piątek, 25 lipca 2014

73. SŁOWA W RUINACH

Pałac w Rzuchowie


„Od 1945 roku do dziś na Dolnym Śląsku bezpowrotnie unicestwiono około 800 zabytkowych rezydencji. Niewiele ucierpiało wskutek działań wojennych. Przede wszystkim były rozkradane, dewastowane i burzone z przyczyn narodowych, ideowych i klasowych lub dla zaspokojenia barbarzyńskiej woli zniszczenia. Przepadł wielokulturowy dorobek kilku stuleci, wspaniała architektura, niezliczone dzieła sztuki, słynne w Europie niezwykłe założenia parkowe. Dziś już nawet nie wiemy, gdzie znajdowały się niektóre dwory i pałace. Pozostały jedynie zdjęcia...”


„Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”

(Ludwig Wittgenstein)

 



Jakiś czas temu świat obiegła informacja, że w pewnym włoskim miasteczku, podczas świętowania jakiejś rocznicy przez rajców w miejskim ratuszu, wystrzelony korek z szampana zrobił dziurę w zabytkowym obrazie. Niefrasobliwość rozochoconych radnych wywołała ogólne rozbawienie, zwłaszcza że komunikat prasowy kończył się informacją, że nieostrożny obywatel, który nie zapanował nad korkiem, zobowiązał się pokryć koszty renowacji obrazu. Zapewne to właśnie ta skrucha wzbudziła największą radość w kraju nad Wisłą, gdzie zabytek, mimo że według prawnej definicji ma być pamiątką, to jednak zgodnie ze znaczeniem, jakie niosło to słowo jeszcze w czasach Piastów, jest to coś, o czym należałoby jak najszybciej zabyć (zapomnieć). Zapewne mało kto rozumie to tak dobrze jak Pan.

Po lekturze każdego Pańskiego wpisu na temat niszczejących zabytków jestem pełen podziwu dla Pańskiego uporu i myślę sobie, że zacne jest to, co Pan robi. Właśnie zacne, bo chociaż słowem tym raczej określano ludzi niż ich poczynania, to jego znaczenie związane z szacunkiem i archaiczny wydźwięk, wywołujący pobłażliwy uśmieszek na twarzach „poważnych” osób, najlepiej oddają sens Pańskiego działania.
Niestety, odnoszę też wrażenie, że mimo, wydawałoby się, oczywistych racji związanych z walką o ratowanie materialnych świadectw kultury nie tylko Dolnego Śląska, skazana jest ona na zakwalifikowanie do pewnego rodzaju donkiszoterii.

piątek, 18 lipca 2014

72. SOBOTA W WIELKIM MIEŚCIE CZ II : POPOŁUDNIE.

Kochana Babciu!
               

                Sobotnie popołudnie z początku jest leniwe, jak urzędnik w piątek po przerwie obiadowej. Ale czym bliżej zmierzchu, tym więcej zjeżdża się samochodów w okolice rynku. To młodzież w wieku od lat 13 do 53. A kiedy młodzież zajeżdża autem do miasta się bawić, to musi być widoczna i słyszalna z daleka, dlatego nie zajeżdża byle czym!
                Chociaż mówi się, że „nie szata zdobi człowieka”, to przecież każda kobieta wie, że tak się tylko mówi. Kiedyś panowie nie przywiązywali wagi do swojego wyglądu, bo ich ozdobą był samochód. Mama mówi, że niedługo więcej spirytusu będzie się używało w męskim przemyśle kosmetycznym niż spożywczym, tak się czasy zmieniły, ale nadal auto ma duży wpływ na budowanie wizerunku „prawdziwości” mężczyzny.
                Nie wiem, czy jeszcze pamiętasz, Babciu, ale podobno dziewczyny najbardziej lubią sportowe samochody, dlatego każdy kawaler chce taki mieć. Tata mówi, że te najlepsze są bardzo drogie i jeżeli tatuś kawalera nie figuruje ani na liście Forbesa, ani policji, to raczej takiego synkowi nie kupi. Dlatego kawalerowie radzą sobie inaczej.

wtorek, 8 lipca 2014

71. DYSKONTOWA SZKOŁA PRZETRWANIA

Kochana Babciu!
               
                Wiesz co to jest „dyskont”? To jest taki sklep, który w nazwie ma „spożywczy”, ale można tam kupić różne rzeczy, na przykład odzież albo narzędzia. O każdej porze roku coś innego. Czasami nawet tanio. Nie wiem, czy Ty z takich sklepów korzystasz, bo niektórzy uważają, że bywanie tam świadczy o nieznajomości dobrych manier. Dlatego pod dyskontami na naszym osiedlu parkują samochody (na pewno nie dyskontowe) z rejestracjami głównie z innych miast, chociaż tam są takie same sklepy. Za to pewnie niejeden nasz sąsiad jeździ na zakupy do takich samych sklepów w innych miejscowościach albo dzielnicach. Ale my się tym nie przejmujemy i robimy zakupy w marketach niedaleko domu.

                Najważniejszym źródłem wiedzy o dyskoncie jest gazetka, którą co tydzień można znaleźć w paczce makulatury zapychającej skrzynkę pocztową. Z tej gazetki można się dowiedzieć, na przykład, że w nadchodzącym tygodniu w pobliskim sklepie będzie tydzień odzieży damskiej. Chociaż nikt się nie przyznaje do czytania tych gazetek, tylko każdy psioczy, że ich tak dużo podrzucają, to w dniu rozpoczęcia promocji pod drzwiami sklepu, z twarzami przyklejonymi do szyby, jak stado rybek glonojadów, czeka już grupa chętnych do skorzystania z oferty. A później, przy koszach z towarem odbywają się sceny, przy których kozacki podział łupów w obozie pospolitego ruszenia w „Ogniem i mieczem” to „Teletubisie”...
                Czasami mama też znajduje coś dla siebie w gazetce, a że rano, kiedy otwiera się dyskont, akurat jest w pracy, zlecenie na zakupy dostaje tata. Tata trochę boi się przepychanek z zaprawionymi w bojach łowczyniami promocji i ma swoje, pacyfistyczne metody. Ostatnio poszłam z nim i mogę Ci jeden sposób zdradzić. Ty też możesz go wykorzystać, jeśli poprosisz o pomoc dziadka, tylko nie mów nikomu więcej… 
Wyglądało to tak…

piątek, 4 lipca 2014

70. WIDZIANE Z GÓRY


Kochana Babciu!
               
                Wyobraź sobie, że był u nas Pan Z Telewizji! To znaczy nie u mnie w domu, tylko w naszym mieście, ale to przecież prawie to samo! Chyba nawet ze dwa dni u nas był! Ja wiem, bo opowiadała mi mama, że dla Ciebie to nic nadzwyczajnego - takie osoby, które są znane nie tylko z małego, ale i dużego ekranu, to Ty spotykasz, kupując warzywa na bazarku - ale u nas to wydarzenie na pierwsze strony gazet! Naprawdę! Przez te dwa dni tylko lodówka nie wyświetlała jego zdjęć.

                Przyjechali akurat w czasie obchodów dni naszego miasta i można było ich spotkać na rynku, a niektórym nawet udało się sfotografować z Panem Z Telewizji! Taki sławny człowiek, którego prawie codziennie ogląda cała Polska na ekranach swoich telewizorów, mógłby sobie nie życzyć fotografii z jakimiś nieznanymi typami z miasta, które, wydawałoby się, nie ma się z czym dobrym kojarzyć. A tu taka niespodzianka: Pan Z Telewizji okazał się całkiem sympatyczny i jeszcze twierdził, że u nas jest fajnie!