Przepraszam, że tak długo do
Ciebie nie pisałam, ale, jak się na pewno domyślasz, byliśmy w trakcie
przeprowadzki. Ha! To, że teraz piszę, nie znaczy wcale, że ten kataklizm z
naszym udziałem dobiegł już końca! Nie wiem, czy do Bożego Narodzenia się
skończy… Po prostu w stosach kartonów, skrzynek i toreb znalazłam wreszcie
piórnik i papier – ale się ucieszyłam!
Oto po trzech miesiącach prac
budowlano – remontowych, stolarskich, malarsko – tapeciarskich i
instalatorskich, okazyjnie przerywanych zajęciami ogrodniczymi, udało nam się
przejść do operacji logistyczno – magazynowych, czyli spakowaliśmy wszystko co
potrzebne i niepotrzebne i przewieźliśmy ze starego miejsca w nowe. Wierzyć się
nie chce, że da się to zmieścić w jednym zdaniu…
Tata
mówi, że całe to przedsięwzięcie ma wiele wspólnego z lotem w kosmos z
prędkością światła: startujemy w kwietniu, lecimy sobie jakiś czas, lecącemu wydaje
się, że trwa to może z pięć tygodni, a tu Ziemia zgłasza, że nie tylko maj
dobiegł końca, ale lipiec minął już półmetek. Na szczęście najgorsze już za
nami i wracamy na Ziemię, do tzw. „normalności”. Tyle, że po takim locie nic
nie może być już takie samo, jak przedtem…