraźniej podnosi im koszty, bo przegrali przetarg. Taki urzędowy przetarg polega na tym, żeby znaleźć kogoś, kto zrobi, co jest do zrobienia, za jak najniższą cenę. Widocznie nowa firma dała najniższą cenę i wygrała. Obiecała też „nowe standardy obsługi”…
Ktoś mógł pomyśleć, że te „nowe standardy” będą polegały na tym, że śmieci będą wywożone częściej albo pojemniki będą dobrane w takich ilościach, w jakich są  potrzebne. Mogło się komuś marzyć, że opłata za wywóz lub dzierżawę pojemników będzie niższa. Być może ktoś sobie wyobrażał, że teraz te śmieci, które jak głupi sortujemy, nie będą z powrotem mieszane w jednej śmieciarze. A nawet mogli być tacy, którzy spodziewali się, że śmieciara już nie będzie blokowała wyjazdu z osiedla w porze, kiedy wszyscy próbują się z niego wydostać do pracy i szkoły. Niestety, jedyna widoczna zmiana polega na tym, że śmieci musi się nazbierać więcej, żeby opłacało się po nie przyjeżdżać z innego miasta.

                Jak wiadomo, przy Wielkanocnym stole zasiada więcej osób niż przy zwykłym. A gdzie stołowników wielu, zwłaszcza gości, tam zgodnie z polską tradycją jadła ani napojów zabraknąć nie może. Muszą więc być i opakowania. Styropianowe i plastikowe tacki po szynkach, schabach i pasztetach. Nylonowe siatki i worki po cebuli, buraczkach, marchewkach i kiełkach. Tekturowe pudełka po sokach, mleku i gotowym barszczu oraz wytłoczki po jajkach, pomidorach i limonkach. Sreberka po margarynach do pieczenia, masłach do smarowania i czekoladkach dla zadowolenia. Aluminiowe wieczka niskotłuszczowych jogurtów, kefirów i serków. Szklane butelki po napojach wspomagających rozmowność i trawienie oraz słoiki po oliwach, winnych octach i sojowych sosach. I worki, dużo worków po czekoladowych jajkach, białej kiełbasie, kiszonych ogórkach i papierze toaletowym. A na koniec opatrunki dla członków rodziny zaangażowanych w spór, czy prawdziwemu mężczyźnie przystoi sortować śmieci, czy nie…
                Od tych stert odpadów, potwierdzających intensywne zaangażowanie mieszkańców naszego osiedla i ich gości w przeżywanie Wielkanocy, przez trzy dni odwracać musieli wzrok wszyscy spacerowicze, pragnący skorzystać z uroków wiosennej aury, jakimi obdarowały nas te Święta. A czwartego dnia, zanim konwój śmieciarek przedarł się przez poranne korki w innym mieście i w naszym, powiał silniejszy wiatr i uniósł ku niebu wszystkie opakowania, które nie były obciążone niedojedzonymi resztkami. Ale nie było takich nieobciążonych zbyt wiele…

                Podobno kiedyś wiele rzeczy można było kupić w tzw. „opakowaniach zwrotnych”. Mleko i większość napojów sprzedawano w butelkach, które wracały do producenta, który mył je i uzupełniał ponownie. A po zakupy chodziło się  z „siatkami” wielokrotnego użytku, które co prawda rzadko sprawdzały się jako element eleganckiej garderoby, ale za to nie płaciło się za każdym razem za „reklamówkę” i nie produkowało się tyle śmieci, co dziś. A to wszystko w czasach, kiedy znaczenia słowa „ekologia” trzeba było szukać w słownikach, a „środowisko” było tylko przedmiotem w szkole i nie wymagało żadnej specjalnej ochrony. To prawda, Babciu? Jeżeli prawda, to chyba coś tu poszło nie tak…
                Nie rozumiem tego. Z jednej strony nie można ukończyć budowy drogi, kiedy ekolodzy gotowi są własną piersią bronić dębowych pachnic, co do których nie mają nawet pewności, czy w danym miejscu występują (a może nawet jak wyglądają…), z drugiej zaś puszczę ratuje się przed kornikami przez wycinanie… puszczy, tak jak park ratuje się przed zanieczyszczeniem psimi kupami przez likwidację parku. A w tym samym czasie pod oknami rosną nam sterty śmieci, których nikt nie nadąża wywozić…

                Babciu, widziałaś kiedyś film „WALL-E”? Jeśli nie, obejrzyj koniecznie. Najlepiej bez chipsów.

Całuję Cię mocno!

Twoja J.







2 komentarze:

  1. Droga J. Dzwony kościelne oznajmiają Zmartwychwstanie w sobotę po zachodzie słońca, nie w niedzielę. Na pewno rodzice Ci wyjaśnią, skąd ta różnica się bierze. Natomiast co do zwiększonej ilości śmieci w okresie świątecznym, weź pod uwagę, że ci, którzy przyjeżdżają w gości, automatycznie mniej śmieci produkują u siebie, więc mamy tu sytuację wlał-wylał. Proponuję wymagać od każdego obywatela, aby do deklaracji śmieciowej obowiązkowo dołączał oświadczenie, czy i które święta będzie spędzał w domu, a które nie i obowiązkowo wskazał, gdzie będzie je spędzał. Dzięki temu będzie można drobiazgowo zaplanować, gdzie liczbę kontenerów zwiększyć, a gdzie zredukować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałam, Wujku, że w niedzielę dzwony nie oznajmiają Zmartwychwstania, ale dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. To zresztą dobrze, bo po zachodzie słońca muchy raczej śpią ;) Co do śmieci, to mam wrażenie, że w Święta z nimi jak z samochodami: gdzie by nie patrzeć, wszędzie ich pełno, że kolejnego nie zmieścisz ;) Na każdym osiedlu. I nie wiedziałam, że z Ciebie taki biurokrata! To już nie wystarczy śmieci częściej wywozić (w tym w piątki)? ;) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń