Jak
Ci dzisiaj smakował obiad? Dobrze był przyprawiony? Bo mój nie! Oczywiście ten
w szkole. Na pewno słyszałaś, że na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego
Ministerstwo Zdrowia wprowadziło ustawę, która szczegółowo określa, czym można
mnie w szkole karmić, a czym nie. Wszystko z powodu otyłości u dzieci, która u
nas rośnie podobno najszybciej w Europie. Ciekawe, czy takie badania, na
początku kadencji i na jej końcu, przeprowadza się na posłach i ministrach? Chyba
nie - sądząc po niektórych sylwetkach, to szczawiem ich w sejmowym bufecie raczej
nie karmią… Nikt o ich zdrowie nie dba tak, jak oni o nasze?
Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły,
było mi trochę przykro, kiedy wyciągałam z torby kanapki albo jabłka, a
koleżanki i koledzy batoniki, wafelki i chipsy. Wiadomo, że żadna kanapka nie
może się równać np. z takim „lajonem”. Ale że moi rodzice uważają, że słodycze,
owszem, można jeść, ale w ograniczonych ilościach i oprócz, a nie zamiast
podstawowych posiłków, to musiałam sobie radzić. Na szczęście inne dzieci,
widząc, że mam jabłka, zdziwiły się, że je też można jeść i chciały spróbować.
Teraz koleżanki jadają na przerwach moje jabłka, a ja nie potrzebuję nosić do
szkoły słodyczy…
Była
też taka akcja, w ramach której mieliśmy nauczyć się rozróżniać i jeść warzywa:
w malutkich woreczkach dostawaliśmy np. po kilka sztuk rzodkiewek albo
plasterków marchewki. Dzięki tej akcji nauczyliśmy się, że już po kilku
godzinach w tornistrze z warzywami w woreczku dzieje się coś takiego, że
próbują woreczek otworzyć same. Ktoś podobno zaobserwował, że po tygodniu
potrafią otworzyć nawet tornister…