czwartek, 31 grudnia 2015
poniedziałek, 28 grudnia 2015
133. POCZTA EKONOMICZNA
Kochana
Babciu!
Mam
nadzieję, że nasze życzenia świąteczne dotarły do Ciebie jeszcze przed Wigilią?
Bo okazuje się, że wysłanie przed Świętami kartki z życzeniami za pomocą poczty
wcale nie musi być łatwe. Biorąc pod uwagę, że gołębie nie cieszą się opinią
zbyt inteligentnych ptaków, można by pomyśleć, że to nie przypadek, że akurat one zyskały uznanie pocztowych decydentów...
Widziałaś
kiedyś śmieszne filmiki z ukrytej kamery? Takie, na których robi się z ludzi idiotów,
stawiając ich w jakiejś nietypowej, zaskakującej i na zdrowy rozsądek
niemożliwej sytuacji, a potem okazuje się, że to żart i każe im się z siebie
śmiać? Zawsze się zastanawiam, ilu z nich śmieje się, bo nie chcą wyjść na
sztywniaków. I ile jest takich, których zdjęć się nie publikuje, bo bohaterowie
grożą procesem. Albo w ogóle zeszli na zawał…
W
tym roku przed Świętami myślałam, że taka kamera została ukryta przy naszej osiedlowej
poczcie. Co chwila ktoś podchodził i próbował wejść w przekonaniu, że w takim
okresie i o takiej porze oczywiste jest, że poczta pracuje. I co chwila odbijał
się ktoś od wejścia jak mucha od szyby i lądował twardo na pupie przed
schodkami albo przywierał jak rzucony pomidor do płaskiej powierzchni drzwi i
spływał powoli aż do progu. Potem wstawał, otrzepywał się i dopiero czytał
karteczkę, na której było napisane, że „Urząd Pocztowy w dniach 21-23. grudnia
czynny jest do godziny 14.30”. Pamiętaj, Babciu, żeby zawsze najpierw sprawdzać
karteczki na drzwiach, zwłaszcza poczty! I zwłaszcza przed Świętami!
środa, 23 grudnia 2015
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Kochana Babciu!
Znów
Boże Narodzenie! Czego życzyć Ci w tym roku, żeby się nie nadymać ani nie
powtarzać?
W
ostatnim czasie modne są słowa „dobra zmiana”- widocznie jest potrzebna. To ja chciałabym Tobie i
wszystkim wokół życzyć takiej dobrej zmiany. Żeby od teraz to, co
łączy, było ważniejsze od tego, co różni. A każda cecha, która sprawia, że nie
jesteśmy wszyscy tacy sami, niech zostanie doceniona, jeśli tylko nikomu nie
szkodzi.
Niech
prawica i lewica przypomną sobie, jak doskonale do siebie pasują i jak się
uzupełniają, karmiąc te same usta. Niech przestaną domagać się, żeby kciuk w obu rękawiczkach był zawsze po jednej stronie. I niech słyszenie wyprzedza mówienie
– to dopiero byłaby dobra zmiana! Gdyby każdy dopuszczał do siebie zdanie
drugiego, zanim uprze się, żeby postawić na swoim!
Życzę Ci też, żeby zaufanie stało się czymś cenniejszym od podejrzliwości, a jego zawiedzenie niech przysparza więcej wstydu niż tropienie podstępów – chwały. Żeby uśmiech stał się ważniejszy od śmiertelnej powagi. I jeszcze, żeby było nam wszystkim do siebie coraz bliżej, zamiast coraz dalej.
Życzę Ci też, żeby zaufanie stało się czymś cenniejszym od podejrzliwości, a jego zawiedzenie niech przysparza więcej wstydu niż tropienie podstępów – chwały. Żeby uśmiech stał się ważniejszy od śmiertelnej powagi. I jeszcze, żeby było nam wszystkim do siebie coraz bliżej, zamiast coraz dalej.
Takiej dobrej zmiany życzę Tobie i wszystkim.
Nie tylko na Święta.
Twoja J.
niedziela, 20 grudnia 2015
131. DONICE OBCE KULTUROWO
Drzewa i rdza.
Grudzień
2015
Niedawno
pisaliśmy o usuwaniu nadmiernie ukorzenionych drzew uszkadzających poprowadzone
pod chodnikiem instalacje. Na miejsce wyciętych niedawno drzewek przy ulicy X
magistrat zamówił donice z tajemniczego materiału przypominającego pokrycie
kadłuba statku zalegającego pół wieku na dnie morza. Mimo wyraźnych związków
nazwy naszego miasta z hydrologią, nie wszystkim mieszkańcom przypadły one
jednak do gustu. Jednym nie podoba się kolor, innym wzór, jeszcze innych
bulwersuje koszt wykonania i ustawienia
donic – ponad 3 tys. zł za sztukę.
W
obawie przed spontanicznymi akcjami społecznych protestów mogących doprowadzić
np. do pokrycia donic substancjami antykorozyjnymi, magistrat wystosował
oficjalne oświadczenie z informacją, że magiczny materiał to niejaki cor-ten, znany również jako korten, a jego cechą charakterystyczną
jest rdzawy kolor ciemniejący pod wpływem warunków atmosferycznych. Kierowcom
materiał powinien być znany z jednego ze słynnych rond, na którym stoi
kortenowe drzewo byłego prezydenta.
Na
wszelki wypadek donice pozostają jednak pod stałą obserwacją monitoringu
miejskiego.
A
Wam jak się podobają?
Prowincjonalna
Agencja Prasowa
Komentarze (30):
2015-12-03 10:42
~orkisz
~orkisz
Masakra!!!!
Tyle pieniędzy za takie badziewie?! Płakać sie chce…
2015-12-03 10:48
~pampers
~pampers
To
trzeba pomalowac! Kto to widzial taki złom w samym srodku miasta stawiac?
Przeciez to zgnije za dwa lata!
piątek, 11 grudnia 2015
130. CZAS SZCZUROŁAPÓW
Czy
Ty też podglądałaś kiedyś filmy przez dziurkę od klucza? Ja już wiem, że nie
warto. Kilka dni temu, kiedy rodzice myśleli, że już śpię, podkradłam się pod
drzwi pokoju, w którym oglądali film. To był horror…
Było sobie miasteczko. Mieszkali
w nim ludzie tacy jak wszędzie. Duzi, mali, brzydcy, ładni, bogaci i biedni.
Raz powodziło się im lepiej, kiedy indziej gorzej, ale zawsze jakoś sobie
radzili. Trochę czuli się skrępowani w obecności mieszczan z większych grodów i
zadzierali nosa przy mieszkańcach wsi i niewiele się od nich różniących
mniejszych miasteczek. Oczywiście każdy miał swoje problemy, marzenia, sympatie
i urazy. Ale przywiązanie do tego niewielkiego kawałka świata ich łączyło i
pomagało razem stawiać czoła przyrodzie i różnym przeciwieństwom.
Pewnego
razu okolice nawiedziła plaga szczurów. Kiedy zauważono, że częściej ze spiżarni
ubywa zapasów, że więcej szczurów niż zwykle przemyka po ulicach, a do tego
robią się wielkie, tłuste i tak agresywne, że koty przestają sobie z nimi
radzić, wezwano wędrownych szczurołapów. Ci przybyli do miasteczka, umówili się
z rajcami na zapłatę, rozłożyli mały obóz na przedmieściu i rozstawili pułapki.
poniedziałek, 7 grudnia 2015
129. POWIKŁANIA
Kochana Babciu!
Czy
już zaczęłaś świąteczne zakupy? Na pewno masz gdzie je zrobić? Bo gdybyś nie
miała gdzie w tej Twojej metropolii, to przyjedź na naszą pROWincję. Mamy już
komplet międzynarodowych sieci handlowych. Właśnie oddano do użytku „obiekt
wielokondygnacyjny o przeznaczeniu usług komercyjnych”, który zastąpił park. Po
polsku: market – jedynej sieci, której jeszcze u nas nie było. Pamiętasz, jak
pisałam Ci o chorobie zawodowej, która nazywa się arogancja? Ostatnio nauczyłam
się, że często idzie z nią w parze inna – hipokratyzja. Polega ona na tym, że
ciągle mówi się o tym, jak to się troszczy o wszystkich wokół, tylko nie o
siebie - a robi się dokładnie odwrotnie. Towarzyszą jej kłopoty z pamięcią, które
okazują się zaraźliwe.
poniedziałek, 30 listopada 2015
128. BRUNATNIENIE
„Dżumy i wojny zawsze zastają ludzi tak samo
zaskoczonych. (…) Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie,
że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Ale nie zawsze ów sen
mija i, od złego snu do złego snu, to ludzie mijają, a humaniści przede
wszystkim, ponieważ nie byli dość ostrożni.”[1]
To
nie będzie optymistyczny tekst. Bo ja nadal próbuję zrozumieć. Chociaż zaczynam
się bać, że takie próby mogą mnie wiele kosztować, patrząc na to, co dzieje się
wokół. I nie chodzi o to, czy lepsi byli ci, którzy ostatnie wybory przegrali,
czy ci, którzy wygrali - to temat na osobny list, choć z tym ma wiele
wspólnego.
Próbuję
zrozumieć, jak to się dzieje, że za „zdrową” reakcję uchodzi źle skrywany pod
maską nienawiści strach, próba ochrony bezpieczeństwa kosztem odizolowania się
od wszystkiego, czego się nie zna. Choć to nawet byłbym w stanie zrozumieć –
naturalne ludzkie odruchy. Ale skąd bierze się w człowieku tak głęboka
nienawiść do innego człowieka, że pcha go do mordu? Fizycznego albo słownego?
Próba
zrozumienia nie oznacza usprawiedliwiania. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
cały czas skupiamy uwagę tylko na objawach, w ogóle nie szukając przyczyn. Nie
da się wyplenić zarazy, lecząc tylko objawy, a nie likwidując jej źródła.
Jeszcze
10 lat temu wydawało mi się, że świat płynie do przodu z wiatrem w żaglach: z
nadzieją i przekonaniem o tym, że „będzie lepiej”. Że pokój będzie czymś coraz
bardziej powszechnym, że coraz więcej ludzi będzie mogło cieszyć się wolnością,
sprawiedliwością i prawami do decydowania o swoim życiu. Że ludzie zaczną
słuchać się nawzajem i wyciągać wnioski z przeszłości. Dzisiaj czuję, że były
to bardzo naiwne i ulotne przekonania. Zwłaszcza że wartości, które kiedyś wydawały
się oczywiste, na naszych oczach przestają takie być.
wtorek, 3 listopada 2015
127. PLOTKA DZIADOWSKA
Kochana Babciu!
Choć
pora roku temu nie sprzyja, w naszym mieście miał miejsce cyrk. Tak głosi
plotka. To znaczy nie było ani namiotu, ani akrobatów, słoni i lwów. Właściwie
to chyba nawet nikt nie przyjechał spoza miasta. I wigilia dnia Wszystkich
Świętych też bardziej skłaniałaby do zadumy, niż zabawy. Ale ci, którzy
widzieli, twierdzą, że był to niezły cyrk.
A
plotka głosi, że było tak.
Stary, opuszczony szpital. Przedsionek. W
przedsionku sprzątaczka. Za jednymi drzwiami obrażony Jaśnie Pan. Za drugimi,
na dworze, marznąc i przestępując z nogi na nogę, publiczność i trupa teatralna.
- Panie Kazimierzu, oddejcie klucze… - prosząco
mówi pani sprzątaczka.
- Po moim trupie! – dobiega głos zza drzwi, a
kasztanową aleją porusza lekki powiew chłodnego wiatru.
- Drugi roz niy godejcie, sam był kiedyś szpital!
- Nie dam!
- Panie Kazimierzu, bo tu ludzie jacyś prziszli.
Chopy w ancugach, baby w balklajdach, odstawiyni jak na pastyrka, a godajóm, że
dziady i że tyjater jakiś chcóm w
kapliczce robić…
piątek, 30 października 2015
126. PIECE PIEKIELNE
Pakuj
się i przyjeżdżaj – robimy halloween! Ubranie weź czarne, jakąś wdowią woalkę
(niech dziadek nie bierze tego do siebie), czarną kredkę i siną szminkę. Sadzy
u nas pod dostatkiem, to się wysmarujemy i pójdziemy w pROWincję! Wiem, że święto trochę głupie i nie nasze, tylko przyszywane jak głowa Frankensteina, a nam bliżej do dziadów. Ale to nic, przeniesiemy
je na grunt lokalny i dostosujemy do wymagań środowiskowych. Dziadowskich.
Bo
środowisko nam sprzyja! Gdyby zgodnie z halloweenową tradycją zrobić psikusa i
zmienić dwie literki, a jedną wyrzucić, to powstanie nam „hell oven” –
piekielny piec. A koniec października to u nas prawdziwe święto kopcącego pieca i zbiorowego wędzenia się żywcem.
poniedziałek, 26 października 2015
125. PRZEBUDZENIE
Kochana
Babciu!
Wczoraj
były wybory i podobno obudziłam się dzisiaj w zupełnie innym kraju, niż
położyłam się spać. Chociaż nigdzie się nie ruszałam, a kraj ciągle nazywa się
tak samo i nadal ograniczają go Odra i Bug.
W
tym nowym kraju wszyscy szanują się nawzajem i nikt tu nikim nie pogardza
niezależnie od zawodu, bogactwa, zainteresowań czy wyznania. Wszyscy się
wspierają i nikt tu nikogo nie oszukuje. Nikt nie sprzedaje wyremontowanych aut
po wypadkach jako bezwypadkowych, a liczniki wskazują prawdziwe przebiegi. Nie
ma tu też mowy, żeby ktokolwiek wsiadł po alkoholu za kierownicę. I wszyscy
przepuszczają dzieci na pasach, a w autobusach ustępują miejsca kobietom w
ciąży.
Mieszkańcy
tego kraju uśmiechają się do siebie na ulicach i pozdrawiają serdecznie, bo w
innych doszukują się najpierw dobrych stron, a nie zagrożeń. Prześcigają się w
pomaganiu tym, którzy potrzebują pomocy i nikt nie pyta „co ja będę z tego
miał?”. Lekarzem zostaje się tutaj nie tylko po to, żeby zarabiać godziwe
pieniądze, ale przede wszystkim po to, żeby ratować zdrowie i życie. A szkoły
rozwijają umiejętność samodzielnego myślenia, zamiast wbijać do głowy utarte
schematy.
czwartek, 15 października 2015
124. PANI KEBAB
Nigdy nie byłem w Leeds, nie znam
Beeston, ale to bez znaczenia. Nie mam pojęcia, kim Pani jesteś. Nie wiem, kto
tak naprawdę ukrywa się pod spożywczym pseudonimem, który w Polsce oznaczałby
zupełnie coś innego, niż zdaje się znaczyć w Anglii. A może wręcz przeciwnie, może
jego sens jest dużo bardziej uniwersalny, niż uśmiech wywołany
środkowoeuropejskim akcentem w anglosaskiej wieży Babel?... Ta wiedza nie jest
mi jednak potrzebna, kiedy po lekturze kolejnego Twojego wpisu przez kilka
minut próbuję dojść do siebie. Bo Twój blog jest jak jazda styropianem po
szybie butiku w galerii handlowej. Nie tylko na tle tzw. „blogosfery”
zdominowanej przez twórczość skupioną na promowaniu własnej osoby oraz
producentów odzieży i kosmetyków.
Żadnych
grafik – tylko słowa układające się w świat całkowicie inny od obrazkowej
cywilizacji manekinów. Przykrywany dywanem poprawności politycznej brud spod pazurów złotego lwa. Drobny druk na bilecie do ziemi obiecanej ludów zamieszkałych po „gorszej”
stronie Łaby. Ciemne zakamarki raju utraconego, ziemia wyrzucona poza kręgi i
sfery Boskiej komedii. Kraina obezwładniających
mgieł. Ziemia jałowa dla „lepszych czasów”. Matrix
wersja demo. Ogród rozkoszy ziemskich „live”. Nieśmiertelna rzeczywistość Hugo,
Dickensa i Zoli razem wziętych wrzucona w czasay po Wojnie
polsko – ruskiej. Świat ciężarnych nastolatek, martwych noworodków,
toksycznych opiekunów i wychowawców. Ale i groteskowo nadętych belfrów, pułapek
językowych angielskiego jako obcego i fizjologicznych sabotażystów majestatu
szkolnictwa Zjednoczonego Królestwa. A pomiędzy nimi zszokowana, niekiedy ledwo
powstrzymująca się od śmiechu, a czasem przerażona i próbująca ratować własne
zdrowie psychiczne humorem czarniejszym od sadzy - Pani Kebab…
czwartek, 1 października 2015
123. Z PIEKŁA RODEM
Kochana
Babciu!
Nie
wiem, czy słyszałaś, ale kolejni bohaterowie bajki dla dzieci zostali dopisani
do listy podstępnych potworów, które tylko czyhają, żeby w odpowiednim momencie
wyskoczyć z dziecięcej wyobraźni i zawirusować mózg niebezpiecznymi wątpliwościami
albo ideologiami. I znowu nie rozpoznałam ich w porę ani ja, ani nawet rodzice!
Latem
w jednej z gazet, których redaktorom wydaje się, że są prawe, pojawiła się
informacja, że oto ukazał się film, który sieje zniszczenie w dziecięcych głowach.
Jego bohaterami są minionki, małe żółte stworki, które wyglądają jak
powiększone cytrynowe tik-taki w ogrodniczkach. Nie grzeszą nadmierną inteligencją,
a żarty z ich udziałem, jak mówi tata, są podobnego rodzaju co w filmach pana
Mela Brooksa, tyle że śmieszniejsze.
Film,
który opisano w gazecie jest już trzecim z ich udziałem, ale tak sprytnie swoje
niecne charaktery ukrywały, że dopiero teraz redaktorzy wykryli, jakie są
straszne! Wyobraź sobie, Babciu, że te małe, podstępne (choć sympatyczne) stworki
za cel swojego istnienia obrały służenie najbardziej nikczemnej istocie, jaką
znajdą na świecie. Czym jednak bardziej oddane są swemu panu, tym szybciej go
unicestwiają… Czym więcej chcą wyrządzić zła, tym więcej z tego wychodzi
dobrego - tata mówi, że już dawno temu ktoś pisał o diable, który miał tak samo,
ale tamto też było mniej śmieszne. Jak wiadomo, miejsce diabła jest w piekle, zło
zawsze powinno zostać surowo ukarane, dobro zwyciężyć – tylko co zrobić z
minionkami? Ani to mądre, ani dobre, ani piękne, ani nawet poprawne politycznie
- ale czasem, niechcący, pożyteczne. I według dzieci – zabawne.
czwartek, 24 września 2015
122. KWESTIA SMAKU
Jak
Ci dzisiaj smakował obiad? Dobrze był przyprawiony? Bo mój nie! Oczywiście ten
w szkole. Na pewno słyszałaś, że na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego
Ministerstwo Zdrowia wprowadziło ustawę, która szczegółowo określa, czym można
mnie w szkole karmić, a czym nie. Wszystko z powodu otyłości u dzieci, która u
nas rośnie podobno najszybciej w Europie. Ciekawe, czy takie badania, na
początku kadencji i na jej końcu, przeprowadza się na posłach i ministrach? Chyba
nie - sądząc po niektórych sylwetkach, to szczawiem ich w sejmowym bufecie raczej
nie karmią… Nikt o ich zdrowie nie dba tak, jak oni o nasze?
Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły,
było mi trochę przykro, kiedy wyciągałam z torby kanapki albo jabłka, a
koleżanki i koledzy batoniki, wafelki i chipsy. Wiadomo, że żadna kanapka nie
może się równać np. z takim „lajonem”. Ale że moi rodzice uważają, że słodycze,
owszem, można jeść, ale w ograniczonych ilościach i oprócz, a nie zamiast
podstawowych posiłków, to musiałam sobie radzić. Na szczęście inne dzieci,
widząc, że mam jabłka, zdziwiły się, że je też można jeść i chciały spróbować.
Teraz koleżanki jadają na przerwach moje jabłka, a ja nie potrzebuję nosić do
szkoły słodyczy…
Była
też taka akcja, w ramach której mieliśmy nauczyć się rozróżniać i jeść warzywa:
w malutkich woreczkach dostawaliśmy np. po kilka sztuk rzodkiewek albo
plasterków marchewki. Dzięki tej akcji nauczyliśmy się, że już po kilku
godzinach w tornistrze z warzywami w woreczku dzieje się coś takiego, że
próbują woreczek otworzyć same. Ktoś podobno zaobserwował, że po tygodniu
potrafią otworzyć nawet tornister…
czwartek, 17 września 2015
121. DO DOBRYCH LUDZI - POST SCRIPTUM
W
ostatniej fali wypowiedzi Polaków wyrażających obawy przed pojawieniem się w
naszym kraju tysięcy przybyszów z krajów muzułmańskich, pojawia się argument
„obcości kulturowej”. Epitet ten nie tylko doskonale zaspokaja potrzeby
poprawności politycznej, ale też chętnie wykorzystywany jest przez środowiska
radykalne, kiedy starają się używać mniej „niezależnego” języka. W ten sposób staje
się on kolejnym hasłem pozwalającym monochromatyzować świat.
Oczywiste
jest, że kultury muzułmańska i chrześcijańska zdecydowanie różnią się od siebie.
W końcu o ich tożsamości decyduje to, co niepowtarzalne i spotykane tylko w
jednej z nich. Niewątpliwie jakaś płaszczyzna porozumienia jednak istnieje, bo
historia Polski - wydawałoby się, że wbrew coraz powszechniejszej obiegowej
opinii - w ogromnym stopniu opowiada nie tylko o konfrontacji, ale i
przeplataniu się cywilizacji Wschodu i Zachodu. Jak więc ma się „obcość
kulturowa” do relacji między ludźmi?
środa, 9 września 2015
120. DO DOBRYCH LUDZI
Dobrzy
ludzie!
Wiem,
że na temat uchodźców wypowiadają się teraz wszyscy, ale i ja chciałbym
wyrzucić to z siebie, bo gryzie mnie i przeraża to, co widzę. A widzę takie
rzeczy, że własnym oczom nie wierzę.
Z
reguły staram się zrozumieć ludzkie postępowanie, nawet najdziwniejsze. Może to
błąd, ale wychodzę z założenia, że większość ludzi ma bardzo podobne potrzeby:
zaspokojenia głodu, bezpieczeństwa, bliskości z innymi ludźmi itp. Wbrew
pozorom, w świecie, w którym żyjemy, zaspokojenie tych potrzeb jest dużo
bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać, a to z kolei jest przyczyną
wszelkiego zła, jakie człowiek czyni, przy okazji obwiniając o nie cały świat
poza sobą. Tak to się nakręca. Tak to - w skrócie - widzę.
Wbrew
wielu osobom, którym przyszło żyć ze mną w jednym kraju, nie wierzę, że Polacy
są pod tym względem wyjątkowi – sorry. Co gorsza, swoje przekonania opieram na
obserwacji tychże, tym bardziej nie powinienem się więc dziwić. A jednak.
W
naszym kraju wszystko musi być „naj”: najpiękniejszy, choć przecież najbardziej
zrujnowany, najbardziej wyzyskany, choć mieszkają tu najbardziej pracowici
ludzie - i najszlachetniejsi, choć najbardziej na świecie niedocenieni. Ta
romantyczna wiara w naszą wyjątkowość jest przyczyną nieustannej i rozpaczliwej
walki o to, żeby świat wreszcie zwrócił na nas uwagę i… nie wiem co. Najlepiej,
żeby się w końcu nami zachwycił, ale może niech na początek chociaż przestanie
mówić o „polskich obozach zagłady”?
Niestety,
skłonność do przesady przejawia się również tym, że największy jest i strach. Z
tego strachu już nie chcemy być Chrystusem i nie wystarcza nam posiadająca
głębokie tradycje w kulturze Zachodu rola umywającego ręce Piłata – gotowi
jesteśmy dla naszej zielonej wyspy ratowania zostać Herodem narodów…
piątek, 4 września 2015
119. GRZMOTY I BŁYSKAWICE
Kochana
Babciu!
Kolejne
wakacje dobiegły końca. Jeszcze trwa przechwalanie się opalenizną, jeszcze nie
zniknęły z widoku zdjęcia z wakacji na Facebooku, a z toreb nie został jeszcze
do końca wytrzepany piasek z nadmorskich plaż, ale nic nie zmieni faktu, że to
już wrzesień. Taki miesiąc, który zwykle przynosi zmiany w przyrodzie i naszym
trybie życia.
Podobno
dawno temu ludzie w różnych zjawiskach pogodowych widzieli znaki zwiastujące
nieszczęścia, które spadną na ludzi. Nie wiem, jak należy odczytywać jakie
zjawisko, poza tym, że susza albo powódź mogą spowodować zniszczenie plonów, co
samo w sobie jest nieszczęściem. Coś w tym jednak musi być, bo jeśli ktoś tego
lata słuchał radia albo zaglądał do internetu, mógł dojść do wniosku, że pogoda
coś niedobrego robi tu z ludźmi.
niedziela, 23 sierpnia 2015
118. POCZTÓWKA Z PLAŻY
Kochana
Babciu!
Przesyłam
gorące jak słońce i szybkie jak wiatr serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i
Dziadka z gdańskiej plaży, gdzie spędzam wakacje z rodzicami i bratem, którzy
również dołączają się do pozdrowień!
Może
z tą szybkością to lekka przesada, bo kiedy już nasza poczta dostarczy do
Ciebie tę kartkę, pewnie od dawna będę w domu, a po upałach zostanie tylko
wspomnienie, ale tym bardziej chcę Ci opowiedzieć, co u nas. Wszyscy jesteśmy
zdrowi i nawet siniak pod okiem, który nabiła mi łokciem jakaś Twoja
rówieśnica, kiedy próbowałam wejść na stateczek nazywany tramwajem wodnym i
pływający po Motławie, już prawie nie boli i znika pod opalenizną. Pogodę mamy
przepiękną, bo upały, które według docierających do nas wieści wysuszyły już
nawet barszcz Sosnowskiego, na wybrzeżu nie dają się tak we znaki. Zabawę
próbowały popsuć nam sinice, czyli małe trujące żyjątka, które sprawiają, że
woda wygląda jak zupa szczawiowa, ale w końcu jesteśmy w Trójmieście, a tu nie
ma czasu na nudę.
środa, 15 lipca 2015
117. WOLNIEJ, CISZEJ, SPOKOJNIEJ
Kochana Babciu!
Wakacje trwają w najlepsze i
oddycham pełną piersią. Po pierwsze dlatego, że nie trzeba się uczyć, tylko się
wypoczywa, a po drugie dlatego, że świat pachnie tak pięknie, jak tylko w
wakacje pachnieć potrafi – nawet w naszym królestwie Smoga, który też ma jakby
urlop.
Już kwietniu i maju zapach
wilgotnej ziemi wypiera zapach kwitnących bzów, owocowych drzew i koszonej
trawy. W chłodne dni jeszcze zdarza się zobaczyć nad niektórymi kominami
kolorowy dym – tata mówi, że we wszystkich kolorach tablicy jakiegoś Mołotowa i
jeszcze kilku innych – ale to już nie to samo, co między listopadem, a marcem.
A potem robi się cieplej, zakwita jaśmin, w ogrodach pojawiają się cierpkie
jeszcze i wykrzywiające buzię agresty, przy często uczęszczanych chodnikach i
drogach, jak grzyby po deszczu wyrastają stoiska z truskawkami. Wtedy śmietan, maślanek
i kefirów brakuje nawet w dyskontach, a elektrownia nie nadąża z produkowaniem
prądu, bo całe miasto aż huczy od mikserów i blenderów, które gniotą owoce na
koktajle i mieszają ciasta pod smakołyki, które nie powinny zostawiać takich
śladów na sylwetkach jak zimowe wypieki, tylko chyba o tym nie wiedzą…
czwartek, 9 lipca 2015
116. PLEŚŃ NATCHNIONA
Czy Ty znasz Pana Tadeusza na pamięć? Bo tata mówi, że dawno temu, kiedy jeszcze nie było nie tylko smartfonów i tabletów, ale nawet komputerów i telewizji, ludzie czytali książki. Musiało im się bardzo nudzić bez współczesnej elektroniki, bo nie dość, że czytywali wtedy poezje, to jeszcze uczyli się całych książek na pamięć, chociaż wcale nie musieli ich recytować na ocenę!
Dzisiaj
mamy ciekawsze rzeczy do roboty, ale to nie znaczy, że poezja jest nieobecna w
naszym życiu. I nie mam tutaj na myśli tylko lekcji języka polskiego. Pewnie
się zdziwisz, ale dzisiaj poezję można znaleźć również tam, gdzie jest prawie
wszystko – w dyskoncie.
Niedawno
w jednym z naszych osiedlowych marketów trwała promocja na sery. Ale nie na
byle jakie, tylko na luksusowe sery francuskie. Tata mówi, że czym coś jest
rzadziej spotykane albo stare, tym jest cenniejsze i bardziej luksusowe. Kiedy
zapytałam, czy swoją teściową też uważa za artykuł luksusowy, zrobił tylko
dziwną minę i powiedział, że miał na myśli raczej takie rzeczy jak np. sery
pleśniowe i poezję, za pomocą której opisano je w gazetce promocyjnej. Bo żeby
coś luksusowego nabrało w oczach klientów wartości jeszcze bardziej luksusowej,
trzeba to przedstawić w sposób luksusowy, czyli poetycki.
niedziela, 28 czerwca 2015
115. DZIKIE JABŁONIE
Kochana Babciu!
No
to mamy wakacje! Świadectwa rozdane, kwiatki wręczone, wierszyki wyrecytowane,
piosenki odśpiewane – żegnaj szkoło! Na dwa miesiące. Wiesz, Babciu, że po
angielsku wakacje to tyle, co „dni świąteczne”? Pewnie że świąteczne: dziesięć
tygodni bez lekcji i sprawdzianów to musi być świąteczne! Kiedyś myślałam, że
po polsku wakacje mają coś wspólnego z akacjami, tylko nie bardzo wiedziałam
co, bo te kwitną wcześniej. Ale pani wytłumaczyła nam, że to od łacińskiego
słowa „vacatio”, które oznacza „odpoczywanie” albo „uwolnienie”. No i tak to mi
pasuje.
Jak
wiesz, zakończenie roku szkolnego to taki czas, kiedy wiele się w szkołach
dzieje – nie tylko w związku z wystawianiem ocen i świadectw. W tym czasie
każda szkoła chce pokazać rodzicom, jak jest fajna i zaprasza rodziców na
występy ich pociech, żeby mogli pozachwycać się podwójnie: talentami swoich
pociech i szkołą, która je tak wspaniale rozwija. Stąd przeróżne festyny,
akademie i przedstawienia.
Przybywają
na nie tłumnie dumni rodzice, czasem dziadkowie, a nierzadko rodzina z drugiego
końca Polski, podziwiać przyszłe Angeliny i początkujących Bradów. I zasiada
naród przybyły na spotkanie ze sztuką na widowni i dalej wypatrywać swoich
ulubieńców. A my, ukryci za falującymi kotarami z przyczepionym szpilkami literkami
układającymi się w napisy „Żegnaj szkoło!” albo „Niech żyją wakacje!”
przestępujemy nerwowo z nogi na nogę, powtarzamy role i na różne sposoby
próbujemy dostrzec rodzinę wśród publiczności. A kiedy wreszcie udaje się zapanować
nad trzeszczącymi mikrofonami, ściszonymi kolumnami i zbyt wysokimi statywami, śpiewa
się hymn. W czasie hymnu stoi się na baczność. Dzieci obowiązkowo, rodzice
o ile pozycja ta pozwala swobodnie
rozmawiać z sąsiadem. Potem dyrekcja wygłasza przemówienie i uroczyście ogłasza
rozpoczęcie części artystycznej.
środa, 17 czerwca 2015
114. KAMIENIE MŁYŃSKIE
Kochana Babciu!
Od
razu na początku mojego listu dziękuję Ci za życzenia z okazji Dnia Dziecka. Za
prezent też, nawet bardziej, bo to mój ulubiony król. Z tych nieogolonych. Ogolonych
lubię jeszcze bardziej, ale K. Wielki też jest fajny. Jak zbiorę takich trzech,
będę mogła sobie kupić lalkę z najnowszej bajki dla dziewczynek zrobionej przez
wielką firmę produkującą zabawki. Gdybyś miała jeszcze takich niepotrzebnych
króli, z którymi nie wiedziałabyś co zrobić, to chętnie przyjmę. Może wtedy zdążę
z zakupem zanim pojawi się nowa bajka z nowymi lalkami…
Bardzo
lubię Dzień Dziecka, nie tylko dlatego, że dostaję prezenty – tego dnia, choć
przez chwilę, dorosłym zdarza się przypominać sobie, że też kiedyś byli
dziećmi. Organizuje się wtedy różne zabawy, zawody, festyny, festiwale i co tam
jeszcze komu przyjdzie do głowy. Raz lepsze, raz gorsze, raz w bardziej, raz w
mniej trafnym czasie, ale nie wypada takiego dnia pominąć milczeniem. Różni
ważni dorośli (dyrektorzy, prezesi, prezydenci) przemawiają z tej okazji:
czasem do rzeczy, niekiedy od rzeczy, najrzadziej do dzieci. Można wtedy
usłyszeć jakie to dzieci są ważne, że do nich należy przyszłość itp. Można
również wysłuchać mniej lub bardziej śmiesznych historyjek z dzieciństwa
przemawiających – prawie zawsze wydaje mi się, że słyszę w nich nutkę goryczy.
Tata mówi, że może ona wynikać z jednej strony z żalu za utraconym
dzieciństwem, a z drugiej z zazdrości, że dzisiaj dzieci mają fajniejsze
zabawki niż kiedyś. I chyba coś w tym jest, bo często słyszę, że za „starych
dobrych czasów” to nie było takich zabawek jak teraz, a dzieci od rana do
wieczora bawiły się tym, co miały i wyrosły na ( w domyśle: wspaniałych) ludzi.
Babciu,
czy ja z moimi rówieśnikami w jakiś sposób sprawiliśmy, że czasy naszego dzieciństwa
nie są już tak udane, jak np. Twojego albo moich rodziców? Bo jeśli to nie
nasza wina, to czyja? Czy kiedyś rodzice poświęcali dzieciom więcej uwagi, czy
właśnie wręcz przeciwnie?… Jeśli coś się w ostatnich latach zepsuło, to co i
czy da się to jeszcze naprawić? Kto powinien to zrobić? Czy może my będziemy
kiedyś o naszym dzieciństwie opowiadać z takim samym sentymentem?
czwartek, 11 czerwca 2015
113. Z DZIEJÓW WÓD STOJĄCYCH
No, ale cóż, kiedy ryby
Budowały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.
Jan Brzechwa
Kochana Babciu!
Niedawno pani w szkole czytała
nam bajkę. Pomyślałam, że Ci ją opowiem, bo powinna Cię zainteresować.
Nie tak dawno temu i całkiem niedaleko
stąd była sobie wioska. Jako że kiedyś cała okolica obfitowała w stawy z
rybami, ludzie nazwali wioskę Stawik i zaczęli używać herbu z rybą. Z czasem
ludziom znudziła się rybna dieta, zasypali więc większość stawów i zajęli się
różnymi innymi rzeczami: uprawą roli, wydobywaniem skał w kamieniołomach,
lepieniem garnków i warzeniem piwa. Tak dobre to piwo warzyli, że wiele osób po
drodze do niedalekiego książęcego miasta zajeżdżało do stawickiej karczmy i delektowało
się stawickim specjałem. Księciu też musiało to piwo smakować, bo postawił we wiosce
niewielki zamek, żeby po wizycie w karczmie nie musiał konno do grodu wracać.
Co niedziela schodziła się okoliczna ludność na nabożeństwo w kościółku na
wzgórzu, a raz w roku odbywał się wielki odpust, na który wszyscy czekali przez
cały rok, bo zjeżdżali wtedy do nich wędrowni handlarze z kolorowymi
wiatraczkami, ptaszkami i przeróżnymi świecidełkami. Rozstawiali swoje kramy
wokół kościelnego muru, a stawiczanom wydawało się wtedy, że oto wielki świat
zawitał do ich wioski. Kiedyś okazało się, że skały ze stawickiego kamieniołomu
są tak potrzebne w innych częściach kraju, że sprowadzono ludzi do pracy i
wybudowano dla nich nieduże osiedle za wioską, ale niewiele zmieniło to w życiu
stawiczan. Poza tym, że przez jakiś czas było więcej awantur w karczmie podczas
sobotnich potańcówek. Potem mieszkańcy Kolonii, jak nazwano osiedle, pożenili
się z miejscowymi i liczba awantur wróciła do statystycznej normy.
I tak żyli sobie przez całe
stulecia: książęta przeszli do historii, minęły czasy królów, a w Stawiku
niewiele się zmieniało. Ludzie żyli sobie od odpustu do odpustu, urozmaicając
sobie czas tradycyjnymi kłótniami o miedze i plotkami na temat strojów pań i
panien na niedzielnych mszach. Nie zmieniła tego ani zamiana folwarków na
Państwowe Gospodarstwa Rolne, ani upadek tychże, ani dopłaty do ziemi z Unii Europejskiej.
Stary zamek po księciu przejmowali coraz mniej ważni możni, aż w końcu
stawiczanie przerobili go na urząd, w którym zasiadł Wójt.
Pewnego dnia w sekretariacie
Wójta pojawił się bardzo elegancki niezapowiedziany gość.
piątek, 17 kwietnia 2015
112. STO DZIESIĘĆ NIECHCIANYCH KONI
Kochana Babciu!
Mam dla Ciebie kilka zagadek. Wiesz, kto to jest urzędnik? Oczywiście, to ktoś
taki, kto pełni funkcję, która w jakiś sposób powinna służyć dla dobra ogółu.
Ale tata mówi, że taka jest teoria, czyli tak jest napisane. Jeszcze jest
praktyka, czyli tak, jak jest naprawdę. Jedno z drugim rzadko się pokrywa.
Jeśli chodzi o urzędników to słowo „służyć” rzadko występuje w ich języku.
Podobnie jak „muszę”. Urzędnik „może” lub co najwyżej „powinien” – przede
wszystkim znać przepisy, które dotyczą pracy, jaką wykonuje. Znajomość
przepisów u większości urzędników wywołuje dobre samopoczucie, leczy niektóre
choroby wieku dziecięcego, a czasem zastępuje proces myślowy. Tata mówi, że
owszem, zdarzają się myślący urzędnicy i są to zazwyczaj tacy, którzy niewiele
mogą, bo urzędnicy rzadko awansują dzięki myśleniu, a częściej dzięki znajomości. Znajomości
przepisów, oczywiście…
A
wiesz, Babciu, kto to jest menadżer? To ktoś, kto musi się wykazać jakimiś
wynikami. Przed innym menadżerem, który również ma nad sobą zazwyczaj jakiegoś
menadżera albo właścicieli, przed którymi tym bardziej należy się wykazać. Tata
mówi, że do wykazywania się służą oszczędności, a mierzy się je wskaźnikami.
Czym więcej menadżer potrafi na kimś zaoszczędzić, tym lepsze ma wskaźniki, a
czym lepsze wskaźniki, tym lepsza pensja - proste.
Czasami
zdarza się, że urzędnik jest jednocześnie menadżerem. Teoretycznie to powinno
być dobre, żeby ktoś, kto ma pracować dla dobra ogółu, starał się wykazać
oszczędnościami przed tym ogółem. Niestety, w praktyce często urzędnik–menadżer
rezygnuje z myślenia, bo wydaje mu się, że przepisy wiedzą najlepiej, co
jest dla ludzi dobre. Dzięki temu łatwiej wykazać się wskaźnikami przed
przełożonymi i zachować dobre samopoczucie. I funkcję.
Zastanawiasz
się, skąd to moje filozofowanie? W naszym mieście też mieliśmy kiedyś takiego
urzędnika – menadżera i efekty jego dobrego samopoczucia psują nam humor do
dziś.
piątek, 10 kwietnia 2015
111. PLAC Z NIEBA
Wyobraź
sobie, że nieoczekiwanie pojawiła się szansa na to, że na naszym osiedlu albo
przynajmniej blisko niego zostanie odnowiony plac zabaw! Jak już Ci niejeden
raz pisałam, nasze place wyglądają jak w takim mieście za naszą wschodnią
granicą, z którego wszyscy się wyprowadzili, kiedy zepsuła się jakaś
elektrownia, gdy jeszcze moi rodzice byli mali. Często można je oglądać w
internecie – opuszczone i zarośnięte trawą do pasa, zupełnie jak u nas. Tata
mówi, że nasza spółdzielnia nie ma pieniędzy na nowe i bezpieczne urządzenia,
bo przez długi czas utrzymywała jednocześnie trzy Zarządy, które są jak czasy w
języku angielskim: zaprzeszły, przeszły i przeszły ciągły niedokonany… Nie
przejmuj się, jeśli nic z tego nie rozumiesz, bo ja też wiem tylko tyle, że za
pieniądze przeznaczone na te Zarządy, to moglibyśmy mieć kilka takich placów,
że i z sąsiednich województw całe wycieczki przyjeżdżałyby je zobaczyć.
Tymczasem na wycieczki, zobaczyć dalekie ciepłe morza, mogą jeździć dzieci i
wnuki członków tych Zarządów – dla tych, co nie jeżdżą, pozostały pobojowiska
po dawnych placach.
wtorek, 7 kwietnia 2015
110. PIKTOPROTETYKA
Kochana Babciu!
Zauważyłaś,
jakie nasze miasto jest ostatnio sławne? Wszyscy o nas mówią! Niestety, nie
jest to powód do radości. Pamiętasz, jak pisałam Ci kiedyś o arogancji –
chorobie zawodowej, która dotyka większość osób sprawujących jakąś władzę i
zaatakowała również naszych urzędników? O skutkach tej choroby, czyli o planach
wycięcia parku pod market, również Ci pisałam, jeszcze kiedy mieszkańcy
próbowali go ratować. Niestety, wtedy nie interesowało to prawie nikogo. Kilku
miejscowych dziennikarzy, dwieście osób podpisanych pod listem do ówczesnego
Pana Prezydenta i kilku uradowanych internetowych miłośników betonu. Dla całej
reszty Polski te kilka drzew nie miało większej wartości – dopóki stały. Jak
wiesz, ostateczne decyzje zapadły i ważne podpisy zostały złożone jeszcze przed
wyborami, które dały tamtym władzom szanse podjęcia leczenia ich choroby
zawodowej. A jej postępy, jak się okazuje były znaczne, bo kiedy rok temu
mówiono, że teren sprzedawany jest pod market, urzędnicy mówili, że to
kłamstwo. Teraz okazuje się, że jednak najprawdziwsza prawda, a nowy Pan
Prezydent boi się trzepać ratuszowe dywany, bo nie wiadomo, jakie augiaszowe
stajnie mogą się pod nimi jeszcze kryć.
niedziela, 5 kwietnia 2015
108. OTO CZŁOWIEK (WŁOSA CZĘŚĆ CZWARTA)
Szanowny Czytelniku,
Włosa część czwarta – Oto Człowiek.
Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.
Włosa część czwarta – Oto Człowiek.
„Prawda nie jest tym, czego można dowieść. Jeśli w tej, a nie innej glebie drzewa pomarańczowe zgłębiają swoje korzenie i pokrywają się owocami, gleba ta jest prawdą drzew pomarańczowych. Jeśli ta religia, ta kultura, ta skala wartości, ta, a nie żadna inna forma działania sprzyjają pełni człowieczeństwa w człowieku, jeśli to one wyzwalają w nim władcę, który nie wiedział o swoim istnieniu, to znaczy, że ta skala wartości, ta kultura, ta forma działania są prawdą człowieka. Co na to logika? Niech sobie radzi, jak może, aby zdać sprawę z życia”[1]
(Antoine de
Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi)
I
Z
dotychczasowego dzielenia włosa na czworo można by wyciągnąć przytłaczające
wnioski na temat świata, w którym żyjemy i kondycji Człowieka. Cóż: nie jest to
obraz różowy, ale nie jest też całkowicie pozbawiony światła - wszystko zależy
od interpretacji. Osobiście śmiem twierdzić, że chociaż XXI w. nie stwarza
idealnych warunków do rozwoju osobowości, to jednak umożliwia je w większym
stopniu niż jakikolwiek wcześniejszy. Choć niewolnictwo przybiera coraz to inne
formy i w dalszym ciągu funkcjonuje – również w naszej cywilizacji – to formy
buntu i szukanie możliwości wyzwolenia wyznaczają etapy rozwoju ludzkości. Nie
oznacza to jednak, że zawsze jesteśmy w stanie uniknąć kroków wstecz.
„Zapominamy, że choć każdej ze swobód niegdyś zdobytych trzeba bronić ze szczególną mocą, to problem wolności jest nie tylko problemem ilościowym, lecz także jakościowym; że nie tylko mamy zachować i rozszerzać wolność tradycyjną, lecz musimy zdobyć nowy rodzaj wolności, która umożliwi nam urzeczywistnienie naszego własnego indywidualnego ‘ja’, wiarę w to ‘ja’ i wiarę w życie”.[2]
Już 2 tys.
lat temu podobna refleksja pojawiła się na Ziemi. Oczywiście, jako błąd
ówczesnego systemu przekonań o właściwym porządku świata. Bo niezależnie od
tego, czy ktoś uznaje Boskość Jezusa z Nazaretu, czy nie, w naukach spisanych
przez Jego uczniów zawarty jest głęboki humanizm i przekonanie o prawie każdego
człowieka do wolności. Kilkanaście wieków zarządzania tą nauką przez system
interpretacji zatwierdzonych przez autorytety, obwarowanych nakazami i
zakazami, doprowadził do sytuacji, w której system stoi ponad prawdą i
Człowiekiem. Strach przed zejściem niewinnych na drogę grzechu doprowadził do
uproszczeń i wprowadzenia terroru. Prawo do wybaczania zostało sprowadzone do
licencji na potępianie. Zgodnie z doświadczeniami P. Zimbardo, ludzie skłonni
są czynić zło, kiedy są przekonani, że robią to dla czyjegoś dobra.
Ale tak jak
część ludzkości pragnie zatrzymać świat w miejscu, kiedy wydaje jej się, że
stworzyła już trafną mapę rzeczywistości, tak druga jej część, zazwyczaj mniej
liczna, dąży do zapełnienia białych plam na tejże mapie. Również „w łonie
Kościoła” ścierały się różne tendencje rozumienia nauk Jezusa. Przez całe wieki
obracano w nakaz umartwiania się i żałoby naukę Osoby, której pierwszy
oficjalny, uznawany przez teologów cud miał polegać na zmianie wody w wino,
żeby ludzie mogli dłużej cieszyć się na weselu. W XX w. na kartach Gaudium et spes (Radość i nadzieja),
konstytucji duszpasterskiej powstałej w wyniku Soboru Watykańskiego II,
pojawiają się założenia, które pozostają w sprzeczności z wieloma
interpretacjami z wieków wcześniejszych:
„Gaudium et spes podkreśla bardzo mocno, że to wyjaśnienie tajemnicy człowieka, które sięga do głębi tajemnicy Słowa Wcielonego, odnosi się nie tylko do chrześcijan, lecz także do wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu w niewidzialny sposób działa łaska. Skoro bowiem Chrystus umarł za wszystkich i skoro ostateczne powołanie człowieka jest w istocie jedno, mianowicie Boskie, powinniśmy utrzymywać, że Duch Święty wszystkim daje możliwość uczestniczenia w tym misterium paschalnym w tylko Bogu znany sposób”[3].
piątek, 3 kwietnia 2015
107. KOMU POTRZEBNY JEST CZŁOWIEK? (WŁOSA CZĘŚĆ TRZECIA)
Dzielenie
włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt
oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość
złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy
rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne.
Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i
brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł
nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
Poniższe
przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i
zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów
orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję
tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się
posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu
chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.
Włosa część trzecia – Komu potrzebny jest Człowiek?
„Człowiek – persona non grata.”
(Stanisław Jerzy Lec)
„Tak wspaniale ułomny, tak bezczelnie ludzki"
(Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość”)
I
Komu mógłby
być potrzebny Człowiek? Taki prawdziwy, autentyczny, wolny i świadomy? Z
wszystkimi swoimi zaletami i ułomnościami, nieprzewidywalnością i skłonnością
do błądzenia? Kto jest skłonny zaakceptować homo
sapiens bez przyłożenia go do przygotowanego wcześniej wzorca cech zbliżających
go do ideału określonego daną rolą?
Władca, czyli
ktoś, kto posiada władzę autorytarną, potrzebuje poddanych – wiernych,
lojalnych i posłusznych. Urzędników, wojowników, rzemieślników i podatników.
Przede wszystkim – podatników. Filozofowie analizujący zasadność jego władzy
bywają niebezpieczni, przez co raczej są niepożądani. Wszyscy niechętni
utrzymywaniu pana oraz chętni do zajęcia jego miejsca są zdecydowanie
niepotrzebni.
Politykowi,
czyli komuś, czyja władza w jakimś stopniu zależy od innych, potrzebny jest
wyborca, czyli przyszły poddany. Poddany polityka ma prawo mieć własne zdanie,
ale najlepiej, żeby było one zgodne ze zdaniem polityka, wtedy poddany może
regularnie występować w roli wyborcy. Dlatego polityk pragnie miłości
poddanych. Do zdobywania serc wyborców służy wizerunek, który, jak wiadomo, nie
musi mieć nic wspólnego z prawdą. Ważne, żeby wzbudzał emocje. I żeby wyborca
mógł się z nim zgadzać. Wszyscy inni są niepotrzebni. Najlepiej, żeby w ogóle
innych nie było. Dlatego sztaby pracują nad tym, żeby wizerunek polityka
wzbudzał zachwyt, a wyobrażenie przeciwnika nienawiść.
Lewica
potrzebuje zwolenników wierzących w wampiryzm prawicy. Prawica nie istnieje bez
sympatyków przekonanych o demonizmie lewicy. Rządzący pokazują ludowi świat
przez różowe okulary. Nierządzący w przedstawianym obrazie pozostawiają tylko
tyle światła, żeby można było dostrzec głębokość czerni. Prawda, autentyzm nie
mają tu nic do rzeczy, więc samodzielnie myślący Człowiek nie jest tu nikomu
potrzebny.
Urzędnik
istnieje dzięki petentowi, czyli człowiekowi jak najbardziej uzależnionemu od
urzędu. Czym mniej wolno petentowi bez zgody i kontroli urzędu, tym bardziej
ważny i potrzebny czuje się urzędnik. Każdy nietypowy, czyli wykraczający poza
zakres danej urzędnikowi władzy przypadek, jest niebezpieczny, więc najlepiej
dowieść petentowi jego szablonowości i znikomości. Kto kiedykolwiek miał do
czynienia z prozą Franza Kafki, ten wie, że urząd jest jednym z najbardziej
represyjnych przykładów systemu i tu Człowiek z zasady stawiany jest w stan
oskarżenia.
czwartek, 2 kwietnia 2015
106. OBRAZ I PODOBIEŃSTWO (WŁOSA CZĘŚĆ DRUGA)
Szanowny Czytelniku,
Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.
Włosa część druga – Obraz i podobieństwo.
"Malarze"
Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:
Piotr dobry, a ubogi, Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.
Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze ?
Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze.
(Ignacy Krasicki)
I
Gdyby
przyjąć, że istniało kiedyś lustro, w którym można było zobaczyć całą prawdę o
świecie, zapewne zajrzeć w nie mógłby tylko Bóg. Z jakiegoś jednak powodu, być może
na wieść o spożyciu przez pierwszych ludzi owocu z drzewa poznania dobrego i
złego, Bóg cisnął je w gniewie o Ziemię, rozbijając na miliard drobnych
kawałków. A wypędzając ludzi z Raju, postanowił, że nie wpuści ich z powrotem,
dopóki nie złożą lustra z powrotem w całość. Teraz chodzimy więc po świecie i
zbieramy kolejne kawałki – każda filozofia jest jednym z nich, każda opowiada
tylko część prawdy, nigdy nie pokazując w całości nawet tego, kto w nie
zagląda. Większość filozofów i ich wyznawców, zapewne za sprawą zaangażowania w
sprawę biblijnego Węża, uznaje jednak, że posiadło całość…
Każda
doktryna zawsze będzie zawierać odbicie indywidualnych doświadczeń, pragnień i
obaw myśliciela, który ją opracował. Jako taka nigdy nie będzie w stanie
przedstawić obiektywnego opisu świata, czyli takiego, który będzie prawdą.
Upraszczając, prawdą nazywam tu zgodność z rzeczywistością istniejącą
niezależnie od subiektywnego wrażenia jednostki. Np. kiedyś za prawdę uważano,
że Słońce krąży dookoła Ziemi – do dziś takie jest subiektywne przekonanie
dużej części mieszkańców planety. Nauka znalazła jednak dowody na to, że jest
odwrotnie – na dzień dzisiejszy uznajemy więc za obiektywną prawdę, że to
Ziemia krąży wokół Słońca.
Liczba ofiar
jaką pochłonęła próba przekonania dysponującej wtedy systemem „objawionej
wiedzy” części społeczeństwa do „błędnej” z jej punktu widzenia prawdy, była
ogromna. Ten przykład pokazuje, że dla niektórych systemów, jako sposobów
porządkowania jakiegoś wycinka rzeczywistości, nie jest ważna taka wartość jak
prawda. Schemat zagrożony zniszczeniem przez zewnętrzny czynnik zaczyna
zachowywać się jak żywy organizm, który broni się przed śmiercią i próbuje
unicestwić zagrożenie. Czym mniejszy wycinek porządkowanej rzeczywistości, tym
więcej potencjalnych zagrożeń. Czym bardziej ciasny i sztywny światopogląd, tym
większe oddalenie od prawdy.
Tylko na co
komu prawda?
Subskrybuj:
Posty (Atom)