środa, 24 grudnia 2014

WESOŁYCH ŚWIĄT!

Kochana Babciu!

               
                Podobno według dawnych kalendarzy od 25. grudnia na naszej półkuli zaczynał się wydłużać dzień, a skracać noc. I to wtedy uznano, że Boże Narodzenie to takie święto, które powinno przypadać na ten dzień, żeby przypominać ludziom, że wszystko co złe, kiedyś się kończy, tak jak ciemność kiedyś musi ustąpić miejsca światłu. Bo przecież od ilości światła zależy, jak widzimy różne rzeczy. Na przykład w odpowiednim świetle stara dziurawa szopka może okazać się miejscem, w którym uklękną królowie nawykli do odbierania pokłonów w złoconych pałacach…
                Jak najwięcej tego światła w sobie i wszędzie tam, gdzie wydawało się od dawna nie docierać, życzę Tobie i wszystkim, którzy zechcą te słowa  przeczytać.

Wesołych Świąt!


 J. z rodziną

sobota, 13 grudnia 2014

93. CUDA W WIELKIEJ SPÓŁDZIELNI

Kochana Babciu!
               
                Jak już Ci pisałam, mijający rok przyniósł wiele zaskakujących zmian na naszej prowincji. Da się je zauważyć nawet na naszym osiedlu! Co prawda, za wcześnie jeszcze, żeby mówić, że jest coraz ładniejsze, ale po kolei.
                Najpierw nastąpił wstrząs w spółdzielni, kiedy pojawiły się plany wielkich remontów i zmian w rządzeniu. Tata mówi, że wstrząs musiał być bardzo silny, bo podobno niektórzy dopiero wtedy się dowiedzieli, że Związek Radziecki już nie istnieje… Niektórzy pracownicy administracji otrzymali chyba służbowy nakaz uśmiechania się i osiedle zaczęło trochę przypominać Gotham City – wieczorami nietoperze latały nad głowami, a za dnia można było spotkać Jokera przylepiającego na drzwiach ogłoszenie o kontroli wentylacji…
                Ale nie trwało to długo, bo okazało się, że Prezes, wizjoner i rewolucjonista, tak bardzo zakochał się w swojej wizji, że zaczął ją w rewolucyjny sposób wprowadzać w życie. Niestety, to nie spodobało się ani mieszkańcom, którzy mieli rewolucję finansować, ani pracownikom, którym miała przypaść zaszczytna rola jej ofiar. Dlatego Prezes-wizjoner, zaskoczony brakiem entuzjazmu wobec jego wyobrażeń o uszczęśliwieniu mieszkańców, musiał oddać biuro poprzednim zarządcom. Wiesz, Babciu, że niektóre meble da się wynieść z domu dopiero po wyburzeniu ścian? Podobnie było z naszym wizjonerem… Ale w końcu udało się zająć jego miejsce komuś, komu zawsze było do tego biurka blisko, choć siadać mógł tylko po stronie gościa…

poniedziałek, 8 grudnia 2014

92. MIŚ ZŁY

                Kochana Babciu!
               
              Miałam niedawno bardzo dziwny sen.
                Śnił mi się Stumilowy Las, ale jakiś taki zmieniony: smutny, postarzały i pusty. Drzewa pozbawione liści, a niebo szare jak osiedlowe podwórko. Pochmurno i ciemno tak, że trudno określić czy to zmierzch, czy świt – jak u nas na przełomie listopada i grudnia. Pod domek Kubusia Puchatka skradały się dwie postacie w czarnych mundurach i kominiarkach, z których wystawały tylko długie uszy. Nagle jeden wybił kolbą karabinu szybę w oknach, drugi wyważył drzwi, wpadli do środka, wyciągnęli zaspanego Puchatka z łóżka, rzucili na ziemię i krzycząc coś o synach suk, oporze i strzelaniu, padli na niego, próbując założyć kajdanki na łapki, z których ciągle zsuwały się stalowe obręcze. W końcu jeden z zamaskowanych długouchych rzucił kajdanki w kąt, zaklął brzydko i powiedział:
- Nawet aresztować cię nie można zgodnie z procedurą, dziwaku! – po czym wyciągnął igłę i nici, żeby unieruchomić pluszowe łapki oszołomionego misia…
- Ale o co wam chodzi, panowie? Myślę, że to bardzo niegrzeczny sposób na budzenie misia przed wschodem słońca…
- Zamknij się! – wrzasnął jeden z napastników i kolbą przycisnął łepek Kubusia do podłogi, dopóki drugi nie zakończył szwu grubym supłem. Potem zarzucili Kubusiowi na głowę kawałek prześcieradła i wykręcając mu ręce, wyprowadzili na podwórko, gdzie czekał już na nich okratowany bus, do którego szybko wsiedli i ruszyli, zostawiając za sobą tumany kurzu…

wtorek, 2 grudnia 2014

91. "PLAC (ZAKOŃCZONEJ) OPOWIEŚCI"


Kochana Babciu!
               
                Byłaś zawsze przekonana, że na naszej prowincji żadnego rodzaju zmiany nie są mile widziane, prawda? Ja też. Ale właśnie ogłoszono ostateczne wyniki wyborów…

                Mama od dawna powtarzała, że w naszym mieście wszyscy boją się zmian na stanowiskach, bo skoro już się raz nauczyli, kto jest kim w jakim urzędzie, o kim i przy kim jak się wypowiadać, komu jak głęboko się kłaniać i jak kogo tytułować, żeby załatwić jakąś sprawę - to nie chcą tego zmieniać. Bo czasem drobna pomyłka albo niewystarczające zbliżenie czoła do podłogi przy pozdrowieniu może bardzo utrudnić życie. A przynajmniej udaremnić próby jego ułatwienia…

                Tata mówił, że jest jeszcze coś takiego, jak złośliwość rzeczy martwych: wysiedziane fotele przywiązane do tych samych od lat pośladków, biurka wycierane od dekad przez te same łokcie, lampki wspomagające te same zmęczone oczy, uchwyty polerowane przez te same palce, aparaty telefoniczne z niektórymi guzikami startymi od wybierania tych samych numerów, szuflady brudzone niezmiennie przez tusz z tych samych od dawna pieczątek - każdy metr kwadratowy podłogi gabinetu trzyma mocno i nie chce puścić człowieka, który zaczyna wierzyć, że bez niego to miejsce nie może istnieć… Podobno, niestety, mało kto jest na to odporny. I, co gorsza, jak się w coś mocno wierzy, to robi się wszystko żeby inni też uwierzyli. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby to przekonywanie innych trwało przez całe 4 lata, a nie przez jeden, ostatni rok i uwzględniało głosy inne, niż tylko swój własny i jego dworskie echo… 

piątek, 28 listopada 2014

90. WYPISY Z HISTORII (NIE)NAJNOWSZEJ


              Po raz czwarty rybniczanie wybierają w wyborach bezpośrednich prezydenta miasta. Dzisiaj już mało kto zdaje się pamiętać, że do 1998r. prezydent był wybierany przez Radę Miasta, a czytając komentarze internautów pod artykułami dotyczącymi tegorocznych wyborów, można odnieść wrażenie, że przez 25 lat demokracji Rybnik zawsze rządzony był przez lokalne ugrupowania, a nie przedstawicieli ugrupowań ogólnopolskich. Wynika z tego, że 16 lat to wystarczająco dużo czasu, żeby emocjonujące wydarzenia, jakie miały miejsce w Rybniku w 1998r., uległy zapomnieniu.
                Jako że są jednak osoby pamiętające tamten rok i posiadające własną ocenę wydarzeń, które zdecydowały o obliczu miasta na ostatnie lata, pozwolę sobie ograniczyć się do przytoczenia tutaj fragmentów relacji  tygodnika „Nowiny”, uzupełnionych tylko o niezbędny komentarz, żeby przedstawić je na tyle obiektywnie, na ile to możliwe (wszystkie cytaty z zachowaniem pisowni oryginalnej).

piątek, 21 listopada 2014

89. DZIEŃ DOBRY!

                Matki i Ojcowie!

          Zwracam się do Was z naiwną z pozoru prośbą: jeżeli Wasze pociechy są w takim wieku, że jeszcze przyjmują za pewnik to, co do nich mówicie, proszę, nauczmy nasze dzieci  mówić „dzień dobry”. To, niestety, wcale nie jest oczywiste, chociaż niektórym wyda się banalne. Ta z pozoru błaha rzecz, to ważna inwestycja na przyszłość. Wiem, że ta nauka wymaga nieraz wiele cierpliwości od uczącego, że łatwiej przychodzi umiejętność obsługi gry na komputerze, ale wierzę, że warto.
                Bo „dzień dobry” to wytarta formułka tylko w ustach niektórych dorosłych. Dla dziecka to ważna chwila – nawiązanie kontaktu z innym człowiekiem, otwarcie drzwi na świat. Moment, w którym przez ułamek sekundy dwoje ludzi znajduje się na jednym poziomie i deklaruje pokojowe zamiary bez rozstrzygania, kto jest ważniejszy, silniejszy czy groźniejszy. Chwila, w której dziecko wpływa na rzeczywistość i wywołuje reakcję – bo kto odważy się nie odpowiedzieć dziecku? To ważność tej chwili powoduje, że potrzeba mu nieraz wiele odwagi, żeby pokonać własną nieśmiałość i zwrócić na siebie uwagę. Za to ile dumy może dostarczyć to przełamanie siebie! Proszę, nauczmy je pokonywać ten lęk, zanim zaczną ukrywać go pod maską oschłości, jak większość z nas…

poniedziałek, 27 października 2014

88. KOCIMIĘTKA


Kochana Babciu!
               
                Co sądzisz o kotach? Bo niektórzy ich nie lubią. Ja lubię – za charakter. Przyjrzałaś się kiedyś takiemu domowemu kotu? Pazurom ostrzejszym niż brzytwa? Kłom jak sztylety? Ślepiom dostosowującym się do każdego oświetlenia? Tym wszystkim mięśniom, które grają pod skórą? Perfekcyjna maszyna do zabijania! Tak, Pan Bóg dał kotom wszystko, co potrzebne, by sobie w życiu radziły. Nie ma na lądzie doskonalszych myśliwych. Dlatego są wolne: robią, co chcą, kiedy chcą i jak im się podoba. Być obdarzonym przyjaźnią przez takiego kota, to zaszczyt! Bo taki kot wcale nie MUSI się do nikogo łasić – on MOŻE. I ktokolwiek miał kota, wie, jak bardzo potrafią się przywiązać do człowieka, kiedy znajdą kogoś, kto na to zasługuje. Kot – myśliwy nigdy nie jest nazbyt wylewny, nie przesadza z czułością: wszystko ma swój czas i swoje granice. To kocia „godność”.

wtorek, 14 października 2014

87. DRZEWKO ADAMA



Kochana Babciu!
               

                O czym najczęściej rozmawia się w Twoim mieście? Pewnie o metrze, nowych liniach tramwajowych albo o tym, czy jakaś nowa fabryka nie zasłoni mieszkańcom osiedla widoków na las. My takich problemów nie mamy, bo u nas nie ma ani metra, ani tramwajów, ani nowych fabryk. Są jeszcze lasy, ale i ich los okazuje się niepewny…
                Za to mamy ronda! Dawny Prezydent miasta podpatrzył to rozwiązanie gdzieś we Francji i sprowadził do nas. To znaczy nie zabrał Francuzom, tylko na podobieństwo kazał takie u nas robić. W krótkim czasie powstało ich tyle, że mieszkańcy sąsiednich miast śmiali się, że nasze powinno nazywać się Rondnik, a przy każdym wjeździe ktoś powinien rozdawać aviomarin… Niektórzy do dzisiaj boją się rond, ale tata mówi, że to tylko dlatego, że nie potrafią na nich jeździć – jeśli się umie, to nie ma na co narzekać, bo największe korki robią się na skrzyżowaniach ze światłami. I chyba większość osób się z tym zgadza, bo teraz takich rond jest mnóstwo we wszystkich miastach w okolicy, ale nikt nie ma tyle, co my i ciągle powstają nowe!
                Obecnemu Prezydentowi chyba było przykro, że to nie on je wymyślił i chciał dołożyć do nich coś od siebie. I dokłada – dekoracje. Na każdym rondzie inna. Myślisz, że łatwo wymyślić tyle rzeźb? I jeszcze żeby były ładne? U nas już wszyscy, poza Prezydentem, wiedzą, że nie… A jako że rond mamy już „ze czterdzieści, nikt nie wie, co jeszcze na nich się zmieści”…

piątek, 3 października 2014

86. WEEKEND W WIELKIEJ SPÓŁDZIELNI

Kochana Babciu!
               

                Wiesz kiedy zaczyna się weekend? Jak należy go spędzać? Jeśli nie, to nigdy nie mogłabyś pracować w naszej spółdzielni. Tata mówi, że chyba warunkiem przyjęcia do pracy w takiej administracji albo dziale technicznym jest udokumentowanie na piśmie i w praktyce, że umie się pracę „szanować”, a każdy dzień święty, jego wigilię i dzień po – święcić. Podobno jest taka choroba, która nazywa się „pracoholizm”. Tata mówi, że ona dyskwalifikuje wszystkich, którzy na nią cierpią, a chcieliby w naszej spółdzielni pracować, bo praca jest tu traktowana co najmniej jak alkohol – nie wolno nadużywać…
                W tym tygodniu właśnie widzieliśmy tego dowody: w naszym bloku zrealizowano kolejną bardzo ważną inwestycję: wymieniono stare okienko między przedsionkiem, a korytarzem. Wymiana tego okienka nie spełnia żadnej funkcji, poza tzw. estetyczną (pod warunkiem, że ktoś pomaluje jeszcze ściany), bo zarówno drzwi wejściowe, jak i te na korytarz chronią przed zimnem tyle, co drzwi do piwnicy przed złodziejami. Tata próbował dodzwonić się do Pani Z Administracji, żeby powiedzieć, co myśli o wymianie okienka bez wymiany drzwi, ale była w „terenie”. Gdzie jest „teren”, nikt nie wie, ale na pewno nie ma go w naszym bloku. Bo przecież, gdyby był, to Pani Z Administracji widziałaby, że po wykuwaniu starego okna cały przedsionek, korytarz i winda pokryte są grubą warstwą kurzu i na pewno zarządziłaby porządne mycie podłóg, prawda? Panowie wprawdzie pozamiatali po sobie, kiedy skończyli pracę w czwartek, ale to okazało się za mało, a przecież każde dziecko wie, że weekend zaczyna się w piątek – dlaczego sprzątaczki nie miałyby wiedzieć, że nigdzie nie jest napisane o której godzinie… Dzięki temu my też nie musimy w ten weekend sprzątać podłóg w mieszkaniu, bo to i tak nie ma sensu…

wtorek, 30 września 2014

85. OSŁY



Antek  (08:07)

Puk, puk! Jesteś tam?

Marcin  (08:08)
Gdzie?


Antek  (08:09)
Jeśli w ZOO, to uważaj na bezwstydnego osła!


Marcin  (08:09)
???

Antek  (08:10)
O! Ty nic nie wiesz?
Podobno na poznańskim ratuszu już nie będzie koziołków, tylko osiołki i one nie będą się „trykać”…


piątek, 26 września 2014

84. "SAN FRANCISCO"

Kochana Babciu!
               
                Znasz tę piosenkę sympatycznych bliźniaków z Milówki, o tym jak zbudują San Francisco na ściernisku, prawda? Pisałam Ci jeszcze zimą, że mieliśmy takie „ściernisko” w centrum miasta, ale z okazji wyborów radni chcą nam zrobić prezent i stworzyć tam taki wypasiony park z placem zabaw. No, to park, czyli „San Francisco”, już jest gotowy. Może nie taki wypasiony, jak to wyglądało na wizualizacjach, ale wygląda naprawdę fajnie. W końcu patronem naszego miasta nie jest Św. Franciszek, tylko Św. Antoni, czyli, gdyby leżało na Dzikim Zachodzie, nazywałoby się San Antonio, a nie San Francisco.
                Pewnie dlatego, że Antoni jest patronem rzeczy zaginionych, zgubił się gdzieś jeden z planowanych mostków i basen dla chłopców z deskorolkami, które miały w tym parku powstać. Właściwie to nawet nie w parku, tylko na placu, bo parkiem będzie można go nazwać, kiedy już urosną te wszystkie posadzone drzewa. Ale nie chodzi o to, żeby narzekać, bo jest naprawdę ładnie – jak w zadbanym przydomowym ogródku, chociaż trochę droższym... Ale oprócz mostku i basenu, jeszcze przed otwarciem parku znikały materiały budowlane i sadzonki roślinek, a krótko po otwarciu zniknęły huśtawki, pałka do gongu i kilka urządzeń do eksperymentów fizycznych. Albo nas ten nasz patron nie lubi, albo za mało się do niego modlimy…

środa, 24 września 2014

83. ODA DO E-PAPIEROSA.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Sherlock_Holmes#mediaviewer/File:Sherlock_Holmes_Portrait_Paget.jpg
Sherlock Holmes
                O! E-papierosie,

                Biedna kreaturko, atrapo bez charakteru, nędzny wyrobie tytoniopodobny! Choćby nie wiem jak bronić naszej epoki przed miłośnikami „starych, dobrych czasów”, Ty, załgany substytucie dorosłości, jesteś wunderwaffe w ich rękach…

                Miały minione lata swoje własne formy zauroczenia tytoniem - od starożytnych szamanów, po francuskich egzystencjalistów. Na przestrzeni wieków kłęby dymu z fajek, cygar, cygaretek, papierosów i lufek co kilkadziesiąt lat przezwyciężały urzędowe zakazy i spowijały karczmy, gospody, puby i restauracje, żeby zniknąć ponownie przed kolejnymi restrykcjami. Bez tytoniowego dymu trudno nam dzisiaj wyobrazić sobie zarówno portową tawernę wypełnioną wilkami morskimi z większą liczbą blizn na twarzach, niż nacięć na pistoletach, jak i paryski salonik – miejsce karcianych pojedynków europejskiej arystokracji. Obraz rybaka bez fajki jest niekompletny jak wizerunek amerykańskiego gangstera z lat trzydziestych bez papierosa albo dziewiętnastowiecznego bankiera bez cygara. Czy wiek XXI pozostawi po sobie obrazy wypielęgnowanych chłopców w nieokreślonym wieku ssących coś na kształt wiecznego pióra?

środa, 17 września 2014

82. IGRZYSKA BEZ CHLEBA



Kochana Babciu!
               
                Smutno mi dzisiaj, bo zapadła ostateczna decyzja o sprzedaży parku w centrum miasta, o którym Ci kiedyś pisałam. Nawet nie „po cichu”, jak planowali niektórzy, ale w błysku fleszy! Okazało się, że nasi rajcowie już bez wątpienia cierpią na chorobę zawodową: nie tylko nie słuchają, czego chcą mieszkańcy, ale nawet nie mają czasu się z nimi spotkać, bo wolą w tym czasie, na przykład, planować sobie festyn.

piątek, 12 września 2014

81. NIEZNOŚNA TRWAŁOŚĆ BETONU

Od: "Członek Spółdzielni" <poirytowany@jakdiabli.pl>
Do: "administracja naj" <radoscsama@rewelacyjnasm.pl>;
Wysłane: 15:55 Wtorek 2014-09-10
Temat: Oporność.

              
                Szanowna Pani A.

                Skłamałbym, pisząc, że cieszę się, że w Najwspanialszej Spółdzielni wszystko wróciło do „normy”. Bo „normą”, jak Pani doskonale wie, jest tutaj stan permanentnego otępienia. Przez półtora roku trwało starcie między Zarządem z samorządowego desantu, który próbował stworzyć pozory  troski o dobro mieszkańców, żeby zbić na tym kapitał polityczny, a przyssanymi do żyły lokatorskich pieniędzy weteranami. Niestety, Zarząd nie docenił, jaką siłą dysponuje uzależniony, kiedy próbuje się go oderwać od źródła uzależnienia…

wtorek, 9 września 2014

80. TĘSKNOTA ZA ZAPIECKIEM.

Kochana Babciu!
               
                Zauważyłaś kiedyś, że we wrześniu zmienia się pogoda? Że robi się zimniej, pada deszcz, a w Tatrach nawet śnieg? Nawet jeżeli później wracają jeszcze upały? Bo u nas większość ludzi co roku się dziwi. W tym roku najbardziej dziwią się panowie, którzy wymieniają ciepłociąg.
                Ciepłociąg to takie rury, które przez całe miasto prowadzą ciepło z ciepłowni do kaloryferów w blokach. Do naszych też. Ten ciepłociąg w naszym mieście ma chyba tyle lat, co tata (też grzeje!) i ze starości już mu to ciepło po drodze uciekało. Ale ciepłociąg nie tata – można go wyremontować i w tym roku PEC (Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej) wymienia rury na nowe. Jak już wymieni, to całe ciepło trafi do kaloryferów, a nie do ziemi. Z tego powodu ogrzewanie powinno stanieć, ale podrożeje. Rozumiesz? Ja też nie. Ale mnie to nie dziwi, bo tak jest u nas przyjęte, że czym mniej się ciepła zużywa, tym więcej się płaci na następny rok.

poniedziałek, 1 września 2014

79. REQUIEM DLA ALCYBIADESA

 „Zapytaj, jakie są dowody na poparcie twierdzeń; domagaj się, żeby ideologie były wystarczająco dopracowane, byś mógł oddzielić retorykę od istotnych treści. (…) Popieraj myślenie krytyczne u dzieci od najwcześniejszych lat ich życia, ostrzegając je przed kłamliwymi reklamami telewizyjnymi, tendencyjnymi wypowiedziami i zniekształconymi punktami widzenia, jakie są im prezentowane. Pomóż im stać się mądrzejszymi i ostrożniejszymi konsumentami wiedzy.”
Philip Zimbardo

 Obecni i Nieobecni Bywalcy Szkół,             

                Rozpoczęcie roku szkolnego od dawna wywoływało we mnie smutną refleksję, że to wyjątkowo bojowy dzień. I nie chodzi o rocznicę wybuchu II wojny światowej. Co roku, po dwumiesięcznym rozejmie, wracają na swoje bastiony dwie od dawna walczące ze sobą armie. Każdego pierwszego roboczego dnia września stają przeciwko sobie, niczym żołnierze Trójprzymierza i Trójporozumienia w okopach, choć ze względu na stosunek sił przypomina to raczej starcie konkwistadorów z Indianami. Ten bojowy szyk na uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego symbolizuje to, co będzie się działo przez kolejnych dziesięć miesięcy.
                Sztandary łopoczą w przeciągu w zatłoczonych salach gimnastycznych, a oni stoją tak, puszczając mimo uszu wszystkie wypluwane do mikrofonów wbitych na statywy, jak nagie miecze, płomienne przemowy - kurtuazyjne zapewnienia o radości, wzajemnym szacunku i przyjaźni - jednocześnie mierząc się wzrokiem i oceniając siłę przeciwnika. Obok nowicjuszy po obu stronach stoją specjaliści gotowi na pierwszy rzut oka wskazać we wrogich szeregach tych, z którymi da się pertraktować, takich, których trzeba będzie podchodzić fortelem i innych, wobec których skuteczna pozostanie tylko siła…

piątek, 29 sierpnia 2014

78. MĄŻ NIEMODNY

Kochana Babciu!
               
                Muszę Ci się pożalić, bo niedawno przeżyłam coś strasznego: tata zabrał mnie ze sobą na zakupy! Mam nadzieję, że nigdy więcej mnie to nie spotka. Bo to nie były ani zakupy spożywcze, ani moje, ani zlecenie mamy na promocję w dyskoncie. Tata postanowił zaktualizować swoją garderobę…
                Zakupy z mamą to świetna rozrywka: spokojnie zwiedzamy sobie kolejne sklepy w mieście, oglądamy z każdej strony, co tam mają fajnego, czasami przymierzamy i niekiedy nawet zdarza nam się coś kupić. Z tatą jest inaczej. Biegniemy od sklepu do sklepu w poszukiwaniu butów, spodni albo koszuli potrzebnych na już, a każdy kolejny sklep opuszczamy coraz bardziej rozpaleni: tata ze złości, a ja od biegania za nim. Pewnie nie byłoby tego problemu, gdyby tacie było obojętne, co nosi, ale niestety: wybredny jest jak księżniczka i jak mu się coś nie podoba, to nie założy i już…

środa, 27 sierpnia 2014

DZIEWIĄTKA

Słońce,


Dziewięć to taka liczba, którą nie wiadomo jak traktować, bo prawie wszyscy ją ignorują, zaokrąglając do dziesiątki i tylko handlowcy ją kochają, bo optycznie wyszczupla ceny...
Niby to jeszcze nie okrągła rocznica, ale wygląda prawie tak nobliwie, jak pierwsze ślady mojej siwizny…
I nie trzeba kombinować nad bukietem, bo jest nieparzyście.

Dziewięć lat wystarczy, żeby nauczyć się odróżniać sukienkę od spódnicy, ale za mało, żeby to zapamiętać…
Dość, żeby starł się wzór z obrączek i nabrały charakteru – jak antyk…
To też odpowiednio dużo czasu, żeby doświadczyć dziewięciu miesięcy czekania, przygotowań, stresu i radości. Niejeden raz.
A potem, żeby nabrać do tego zdrowego dystansu.

Dziewięć lat formalnie razem, to dla niektórych prawdziwy wyczyn.
Dla mnie żaden, bo to było dziewięć udanych lat.
I gdybym dzisiaj miał złożyć podpis w tym samym miejscu, co dziewięć lat temu – wahałbym się jeszcze mniej, niż wtedy.
Już nie mogę się doczekać kolejnych…

Dziękuję.
Kocham Cię.

T.







piątek, 22 sierpnia 2014

76. BohateROWie są zmęczeni.

Wrocław 2014
                Kochana Babciu!

                Nareszcie! Postanowione! Będziemy mieli ścieżki rowerowe, jakich jeszcze nikt w tym kraju nie ma! Pan Prezydent chce, żeby rowerzyści już w przyszłym roku zauważyli zmiany i natychmiast zarządził prace nad przygotowaniem planów ścieżek „na europejskim poziomie”, naprawdę! Bo jak Włodarz naszego miasta coś zarządzi, to nie ma bata w mieście! Zwłaszcza przed wyborami…

                O naszych tzw. ścieżkach rowerowych już Ci kiedyś pisałam, jak to łatwo pozbyć się na nich ostatnich mleczaków. Ale piach, błoto i żwir to jeszcze nie powód, żeby się nie chwalić przed całym światem, że nasze miasto ma ponad 100 km szlaków, na których można znaleźć (jeżeli jest się spostrzegawczym) kolorowe znaczki z rowerkami. Te znaczki czasami niszczą jacyś biedni, chorzy ludzie (jest taka choroba, która objawia się niszczeniem  cudzej własności bez potrzeby), a miasto musi co roku wydawać na farbę i blaszki tyle pieniędzy, ile kosztuje jedna rzeźba na rondzie. To musi być bardzo droga farba… Nie wiem też, od kiedy liczy się „co roku” albo które to ścieżki, bo chociaż jakieś dwa lata temu rzeczywiście domalowano znaczki w lasach po wycinkach drzew, to więcej zmian nie zauważyłam… Ale na szczęście Pan Prezydent już podpisał stosowne dokumenty, a na nich stoi, że na same plany modernizacji ścieżek przeznaczonych zostaje tyle pieniędzy, że rzeźby na dwa ronda można by za nie zamówić!

wtorek, 12 sierpnia 2014

75. "LANS" NA WIERCHACH

Wielka Kopa (857 m.n.p.m.)
Rudawy Janowickie
Kochana Babciu!
               

                Czy Tobie zdarza się bywać w górach? Ale nie w takich Tarnowskich, które są pod ziemią, tylko takich mniej lub bardziej wysokich, na które można wchodzić? Bo te Tarnowskie to tak naprawdę kopalnie, które kiedyś nazywano górami (stąd górnicy – wiem od taty), chociaż kiedyś słyszałam, jak pewna pani zarzekała się, że tam mieszkają górale, mówią po góralsku i nic a nic ich nie można zrozumieć. Widocznie coś jej się pomieszało, jak jej próbowali tłumaczyć, że to ona jest gorolka…
                Na szczęście ta pani nie uczy w żadnej szkole geografii, bo zamieszanie na górskich szlakach byłoby jeszcze większe, niż jest. Nie wiem, Babciu, czy słyszałaś, ale mamy w polskich górach dwa takie Parki Narodowe, do których co roku przyjeżdża tyle turystów, że ich władze zastanawiają się, czy nie wprowadzić limitów: Tatrzański i Karkonoski. Nie dość, że turyści depczą sobie tam po piętach (a jak wiadomo japonki się od tego szybko niszczą), to pracownicy tych parków i ratownicy ledwo nadążają z ratowaniem „najmądrzejszych inaczej” zdobywców. Do tego muszą jeszcze wysłuchiwać skarg na niedostosowanie szlaków do odzieży i kondycji fizycznej turystów, którzy przecież „płacą za wstęp, więc wymagają!”...

niedziela, 3 sierpnia 2014

74. BIURO FRUSTROWANIA KLIENTA

AKT I

Kuchnia. Człowiek kroi mięso. Dzwoni telefon. Człowiek rzuca nóż, szybko płucze ręce, biegnie po telefon.
Na wyświetlaczu „numer prywatny”. Człowiek odbiera.
- Halo…
- Proszę czekać na połączenie z konsultantem. Proszę czekać na połączenie z konsultantem. – aksamitny głos automatu dobrany na podstawie badań preferencji reprezentatywnej grupy 997 Polaków nie działa na Człowieka uspokajająco. Widocznie nie jest, k…, reprezentatywny! Rozłącza się.

AKT II

Następnego dnia o tej samej porze. Człowiek w toalecie.
Dzwoni telefon. Człowiek wykonuje całą sekwencję czynności niezbędnych, żeby po niego sięgnąć.
Na wyświetlaczu „numer prywatny”. Człowiek odbiera.
- Halo…
- Proszę czekać na połączenie z konsultantem. Proszę czekać na…  – telefon ląduje na ścianie na drugim końcu mieszkania, na szczęście chroni go, przygotowana specjalnie na takie okazje, pancerna obudowa…

piątek, 25 lipca 2014

73. SŁOWA W RUINACH

Pałac w Rzuchowie


„Od 1945 roku do dziś na Dolnym Śląsku bezpowrotnie unicestwiono około 800 zabytkowych rezydencji. Niewiele ucierpiało wskutek działań wojennych. Przede wszystkim były rozkradane, dewastowane i burzone z przyczyn narodowych, ideowych i klasowych lub dla zaspokojenia barbarzyńskiej woli zniszczenia. Przepadł wielokulturowy dorobek kilku stuleci, wspaniała architektura, niezliczone dzieła sztuki, słynne w Europie niezwykłe założenia parkowe. Dziś już nawet nie wiemy, gdzie znajdowały się niektóre dwory i pałace. Pozostały jedynie zdjęcia...”


„Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”

(Ludwig Wittgenstein)

 



Jakiś czas temu świat obiegła informacja, że w pewnym włoskim miasteczku, podczas świętowania jakiejś rocznicy przez rajców w miejskim ratuszu, wystrzelony korek z szampana zrobił dziurę w zabytkowym obrazie. Niefrasobliwość rozochoconych radnych wywołała ogólne rozbawienie, zwłaszcza że komunikat prasowy kończył się informacją, że nieostrożny obywatel, który nie zapanował nad korkiem, zobowiązał się pokryć koszty renowacji obrazu. Zapewne to właśnie ta skrucha wzbudziła największą radość w kraju nad Wisłą, gdzie zabytek, mimo że według prawnej definicji ma być pamiątką, to jednak zgodnie ze znaczeniem, jakie niosło to słowo jeszcze w czasach Piastów, jest to coś, o czym należałoby jak najszybciej zabyć (zapomnieć). Zapewne mało kto rozumie to tak dobrze jak Pan.

Po lekturze każdego Pańskiego wpisu na temat niszczejących zabytków jestem pełen podziwu dla Pańskiego uporu i myślę sobie, że zacne jest to, co Pan robi. Właśnie zacne, bo chociaż słowem tym raczej określano ludzi niż ich poczynania, to jego znaczenie związane z szacunkiem i archaiczny wydźwięk, wywołujący pobłażliwy uśmieszek na twarzach „poważnych” osób, najlepiej oddają sens Pańskiego działania.
Niestety, odnoszę też wrażenie, że mimo, wydawałoby się, oczywistych racji związanych z walką o ratowanie materialnych świadectw kultury nie tylko Dolnego Śląska, skazana jest ona na zakwalifikowanie do pewnego rodzaju donkiszoterii.

piątek, 18 lipca 2014

72. SOBOTA W WIELKIM MIEŚCIE CZ II : POPOŁUDNIE.

Kochana Babciu!
               

                Sobotnie popołudnie z początku jest leniwe, jak urzędnik w piątek po przerwie obiadowej. Ale czym bliżej zmierzchu, tym więcej zjeżdża się samochodów w okolice rynku. To młodzież w wieku od lat 13 do 53. A kiedy młodzież zajeżdża autem do miasta się bawić, to musi być widoczna i słyszalna z daleka, dlatego nie zajeżdża byle czym!
                Chociaż mówi się, że „nie szata zdobi człowieka”, to przecież każda kobieta wie, że tak się tylko mówi. Kiedyś panowie nie przywiązywali wagi do swojego wyglądu, bo ich ozdobą był samochód. Mama mówi, że niedługo więcej spirytusu będzie się używało w męskim przemyśle kosmetycznym niż spożywczym, tak się czasy zmieniły, ale nadal auto ma duży wpływ na budowanie wizerunku „prawdziwości” mężczyzny.
                Nie wiem, czy jeszcze pamiętasz, Babciu, ale podobno dziewczyny najbardziej lubią sportowe samochody, dlatego każdy kawaler chce taki mieć. Tata mówi, że te najlepsze są bardzo drogie i jeżeli tatuś kawalera nie figuruje ani na liście Forbesa, ani policji, to raczej takiego synkowi nie kupi. Dlatego kawalerowie radzą sobie inaczej.

wtorek, 8 lipca 2014

71. DYSKONTOWA SZKOŁA PRZETRWANIA

Kochana Babciu!
               
                Wiesz co to jest „dyskont”? To jest taki sklep, który w nazwie ma „spożywczy”, ale można tam kupić różne rzeczy, na przykład odzież albo narzędzia. O każdej porze roku coś innego. Czasami nawet tanio. Nie wiem, czy Ty z takich sklepów korzystasz, bo niektórzy uważają, że bywanie tam świadczy o nieznajomości dobrych manier. Dlatego pod dyskontami na naszym osiedlu parkują samochody (na pewno nie dyskontowe) z rejestracjami głównie z innych miast, chociaż tam są takie same sklepy. Za to pewnie niejeden nasz sąsiad jeździ na zakupy do takich samych sklepów w innych miejscowościach albo dzielnicach. Ale my się tym nie przejmujemy i robimy zakupy w marketach niedaleko domu.

                Najważniejszym źródłem wiedzy o dyskoncie jest gazetka, którą co tydzień można znaleźć w paczce makulatury zapychającej skrzynkę pocztową. Z tej gazetki można się dowiedzieć, na przykład, że w nadchodzącym tygodniu w pobliskim sklepie będzie tydzień odzieży damskiej. Chociaż nikt się nie przyznaje do czytania tych gazetek, tylko każdy psioczy, że ich tak dużo podrzucają, to w dniu rozpoczęcia promocji pod drzwiami sklepu, z twarzami przyklejonymi do szyby, jak stado rybek glonojadów, czeka już grupa chętnych do skorzystania z oferty. A później, przy koszach z towarem odbywają się sceny, przy których kozacki podział łupów w obozie pospolitego ruszenia w „Ogniem i mieczem” to „Teletubisie”...
                Czasami mama też znajduje coś dla siebie w gazetce, a że rano, kiedy otwiera się dyskont, akurat jest w pracy, zlecenie na zakupy dostaje tata. Tata trochę boi się przepychanek z zaprawionymi w bojach łowczyniami promocji i ma swoje, pacyfistyczne metody. Ostatnio poszłam z nim i mogę Ci jeden sposób zdradzić. Ty też możesz go wykorzystać, jeśli poprosisz o pomoc dziadka, tylko nie mów nikomu więcej… 
Wyglądało to tak…

piątek, 4 lipca 2014

70. WIDZIANE Z GÓRY


Kochana Babciu!
               
                Wyobraź sobie, że był u nas Pan Z Telewizji! To znaczy nie u mnie w domu, tylko w naszym mieście, ale to przecież prawie to samo! Chyba nawet ze dwa dni u nas był! Ja wiem, bo opowiadała mi mama, że dla Ciebie to nic nadzwyczajnego - takie osoby, które są znane nie tylko z małego, ale i dużego ekranu, to Ty spotykasz, kupując warzywa na bazarku - ale u nas to wydarzenie na pierwsze strony gazet! Naprawdę! Przez te dwa dni tylko lodówka nie wyświetlała jego zdjęć.

                Przyjechali akurat w czasie obchodów dni naszego miasta i można było ich spotkać na rynku, a niektórym nawet udało się sfotografować z Panem Z Telewizji! Taki sławny człowiek, którego prawie codziennie ogląda cała Polska na ekranach swoich telewizorów, mógłby sobie nie życzyć fotografii z jakimiś nieznanymi typami z miasta, które, wydawałoby się, nie ma się z czym dobrym kojarzyć. A tu taka niespodzianka: Pan Z Telewizji okazał się całkiem sympatyczny i jeszcze twierdził, że u nas jest fajnie!

piątek, 27 czerwca 2014

69. SOBOTA W WIELKIM MIEŚCIE CZ. I : PRZEDPOŁUDNIE.

Kochana Babciu!
               

                Lubisz soboty? Ja bardzo. Nie tylko dlatego, że nie trzeba iść do szkoły. Już Ci kiedyś pisałam, że w naszym mieście od wieków odbywa się targ, a jeden z targowych dni to właśnie sobota. W mieście panuje wtedy wielki ruch, bo pół miasta i trzy czwarte powiatu wybiera się na zakupy. Tata mówi, że jeszcze nie tak dawno na targ przychodziło w soboty tyle osób, że trudno było się przepchnąć, a oprócz polskiego można było usłyszeć język czeski, rosyjski, ukraiński i niemiecki, a jak komuś zginął portfel, to i łacinę. Odkąd mamy nowoczesne galerie handlowe, na targ przychodzi mniej osób, ale przyzwyczajenie pozostało i do południa przez miasto przewalają się tłumy. A tam, gdzie jest dużo ludzi, tam zawsze można coś ciekawego zobaczyć.


wtorek, 24 czerwca 2014

68. TAŚMOCIĄG

Kochana Babciu!
               
                Muszę Ci wyznać, że bardzo się ostatnio zdziwiłam. Pewnie powiesz, że to nic nadzwyczajnego: dzieci tak mają. Ale mnie najbardziej dziwi to, że dziwią się dorośli!
                Cała Polska aż huczy po tym, jak redakcja pewnej gazety, którą chyba czytało coraz mniej osób, uruchomiła taśmociąg podsłuchanych rozmów panów polityków. Ci panowie, w specjalnie dla nich przygotowanych pomieszczeniach restauracyjnych spotykali się po pracy i, jak to panowie po pracy, przy alkoholu i przekąskach mówili, co naprawdę myślą o różnych sprawach. A że politycy tak mają, że często co innego myślą, co innego mówią, a jeszcze co innego robią, to słuchając tych rozmów, można by pomyśleć, że to zupełnie inne osoby, niż te, które znamy z „kulturalnych” programów w telewizji.
                Gdy te nagrania były nadawane w niektórych mediach, trudno było zrozumieć, co panowie mówią, bo więcej było piszczenia zagłuszającego brzydkie wyrazy niż normalnych słów. Ja za jedno takie słowo miałabym ze trzy dni szlabanu na bajki, a przy tej ilości wyrazów, to chyba do osiągnięcia pełnoletniości… Z tych niezagłuszonych fragmentów dało się jednak zrozumieć, że każdy polityk nie lubi jakiegoś innego polityka. Dało się też usłyszeć, chociaż ja i tak nic z tego nie rozumiem, że chcą zabrać pieniądze z jednego miejsca, którym rządzą i przenieść do drugiego, tylko potrzebują na to prawa. O takich i podobnych sprawach rozmawiają sobie panowie politycy w szczerych i niewyszukanych słowach przy biesiadnym stole. Dla kogoś było ważne, żeby pokazać to światu, a redakcja ambitnego tygodnika radośnie przystała na tę propozycję.

piątek, 20 czerwca 2014

67. JA, TATA

Pamiętam czasy tej młodości, kiedy wydawało mi się, że posiadanie dziecka to katastrofa. Kataklizm towarzyski, klęska finansowa i zamrożenie jakiegokolwiek rozwoju na poziomie zera absolutnego. Niektórym moim rówieśnikom do dziś wychowywanie potomstwa kojarzy się z karą boską.  Sporo z nich ma dzieci. Jakoś sobie radzą. Inni, którzy z wyboru dzieci nie mają, często twierdzą, że dobrze się bawią. No i na zdrowie! Jeśli ktoś do rodzicielstwa nie czuje się stworzony, to musi mieć swoje powody. Bywa, że te powody wymagają tylko upływu czasu.
A jak to widzę dzisiaj? Jestem ojcem dwójki dzieci. Apokalipsy nie było albo miałem w jej trakcie ważniejsze zajęcie. Natomiast moje życie bardzo się zmieniło: świat stał się dużo bardziej wielowymiarowy.

piątek, 13 czerwca 2014

66. GAPIE

Są rzeczy, których nie potrafię zrozumieć.
Takim zjawiskiem jest śmierć: można zaakceptować albo nie fakt jej istnienia, podobno może ona nawet zobojętnieć, ale zrozumieć się jej nie da. Wiara, że jest ona nowym początkiem może łagodzić żal, ale nie wiem, ilu jest takich, którym wiara wystarcza, żeby umysł przestał stawiać pytania.
Są sytuacje, których nie mogę sobie wyobrazić. Nie dlatego, że nie są możliwe, ale dlatego, że sama próba wczucia się w rolę sprawia ból i wywołuje przerażenie. Taką sytuacją jest śmierć dziecka. Nie sposób jej ani zrozumieć, ani zaakceptować. Nie czuję się na siłach, żeby analizować temat, którym żyje aktualnie cała Polska. Zwłaszcza, że sformułowano już opinie, pod którymi mógłbym się podpisać (Tatapad.pl oraz blogojciec.pl). 

Próbuję za to zrozumieć to, co dzieje się wokół. Krążące po moim mieście wozy transmisyjne wielkich stacji telewizyjnych, osobowe auta z krzykliwymi znaczkami rozgłośni radiowych i portali internetowych. Prześcigających się w wyścigu za informacją dziennikarzy, rozbieganych między sąsiadami, znajomymi z pracy, rzecznikami prasowymi a służbami. Rozmawiają, nagrywają, filmują, fotografują. Depczą intymność, gapiąc się i umożliwiając innym gapienie się na ból.
Wyobrażam sobie też tłumy przerażonych tym, co się stało widzów, słuchaczy i internautów, którzy chcą wiedzieć coraz więcej. Chcą zrozumieć.

czwartek, 5 czerwca 2014

65. CHOROBA ZAWODOWA

Kochana Babciu!
               
                Czy u Ciebie ktoś jeszcze w ogóle wypoczywa poza galeriami handlowymi? Na przykład w parku albo w lesie? Pytam dlatego, że moda i zwyczaje zawsze trafiają na prowincję z centrum, a w naszym mieście, jeśli chodzi o nowe inwestycje, na topie są ostatnio kamień i beton. Rodzice twierdzą, że nasi urzędnicy albo wyprzedzają swoje czasy, albo się cofają. Raczej to drugie, bo ogólnie ludzie dojrzeli już do tego, żeby chronić w miastach zieleń i raczej robi się dla niej więcej miejsca, niż ją niszczy. Większość ludzi jednak lepiej czuje się między drzewami, niż między kamieniami. Ale nie wszyscy. Czytałam, że niektórzy nie lubią parków, bo psy robią tam kupy, niesympatyczni panowie piją alkohol, a do tego ktoś mógłby z kwiatów zrobić tęczę… Okazuje się, że są tacy, którzy bardziej się ucieszą, kiedy w tym miejscu powstanie sklep sportowy, ale tylko pod warunkiem, że w ofercie będą kije bejsbolowe. Chyba właśnie takim naprzeciw wychodzi ratusz.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

64. GRZEBANIE W PAMIĘCI

                Kiedy ogłoszono stan wojenny, miałem trzy lata. Pamiętam charakterystyczne śnieżenie czarno – białego telewizora Unitra, kiedy na ekranie nie chciał pojawić się „Teleranek”. Pamiętam też panów w wojskowych mundurach, którzy pojawili się na ekranie później. Jeden z nich, starszy, łysiejący, niezgrabny i sztywny, z małymi oczkami ledwie widocznymi zza ciemnych okularów towarzyszył mojemu dzieciństwu przez kolejne dziesięć lat za pośrednictwem tego samego telewizora i gazet, w których wtedy nie widziałem nic ciekawego.
                Z nadzwyczajnych wydarzeń z tamtego okresu w pamięci mojego ojca zostały dwa. Pierwsze: w drodze do pracy na nocną zmianę zatrzymało go dwóch żołnierzy. Wylegitymowali, zasalutowali i poszedł dalej.
                Drugie wspomnienie mamy wspólne: kawalkadę czołgów i wozów opancerzonych przejeżdżających w ciemności koło naszego domu, którą oglądam na rękach ojca. Nie wiem, dokąd dokładnie wtedy jechali.

czwartek, 29 maja 2014

63. ŚCIEMODERNIZACJA

 Od: "Członek Spółdzielni" <rozczarowany@jakdiabli.pl>
Do: "administracja naj" <radoscsama@rewelacyjnasm.pl>;
Wysłane: 13:35 Piątek 2014-05-09
Temat: Ściemodernizacja.

              
                Szanowna Pani A.

               
                Z całego serca pragnę złożyć Państwu moje wyrazy współczucia w związku z koniecznością współpracy z tak trudnym partnerem, jakim okazują się mieszkańcy naszej Spółdzielni!
                Domyślam się, że zachodzą Państwo teraz w głowę, jak to możliwe, że zawiodły wszystkie tricki tyle razy przerabiane na zjazdach partyjnych, wszystkie zagrywki wpajane adeptom marketingu politycznego. Ba! Nawet miliony razy wypróbowane metody aktywnej sprzedaży zaprezentowane w ekskluzywnym wykonaniu Prezesa („Grzech nie brać tak nisko oprocentowanego kredytu!”) okazały się nieskuteczne, kiedy po raz kolejny Zarząd próbował uszczęśliwić mieszkańców za symboliczną złotówkę. Co za pech! Tak już było blisko, już prawie się udało i… albo lud nie taki ciemny, albo sprzedawca kiepski, bo tej bajki lud nie kupił…

niedziela, 25 maja 2014

62. BollyROW


Kochana Babciu!
               
                Ostatnio tata opowiadał mi o historii filmu i powiedział, że z jednego z pierwszych pokazów ludzie uciekli, bo myśleli, że pociąg wyjedzie na nich z ekranu.  Dzisiaj to się może wydawać śmieszne, bo przecież można nie tylko oglądać filmy, kiedy tylko ma się na to ochotę, ale również nagrywać je samodzielnie.
                Podobno kiedyś do filmowania potrzebna była specjalna kamera i operator, który potrafił się nią posługiwać. Kiedy kogoś było stać na to, żeby ściągnąć takiego fachowca na wesele albo chrzciny do jakiejś miejscowej parafii, to musiał mu zapewnić specjalną obstawę, bo go wszyscy obchodzili dookoła, oglądali i szturchali palcami, jak Indianie pierwszych białych.

                Tata opowiadał mi też, że kiedy w jednym z „domów towarowych” pojawiła się przed laty „telewizja przemysłowa” i wchodząc, można było zobaczyć siebie na monitorze, to chociaż obraz był tak niewyraźny, że trzeba było się domyślić, kto jest kim na ekranie, to przez pierwszy miesiąc sklep odwiedzili wszyscy mieszkańcy powiatu i to po trzy razy! Trzeba było pozakładać takie same systemy w pozostałych sklepach, bo groziło im bankructwo! Podobno nawet schody ruchome w nowych galeriach nie zrobiły po latach takiej furory. Nic dziwnego – przejażdżka schodami to pryszcz, w porównaniu z możliwością zobaczenia siebie w telewizji, nawet jeżeli tylko w przemysłowej…