Dla wytrwałych

 DZIELENIE WŁOSA NA CZWORO




               Szanowny Czytelniku,

                Dzielenie włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne. Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
                Poniższe przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.




Włosa część pierwsza – Homo MP3.

„Automatyzacja jednostki we współczesnym społeczeństwie wzmogła bezradność i poczucie niepewności przeciętnego człowieka. W tym stanie rzeczy jest on skłonny podporządkować się nowym autorytetom, które obiecują mu bezpieczeństwo i wyzbycie się zwątpień.” (Erich Fromm)[1]
„To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27)


I
                Format MP3 idealnie odwzorowuje charakter ostatniego ćwierćwiecza, w którym osiągnął status bestselleru. Sposób zapisu muzyki w tym modelu polega, mówiąc w skrócie, na wycięciu z utworu wszystkich dźwięków, które dla ucha przeciętnego w sensie statystycznym człowieka i tak nie powinny być słyszalne z powodu częstotliwości albo zagłuszenia przez dźwięki głośniejsze. Taka kompresja dźwięków umożliwia magazynowanie utworów na mniejszej powierzchni nośników, czyli, co za tym idzie, daje oszczędności. Chwalebny wzorzec racjonalnego obniżania kosztów: gdyby przy okazji nie był szeroko otwartą furtką do piractwa, byłby ucieleśnieniem ekonomicznego ideału. Wspaniałe to czasy, kiedy można zabrać ze sobą muzykę w telefonie wielkości kostki mydła do kieszeni na spacer. Naprawdę.
                Ale są osoby o wrażliwości słuchu większej niż statystyczna. Dla nich kompresja wersji audio do MP3 można porównać do przeczytania streszczenia zamiast pełnego tekstu „Mistrza i Małgorzaty” – w zasadzie wiadomo, o co chodzi, można nawet dorzucić swoje trzy grosze do dyskusji, ale nawet się nie wie, ile się traci.
                Nie ma, oczywiście, nic złego w tym, że ktoś ułatwił ludziom kontakt z ulubioną muzyką, chociaż w zubożonej wersji. Problem polega na tym, że kompresja zaczyna nam wystarczać, chociaż nie oddaje oryginału. Pobieżne i niepełne dane odtworzone w sytuacjach braku skupienia wystarczają nam do wyrobienia sobie zdania o jakości utworu, z którym MP3 miewa niewiele wspólnego. Niekompletne dane to nie prawda, to uproszczenie, uogólnienie, a tym często bliżej do fałszu niż do prawdy.
                Oczywiście, uproszczenia nie są wynalazkiem naszych czasów, ale właśnie MP3, cyfrowy, zero-jedynkowy zapis danych wydaje mi się najlepszą  metaforą dla postrzegania świata przez ludzi początku XXI w.

           

II
                Zachwyt korporacyjnym modelem zarządzania nie jest niczym innym, jak zauroczeniem niedoścignionym wzorem minimalizacji kosztów. Kto pracował w korporacji wie, jaką rolę pełni tam procedura – schemat, algorytm który powinien rozwiązać większość problemów menadżera związanych z rozliczaniem podwładnych z realizacji zakładanych planów. Bo procedura to w teorii doskonały przepis, technika, która powinna dać odpowiedź statystycznemu pracownikowi, jak ma postępować w 100% statystycznych sytuacji. Zwalnia pracownika z myślenia i podejmowania samodzielnych, czyli - z punktu widzenia korporacyjnego przełożonego – nieobliczalnych decyzji. Upraszcza i uogólnia zasady postępowania w różnych sytuacjach, często oparte o czasochłonne badania i wnikliwe analizy, z których wyciągana jest mediana możliwych zdarzeń na danym stanowisku pracy. A wszystko po to, żeby w pierwszej kolejności ograniczyć możliwość błędów, a w drugiej liczbę osób potrzebnych do wykonywania i nadzorowania każdej pracy – żeby zmniejszyć koszty, ograniczając obowiązki pracownika do niezbędnego minimum. Procedura, niczym formatowanie MP3, wycina z możliwych sytuacji tylko te najbardziej typowe i zakreśla, jak nożem na ziemi, jak daleko może się pracownik posunąć, a w które rejony nie powinien się zapuszczać. Oczywiście, inteligencja twórców procedury uwzględnia możliwość zaistnienia sytuacji nietypowych – większość z nich objęte bywa procedurą postępowania w sytuacjach niestandardowych. Zazwyczaj opisuje ona tryb zgłaszania problemu przełożonym o wyższej decyzyjności, którzy pracują zgodnie z przygotowanymi specjalnie dla nich procedurami. Idealnym pracownikiem w idealnej sytuacji korporacyjnej jest osoba, która codziennie wykonuje te same czynności w tym samym czasie, bez intelektualnego wysiłku. Myślenie nie jest wymagane. Mechanizm, maszyna, automat. I nie dotyczy to tylko pracy przy taśmie produkcyjnej, ale również biurokracji, zarządzania ludźmi, czy obsługi klientów. Istnieją firmy, w których każdy dziurkacz posiada swoje oznaczone i wymierzone miejsce na biurku i nie może znaleźć się gdzie indziej, na mocy zatwierdzonych podpisami nieomylnych autorytetów tysięcy stron dokumentów. Rozbudowany system kontroli przestrzegania procedur wymusza podporządkowanie się pod groźbą konsekwencji dyscyplinarnych – brak zaufania jest podstawą takiego zarządzania. Zbrodnią staje się nie tylko krytyka systemu, ale nawet niewystarczający entuzjazm w ich stosowaniu…
„Nowy wspaniały świat”…

                Amerykański filozof, Neil Postman, w swojej książce, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, omówił zasady opanowujące naszą rzeczywistości, w tym podstawy tzw. „tayloryzmu”:

„Znajdujemy tam przekonanie, że podstawowym – jeśli nie jedynym – celem ludzkiej pracy i myśli jest wydajność; że rachunek techniczny pod każdym względem przewyższa ludzki osąd; że w rzeczywistości ludzkim sądom nie można ufać, ponieważ są skażone nieścisłością, dwuznacznością i zbędną złożonością; że subiektywizm stanowi przeszkodę w jasnym myśleniu; że to, czego nie można zmierzyć, albo nie istnieje, albo nie ma wartości; że sprawami obywateli najlepiej pokierują specjaliści.”[2]
„Specjalista w technopolu jest na ogół ignorantem w każdej dziedzinie, która nie wiąże się bezpośrednio z jego specjalizacją.”[3]

                Planowanie pracy, określanie celów, dyscyplina, racjonalne podejście do rzeczywistości – w tym dostosowywanie możliwości przedsiębiorcy do realiów rynku to umiejętności konieczne dla przeżycia w naszym świecie. Procedury i schematy pomagają zachować porządek, przejrzystość i dyscyplinę. Tam, gdzie brak określonych ram, mówiących jak postępować w przypadku najbardziej charakterystycznych działań w danym zespole, tam bardzo często wkracza chaos – szczególnie, gdy często wymieniają się członkowie zespołu (a w korporacjach jest to zjawisko powszechne). Trudno więc odmówić procedurom pragmatyzmu.
                Coś jednak sprawia, że schematy, techniki, algorytmy nie są idealne. Nawet jeżeli mogą się do doskonałości zbliżyć, bo opisują 99% możliwości, więc z punktu widzenia statystyki można je za takie uznać, to zawsze pozostaje 1%, który w praktyce potrafi rozłożyć skomplikowany system… Zwłaszcza, że w praktyce procent przewidywalności chyba nigdy nie jest tak wysoki.
                Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: procedury mające pozwolić jednostce zbliżyć się do oczekiwanego ideału tworzone są przez niedoskonałych, jakkolwiek by o sobie nie myśleli, autorów. Nie jest to ich wina: możliwości ludzkiego poznania, a co za tym idzie, również przewidywania, nigdy nie obejmą takiej liczby zmiennych, jaką funduje nam świat. Nie wiem, ile jest możliwości rozegrań gier szachowych, ale biorąc pod uwagę  określone zasady i ograniczoną liczbę pól oraz pionków (czyli zmiennych), liczbę tę, choć dla zwykłego śmiertelnika niewyobrażalną, matematyka jest w stanie określić. Tyle, że w uproszczeniu, życie ma sie do szachów tak, jak odtworzenie utworu na żywo przez orkiestrę do jego zapisu w formacie MP3.
                Po drugie: poznajemy świat i uczymy się go, porównując nieznane do znanego. Sama natura świata wydaje nam się taka, że wiele zjawisk da się sprowadzić do mechanizmów opartych na powtarzalności i podobieństwie. Odruchowo szukamy więc podobieństw i zależności między różnymi zjawiskami, żeby lepiej je rozumieć. Uogólnienie, schemat pozwala nam odnajdować się w zupełnie nowych okolicznościach, dostrzegając w nich podobieństwo do wcześniej doświadczonych. Uogólniając, można przyjąć, że jest to mechanizm, który (obok umiejętności dzielenia się wiedzą z innymi) w dużym stopniu pomógł nam, jako gatunkowi, przetrwać i zawładnąć planetą. Nawet jeżeli w sporadycznych przypadkach doprowadził poszczególne osobniki do zguby, bo zastosowany schemat okazał się nieadekwatny do nowej sytuacji, to statystycznie mechanizm ten należy uznać za skuteczny. Nic więc dziwnego, że tak bardzo zachwyciliśmy się tą metodą, że ciągle ją doskonalimy, coraz bardziej sprowadzając świat do matematycznych, czyli powtarzalnych opisów.

                Chociaż królowa nauk systematycznie rozszerza swoją władzę, to jednak ciągle pozostają obszary, które schematom się wymykają. Dlatego oddane jej umysły ciągle szukają nowych - pozostawiających jak najmniej obszarów nieokreślonych i minimum wątpliwości - sposobów matematycznego zapisu zjawisk, żeby dokonywać na nich równań, w odniesieniu do rzeczywistości mających służyć przewidywaniu możliwości i odkrywaniu ograniczeń. W określeniach „nieskończenie małe” albo „nieskończenie duże”, „dążący do nieskończoności”, „jeżeli – to” zawsze tkwi jednak pewna umowność, warunkowość, założenie wykluczające jakieś sytuacje, przy których równanie nie zachodzi. Paradoksalnie, matematyka – ostoja precyzji i jednoznaczności - prowadzi do uogólnień. Przekonani o jej nieomylności zapominamy o warunkowości niektórych równań i za pomocą statystyk, procentów, ocen wyrażanych w cyfrach i sondaży opisujemy rzeczywistość, tylko taki zapis traktując jako naukowy, czyli wiarygodny.
                W życiu zdarza się tak, że warunki przyjęte na potrzeby równania nie zawsze chcą zaistnieć. Obszar nieokreślony, wątpliwość, tajemnica, nieprzewidywalność bierze górę nad tym, co przewidywalne. Pojawia się błąd…
                Z matematycznego punktu widzenia świat idealny, to świat w 100% opisany za pomocą równań, zasad i reguł: przewidywalny i obliczalny. Bezpieczny. Dążymy więc do takiego idealnego świata, dla którego podstawą funkcjonowania są  procedury, schematy i stereotypy, a nie ma miejsca na jednostkowość i niepowtarzalność – skostniałe korporacje oparte na centralnym planowaniu i zarządzaniu wypierają małe elastyczne firmy; centralnie rządzone państwa nie tylko hamują indywidualne, oddolne inicjatywy, ale nabierają coraz bardziej autorytarnego charakteru i próbują prawem regulować każdą sferę życia obywatela.

                A przecież jednostkowość i niepowtarzalność to wartości, które dla wielu z nas są nieocenione, bezcenne, niewymierne… Tak, humanizm jest błędem w matematycznie idealnym świecie, wielkim czarnym napisem „ERROR” na cyfrowym wyświetlaczu zero - jedynkowych bóstw. Człowiek jest tym 1%, który może rozłożyć skomplikowany system. Ryzykiem, przypadkiem, zagadką, zaskoczeniem. Żartem rzuconym w śmiertelnie poważnym towarzystwie. Jest komórką potencjalnie narażoną na działanie niezgodne z zasadą systemu, którego jest częścią. Wirusem, błędem w matriksie…
                Errare humanum est – wiedzieli o tym już starożytni. Grzech, błądzenie, niedoskonałość, szukanie własnej drogi, zbaczanie z wytyczonej trasy i wchodzenie w nieznane rejony, działania powodujące, że po dwóch stronach znaku równości nie pojawiają się te same wartości - to nieodłączny element człowieczeństwa. Nawet jeśli nie jedyny, który o człowieczeństwie decyduje, to jednak konieczny dla dopełnienia jego obrazu.






III
                W świecie nieskończenie pełnym możliwości, nie dającym się ogarnąć ludzkim umysłem, szukamy rzeczy pewnych, stałych, niezmiennych. W sytuacji zalewu potoku informacji uogólniamy i upraszczamy wiedzę o świecie, próbując jak najwięcej danych o nim pomieścić w swoim rozumie. Konwertujemy dane do formatu MP3.
                Budujemy schematy działania w wielu sytuacjach: od procedur w miejscach pracy, przez przepisy ruchy drogowego, po przykazania regulujące zasady postępowania w społeczeństwie. Bez nich mielibyśmy ograniczone możliwości rozwijania cywilizacji i kultury, zagrożone bezpieczeństwo i zwiększone ryzyko przedwczesnej śmierci. Dlatego chętnie z nich korzystamy, budując całe systemy algorytmów, które pozwolą nam w miarę bezpiecznie funkcjonować, marnując przy tym jak najmniej energii. Ten zwierzęcy i racjonalny instynkt kumulowania na czarną godzinę wszystkiego, co w niepewnym świecie może ratować egzystencję, często przestaje być środkiem, a staje się celem. Giniemy w pułapkach zwabieni przynętą - łatwą zdobyczą: z człowieka, wielotomowej powieści, sprowadzamy się do ciągu cyfr.

„Wynalezienie standardowego formularza – surowca biurokracji – pozwala „zniszczyć” każdy niuans i szczegół sytuacji. Standardowy formularz wymaga od nas, byśmy sprawdzili możliwości i wypełnili stosowne okienka i w ten sposób dopuszcza jedynie ograniczoną skalę informacji formalnej, obiektywnej i bezosobowej, a w niektórych przypadkach jest to dokładnie to, czego trzeba by rozwiązać konkretny problem.”[4]

                Staramy się zamknąć cały świat w systemie schematów, które wykluczą jakiekolwiek błędy. Zachwyceni własną inteligencją i przenikliwością w porządkowaniu świata popadamy w przekonanie, że nasza wiedza jest kompletna, że nasze nader optymistycznie przyjęte 99% można z czystym sumieniem traktować jak pełne 100. Streszczone dane jawią nam się jako całościowe. A błąd, rozumiany jako wszystko, co z punktu widzenia schematu niepożądane, wypieramy ze świadomości. Autorytetami w oczach naszych i swoich stają się „specjaliści” – ludzie, którzy posiadają największą wiedzę o procedurach uznawanych za ważne, choć w oderwaniu od reszty rzeczywistości.

„Rola specjalisty polega na skoncentrowaniu się na jednym obszarze wiedzy, przesianiu wszystkich dostępnych danych, wyeliminowaniu tych, które nie mają znaczenia dla rozważanego problemu i wykorzystaniu tego, co pozostało, do jego rozwiązania. Proces ten sprawdza się całkiem nieźle w sytuacjach, w których potrzebne jest jedynie rozwiązanie techniczne i nie zachodzi konflikt z celami ludzkimi, na przykład przy projektowaniu rakiet kosmicznych lub systemu kanalizacji. (…) A prowadzi do katastrofy, kiedy się go stosuje w sytuacjach, których nie sposób rozwiązać środkami technicznymi i gdzie wydajność nie ma nic do rzeczy, jak w edukacji, prawie, życiu rodzinnym oraz problemach nieprzystosowania jednostki. Zakładam, że nie muszę przekonywać Czytelnika, iż nie istnieją specjaliści – nie mogą istnieć specjaliści – od wychowywania dzieci, uprawiania miłości i zdobywania przyjaciół. Wszystko to jest wytworem imaginacji technopolistycznej, zrodzonym z użycia maszynerii technicznej, bez której specjalista byłby całkowicie bezbronny.” [5]

                Na potrzeby tych rozważań przyjmuję, że oprócz specjalistów istnieją też profesjonaliści – o ile pierwsi czerpią zachwyt z przekonania o kompletności swojej wiedzy i zachwytu tego oczekują też od innych, o tyle ci drudzy mają świadomość swojej niedoskonałości. Nie jest ona jednak powodem przygnębienia i wycofania, ale przyjęta jako nieodłączna ludzka cecha, staje się siłą napędową ich działania i dążenia do rozwoju i poszerzania wiedzy. Uogólnienie uzupełniają doprecyzowaniem. To, że Kraków i Wrocław lokowano na prawie magdeburskim, pozwala sądzić, że istnieją między tymi miastami podobieństwa, nie znaczy to jednak, że odnajdziemy się we Wrocławiu, korzystając z mapy Krakowa.


IV
                Z całego zbioru niezliczonych ludzkich doświadczeń w swoim życiu poznajemy zawsze tylko pewną określoną część. Kiedy zaczynamy traktować ją jako reprezentatywną dla całości, zapominając, że poza naszymi doświadczeniami istnieją inne, których nawet nie możemy sobie wyobrazić, zamykamy się w schemacie. Konwertujemy się do MP3.
                W szkołach uczymy definicji i formuł nieraz bez odniesienia do rzeczywistości, rzadko wskazując na ciągi przyczynowo – skutkowe. Przekazujemy wiedzę abstrakcyjną i teoretyczną, nie potrafiąc nieraz wskazać jej przydatności w życiu, a nie uczymy życiowych umiejętności. Oczywiście, wiedza humanistyczna, w tym dzieje myśli i poglądów ludzkich z naciskiem na ich różnorodność, z punktu widzenia matematycznego porządku świata,  jest zbędna. Samodzielne myślenie i łączenie faktów nie tylko nie jest rozwijane, ale nawet tępione („co poeta miał na myśli”). Wyrabiamy w sobie nawyk przyjmowania informacji podanej na tacy, bez krytycznej oceny. Podatności na przyswajanie wiedzy niepełnej jako kompletnej jesteśmy uczeni od najmłodszych lat. Wytyczonymi koleinami suniemy tak z pokolenia na pokolenie.
                Ograniczona, ale traktowana jako pełna, wiedza sprawia, że nie dopuszczamy możliwości istnienia warunków, w których nasze algorytmy nie działają. Wyrabiamy sobie opinie, które pojmujemy jako fakty, a każdą opinię niezgodną z naszą utożsamiamy z błędem. Tracimy umiejętność krytycznego myślenia – podstawy cywilizacji europejskiej - i rozróżniania tego, co pożyteczne, od tego, co szkodliwe. Korzystamy z protez myślowych opartych na emocjach. W myśl zasady niemarnowania energii nie zadajemy sobie trudu, żeby przyjrzeć się szczegółom i okolicznościom, żeby doprecyzować obraz sytuacji przed wydaniem wyroku – opierając się na naszej skompresowanej wiedzy, rzucamy się, aby jak najszybciej wyeliminować błąd, utożsamiając go ze złem – również błąd nie stanowiący zagrożenia zdrowia ani życia człowieka. Nawet jeżeli nie jesteśmy uczuleni, wiedząc, że pszczoła potrafi sprawić ból, zabijamy ją, kiedy tylko znajdzie się w naszym domu – zapominając o tym, że uwielbiamy miód.
                Niektóre normy społeczne, chociaż nie tylko nie chronią członków społeczności, ale nawet potrafią ich krzywdzić, traktujemy jako nienaruszalne i oczekujemy bezwarunkowego dostosowania się do nich. Na podstawie kilku osób wyrabiamy sobie opinię o całym zawodzie, narodzie, czy kulturze. Rywalizacja, ocena, ranking – stają się sensem naszego życia. Strach przed mniejszościową grupą radykałów powoduje, że na ich podobieństwo definiujemy miliony ludzi, w których imieniu tamci, nieupoważnieni, chcą występować. Wychowani w czasach pokoju wydajemy sądy o ludziach próbujących przeżyć wojnę. Pogardzamy ludźmi słabymi i pozbawionymi ambicji decydowania o innych, jednocześnie nienawidząc silnych i wykorzystujących innych do własnych celów. Sortujemy na dobre i złe płci, rasy, narody, miasta, dzielnice, rodziny. Pojedynczych ludzi szufladkujemy i wartościujemy według pochodzenia. Zamożność i wykształcenie wydaje nam się iść w parze z kulturą. Stałość poglądów, choćby skrajnie absurdalnych, traktujemy jak cnotę. Rozumujemy schematami, a wszystko czego nie rozumiemy, bo jest poza nimi, kwalifikujemy jako odpad. Masowe gusta uznajemy jako obligujące do przyjęcia za optymalne. Piękno utożsamiamy z prawdą i dobrem, a brzydotę z fałszem i złem. Cenimy sztukę, która potwierdza nasze przekonania, gardzimy tą, która je burzy. Formy krótkie i przyjemne stawiamy wyżej, niż rozległe i wymagające. Chcielibyśmy świata dwuwymiarowego, zero - jedynkowego, czarno – białego i to, co raz przyjmujemy za pewnik i punkt oparcia, nie powinno zmieniać się w czasie. Zmienność i dynamizm świata próbujemy opisać statycznie. O ciężarze wielobocznej bryły wypowiadamy się, widząc jej szkic na kartce. Cztery pory roku najchętniej opisalibyśmy za pomocą jednej, ulubionej.

„W kulturze, która czci statystykę, nigdy nie możemy być pewni, jaki rodzaj nonsensu zagości w ludzkich głowach.”[6]
                 
                I ciągle jesteśmy niemiło zaskakiwani. Niekiedy odkrywamy, że jednak to, co zawsze miało być jedynie słuszne i prawdziwe, niezbicie przestaje pasować do tego, co nowego zauważyliśmy w naszym świecie i nie daje się obronić. Brak doskonałości starej procedury potrafi spowodować takie rozczarowanie, że z jeszcze większą gorliwością oddajemy się innej, cały żal przemieniając w nienawiść do starego schematu. Tak jak rewolucjoniści z czasem popełniają te same błędy, za które nienawidzili obalonej władzy, tak zamieniamy jeden schemat na inny, równie niedoskonały. Algorytm raz uznany za błędny staje się wtedy równoznaczny z błędem jako takim i wymaga eliminacji. A kiedy chcemy eliminować to, co nie pasuje do naszej wizji, w skrajnych przypadkach nie cofniemy się nawet przed  eliminacją „nosicieli” opinii. Lektura podręczników historii albo serwisów informacyjnych dostarcza dowodów na to, z jaką łatwością nam to przychodzi.  
                Banalność powtarzanego od tysięcy lat twierdzenia, że stereotypy są krzywdzące, nie zmienia faktu, że nie chcemy z nich rezygnować. Czasem zabiera głos ktoś, kto proponuje zwalczać poglądy, a nie ludzi. To 1%, który ściąga na siebie gniew pozostałych 99. Dlaczego?

V
                W sytuacji, kiedy przyjęcie schematów i ich powielanie daje poczucie akceptacji, przynależności do grupy, bezpieczeństwa i umożliwia budowanie swojej pozycji, mającej to bezpieczeństwo zapewnić, trudno stawać przeciwko nim. Zwłaszcza kiedy kwestionowanie zasadności niektórych stereotypów i uproszczeń prowadzi do eliminacji kwestionującego – nawet jeżeli nie dosłownej, a do łagodniejszych jej form: izolacji, odrzucenia, alienacji. Wobec takiego niebezpieczeństwa jednostka ma trzy możliwości: podporządkować się systemowi przyjętemu przez grupę; zanegować go, szukając oparcia w podporządkowaniu się innemu systemowi; zachować własny, indywidualny osąd, utrzymując krytyczne podejście do wszystkich uproszczeń i uznając, że to jednostkowy, niezależny i samodzielny człowiek jest niekwestionowalną wartością, której służyć powinny schematy, nigdy odwrotnie. Oczywiście, w świecie ludzi cechujących się zautomatyzowanym myśleniem ostatnia opcja obarczona jest dużym ryzykiem skazania na ostracyzm, alienację, marazm i depresję. W korporacji dochodzi jeszcze ryzyko utraty pracy, czyli środków utrzymania.
                System, czyli każdy układ norm, procedur czy schematów: religia, państwo, firma, potrafi wymuszać na swoich elementach dyscyplinę, która każe im wywierać na siebie nawzajem presję dla jego utrzymania. Istnieją schematy, które uzależniają od siebie jak narkotyk, nie pozwalając się od siebie uwolnić i często wzbudzając poczucie winy i niskiej wartości w „buntownikach”.
                Bywa, że bunt się rozszerza i doprowadza do rewolucji. Jeżeli swego czasu modne i świadczące o statusie społecznym były peruki, mało kto decydował się z własnej woli pokazywać się w towarzystwie bez niej, bo świadczyło to albo o ubóstwie, albo o dziwactwie. Romantyczny przewrót w sposobie ubierania się był zwycięstwem „buntowników” – zmianą jednego systemu na inny, również wymuszający konkretne elementy stroju. I dziś zdarza się ludziom popadać w paranoję, próbując do tego stopnia podkreślić swój indywidualizm, że kreują go za pomocą wyuczonych i nie mających nic wspólnego z ich prawdziwą naturą negacji schematów, również tych nieszkodliwych. Ale negowanie schematu również nie jest formą uwolnienia się od niego – wręcz przeciwnie: negacja jest tylko inną formą uzależnienia od systemu. Uzależniony od papierosów pozostaje więźniem nałogu również wtedy, kiedy rzuca palenie. Wolny byłby wtedy, gdyby za pomocą własnej woli mógł decydować, czy po jednym papierosie sięgnie po kolejnego, czy nie. Jak wiadomo, to udaje się naprawdę nielicznym.
                Korporacje poświęcają wiele energii utrzymaniu pracowników w przekonaniu, że znajdują się w najlepszej z możliwych sytuacji, pracując tam, gdzie pracują – próba poszukiwań innej pracy, choć nieraz retorycznie zalecana dla wykazania a posteriori absurdalności tego pomysłu, traktowana bywa jak zdrada i pociąga za sobą określone konsekwencje. W środowisku, w którym normą jest częsta zmiana partnerów, na wykluczenie naraża się „poczciwiec”, który pozostaje przez lata w stałym związku albo małżeństwie. W środowisku osób respektujących nauki Kościoła Katolickiego na alienację skazany zostaje ktoś, kto dopuszcza się seksu przedmałżeńskiego w często zmienianych związkach. W firmie, w której przyjęte jest przez pracowników spożywanie alkoholu w godzinach pracy, abstynent zostanie przez pracowników uznany za donosiciela. W grupie, w której istnieje przyzwolenie na oszukiwanie innych grup, uczciwa jednostka prędzej czy później doczeka się wykluczenia. Jeżeli w środowisku menadżerów system motywowania za pomocą strachu i kar uznawany jest za szybki i skuteczny, zagrożeniem będzie menadżer stosujący pozytywne i czasochłonne metody.
                Umiejętność pomnażania dóbr wydaje nam się dziś najwyższą formą wiedzy, pozwalającej budować bezpieczeństwo jednostki i rodziny. Jednak to nie bezpieczeństwo jest najczęstszym obiektem pożądania, ale możliwość eksponowania stanu posiadania i budowa pozycji w społeczeństwie, popularności. Ilość skumulowanych dóbr traktujemy jako świadectwo wartości człowieka, więc zysk, z wartości podporządkowanej, urasta do rangi nadrzędnej. Dążenie do osiągnięcia najważniejszej wartości wymaga podporządkowania jej innych. Maksymalizacja zysków, pojęcie nierozerwalnie związane z matematyką, musi się więc opierać na dążeniu do matematycznych, zero - jedynkowych ideałów, gdzie każdy błąd musi być eliminowany z całą stanowczością. Każdy błąd bowiem, jako nieobliczalny, jest nieopłacalny. Zaś z ekonomicznego punktu widzenia najtańszym rozwiązaniem jest eliminowanie „nosiciela” błędu, czyli człowieka – nie tylko tego, który spróbuje ten system wartości kwestionować, ale i tego, który może pogarszać jego wydajność. Tam, gdzie nie może go jeszcze zastąpić maszyna, należy go zamienić w przysłowiowy trybik. A trybik niesprawny wymienić na sprawny. I pozostawić tylko to, co potrzebne dla poprawy wyników. Czasem tylko doraźnie – kiedy wymiana kilku trybików z rzędu nie przynosi oczekiwanych efektów, pojawia się refleksja, że błąd może tkwić nie w człowieku, który w nim pracuje, ale systemie przez człowieka stworzonym – zazwyczaj za późno. Formatem MP3  w świecie handlu jest dyskont – realizacja prawie idealnego stosunku kosztów do zysku: mamy więc dyskontowe samochody, dyskontowe linie lotnicze, dyskonty meblowe.





                A jednak pozostaje nam tęsknota za tym, co jednostkowe i niepowtarzalne: limitowane edycje intrygują nas bardziej niż seryjnie produkowane samochody; niepowtarzalne usłojenie fornirowanego mebla podnieca bardziej, niż  wydruk na meblu z taśmy produkcyjnej. Za ręcznie wykonywane artykuły gotowi zapłacić jesteśmy więcej, niż za masowe wyroby. Co więcej, dla kolekcjonerów wartość niejednego eksponatu rośnie wraz z obecnością skaz – błędów! „Perfekcyjna niedoskonałość” – dowód wykonania mebla, ozdoby albo broni rękami niedoskonałego, zdolnego do popełnienia błędu żywego człowieka, w którego dziele objawia się talent, wiedza i umiejętności właściwe jemu tylko jednemu, to wartość doceniana przez nielicznych koneserów. W świecie podporządkowanym córce matematyki – ekonomii – wartości humanistyczne są jak antyczny mebel – odnowiony i zadbany wzbudza podziw większości, choć nie każdy chciałby mieć go w domu. Zakurzony i podniszczony prędzej wyląduje na śmietniku, niż u konserwatora. Musi go odkryć ktoś o nieprzeciętnej wrażliwości albo wiedzy, żeby dać mu szansę na przywrócenie blasku. W ten sposób błąd z matematycznego (ekonomicznego, statystycznego) punktu widzenia staje się… luksusem.  Przenikliwy umysł matematyczny nie może tego faktu przeoczyć.
                Co jakiś czas wolny (przynajmniej z nazwy) rynek powoduje, że sprawdzone procedury działania jakiejś firmy okazują się nie przystawać do nowych warunków. Specjaliści w zawodach niepotrzebnych 20 lat wcześniej, w związku z czym wyrzuceni albo przekwalifikowani, nagle okazują się pilnie potrzebni. Nasycenie rynku sklepami, które prześcigają się w obniżaniu kosztów doprowadza do momentu, w którym spada jakość automatycznie produkowanych towarów i mechanicznie sprawowanej obsługi. Rośnie wartość (ekonomiczna) tego co jednostkowe i niepowtarzalne. Niektóre wartości nieobliczalne, jak życzliwość, empatia i umiejętność analizowania sytuacji z uwzględnieniem nie tylko schematów, ale również wartości obarczonych większym prawdopodobieństwem błędu (czyli „dzielenie włosa na czworo”), stają się pożądane. Być może lepsze to niż hegemonia procedur, ale nie zmienia faktu, że ciągle wartością nadrzędną pozostaje zysk. Tak jak kraj będący do tej pory prowincją imperium staje się jego satelitą, zyskując pozorną niepodległość z namiestnikiem narzuconym przez imperatora, tak wartości humanistyczne zostają zaprzęgnięte na usługi procedur służących prawom ekonomii i pozostają tyle warte, ile generują zysku. A każda jednostka, która zysku nie uznaje za wartość nadrzędną, zostaje zakwalifikowana jako pomyłka, błąd, egzemplarz niepełnowartościowy, odpad. Każdy wie, jakie treści kryją się za określeniem „margines społeczny”. Stąd tysiące absolwentów studiów humanistycznych, sprowadzonych do roli tanich automatów, zasila zautomatyzowane zakłady handlowe, obwiniając się o bezużyteczność własnych zamiłowań i przyjmując z wdzięcznością możliwość zdobycia jakichkolwiek środków do życia i odkupienia winy na najniższym szczeblu hierarchii w służbie Jego Wysokości Zysku.
                Być może kiedyś błąd systemu doprowadzi do tego, że ich indywidualne umiejętności albo chociaż wspólne im cechy okażą się masowo potrzebne dla zwiększenia zysków jakiegoś sektora gospodarki. A prawo do opierania się na własnej (albo nawet cudzej, ale zaczerpniętej spoza schematu) wiedzy i pomysłowości przestanie być przywilejem osób decydujących o obowiązywaniu procedur. I zmiana postrzegania stanowiska pracy ze stereotypowo pogardzanego, jako symbol nieporadności, na bardziej szanowane pozwoli im odzyskać poczucie własnej wartości i da wrażenie szczęścia.
                Póki co trzeba  ogromnej odwagi i siły, żeby przeciwstawić się większości systemów i decydują się na to nieliczni. Trudno ludzi za to winić – bohaterowie zawsze pozostają w mniejszości. A nie ma chyba dla człowieka większej kary niż samotność. Niełatwo też zachować wiarę we własną wartość, kiedy jest się jedyną osobą, która w nią wierzy.

„Nie tylko ekonomiczne, ale i osobiste stosunki między istotami ludzkimi przybierają charakter stosunków między rzeczami. Ale najważniejszym być może i najbardziej odstraszającym przykładem tego ducha instrumentalizmu i wyobcowania jest stosunek jednostki do własnego „ja”. Człowiek sprzedaje nie tylko towary; sprzedaje siebie samego i sam czuje się towarem. Pracownik fizyczny sprzedaje swoją fizyczną energię; biznesmen, lekarz lub urzędnik sprzedają swoją „osobowość”. Muszą posiadać „osobowość”, jeśli chcą sprzedać swe wytwory albo usługi. Ta osobowość powinna być sympatyczna, ale ponadto jej posiadacz winien spełniać szereg postulatów: powinien odznaczać się energią, inicjatywą, tym, tamtym, czy owym, zależnie od tego, czego wymaga się na danym stanowisku. I podobnie rzecz się ma z każdym innym towarem, rynek decyduje o wartości tych kwalifikacji ludzkich, ba, decyduje nawet o samym ich istnieniu. Jeśli nie ma zapotrzebowania na kwalifikacje, które dana osoba oferuje, są one niczym; zupełnie tak samo, jak nie dający się sprzedać towar jest bezwartościowy, chociaż mógłby mieć wartość użytkową. Tak więc wiara w siebie, czy w ogóle „samopoczucie” są tylko wskaźnikami tego, co inni myślą o danym człowieku. To nie on jest przekonany o swojej wartości, bez względu na popularność i swój rynkowy sukces. Jeśli jest nań popyt, liczy się; jeśli nie jest popularny, jest po prostu niczym. Zależność poczucia godności własnej od sukcesu własnej „osobowości” jest powodem, dla którego popularność ma tak olbrzymie znaczenie dla człowieka współczesnego. Od niej zależą nie tylko praktyczne postępy człowieka, lecz także i to, czy może on zachować wiarę w swoją wartość, czy też wpada w otchłań poczucia niższości.”[7]

                Z gorliwością ofiar ratujących życie bronimy więc powszechnie akceptowanych schematów i uproszczeń, nie tylko tych wypróbowanych, ale i przyjętych „na wiarę”, żeby nie odbiegać od reszty. Ze strachu przyjmujemy ideologie i religie, które zdają się dawać oparcie, poczucie wspólnoty z innymi ludźmi i pewny grunt pod nogami. Cudzych myśli bronimy bardziej zażarcie niż swoich. Upychamy nasze umysły w ciasne foremki, jak za duże brzuchy w wyszczuplające pasy. Stosujemy się do algorytmów i procedur, które uważamy za słuszne tylko i wyłącznie dlatego, że umacniają schematy, które znamy. Godzimy się na określanie swojej wartości w oparciu o nieludzkie, bo nie dobru człowieka podporządkowane konwencje. Zawzięcie walczymy o poprawę swojej pozycji w rankingach, czyli matematycznych informacjach na temat naszej rzekomej wartości, wspinając się po głowach innych. Niszczymy w zarodku wszystko, co mogłoby zburzyć nasz kruchy porządek, sprzedając własną osobowość za złudne poczucie bezpieczeństwa. Przekreślamy szansę na odzyskanie pełnego zapisu dźwięków z formatu MP3.

                „O wiele bardziej lubię nietoperze niż biurokratów. Żyję w Wieku Zarządzania, w świecie „Admin”. Największe zło nie dzieje się obecnie w owych nędznych „spelunkach przestępstwa”, które lubił opisywać Dickens. Nawet nie w obozach koncentracyjnych i obozach pracy. Tam spotykamy się z jego końcowym rezultatem. Rodzi się ono i jest wprowadzane w życie (wnioskowane, popierane, wykonywane i protokołowane) w schludnych, wyłożonych dywanami, ogrzanych i dobrze oświetlonych biurach, przez spokojnych ludzi w białych kołnierzykach, z przyciętymi paznokciami i gładko wygolonymi policzkami, którzy nie muszą podnosić głosu.”[8]
                               
VI
                Z dotychczasowych rozważań można wyciągnąć mylny wniosek, że popadam w cynizm (w antycznym rozumieniu), a stosowanie zasad i sprawdzonych przepisów  oraz dążenie do ułatwiania człowiekowi życia uważam za złe, w przeciwieństwie do komplikowania nawet prostych sytuacji. Że nieograniczona swoboda i przyzwolenie na powielanie błędów może, moim zdaniem, dać człowiekowi to, czego bezskutecznie szuka – szczęście. Byłoby to jednak jeszcze większym uproszczeniem, niż rozważania te są w istocie.
                To, co nazywam tu błędem, to wszystko to, co nie mieści się w sztywnych światopoglądach, co niezrozumiałe i nieprzystające do posiadanego zasobu wiedzy o świecie. Oczywiście, są błędy ludzkie, które prowadzą do cierpień a nawet śmierci innych ludzi i nie ma wątpliwości, że te należy ograniczać do minimum. Ale dla korporacyjnego menadżera błędem bywa dokształcanie nowego, niewprawnego, ale posiadającego potencjał pracownika, skoro taniej znaleźć doświadczonego, nawet mniej wiarygodnego. Z punktu widzenia dewelopera - właściciela starego budynku, błędem może być jego modernizacja, skoro tańsze będzie jego wyburzenie i postawienie nowego. Według dziennikarza mogącego wywołać sensację i uczynić go sławnym, błędem byłoby podawanie tak szerokiego kontekstu informacji, który pozbawiłby faktu całej sensacyjności. Bo zasadność stosowania się do systemu zależy od celów, którym służy. A czy może być ważniejsza wartość, niż człowiek i życie?
                Systemami są społeczności, państwa, narody i kultury – schematy zachowań i poglądów stanowią właśnie o ich odrębnym i niepowtarzalnym charakterze. Decyduje o nim nie tylko zespół cech im właściwych, ale również te cechy, których nie posiadają. Pierwszym krokiem do rozwiązania wielu problemów wydaje się więc dostrzeżenie, że istnieją inne schematy, które ktoś uznał za sprawdzone i nie ma powodu ich zwalczać tylko dlatego, że nasz wydaje się najlepszym dla nas. Z tej perspektywy można przyjąć, że zawsze warto stawać w obronie własnych i tylko prawdziwie własnych przekonań, że regułą nadrzędną dla każdego systemu powinno być prawo do wolności, czyli osobistego wyboru schematów i obrona przed narzucaniem ich siłą. Przez wolność rozumiem nie nieograniczoną samowolę, ale opartą na odpowiedzialności swobodę, pozwalającą realizować się jednostce bez ograniczania tej swobody innym jednostkom. Wolność tak rozumiana pozostaje ciągle tylko ideałem, ale może walka o takie ideały jest jednym ze składników pełnego człowieczeństwa? Jeżeli brzmi to jak utopia, to właśnie dlatego, że większość schematów odcina drogę do możliwości znajdujących się poza nim.
                Istnieją systemy i schematy stworzone i sprawdzone dawno temu, które udaje się z powodzeniem przyjmować ludziom współczesnym bez szkody dla innych. Są to prawdy i zasady głęboko przez tych ludzi przeżyte, przyswojone i zrozumiane. Komu własnym doświadczeniem i świadomością dane było dochodzić do zgody z nie swoimi myślami, ten wie, że droga do nich prowadzi przez błądzenie i wątpliwości i nie będzie odmawiał prawa do tego innym. Powtarzanie dziecku, że dotknięcie gorącego grozi bólem, rzadko przynosi efekt – częściej musi doświadczyć tego samo, żeby zrozumieć. Ludzie naprawdę głębokiej wiary nie muszą stawać w jej obronie i walczyć z jej wyimaginowanymi wrogami, bo wiedzą, że nie można komuś odebrać czegoś, co ma głęboko sobie. Niektórzy nazywają to pokorą – taka pokora nie wyklucza dumy. Tylko ci, którzy przyjmują sposoby patrzenia na świat powierzchownie i bez przeżycia ich wewnętrznie, muszą budować bastiony w ich obronie i czujnie wypatrywać wroga, który mógłby je podważyć. A jako że ich fundamenty są płytkie, podważyć je łatwo – trzeba bronić ich siłą. A nawet eliminować wroga, uprzedzając domniemany atak. Ja nazywam to pychą – nie ma ona nic wspólnego z dumą. Takie są moje wnioski z obserwacji naszej rzeczywistości.






„Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten „jagielloński” wymiar polskości (…) przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym.”[9]

                Mądrość wielu ludzi, którym tę cechę można przypisać, opiera się na otwartości. Otwartość nie oznacza braku zasad i przekonań – oznacza uwzględnienie możliwości zaistnienia błędu w swoim rozumowaniu i umiejętność przyznania się do niego. Jest umiejętnością zachowania równowagi między korzystaniem ze schematów, a gotowością napotkania nieznanego – równowagą między uogólnieniem, a doprecyzowaniem. Błąd, jako cecha właściwa temu, co żywe, jest nieodłączną częścią życia. Tylko nieorganiczne systemy bywają „bezbłędne”, czyli ograniczają możliwość nieprzewidywalnego do minimum nieosiągalnego dla człowieka. Możliwość błądzenia jest dla człowieka takim samym darem, jak wyobraźnia. Oczywiście, istnieją błędy, których naprawić się nie da, ale darem dla człowieka jest też to, że nie ma takiego błędu, niedoskonałości, z której człowiek nie nauczyłby się prędzej czy później wyciągać wniosków i nad nim zapanować. To wada, skaza, wątpliwość pobudza do rozwoju,  a schemat rozleniwia. Błąd napędza życie - tylko gotowość analizowania i szukania przyczyn powstawania sytuacji nieprzewidzianych procedurą otwiera możliwość zapanowania nad czymś dotychczas nieujarzmionym, a nawet odkrycia nowych obszarów wiedzy, nowych możliwości. Dzięki tej otwartości świat się rozwija. Unikanie błędu przez eliminację warunków umożliwiających jego powstanie zamyka tę drogę.
                Wyprawa Kolumba była błędem według systemu średniowiecznej wiedzy o świecie. Bez błędu i przypadku nie znalibyśmy penicyliny, promieniowania Rentgena, czarnej herbaty, ani szampana. Czasami więc, nawet z ekonomicznego punktu widzenia, błąd może doprowadzić do powielenia zysków nieporównywalnego z respektowaniem schematów. Jest to nieosiągalne bez tzw. „czynnika ludzkiego”. Potrzeba jednak, jak się okazuje, dużej inteligencji, żeby znaleźć środek między pobłażaniem nierzetelności i niefrasobliwości, a ubezwłasnowolnieniem pracownika. Dlatego wciąż w mniejszości są firmy, które „stać” na indywidualne podejście do człowieka. A spośród tych, które takimi praktykami się chwalą, łatwiej znaleźć takie, które analizują cechy zatrudnionych zero-jedynkowo pod kątem przydatności do pracy w tej firmie, w celu eliminacji elementów niepożądanych, niż takie, które potrafią dostrzec i wykorzystać jednostkowy potencjał pracownika tam, gdzie może być najbardziej przydatny, łącząc jego osobisty rozwój z rozwojem firmy. Póki co, dla ekonomii więcej jest wart schemat pozwalający ograniczyć nieprzewidywalność do minimum, niż czasochłonny i kosztowny eksperyment, mogący równie dobrze zaowocować spektakularnym sukcesem, co porażką. Statystyka zwycięża. Strach bierze górę.

„To świat nieprawdopodobny. Świat, w którym Baconowską ideę postępu ludzkości zastąpiła idea postępu technologicznego. Celem nie jest zmniejszenie ignorancji, zwalczanie przesądów i ujmowanie cierpienia, lecz dostosowanie się do wymagań nowych technologii. Powtarzamy sobie, oczywiście, że takie dostosowanie doprowadzi do lepszego życia, ale to tylko retoryczna pozostałość ustępującej technokracji.”[10]
               
                Podsumowując: złe nie są schematy same w sobie, ale brak równowagi między stosowaniem zasad, a spontanicznością, pomylenie środka z celem. Tylko uwzględnienie, że oprócz rzeczy regularnych i przewidywalnych istnieją rzeczy jednostkowe i nieprzewidywalne daje możliwość zbliżenia się do pełnego obrazu rzeczywistości. Choć ideałem królowej nauk jest świat odwzorowany w liczbach rzeczywistych, to i ona posiłkuje się przecież liczbami urojonymi w opisywaniu świata.
                Czym bardziej próbujemy wepchnąć życie w jakieś ramy, czym liczniejszym schematom zawierzamy, czym więcej konwenansów próbujemy respektować, tym trudniej nam się porozumieć. Nic dziwnego: usiłujemy sześcian zmieścić w okręgu. Potem obrażamy się na siebie, nie mamy zaufania, w drugim człowieku w pierwszej kolejności doszukujemy się niebezpieczeństwa – budujemy całe strzeżone osiedla, w uwięzieniu szukając wolności. Spotkanie z życzliwością nieznajomego bywa zaskoczeniem, błędem systemu. Bo życzliwość to nic innego, jak nieprzewidywalna zmienna – nieuzasadniona nieraz z matematycznego punktu widzenia. Interakcja oparta na wyborze jednostkowym i indywidualnym. Wspomniany 1% możliwości, który decyduje o pozostałych 99. Nieraz zwykła życzliwość każe pracownikowi złamać procedurę, żeby pomóc klientowi, którego z powodu jego błędu procedura nakazuje zignorować. Zapewne nikt nie wyliczył, ile razy pozwoliło to zachować lojalność klienta i jakie płyną z tego zyski.
                Ale to nie zostało jeszcze ujęte w procedurze…









Włosa część druga – Obraz i podobieństwo.






"Malarze"
Dwaj portretów malarze słynęli przed laty:  Piotr dobry, a ubogi, Jan zły, a bogaty.  Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,  Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał.  Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze ?  Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze.
(Ignacy Krasicki)

I
                Gdyby przyjąć, że istniało kiedyś lustro, w którym można było zobaczyć całą prawdę o świecie, zapewne zajrzeć w nie mógłby tylko Bóg. Z jakiegoś jednak powodu, być może na wieść o spożyciu przez pierwszych ludzi owocu z drzewa poznania dobrego i złego, Bóg cisnął je w gniewie o Ziemię, rozbijając na miliard drobnych kawałków. A wypędzając ludzi z Raju, postanowił, że nie wpuści ich z powrotem, dopóki nie złożą lustra z powrotem w całość. Teraz chodzimy więc po świecie i zbieramy kolejne kawałki – każda filozofia jest jednym z nich, każda opowiada tylko część prawdy, nigdy nie pokazując w całości nawet tego, kto w nie zagląda. Większość filozofów i ich wyznawców, zapewne za sprawą zaangażowania w sprawę biblijnego Węża, uznaje jednak, że posiadło całość…
                Każda doktryna zawsze będzie zawierać odbicie indywidualnych doświadczeń, pragnień i obaw myśliciela, który ją opracował. Jako taka nigdy nie będzie w stanie przedstawić obiektywnego opisu świata, czyli takiego, który będzie prawdą. Upraszczając, prawdą nazywam tu zgodność z rzeczywistością istniejącą niezależnie od subiektywnego wrażenia jednostki. Np. kiedyś za prawdę uważano, że Słońce krąży dookoła Ziemi – do dziś takie jest subiektywne przekonanie dużej części mieszkańców planety. Nauka znalazła jednak dowody na to, że jest odwrotnie – na dzień dzisiejszy uznajemy więc za obiektywną prawdę, że to Ziemia krąży wokół Słońca.
                Liczba ofiar jaką pochłonęła próba przekonania dysponującej wtedy systemem „objawionej wiedzy” części społeczeństwa do „błędnej” z jej punktu widzenia prawdy, była ogromna. Ten przykład pokazuje, że dla niektórych systemów, jako sposobów porządkowania jakiegoś wycinka rzeczywistości, nie jest ważna taka wartość jak prawda. Schemat zagrożony zniszczeniem przez zewnętrzny czynnik zaczyna zachowywać się jak żywy organizm, który broni się przed śmiercią i próbuje unicestwić zagrożenie. Czym mniejszy wycinek porządkowanej rzeczywistości, tym więcej potencjalnych zagrożeń. Czym bardziej ciasny i sztywny światopogląd, tym większe oddalenie od prawdy.
                Tylko na co komu prawda?


II
                Angielski pisarz, Oscar Wilde, w powieści „Portret Doriana Greya” opowiedział historię pięknego młodzieńca, który zachowywał nieprzemijającą młodość i urodę dzięki stworzonemu przez przyjaciela portretowi. Magiczny wizerunek, ukryty przed światem, zmieniał się wraz z wiekiem modela, ukazując ślady jego moralnego zepsucia i oblicze takie, jak naprawdę wyglądać powinien Dorian. Dziś taki portret automatycznie ściągający na siebie ze  swego wzoru wszelkie niedostatki urody mógłby być hitem sprzedaży. Rynek kosmetyków, mody i medycyny estetycznej nie służy przecież niczemu innemu, jak ukryciu prawdy przed światem. Prawdziwa twarz człowieka bywa atrakcyjna tylko w galeriach sztuki, gdzie pokazuje się czasem zdjęcia twarzy, które można studiować jak poemat. Ale poza tym prawdziwe ludzkie oblicze ma niską wartość ekonomiczną – do tego malejącą z wiekiem. Tu rodzi się pytanie: czyżby zawartość prawdy malała wraz ze wzrostem poziomu kiczu? Być może jakaś zależność istnieje, choć nie można, idąc tym tropem, piękna utożsamiać z kiczem. Z drugiej strony - czy świat pozbawiony kiczu byłby piękniejszy albo lepszy?
                Uroda, fizyczna atrakcyjność jest kapitałem, który nie tylko miewa wpływ na życie seksualne, ale też pomaga budować swoją pozycję w naszym społeczeństwie. Może zastępować wiedzę, umiejętności, inteligencję, a nawet materialne bogactwo. Naukowcy potwierdzili to nawet za pomocą badań (a jakże!) statystycznych.

„Reakcje na ludzi ładnych to przykład tego, co psychologowie nazywają zjawiskiem aureoli (…) Na przykład mamy automatyczną skłonność do przypisywania ludziom ładnym takich pochlebnych cech, jak utalentowanie, sympatyczność, uczciwość i inteligencja”.[11]

                Autor tych słów, amerykański profesor psychologii społecznej, Robert Cialdini, zebrał w swojej książce, „Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka”, cały system właściwych człowiekowi bezrefleksyjnych schematów postrzegania i oceniania rzeczywistości. Powyżej wymieniony jest tylko jednym z wielu. Dzisiaj książka ta jest ważną pozycją w biblioteczkach większości zaangażowanych menadżerów sprzedaży, chociaż pisana była m.in. w celu obrony przed nimi. Jak wynika z samego tytułu, a co zawartość w zatrważający sposób potwierdza, schematy mogą być i są narzędziem do manipulowania ludźmi. A manipulacja to nic innego jak fałszowanie prawdy - niezależnie, czy za pomocą kłamstwa, czy ograniczania ilości informacji – mające służyć osiągnięciu jakiegoś celu przez tego, kto fałszowania dokonuje. Nie dość więc, że schematy same w sobie zniekształcają rzeczywistość, ograniczając pełny obraz sytuacji, to jeszcze pozwalają innym zmuszać nas do podejmowania decyzji, których nie podejmowalibyśmy, gdybyśmy znali prawdę. Istnieje więc prosta zależność między prawdą a wolnością. Trudno nazwać wolnym kogoś, kto pozostaje uzależniony od schematów, a cóż dopiero, kiedy są one wykorzystywane do prowokowania nieautentycznych zachowań, a człowiek staje się narzędziem w rękach innego człowieka.
                 Prawda potrzebna jest tym, którzy chcą być wolni.

III
                To, że nie uświadamiamy sobie, że jesteśmy manipulowani, nie wyklucza wykorzystywania schematów przez nas do manipulowania innymi.  Mniej lub bardziej świadomie robimy to cały czas, a „poprawianie urody” jest tylko jedną z wielu metod. Nie ograniczamy się przecież tylko do zabiegów higienicznych, jak mycie i skracanie zarostów, ale przykładamy też dużą wagę do efektów z funkcjonalnego punktu widzenia pozornie nieistotnych. Bo pozornie kolor włosów, sposób ich przycięcia, kształt zarostu albo makijaż nie muszą wpływać na styl życia (nie licząc czasu poświęconego na utrzymanie określonego wyglądu). Zaspokajają jednak ważną potrzebę człowieka – poczucie piękna. I choć piękno jako takie trudno zdefiniować i przełożyć na język matematyki, to można mówić o pewnych kanonach stosowanych w różnych czasach i różnych kulturach czy subkulturach, a określających, co jest dalsze, a co bliższe ideału. Taki kanon to również system, zbiór przepisów i receptur, który ma pomóc w podniesieniu atrakcyjności w danym czasie i w określonej grupie. Styl gotycki był nieestetyczny z punktu widzenia miłośnika klasycyzmu. Ideał barokowej urody nie znajdował uznania pod koniec XXw.



Waligórzanki, żeńska fauna,
jak łoskot beczek nagie.
Gnieżdżą się w stratowanych łożach,
śpią z otwartymi do piania ustami.
Źrenice ich uciekły w głąb
i penetrują do wnętrza gruczołów,
z których się drożdże sączą w krew.

Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży,
parują łaźnie, rumienią się wina,
cwałują niebem prosięta obłoków,
rżą trąby na fizyczny alarm.

O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i potrojone gwałtownością pozy
tłuste dania miłosne!

Ich chude siostry wstały wcześniej,
zanim się rozwidniło na obrazie.
I nikt nie widział, jak gęsiego szły
po nie zamalowanej stronie płótna.

Wygnanki stylu, żebra przeliczone,
ptasia natura stóp i dłoni.
Na sterczących łopatkach próbują ulecieć.

Trzynasty wiek dałby im złote tło.
Dwudziesty - dałby ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma.

Albowiem nawet niebo jest wypukłe,
wypukli aniołowie i wypukły bóg -
Febus wąsaty, który na spoconym
rumaku wjeżdża do wrzącej alkowy."

(Wisława Szymborska, Kobiety Rubensa, z tomu Sól, 1962)

                Wygląd zewnętrzny traktujemy jako ważny komunikat wysyłany przez pojedynczego człowieka światu. Na podstawie wyglądu często oceniamy człowieka. Ale znając system, czyli kanon, możemy również mniej lub bardziej świadomie „regulować” swój wygląd w kierunku tego,  jak chcemy być postrzegani. Możemy preferować styl oficjalny, sportowy, młodzieżowy albo ekologiczny, próbując w ten sposób powiedzieć innym ludziom, jak mają nas „interpretować”.

                Wiąże się to z kluczowym słowem dla świata, w którym żyjemy – „wizerunek”. W systemie algorytmów i procedur, którymi się w życiu kierujemy, nie jest ważne jaki jest prawdziwy fakt, ale jak zostaje przedstawiony, a raczej jakie robi wrażenie. Przecież „liczy się pierwsze wrażenie” i na nim, zgodnie z zasadą niemarnowania energii, ekonomicznie się poprzestaje. Public Relations rządzi każdą sferą naszego życia. Jeśli myśląc o Warszawie widzimy tylko Pałac Kultury, a nie pamiętamy o Pradze albo zwiedzając Gdańsk nie zaglądamy do Nowego Portu, to tak naprawdę niewiele wiemy o tych miastach. Podobnie na podstawie wyglądu zewnętrznego, gestów, wykonywanego zawodu, wydajemy sądy o całości osoby. Z jaką łatwością przychodzi nam zdziwienie: któż by zakładał np., że kasjerka w dyskoncie może być autorką tomiku wierszy, a wymazany smarami mechanik w wolnym czasie pasjonuje się motylami? Zaskoczenie, błąd w systemie.
                Tak często poddajemy się schematycznemu, bezkrytycznemu myśleniu, że przyjmujemy cudze gesty, zachowania, a nawet poglądy, mające upodobnić nas do kogoś innego, czy jest to ktoś bliski nam charakterem, czy nie. Do kogoś, kim chcielibyśmy być, bo… rzadko chcemy być tym, kim jesteśmy.

„Owo zastąpienie pierwotnych aktów myślenia, odczuwania i woli przez pseudoakty prowadzi w końcu do zastąpienia pierwotnego ‘ja’ przez pseudo-‘ja’. Pierwotne ‘ja’ jest autorem czynności psychicznych i umysłowych. Pseudo – ‘ja’ jest tylko pośrednikiem, reprezentującym rolę, jaką dana osoba powinna odgrywać; czyni to jednak pod firmą ‘ja’. Co prawda, jedna osoba może grać wiele ról, żywiąc subiektywne przekonanie, że jest ‘sobą’ w każdej z nich. Faktycznie w każdej z tych ról człowiek jest tylko takim, jakim w jego przekonaniu chcą go widzieć inni; i u wielu, jeśli nie u większości ludzi, pierwotne ‘ja’ jest całkowicie zduszone przez pseudo – ‘ja’.”[12]

                Stąd wyraziste makijaże u nastolatek, farbowanie włosów, eksponowanie marek odzieży, push-upy, sztuczne rzęsy, operacje plastyczne – niezależnie od płci. Postarzanie się młodych, odmładzanie starych, upodabnianie się do idoli, uniformizacja. Naciąganie skóry, odsysanie tłuszczu, wszczepianie implantów, dawkowanie jadu kiełbasianego – dążenie do schematycznego, na wskroś sztucznego  „ideału”. Bez wad, bez skaz, jak najdalej od niedoskonałej prawdy. Dlaczego?



IV
                Dlatego, że to pomaga nam przybliżyć się do roli, jaką chcielibyśmy odgrywać w tym teatrze, jakim jest życie. Jeżeli w systemie schematów, w jakim żyjemy, wydaje się, że wartość człowieka zależy od sławy, bogactwa albo władzy, to większość z nas będzie chciała zbudować swój wizerunek tak, żeby kojarzył się z którąś z tych cech.

Jestem przekonany, że u wszystkich ludzi w pewnych okresach życia, a w życiu wielu ludzi we wszystkich okresach między niemowlęctwem a późną starością, jednym z najbardziej dominujących elementów jest pragnienie, żeby być wewnątrz lokalnego Kręgu i strach, ze pozostanie się na zewnątrz… Ze wszystkich pasji, ta namiętność do Wewnętrznego Kręgu najskuteczniej skłania człowieka, który nie jest jeszcze bardzo złym człowiekiem, do robienia bardzo złych rzeczy.(C.S.Lewis, The Inner Ring, 1944)
(…) jestem przekonany o słuszności tego, co sugerował angielski uczony C.S. Lewis – że w transformacji zachowania ludzkiego potężna siła, powodująca przekroczenie przez ludzi granicy między dobrem a złem, wynika z podstawowego pragnienia, żeby być ‘w’ a nie ‘poza’. Jeśli wyobrazimy sobie społeczną zdolność wywierania wpływu w postaci koncentrycznych kół, od najpotężniejszego centralnego czy wewnętrznego kręgu do mającego najmniejsze społeczne znaczenie kręgu zewnętrznego, to możemy zrozumieć, dlaczego Lewis przypisywał takie znaczenie temu centralnemu kręgowi. Jego ‘Wewnętrzny Krąg’ (‘Inner Ring’) jest nieuchwytnym Camelotem, niezwykle trudno osiągalnym przyjęciem do pewnej szczególnej grupy, jakiegoś uprzywilejowanego stowarzyszenia, co powoduje natychmiastowe podniesienie statusu i umocnienie tożsamości. Dla większości z nas powab Wewnętrznego Kręgu jest oczywisty – kto nie chce być członkiem ‘grupy własnej’? Kto nie chce wiedzieć, że został sprawdzony i uznany za godnego włączenia czy wstąpienia do nowej, ekskluzywnej sfery społecznej akceptacji?”[13]
               
                Akceptacja, oto kolejne słowo – klucz. Wydaje nam się, że akceptacja samego siebie, niestety, najczęściej zależy od oceny innych. Próbując za wszelką cenę zyskać w cudzych oczach, postępujemy tak, jak przewiduje procedura zyskiwania akceptacji w danym systemie. Czy idzie to w parze z naszą naturą, czy nie. Prawda i autentyczność nie ma tu nic do rzeczy, bo liczy się tylko ostateczny wynik tego działania: wizerunek zasługujący na akceptację. W ten sposób rezygnujemy z prawdy i wolności jednocześnie. Sprzedajemy siebie, stając się trybikiem systemu. Książka Philipa Zimbardo, „Efekt Lucyfera” bardzo przekonująco dowodzi, że większość zła na świecie bierze się właśnie z przyjmowania systemu za wartość samą w sobie i bezrefleksyjnego podporządkowania się jego założeniom.
                Praktyka pokazuje, że ciągła walka o znalezienie się w „Wewnętrznym Kręgu” nie przynosi szczęścia nawet tym, którym to się udaje. Jeżeli strach przed brakiem akceptacji i odrzuceniem tak mocno potrafi zmotywować do walki o pozycję w społeczeństwie, że utożsamiamy się ze swoimi rolami, to czy może ustąpić po osiągnięciu celu? Jaki powinien to być cel? Jak głęboko można wejść w rolę i jak długo można to wytrzymywać? Zapewne niejedna depresja płynie z rozdźwięku między zdobytym powszechnym szacunkiem, a potrzebą ciągłego udowadniania sobie własnej wartości według skali systemu w którym się porusza. Musi boleć nagły przebłysk świadomości, że szacunkiem obdarzany jest wizerunek, rola, iluzja, streszczenie danych do MP3, a nie prawdziwa osoba - cały ogrom informacji ukrytych przed światem. Tak jak obraz street view może dużo mówić o miejscu, w które chcielibyśmy się udać, to jednak nie odda dźwięków, zapachów, promieni słońca, powiewu wiatru, ani wrażeń doznanych w podróży, tak wykreowany wizerunek nie mówi wszystkiego o potrzebach człowieka. Okazuje się, że cały wysiłek włożony w pogoń za marzeniem poszedł na marne, bo prawdziwy cel nie został osiągnięty.
                Czyżby jednak droga do spełnienia wiodła w przeciwnym kierunku? Bez akceptacji siebie, czyli zrozumienia własnej indywidualności z jej wadami i zaletami, bez wystąpienia przed światem takim, jakim się jest, nie można osiągnąć spokoju w walce o akceptację w oczach innych?
                To by oznaczało, że prawda jednak ma dużo większe znaczenie dla człowieka, niż mogłoby mu się wydawać. Bo prawda zwalnia człowieka z całego systemu kłamstw mających utrzymać przy życiu stworzoną iluzję – wizerunek. Jeżeli budujemy w swoich oczach obraz nieskazitelnego narodu, nie dopuszczając do siebie myśli o mniej chlubnych epizodach, fałszujemy historię, nie dając sobie szansy na uwolnienie się od przeszłości. Prawda daje wolność.

„Prawda leży w interesie człowieka nie tylko z uwagi na jego orientację w świecie zewnętrznym; jego siła zależy w dużej mierze od znajomości prawdy o sobie samym. Złudzenia w odniesieniu do siebie samego mogą być jak kule, użyteczne dla tych, którzy nie są zdolni chodzić o własnych siłach; potęgują one jednak ludzką słabość. Największą siłę osiąga jednostka dzięki maksymalnej integracji swojej osobowości, a to oznacza również maksymalną znajomość samego siebie. ‘Poznaj siebie samego’ – oto jedno z fundamentalnych zaleceń prowadzących do siły i szczęścia człowieka.”[14]

V
                Niemiecki filozof, Martin Heidegger, uważał, że istnieją dwa sposoby wyrażania ludzkiej osobowości. Pierwszą jest indywidualne, niepowtarzalne ludzkie „ja”- autentyczne i wolne. Drugą jest „ja” bezosobowe, masowe – sztuczne i pozbawione wolności, „nieautentyczne”. Obie formy są zdaniem Heideggera naturalne dla człowieka, ale to od niego zależy, która będzie dominująca. Pamiętać jednak musi, że bycie w pełni człowiekiem, polega na byciu sobą i jak najmocniejszym przeżywaniu swojej indywidualności. Te poglądy nie ustrzegły jednak filozofa przed popieraniem budzącego w jego czasach w Niemczech masowy zachwyt hitleryzmu. Wolność, jak się okazuje, nie jest niczym oczywistym.
                Nauka wprowadziła podział na wolność negatywną, czyli „wolność od” (np. przymusów, nakazów i kontroli) oraz wolność pozytywną, czyli „wolność do” (np. współdecydowania o życiu społecznym, posiadania i wyrażania opinii). Dla wielu ludzi pozostaje to jednak całkowitą abstrakcją, bo wolność kojarzy im się ze stanem, który trafniej należałoby nazwać samowolą, czyli postępowaniem dyktowanym nieskrępowanym egoizmem i instrumentalnym traktowaniem innych ludzi. Śledząc historię ludzkości, trudno się temu dziwić.
                Historia pełna jest przykładów wykorzystywania człowieka przez człowieka. Podporządkowanie sobie jak największej liczby ludzi gotowych wypełnić każde polecenie osoby sprawującej nad nimi władzę funkcjonuje w nieskomplikowanych umysłach jako droga do wolności. Gromadzenie niezmierzonych bogactw, przejmowanie konkurencyjnych firm i uzależnianie od siebie albo podbijanie narodów mają wspólny mianownik – zabezpieczenie siebie przed utratą możliwości decydowania o sobie i świecie otaczającym dominującego, czyli przed utratą wolności. Bo tym wydaje się wolność w naturalistycznym, makiaweliczno–darwinowskim świecie – władzą, dominacją. Wizja decydowania o sobie samym i sposobach spędzania życia, zmieniania części świata swojego i ludzi zależnych od siebie, ograniczenia do minimum wymuszonego, męczącego wysiłku fizycznego – dla wielu ludzi wydaje się być szczytem marzeń. Ale jest to wrażenie złudne.
                Każdy dominujący – władca, właściciel koncernu czy menadżer, choćby był nieograniczenie kompetentny w swojej roli, w gruncie rzeczy pozostaje bardziej uzależniony od swoich podwładnych, niż podwładni od niego. Czym większa firma, czym większe państwo, tym więcej zaufanych ludzi potrzebuje jednostka na szczycie. Paradoksalnie: czym większa władza, tym mniejsza samodzielność. Prezes korporacji może decydować o kierunku rozwoju firmy, strategiach prowadzenia biznesu, ale o rzeczywistej kondycji firmy dowiaduje się z raportów przygotowanych przez podwładnych. Cały ogrom procedur, nakazów i zakazów utrzymuje system w takim stanie, żeby wymusić na podwładnych wykonywanie poleceń przełożonych. A czym większy system, tym mniejsza świadomość najwyższego przełożonego o obowiązkach i funkcjonowaniu najniższego podwładnego. Król nie wykuje sam sobie miecza. Prezes koncernu węglowego nie naprawi sam kombajnu. Właściciel fabryki nie wybuduje sam magazynu. Oczywiście, są wyjątki – zazwyczaj wynikające z wcześniejszych życiowych doświadczeń. Ale nikt nie jest w stanie pełnić wszystkich funkcji potrzebnych do funkcjonowania firmy lub państwa naraz.
                 Jak wiadomo z historii, strach płynący z obawy przed utratą władzy bywa równie silny co jej pożądanie. O ile jednak pożądający może w pewnym stopniu kryć się ze swoimi zamiarami, o tyle posiadający władzę musi być ciągle czujny, żeby nie zostać pozbawiony ani odrobiny ze swojej strefy wpływów, bo nigdy nie może być pewny, skąd może przyjść atak.  Dlatego wciąż tropi i eliminuje każde, nawet pozorne, zagrożenie. Nikomu nie może ufać, ale bez zaufania nie jest w stanie utrzymać władzy. Staje się przerażająco samotny – Smeagol staje się Gollumem, drżącym przed utratą swego skarbu. Jest ostatnią osobą, o której można by powiedzieć, że jest wolna.

„W psychologicznym sensie żądza władzy nie wypływa z siły, lecz ze słabości. Jest to wyraz niezdolności indywidualnego ‘ja’ do samostanowienia i samoistnego życia. Jest to rozpaczliwe usiłowanie, by w braku autentycznej siły zyskać siłę wtórną”[15]

Mimo iż powyższe wnioski są uznawane za banalne co najmniej od setek lat, przykłady autorytarnych władz (lub zarządów) wciąż można mnożyć.
                Według podobnego schematu z wolnością bywają utożsamiane pieniądze, dające możliwości nieskrępowanej ekspresji własnego, indywidualnego „ja”. I dopóki temu służą, zapewne w dużym stopniu ułatwiają osiągnięcie wolności. Przestają, kiedy z środka stają się celem albo kiedy łatwo zdobyte stają się podstawą do przekonania o wyższości i bezkarności posiadacza.
                Obserwując świat dokoła trudno nie zauważyć, że samowola oparta na niepowstrzymywanym egoizmie, czy to jednostek, grup społecznych, czy narodów prowadzi do pozbawienia wolności innych. Z reguły lepiej umocowana w systemie, sprawniej operująca jego schematami mniejszość, potrafi ograniczać słabszą większość, choć bywa i odwrotnie. Dzieci sytuowanych rodziców zdobywają pracę i stanowiska nie dla kompetencji, ale dla powiązań rodzinnych. Potomek uznanego prawnika hobbystycznie pali samochody. Różne grupy zawodowe, próbując wymusić swoje cele na rządzących, ograniczają wolność i prawa pozostałych obywateli. Rządzący wybrani w tzw. wolnych (choć ograniczonych skomplikowanym systemem ordynacji) wyborach nie realizują zapowiadanych celów, dzięki którym zostali oddelegowani do reprezentowania swoich wyborców. Polityka wydaje się obszarem do łatwego bogacenia się specjalistów, kosztem laików. Ustrój zwany demokratycznym, spełnia warunki oligarchicznego. W oczach tych, którzy coraz trudniej radzą sobie w chaosie partykularnych interesów i czują się coraz mniej bezpieczni, pojęcie wolności nabiera coraz bardziej negatywnego znaczenia, zaczyna być kojarzone z egoizmem i anarchią, chaosem. Pojawia się tęsknota za silną władzą, która narzuci jeden niekwestionowalny system, powie, jak myśleć, podzieli świat na część dobrą i złą, dobrą wynagrodzi, a złą surowo ukarze.  Na pytanie, czy zrezygnowaliby z wolności w zamian za gwarancję pracy i poczucia bezpieczeństwa, bez wahania odpowiadają: tak.

„Wiele jest takich ludzi, którzy rozpaczliwie potrzebują kodeksu zewnętrznego, jakiegokolwiek, im ostrzejszego, tym lepiej - ponieważ po prostu są za słabi, by samodzielnie sobie radzić. Świat, który daje im tyle wolności i zmusza do tylu wyborów, jest dla nich jak skomplikowany labirynt pokus, gubią się, idą od światła do światła, nie potrafią trzymać się dłużej żadnego kierunku. W głębi serca są przerażeni. Kupią mapę od każdego. Marzą o świecie jako o prostym korytarzu między dwoma wysokimi ścianami. Żadnych rozdroży. Ponieważ żyjemy w czasach absolutnej wolności wyboru, takich dzieci zagubionych w gęstym lesie jest mnóstwo. Ktokolwiek weźmie i poprowadzi je za rączkę i będzie często dawał klapsa, uczyni je szczęśliwymi.”[16]

Tylko czy tym ludziom dostępny był kiedykolwiek prawdziwy stan nazywany wolnością?

VI
                Francuski myśliciel i dyplomata, Alexis de Tocqueville, napisał kiedyś, że „wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Erich Fromm napisał: „każdy człowiek jest całkowicie ‘wolny’, o ile nie narusza słusznych praw innych ludzi”. „Nie ma wolności bez odpowiedzialności” – te słowa Jana Pawła II często powtarzane bywają nad Wisłą. A jednak odpowiedzialność jest zjawiskiem raczej rzadko spotykanym i skrzętnie unikanym. Odpowiedzialność jest traktowana jak opłata za wolność. A jak to często z rzeczami wymagającymi opłaty bywa, korzysta się z nich, omijając kasę. Spontaniczność bywa rozumiana jako robienie wszystkiego, na co ma się ochotę, bez oglądania się na konsekwencje, jakie to za sobą niesie - rajd nastolatka na motorze po pełnym ludzi centrum handlowym. A unikanie konsekwencji i odpowiedzialności bywa powodem do dumy i szacunku w pewnych grupach – nie tylko przestępczych. Czy to okradanie pracodawcy z materiałów albo godzin pracy, czy to oszukiwanie pracownika w rozliczaniu godzin przez pracodawcę – każde kłamstwo może być osiągnięciem, którym można się chwalić, dopóki nie zostanie odkryte przez okłamywanego. Większym wstydem wydaje się bycie oszukiwanym, niż oszukującym. Ale jakich by nie szukać nazw zastępczych, prawda zawsze będzie taka, że kradzież jest kradzieżą, kłamstwo kłamstwem, a oszustwo oszustwem. Fałsz ogranicza wolność – każda rzecz, która wymaga ukrywania prawdy, pozbawia wolności.
                Z uproszczonego punktu widzenia odpowiedzialność jest błędem w systemie, którym jest nieograniczona wolność. Ale pełny obraz jest taki, że odpowiedzialność jest dopełnieniem wolności i decyduje o jej pełnym wymiarze. To świadomość konsekwencji swoich czynów i gotowość zmierzenia się z nimi decyduje o sile, dojrzałości i wymiarze człowieka. Człowiek unikający konsekwencji swoich czynów jest jak rodzic wypierający się własnego dziecka – w obawie przed ograniczeniem pewnych możliwości traci szansę na spojrzenie na świat z zupełnie nowej perspektywy i poznanie wielu nowych. Nawet z nieodwracalnych błędów można wyciągnąć wnioski. A to pierwszy krok do wolności. Bo możliwość brania odpowiedzialności za własne decyzje, czyli czerpanie nauki z tego, jak nasze działania wpływają na otaczający nas świat, jest przywilejem ludzi wolnych. Ludzi, dla których ważna jest prawda i autentyczność.
                Zrozumienie wolności właśnie w tym znaczeniu wyklucza świadome dążenie do pozbawiania jej innych. I nie jest rzeczą łatwą: wymaga ciągłego poszerzania wiedzy i rozwijania umiejętności. Wymaga odwagi i przyjęcia do świadomości potęgi wolnej woli. Wymaga wyobraźni i tego, co nazywamy empatią – umiejętności wczucia się w położenie innego człowieka. Prawdziwa wolność, autentyzm jest głęboko związany z humanizmem, bo wymaga nastawienia na człowieka jako jednostkę, która jest jedną z niezależnych składowych społeczeństwa, a nie ogniwem jednakowym z tysiącem innych.
                Nie można jednak podważać faktu, że człowiek jest istotą stworzoną do życia wśród innych ludzi.

„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”[17]


                Egoizm i podporządkowywanie sobie innych zubaża każdą grupę. Pielęgnowanie indywidualizmu i umiejętne wykorzystanie zasobów jednostki wzbogaca zespół. Ochrona takiej pozytywnej wolności do decydowania powinna więc być w interesie każdej grupy, zespołu czy wspólnoty. A każdy, kto chce do takiej wolności mieć prawo, siłą rzeczy musi uszanować też wolność innego człowieka. Owszem, można powiedzieć, że jest to cena, którą trzeba zapłacić, ale z drugiej strony, gdyby realne było powszechne pojmowanie wolności w ten sposób, można by oczekiwać, że będzie stanowiła ona gwarancję samą dla siebie.
                Wolność w takim rozumieniu należy do tego samego kręgu wartości co prawda, szczęście czy miłość i pozostaje z nimi nierozerwalnie związana. Każda jest osobną wartością, bez której pozostałe nie są sobą – jak włos podzielony na czworo: tylko wszystkie części razem dają prawdziwy obraz całości.

„Jeżeli przez miłość będziemy rozumieć namiętną afirmację i aktywny związek z najgłębszą istotą drugiej osoby, jeśli będziemy rozumieć przez to złączenie z drugim człowiekiem niezależności i integralności obu wchodzących w grę osób, wówczas masochizm i miłość będą sobie przeciwstawne. Miłość opiera się na wolności i równości. Jeśli oprzeć ją na podporządkowaniu i utracie integralności jednego z partnerów, będzie to zależność masochistyczna, bez względu na to, jak ten stosunek zostanie zracjonalizowany.”[18]
„Nienawiść jest namiętną rządzą niszczenia, miłość jest namiętną ‘afirmacją’ jakiegoś ‘przedmiotu’; nie jest to ‘afekt’, lecz aktywna dążność i wewnętrzna spójnia, której celem jest szczęście, rozwój i wolność obiektu (…) Miłość wyłączna to sprzeczność sama w sobie.”[19]

Z rozważań Ericha Fromma wynika, że miłość to sposób podejścia do świata – zewnętrznego i wewnętrznego - który w uczuciu do konkretnej osoby znajduje najpełniejszą realizację. Wolność jest więc największym darem, jaki płynie z miłości – niezależnie od tego, czy jest doceniany i odwzajemniany. Paradoksem tego uczucia jest, że czym większe pragnienie rozwoju i wolności osób kochanych, tym większy wewnętrzny wzrost osoby kochającej. Akceptacja dynamicznie zmieniającego się świata, innych ludzi i siebie samego z pełną świadomością wad i zalet, wiedzy i niewiedzy oraz gotowość ciągłego poznawania świata i siebie osiągalna jest tylko dla tych, którzy związek miłości, prawdy i wolności w pełni sobie uświadamiają.

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje.”[20]

Jest siłą otwierającą człowieka na świat, a nie izolującą, nie nastawioną na uwięzienie w złotej klatce innego człowieka. Dlatego nie ma, wbrew popularnemu przekonaniu, nic wspólnego z egoizmem:

„Egoizm wypływa właśnie z braku miłości do siebie samego. Ten, kto się nie lubi, kto nie aprobuje samego siebie, żyje w wiecznym strachu o swoje ‘ja’. Nie posiadł wewnętrznego bezpieczeństwa, które może istnieć jedynie na gruncie prawdziwej sympatii i afirmacji. A że z zasady brak mu tego poczucia bezpieczeństwa i satysfakcji, musi być pochłonięty samym sobą i chcieć wszystkiego dla siebie (…) Nowoczesny egoizm – to chciwość, której źródło tkwi we frustracji realnego ‘ja’, a której obiektem jest ‘ja’ społeczne”.[21]

                Podsumowując to wszystko, co powyżej napisałem i przytoczyłem: czym jest nasza rzeczywistość, jeśli nie wizerunkiem – sfałszowanym obrazem potrzeb człowieka?


VII

                Powyższe wyobrażenie wolności w świecie wartości podporządkowanych kategoriom matematycznym - statystyce oraz rachunkowi zysków i strat – pozostaje utopią, błędem, czynnikiem nieprzewidywalnym. Kto chciałby w systemie uproszczeń i stereotypów tracić przeliczany na konkretne materialne wartości cenny czas na analizowanie wielu zmiennych czynników, musi liczyć się z odrzuceniem i izolacją. Urzędnik domagający się konsultacji sprzedaży albo zagospodarowania gruntów miejskich z obywatelami, częściej doczeka się wypowiedzenia niż wysłuchania przez przełożonego.

„Niemniej, z punktu widzenia wartości ludzkich, neurotyk jest mniej ułomny niż owa normalna osoba, która do cna zatraciła swoją indywidualność.[22]




                A jednak wciąż łatwiej sprzedać swoją indywidualność i się podporządkować, niż zostać neurotykiem. Nie tylko dlatego, że wolność mylimy z samowolą, ale dlatego właśnie, że przyjęcie, zgodnie z założeniem systemu, że samowola jest szczytem marzeń, daje przynajmniej poczucie względnego bezpieczeństwa i przynależności do jakiejś grupy, w przeciwieństwie do izolacji spowodowanej drążeniem prawdziwego charakteru wolności. To strach przed własną mocą – wolną wolą i jej wpływem na świat, przed odpowiedzialnością, powstrzymuje ludzi przed przyznaniem się do tego, że świat jest taki, jakim to ludzie, a nie jakakolwiek siła zewnętrzna go uczyni.
                Trudno dziś zakwestionować słowa włożone przed prawie 100 laty przez Tomasza Manna w usta Naphty, jednego z bohaterów Czarodziejskiej góry:

„Jeśli pan myśli, że owocem przyszłych rewolucji będzie wolność, to jest pan w błędzie. Hasło wolności w ciągu pięciu wieków dopełniło się i przeżyło. Pedagogika, dziś jeszcze podająca sobie za córę Oświecenie i w krytyce, wyzwoleniu i pielęgnowaniu jaźni, w rozbiciu bezwzględnie ustalonych form życia dopatrująca się środka wychowawczego – taka pedagogika może mieć chwilowe powodzenie, jakie przypadnie w udziale retoryce, ale dla znającego się na rzeczy reakcyjność jej nie ulega żadnej wątpliwości. Wszelkie organizacje naprawdę wychowawcze od niepamiętnych czasów wiedziały, o co w pedagogice może jedynie chodzić: mianowicie o bezwzględny rozkaz, żelazną konieczność, o dyscyplinę, ofiarę, samozaparcie, o zadanie gwałtu indywidualności. Poza tym jest to niezrozumienie młodzieży, pochodzące z braku miłości do niej, jeśli ktoś przypuszcza, że znajduje ona rozkosz w wolności. Jej najgłębszą rozkoszą jest posłuszeństwo. (...) Nie! (…) To nie wyzwolenie i rozwój jednostki stanowią tajemnicę i nakaz naszych czasów. Tym czego one potrzebują, czego pragną, tym, co stworzą, jest – terror.”[23]

                Terror to krwawo kojarzące się słowo i nie każdy system można nim obarczyć. Ale jeżeli przez terror będziemy rozumieli każdą formę nacisku na jednostkę, by podporządkowała się systemowi i zrezygnowała ze swoich jednostkowych aspiracji, to spotkamy je na każdym kroku. Od niekończących się wojen i konfliktów zbrojnych, przez waśnie stronnictw politycznych, po wspomnianą już modę. 9 rzeczy, które musisz mieć, by podobać się kobietom; 13 największych obciachów w modzie męskiej – presja trwa bezustannie. System zawsze żąda posłuszeństwa i podporządkowania, a ich brak traktuje jak zagrożenie.
                Jednostkowość, indywidualizm, wolność, prawda, miłość – wszystko, co ludzkie - jako pojęcia wymykające się schematom, wymagają eliminacji. System dąży więc do zastąpienia ich kontrolowanymi uproszczeniami – wizerunkami.
               
VIII
                Manipulacja wizerunkiem to klucz do sukcesu w świecie podporządkowanym zyskowi. Tutaj prawdą jest tylko to, co da się przełożyć na język cyfr i za pomocą cyfr da się udowodnić. Oczywiście, pełnoprawną częścią tego świata jest statystyka.

Proces przesuwania się odpowiedzialności możemy zaobserwować wyraźniej w opartych na statystyce ocenach programów telewizyjnych. Definicja ‘dobrego’ programu zależy tylko i wyłącznie od wysokiej oceny. Odpowiedzialność tego, kto pisze dla telewizji, sprowadza się zatem do umiejętności wyprodukowania takiego programu, który obejrzą miliony widzów. Innymi słowy, autor odpowiada jedynie przed publicznością. Nie musi brać pod uwagę tradycji, standardów estetycznych, prawdopodobieństwa, doskonalenia smaku ani nawet zwykłej zrozumiałości. Liczy się tylko żelazna reguła opinii publicznej. Producenci telewizyjni uwielbiają twierdzić, że ich ośrodek przekazu to najbardziej demokratyczna instytucja w Ameryce: co tydzień przeprowadza się plebiscyt, by ustalić, które programy przetrwają. Temu twierdzeniu przydaje wagi inne: artyści nigdy nie byli obojętni na gusty i opinie publiczności. Pisarze, na przykład, piszą dla ludzi, by zyskać ich aprobatę i zrozumienie. Ale piszą też dla siebie samych, dlatego, że mają coś do powiedzenia, a nie tylko dlatego, że czytelnicy chcą coś usłyszeć. Oddając nieustannie hołd upodobaniom ogółu, sondaże zmieniają motywację pisarzy; cały swój wysiłek wkładają oni teraz w zwiększanie „liczb”. Dzisiejsza literatura popularna bardziej niż kiedykolwiek zależy w większym stopniu od upodobań publiczności niż od twórczych zdolności artysty.”[24]






                Zgodnie z zasadą niemarnowania energii – łatwiej zmierzyć, czyli przełożyć na język cyfr ilość niż jakość, więc to ilość decyduje o przydatności dla systemu. Łatwość, brak zobowiązań i wysiłku to wszechobecna zasada rządząca systemem – czym bardziej jest on przezroczysty, czym mniej zauważalny, tym mniejszy wywołuje sprzeciw w tych, którzy mogliby go nie chcieć zaakceptować. A każdy brak sprzeciwu, oporu, to mniejszy koszt, czyli większy zysk. Przynajmniej w krótszej perspektywie czasowej.
                Przekonanie o tym, że to, co proste, łatwe i ładne jest jednocześnie prawdziwe, oryginalne i wartościowe, towarzyszy nam bardzo często. I często wpadamy w pułapkę. Pożądanie mylimy z miłością i rozczarowujemy się, kiedy okazuje się, że to zbyt mało do prawdziwego zbliżenia ludzi do siebie. Prawo do nienawiści uważamy za przejaw wolności, podczas kiedy naprawdę jest ona ograniczeniem narzuconym samemu sobie albo wręcz podtrzymywanym w nas przez kogoś z zewnątrz. Łatwo wydajemy sądy o sprawach, które znamy z drugiej ręki, bez sprawdzenia i refleksji, przyczyniając się nieraz do zniszczenia człowieka niewinnego. Z zapisu koncertu w formacie MP3 próbujemy wnioskować o jakości stroju dyrygenta. Próbujemy prześlizgnąć się przez życie jak najmniejszym kosztem, po wierzchu, bez zagłębiania się w jego treść. I ciułamy drobne przyjemności, zaspokajamy podstawowe popędy, zadowalamy się małymi satysfakcjami, ale wciąż nie znajdujemy szczęścia i spełnienia, a nasza frustracja rośnie. Taka jest cena łatwego komfortu.
                Oto więc kolejna przyczyna ucieczki od wolności – lenistwo, zasada niemarnowania energii. Lenistwo, bo nie o ułatwienie spełnienia ludzkiego życia tu idzie, ale o jak najprzyjemniejsze spędzenie czasu bez zobowiązań. Komfort korzystania z masowo produkowanych schematów myślowych i uproszczeń. Zwolnienie z obowiązku przyglądania się własnemu człowieczeństwu – zastąpionemu bezosobowymi zakazami i nakazami systemu. Wygoda niepodejmowania decyzji mogących wpłynąć w jakikolwiek sposób na nasze życie i obarczyć nas odpowiedzialnością - zawsze pozostaje nam błogosławieństwo wymówki, że wina jest poza nami. I tylko nie zauważamy braku konsekwencji w rozumowaniu: kiedy nam dzieje się źle, jest to wina „innych”, a kiedy „inni” sobie nie radzą, winni są sobie sami.
                Tak, wygoda jest chyba najmocniejszym czynnikiem skłaniającym do rezygnacji z wysiłku - samodzielnego myślenia, zwalczania nieuczciwości czy manipulacji. Łatwiej skorzystać z gotowych przepisów, niż ryzykować metodę prób i błędów.

„Nasi ‘naukowcy’ społeczni (…) nie wahali się przypisać swoim ‘odkryciom’ i surowości swoich procedur mocy kierowania naszym zachowaniem. Oto dlaczego tak często znajdujemy ‘naukowców’ społecznych na ekranach naszych telewizorów, na listach bestsellerów i w działach ‘samopomocy’ w stoiskach księgarskich na lotniskach: nie dlatego, że mogą nam powiedzieć, jak czasami zachowują się niektórzy ludzie, lecz ponieważ twierdzą, że powiedzą nam, jak powinniśmy się zachowywać; nie dlatego, że mówią do nas jak równi nam ludzie, którzy żyli dłużej, doświadczyli więcej ludzkiego cierpienia lub przemyśleli głębiej i staranniej jakiś zbiór problemów, lecz ponieważ zgadzają się podtrzymywać złudzenie, że oto przemawiają ich dane, ich procedury i ich nauka, a nie oni sami. Z radością witamy ich i ich uzurpacje, jawne albo domyślne, rozpaczliwie bowiem potrzebujemy jakiegoś źródła, innego niż kruche i chwiejne sądy podobnych nam śmiertelników, by wsparło swoim autorytetem nasze moralne decyzje i czyny. A wygląda na to, że poza autorytetem brutalnej siły, który trudno nazwać moralnym, pozostał nam już tylko autorytet procedur.”[25]

                Wygoda jest też najpoważniejszą przeszkodą w oderwaniu od schematów, w podjęciu działania. Jest więc najlepszym narzędziem do zniewalania. Jednostka przekonana, że dobrze jej w stanie, w którym jest częścią wielkiego stabilnego systemu i ograniczona jest jej odpowiedzialność, nie potrzebuje wolności. Nie potrzebuje prawdy. Wystarczy jej przekonanie o słuszności wykreowanego wizerunku.

„Masę stanowią ci wszyscy, którzy (…) czują się tacy sami jak wszyscy i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie (...) wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym."[26]

                System buduje więc wizerunek wygodnego i łatwego świata osiągalnego dla każdego, kto będzie wobec niego lojalny. Lojalność ta wymaga m.in. walki w obronie zasad nim rządzących i szybkiego eliminowania błędów. Popularne w korporacjach powiedzenie „jeśli chcesz mieć miękkie serce, musisz mieć twardą dupę”, jest tego doskonałym przykładem – „miękkie serce” jest równoznaczne z nieprzewidywalnością; „twarda dupa” to brutalne przywrócenie na właściwe tory.
                Ale nie ma systemu, który by zawsze i w pełni zadowalał każdą jednostkę. Prędzej, czy później kończy się wygoda i pojawia się nieprzyjemny ucisk – schemat musi stać się za ciasny dla wielowymiarowego człowieka – jak długo można upychać piłkę do koszykówki w pudełku po pinezkach? Fałsz wynikający z uproszczenia zaczyna przeszkadzać. Odgrywana rola nuży. Indywidualność domaga się możliwości wyrażenia siebie. I nie wystarcza jeszcze droższy samochód, jeszcze większy dom ani jeszcze większe kontrolowane terytorium.

„Ludzie nie zastanawiają się, czy cele, ku którym zmierzają, są tym, czego sami pragną. W szkole chcą mieć dobre stopnie; jako dorośli chcą odnosić sukcesy, zarabiać coraz więcej pieniędzy, zdobyć więcej prestiżu, kupić lepszy wóz, bawić się itp. Kiedy jednak pośród całej tej obłąkańczej aktywności zastanowią się przez chwilę nad tym wszystkim, ogarnia ich wątpliwość: ‘A jeśli dostanę tę nową posadę, jeżeli kupię lepszy wóz lub uda mi się odbyć tę podróż – co wtedy? Jaki z tego pożytek? Czy rzeczywiście pragnę tego wszystkiego? Czy nie gonię za jakimś celem, który ma mnie rzekomo uszczęśliwić, a wymyka mi się z chwilą, gdy go osiągnę?’”[27]

                Oczywiście, taka chwila refleksji jest wysoce niepożądana z punktu widzenia systemu. Ponieważ nagle człowiek, trybik pracujący na rzecz utrzymania sytemu, traci z oka cel dla mechanizmu najważniejszy, czyli sam schemat, a zaczyna przyglądać się swojemu człowieczeństwu, czyli temu, co najważniejsze być powinno.

 IX

                Dlatego zdarza się rzadko, a kiedy już się pojawia, najczęściej przegrywa konfrontację z przekonaniem o konieczności podtrzymywania wykreowanego wizerunku siebie. Rozdźwięk między prawdziwymi potrzebami a realizowanymi celami na potrzeby roli bywa jednak bolesny. Kreując wizerunek na potrzeby funkcjonowania w systemie zaspokaja się potrzeby cudze, a nie własne. Miotamy się między własnymi marzeniami a próbami zadowolenia wszystkich wokół i nigdy nie udaje nam się być szczęśliwymi.

„Spełniając oczekiwania innych, nie wyróżniając się, człowiek tłumi wątpliwości co do swej tożsamości i osiąga pewien stopień bezpieczeństwa. Ale drogo to okupuje. Rezygnacje ze spontaniczności i indywidualności prowadzi do zablokowania życia. Choć żywy biologicznie, człowiek staje się emocjonalnie i umysłowo martwym automatem. Wykonuje czynności życiowe – ale życie przesypuje mu się przez palce niczym piasek. Za fasadą optymizmu i zadowolenia współczesny człowiek jest głęboko nieszczęśliwy; w istocie znajduje się na granicy rozpaczy. Desperacko lgnie do idei indywidualizmu; chce być ‘inny’ i nie ma dla niego lepszej rekomendacji niż ta, że ‘coś jest inne’(…) Człowiek nowoczesny jest żądny życia. Nie mogąc jednak jako automat doświadczać życia rozumianego jako spontaniczna aktywność, chwyta się zastępczo każdego rodzaju podniety i dreszczyku; emocji picia, sportów, przeżywania zastępczo wzruszeń fikcyjnych postaci na ekranie.”[28]

Do tego dochodzi przekonanie o własnej znikomości i bezwartościowości. Samopoczucie przeżutej do utraty smaku i wyplutej ze wstrętem gumy do żucia. Niezawinione poczucie winy względem siebie i innych, wywołane poczuciem nieprzystawalności do wartości cennych z punktu widzenia sytemu. A poczucie winy prowadzi do destruktywnych odruchów.

„Człowiek nie jest ani dobry, ani zły; w życiu tkwi naturalna tendencja do wzrostu, ekspansji i ekspresji ludzkich możliwości; jeśli życie zostało zablokowane, jeśli jednostka jest izolowana, jeśli ogarnie ją zwątpienie lub poczucie osamotnienia i bezsilności, wówczas rodzi się w niej destruktywność.[29]

                Destruktywność, czy to skierowana przeciwko sobie, czy to przeciwko światu, pogłębia samotność, izolację i poczucie braku sensu istnienia poza systemem, w skrajnym przypadku prowadząc do śmierci.



X

                Sukcesem każdego systemu jest przekonanie wszystkich funkcjonujących w nim elementów, że nie istnieje sens poza nim. Każdy przejaw wątpliwości, poglądów mogących zakwestionować ten sens i zakłócić funkcjonowanie mechanizmu jest traktowany z wrogością i agresją. Te systemy skazane są na stagnację i upadek. Funkcjonują jednak schematy dynamiczne, które potrafią, w ograniczonym stopniu, uwzględniać zmiany warunków w których funkcjonują albo wyciągać wnioski z założeń wcześniej nieuwzględnianych – te systemy cechuje większa żywotność.
                Tylko mechanizmy pogodzone ze świadomością, że istnieją inne równoprawne, choć czasem sprzeczne, schematy funkcjonowania w świecie, mają szansę doskonalenia się i przetrwania. Z jakiegoś powodu niedoskonałe systemy demokratyczne przyciągają obywateli „doskonałych” systemów autorytarnych, nigdy odwrotnie. Organizmy zwiększające pulę swoich genów mają większą odporność i zyskują większą szansę na przetrwanie, niż te, które pozostają niezmienne.
                Tymczasem np. sceny polityczne bywają podzielone między dwie lub więcej doktryn, z których każda uważa się za jedyną słuszną i kompletną. Działalność dla dobra obywateli schodzi na dalszy plan, chociaż pozostaje ważnym elementem retoryki, najważniejsze pozostaje dowiedzenie swojej racji i zdobycie jak najszerszej władzy oraz upokorzenie utożsamianego z niesłusznymi poglądami przeciwnika. A merytorycznie dobre dla państwa rozwiązania nigdy nie zostają wprowadzone w życie przez rządzących, jeżeli mogłyby się wpisywać w światopogląd opozycji - i odwrotnie. A przecież to również nie jest wolność, a samoograniczenie.
                W wolności nie chodzi bowiem o oryginalność za wszelką cenę, a o zgodność z sobą samym, o „bycie sobą”. Ktoś, kto taki stan osiągnął, potrafi dokonywać wyborów między stanowiskami, z którymi się zgadza, a tymi, których nie podziela. Ale wynika to z wewnętrznego przekonania, a nie przymusu, czy wyrachowania.
                Poszerzanie swojej wiedzy i kompetencji, szukanie prawdy, choć żmudne i wymagające wysiłku, daje większą wolność niż poprzestawanie na kreowaniu wizerunku na potrzeby świata, w którym chce się zdobyć uznanie. Zwłaszcza kiedy wysiłek włożony w zachowanie atrakcyjności wizerunku, odbija się negatywnie na prawdziwym, ukrytym obrazie osobowości:

„Okrzyk przerażenia wyrwał się z ust malarza, gdy w niepewnym świetle ujrzał na płótnie wstrętną twarz wykrzywioną uśmiechem. W wyrazie portretu było coś w najwyższym stopniu wstrętnego i ohydnego (..) Ten straszny jad, czymkolwiek on był, nie zdołał jeszcze zniszczyć doszczętnie jego cudnej piękności. Nieco złota świeciło jeszcze na rzednących włosach i trochę purpury zabarwiało zmysłowe wargi. Wypełzłe oczy wykazywały jeszcze ślad dawnego błękitu, a wykwintne linie nosa i szyi nie zatraciły dotąd całej szlachetności. Tak, to był Dorian (…) Podła parodia, marna, nikczemna satyra.”[30]

                Prawda nie zawsze jest piękna i przyjemna, ale bez niej nie ma wolności. Czasem ukryta gdzieś głęboko, a czasem noszona w otwartych dłoniach żyje w każdym człowieku. To właśnie kawałki rozbitego na początku czasów lustra. W gruncie rzeczy każdy z tych okruchów dąży do wyjścia na światło dzienne i dopasowania do pozostałych – choć dopasować można go tylko do nielicznych. Tylko prawdy wyrażone przez zbiór pojedynczych ludzkich indywidualności mogą złożyć się w kompletny obraz prawdy o Człowieku. Jeżeli to miałoby oznaczać zbawienie – czym jest siła, która pęta ludzki indywidualizm i osobowość, nakazując podporządkowanie zewnętrznym systemom – filozofiom, doktrynom, religiom?





Włosa część trzecia – Komu potrzebny jest Człowiek?

Człowiek – persona non grata.”
(Stanisław Jerzy Lec)

„Tak wspaniale ułomny, tak bezczelnie ludzki"
(Jacek Dukaj, „Perfekcyjna niedoskonałość”)


I
                Komu mógłby być potrzebny Człowiek? Taki prawdziwy, autentyczny, wolny i świadomy? Z wszystkimi swoimi zaletami i ułomnościami, nieprzewidywalnością i skłonnością do błądzenia? Kto jest skłonny zaakceptować homo sapiens bez przyłożenia go do przygotowanego wcześniej wzorca cech zbliżających go do ideału określonego daną rolą?
                Władca, czyli ktoś, kto posiada władzę autorytarną, potrzebuje poddanych – wiernych, lojalnych i posłusznych. Urzędników, wojowników, rzemieślników i podatników. Przede wszystkim – podatników. Filozofowie analizujący zasadność jego władzy bywają niebezpieczni, przez co raczej są niepożądani. Wszyscy niechętni utrzymywaniu pana oraz chętni do zajęcia jego miejsca są zdecydowanie niepotrzebni.
                Politykowi, czyli komuś, czyja władza w jakimś stopniu zależy od innych, potrzebny jest wyborca, czyli przyszły poddany. Poddany polityka ma prawo mieć własne zdanie, ale najlepiej, żeby było one zgodne ze zdaniem polityka, wtedy poddany może regularnie występować w roli wyborcy. Dlatego polityk pragnie miłości poddanych. Do zdobywania serc wyborców służy wizerunek, który, jak wiadomo, nie musi mieć nic wspólnego z prawdą. Ważne, żeby wzbudzał emocje. I żeby wyborca mógł się z nim zgadzać. Wszyscy inni są niepotrzebni. Najlepiej, żeby w ogóle innych nie było. Dlatego sztaby pracują nad tym, żeby wizerunek polityka wzbudzał zachwyt, a wyobrażenie przeciwnika nienawiść.
                Lewica potrzebuje zwolenników wierzących w wampiryzm prawicy. Prawica nie istnieje bez sympatyków przekonanych o demonizmie lewicy. Rządzący pokazują ludowi świat przez różowe okulary. Nierządzący w przedstawianym obrazie pozostawiają tylko tyle światła, żeby można było dostrzec głębokość czerni. Prawda, autentyzm nie mają tu nic do rzeczy, więc samodzielnie myślący Człowiek nie jest tu nikomu potrzebny.
                Urzędnik istnieje dzięki petentowi, czyli człowiekowi jak najbardziej uzależnionemu od urzędu. Czym mniej wolno petentowi bez zgody i kontroli urzędu, tym bardziej ważny i potrzebny czuje się urzędnik. Każdy nietypowy, czyli wykraczający poza zakres danej urzędnikowi władzy przypadek, jest niebezpieczny, więc najlepiej dowieść petentowi jego szablonowości i znikomości. Kto kiedykolwiek miał do czynienia z prozą Franza Kafki, ten wie, że urząd jest jednym z najbardziej represyjnych przykładów systemu i tu Człowiek z zasady stawiany jest w stan oskarżenia.
                Pracodawcy potrzebny jest pracownik. Każde ogłoszenie o poszukiwaniu pracownika zawiera wzorzec charakterystyki ideału. A przynajmniej zbliżony do ideału – na tyle, na ile pozwala na to prawo. Czym bliższe ideałowi wrażenie uda się stworzyć kandydatowi, tym większa szansa, że zostanie pracownikiem. Reszta odpada. Dużo większa reszta. Dotyczy to również zatrudnionych pracowników – kryterium przystawalności do matematycznie określonego wzorca ideału dla każdego stanowiska z osobna i średniej dla firmy decyduje o przydatności pracownika. Czyj profil nie pasuje do szablonu, ten podlega eliminacji. Tu też Człowiek nie jest potrzebny.
                Korporacji, jako skrajnemu przypadkowi pracodawcy, potrzebny jest pracownik skrajnie zbliżony do ideału. Pracownik efektywny, energiczny i entuzjastyczny. Dyspozycyjny, zaangażowany i posłuszny. Po korporacyjnemu inteligentny, czyli doskonale orientujący się w systemie procedur określających zakres działania korporacji. Wszechstronny, czyli gotowy zastąpić innych pracowników na jak największej liczbie równoległych stanowisk. Zastraszony i przekonany o swojej znikomości i niskiej wartości, czego dowodzić ma łatwa „zastępowalność” („100 chętnych na jego miejsce”). Pozbawiony rodziny i prywatności łatwo programowalny automat. W korporacji, jak w sekcie, Człowiek jest nie tylko niepotrzebny, ale jest wręcz zagrożeniem.
                Związkom zawodowym potrzebni są członkowie. Zbuntowani przeciwko jednemu systemowi, ale gotowi na poddanie się innemu i zdyscyplinowani. Związek, jako system doskonale nadający się do manipulowania przez specjalistów znających zasady jego działania, pozwala szybko osiągać mierzalne cele tychże specjalistów. Dla jednostki charakteryzującej się konstruktywnym krytycznym myśleniem tutaj również nie ma miejsca.
                W szpitalu funkcjonuje pacjent. Jego wartość określa tabela opłat za usługi medyczne Narodowego Funduszu Zdrowia. Każda choroba, każda diagnoza posiada konkretną wartość liczbową – oto ideał technopolu! Pacjent to maszyneria złożona z określonych w katalogach i cennikach części, niektórych zamiennych, które trafiają tu do ewentualnej naprawy, dokonywanej przez specjalistę. Tu dla Człowieka nie ma miejsca od dawna.
                W handlu najważniejszy jest klient, czyli statystyczny bywalec sklepu, dokonujący zakupu statystycznie najpopularniejszych artykułów. Miłość ta, oczywiście, jest już z definicji fałszywa, ponieważ tym, co kochają sprzedawcy i producenci jest nie klient, a jego pieniądze. Popularność produktów, podobnie jak polityków, zależy od wizerunku. Dlatego cały sztab specjalistów ds. marketingu pracuje nad tym, żeby produkt stał się obiektem pożądania i stale poprawiał swoje wyniki statystyczne, czyli zyski. Coraz rzadziej zdarzają się przypadki punktów handlowych nastawionych na indywidualne podejście do klienta – przegrywają ze statystyką i specjalistami ds. marketingu. Jest więc zrozumiałe, że tutaj również Człowiek, ze swoją nieprzewidywalnością, nie jest mile widziany.
                Dla gospodarki opartej na tzw. „wolnym rynku” najważniejszy jest konsument. Ten zaś powinien funkcjonować w systemie i być łatwo programowalny z poziomu przeciętnego specjalisty ds. marketingu, zdolnego do kreowania potrzeb. Powinien być odbiorcą środków masowego przekazu i posiadać instynkt naśladownictwa. Dobrze, jeżeli posiada dzieci, bo we wczesnych etapach rozwoju instynkt ten jest najbardziej rozwinięty. Lalki różowe albo lalki sine, kucyki albo inne zwierzątka, klocki albo samochodziki, superbohaterowie albo roboty – dążenie do posiadania tego, co aktualnie modne, napędza zyski kreatorów trendu. Jednostka uodporniona na reklamę albo potrzebę upodobnienia sie do innych nie jest potrzebna.
                W gospodarce planowej, jako w hiperkorporacji, potrzebny jest, oczywiście, automat.
                W małżeństwie potrzebny jest partner. Stosowanie przemocy bez dwóch zdań jest wypaczeniem, a nie składnikiem człowieczeństwa. A przemoc jest próbą wymuszenia „spełnienia oczekiwań” silniejszej strony, bo również tutaj przewidziane są role określone konkretnymi cechami przypisanymi mężom i żonom. Nieprzystawanie do idealnych wzorców i tutaj potrafi dyskwalifikować Człowieka.
                Większość rodziców, wprowadzając małego człowieka w życie, ucząc go radzenia sobie z różnymi niebezpieczeństwami i funkcjonowania między innymi ludźmi, posiada gotowy wzorzec, który metodą presji i nacisków próbuje u dziecka osiągnąć. Albo neguje ten schemat, stosując „bezstresowe wychowanie” i wypuszcza w świat kalekę, niezdolnego do zmierzenia się z podstawowym zagrożeniem w naszej rzeczywistości – stresem. Także tutaj rzadko zostaje miejsce dla pełnego rozwoju Człowieka.
                W szkole znów do głosu dochodzi statystyka: stopień realizacji programów, liczba uczniów zdających testy oceniane procentowo, wartość ucznia wyrażona w postaci cyfr, dopieszczanie posłusznych automatów przyjmujących jak dogmat wgrywane do głów schematy i ubolewanie nad „zbuntowanymi” jednostkami o krytycznym nastawieniu. „Zbuntowana młodzież” okazuje się problemem społecznym. Właściwe młodemu wiekowi wyczulenie na fałsz i hipokryzję, deprecjonowane i ignorowane, przybiera formy destrukcyjne i tym bardziej jest zwalczane. Tu też, jak w korporacji, ważny jest wynik, a nie Człowiek.
                Cywilizacji tzw. piękna i doskonałości, czyli form pozbawionych skaz, zmarszczek, nadmiarów tkanki w jednych miejscach i niedoborów w innych (zależnie od epoki), niepotrzebne są widoki choroby, starości i fizjologii. W świecie marketingu wizerunek człowieka powinien być atrakcyjny i przyjemny dla oka. Innego może nie być.
                Społeczeństwu potrzebny jest obywatel – posłuszny i podporządkowany jego kierownictwu, gotowy na wezwanie respektować wszystkie normy uznane przez ogół za słuszne i obowiązkowe, niezależnie od tego, czy służą dobru pojedynczego obywatela, czy tylko mechanicznego społeczeństwa. Kto występuje przeciwko społeczeństwu, ten zostaje wyrzucony na jego margines, z którego mało kto wraca. Niezależnie od tego, ile jest w tym winy społeczeństwa, kto mu się nie podporządkuje, nie jest mu potrzebny. Obywatel może być tylko „zdrowy”, „chory” może liczyć na izolatkę i próby „leczenia” – objawowego – albo anihilację. Hipokryzja społeczeństwa pozwala działać na swoją niekorzyść (np. oszukiwać się, okradać, w skrajnych przypadkach nawet mordować) tym, którzy zajęli w nim wysoką, uprzywilejowaną pozycję, a piętnuje tych, którzy nie wyrządzają szkód, a tylko odrzucają część krępujących ich norm. Bo społeczeństwo nie jest zainteresowane przyczynami buntu jednostki, tylko jej podporządkowaniem. Nie dla każdego podróżnego znajdzie się miejsce w tej gospodzie.
                Wydawałoby się, że religie, które tłumaczą Człowiekowi, że jego celem jest dążenie do doskonałości, powinny rozumieć, że rozwój jest dynamicznym procesem, który z definicji zakłada ciągłą niedoskonałość. A jednak większość systemów religijnych potrzebuje przede wszystkim wiernych i to najlepszej jakości – posłusznych, pozbawionych wątpliwości, milcząco przyjmujących za obiektywną prawdę interpretacje kapłanów, wierze oddanych bez reszty i w jej imieniu gotowych mordować. Niektóre religie lub ich odłamy twierdzą, że mają nawet licencję na zabijanie od samej Istoty Najwyższej – na podstawie prosto i konkretnie podanych wytycznych, specjaliści od tychże systemów potrafią zakwalifikować przydatność jednostki dla religii. Ale nie tylko - również te Kościoły, które zbudowano na fundamencie miłości do Człowieka zaprzedały tę ideę dla utrzymania systemu. Indywidualizm spłycono do egoizmu, miłość do pożądania, a wolność do samowoli – ze strachu przed błędem – grzechem stworzono mechanizm w teorii dążący do wykluczenia go z życia. W praktyce – do jego mnożenia. Kościół – system stał się ważniejszy od samego Boga, Człowieka sprowadzając do roli istoty z natury podłej, zdolnej podnieść swoją wartość wyłącznie przez upokorzenie i wyrzeczenie się siebie.  Afirmację Człowieka utożsamiono z satanizmem.
               
                Wydaje się, że nie ma w życiu sytuacji, w której istniałoby zapotrzebowanie na bogactwo możliwości i złożoność ludzkiej natury. Wszędzie określone zostały wzorce ról, gotowe scenariusze. Wcielenia dzielą się na mniej i bardziej zbliżone do ideału. Od mocy, z jaką aktor „wgra” się w rolę zależy jego pozycja w świecie. Wszystko, co jest poza nią, nie ma znaczenia dla pochłoniętej widowiskiem publiczności.
                Świat, w którym przyszło Człowiekowi żyć wydaje się nie być nim zainteresowany. O ironio, jest to świat przez Człowieka  zmieniany i współtworzony. Strach przed nim pcha nas do ucieczki. Coraz szybciej, coraz wyżej, coraz mocniej próbujemy zapanować nad obcym nam światem, w gruncie rzeczy najbardziej obawiając się siebie…




II
                Boimy się braku i ograniczenia wolności, pojmowanej jako możliwość decydowania o swoim życiu możliwie w jak najszerszym zakresie. Choroba, brak środków do życia, fizyczne pozbawienie swobody, przemoc – to podstawowe zagrożenia, z którymi zmaga się człowiek. Wszystkie niosą za sobą widmo śmierci – unicestwienia bytu, największego lęku każdej żywej istoty. Pragnienie życia jest tak silne, że pcha do podjęcia wszelkich możliwych działań, żeby je chronić. Jakich by nie nadawać mu nazw, tym, co napędza życie, jest strach przed śmiercią.
                Pracujemy, żeby zapewnić sobie i swojej rodzinie środki do życia. Płacimy podatki, żeby państwo chroniło nas przed przemocą i chorobą. Stosujemy się do prawa, żeby zachować fizyczną swobodę poruszania się i uczestniczenia w życiu społeczeństwa. Ale to nie wystarcza. Środki do życia rzadko bywają wystarczające, żeby dać niezachwiane poczucie stałej przynależności do „Wewnętrznego Kręgu”. Państwo nie wszystkich chroni przed przemocą, nie zawsze ratuje zdrowie. Podstawowa swoboda również wydaje się zależeć nie tyle od uczciwości, co od pozycji.
                Uczymy się zasad rządzących światem, żeby lepiej w nim funkcjonować, a jako że najłatwiej nam posługiwać się powtarzalnymi schematami, sprowadzamy do nich tyle procesów, ile się da. Ci, którzy umieją podporządkowywać sobie systemy, zyskują chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Do momentu uświadomienia sobie, że liczba miejsc na szczycie systemu jest bardzo ograniczona – niewspółmiernie do liczby chętnych. Proces budowania spokoju nigdy nie ustaje.

„Jeśli sens życia staje się czymś wątpliwym, a stosunek człowieka do innych ludzi i do siebie nie zapewnia mu bezpieczeństwa, wtedy sława jest jednym ze środków uciszenia jego wątpliwości.”[31]

                Paradoksalnie, czym ważniejsza pozycja i czym większa sława, tym mniejszy spokój, kiedy stają się celem życia. Ale ta refleksja zwykle nie pojawia się wcale albo przychodzi za późno. Dlatego zawsze byli, są i będą ludzie zainteresowani tym, żeby za pomocą systemu chroniącego jego sterników, manipulować innymi ludźmi. Indywidualny rozwój jednostki nie leży w ich interesie, a nawet stanowi przeszkodę w poszerzaniu strefy wpływu systemu realizującego założenia jego operatora: prezesa, arcykapłana, przewodniczącego czy wodza.
                Upraszczanie wizji świata, dzielenie ludzi na lepszych i gorszych według wygodnych dla systemu kryteriów, potęgowanie strachu i gra na emocjach to narzędzia doskonale umożliwiające wykorzystywanie człowieka przez człowieka. Oczywiście, czym większa samodzielność myślowa jednostki, tym trudniej nią sterować. Dlatego utrzymywanie jednostek w przekonaniu, że nie są w stanie osiągnąć szczęścia na swój sposób, a tylko bezwarunkowe posłuszeństwo jakiemuś mechanizmowi może je zapewnić, jest podstawową zasadą podtrzymującą egzystencję systemów i ich kontrolerów. Strach przed odpowiedzialnością za samodzielne myślenie, przed wysiłkiem i przed odsunięciem od przyjemności dostępnych dla podporządkowujących się stereotypom trzyma ludzi w miejscu, w którym są – a nawet potrafi ich inspirować do zaciekłej obrony tego miejsca.

„Niewolnik pyszni się ogniskiem swego pana”[32]

                Strach przed przyrodą - zwierzętami, warunkami atmosferycznymi, chorobami – jest napędem rozwoju cywilizacji; strach przed człowiekiem – jego hamulcem. Całe zło świata wynika ze  strachu. Oczywiście, pojęcie to jest na tyle rozległe, że można by roztrząsać różne jego aspekty w nieskończoność, a nie to jest głównym tematem moich rozważań. Gdyby jednak założyć, że istnieją dwa osobne pojęcia: nieszczęście i zło, przyjąłbym, że to pierwsze wynikałoby z przyczyn niezależnych od człowieka i pozbawionych intencji wyrządzenia krzywdy żywym istotom, nawet jeżeli do tego się sprowadza. Zło zawiera w sobie warunek świadomości – jest działaniem obliczonym na sprowadzenie cierpienia albo wykorzystaniem innego człowieka, dla korzyści wykorzystującego, mimo wiedzy, że sprowadza cierpienie na wykorzystywanego. Tsunami, powódź, huragan – to nieszczęścia. Nawet wypadek samochodowy albo przy pracy, choć spowodowany przez człowieka, częściej wynika z błędu albo ignorancji niż zamierzonego działania albo wykorzystania - byłby więc nieszczęściem (niezwalniającym z odpowiedzialności winowajcy). Obozy koncentracyjne, tortury, gwałty, morderstwa, przywłaszczanie cudzej własności, pozbawianie wolności niewinnego człowieka, pogarda – to zło. Niewiedza, głupota to nieszczęścia – pielęgnowanie głupoty to zło. To warunek świadomości zła sprawia, że posiada ono ludzkie oblicze.
                Strach jest naturalnym dla człowieka uczuciem – potrafi ratować to, co najcenniejsze: życie. Właściwie cały sens strachu sprowadza się do ochrony życia. Ale odwieczne próby zwalczenia tego nieprzyjemnego uczucia doprowadziły do tego, że okazywanie strachu stało się źródłem wstydu, a ten prowadzi do wykluczenia. Całe systemy zachowań i racjonalizacji budowano przez wieki, żeby go ukryć. Ale jakkolwiek by go nie nazywać, przebija przez wiele ludzkich zachowań. I tak jak nie ma nic złego w tworzeniu prawa mającego strzec wolności uczciwych ludzi i utrzymywaniu wojska do obrony kraju albo bogaceniu się dzięki własnej pracy, tak nadmierny strach, przebrany w maskę dążenia do szczęścia, staje się źródłem zła. Bo zło nie istnieje w „czystej” postaci – zawsze jest wypaczeniem czegoś, co z założenia miało być dobre. Pojawia się wszędzie tam, gdzie działanie „dla” przeobraża się w aktywność „przeciw”. Nawet Szatan jest „zepsutym” aniołem, stworzonym jako dobra istota, która wystąpiła „przeciw”. Większość ustrojów politycznych miało z założenia być dobrych i służyć ludziom, ale każdy został wypaczony w chwili, kiedy zamiast „dla” kogoś kierował się „przeciwko” czemuś – z reguły na starcie. Budowanie dobra jednych na krzywdzie drugich nigdy nie kończyło się dobrze. Kiedy zysk staje się ważniejszy od środków, jakimi się do niego dochodzi, sens pracy zostaje wypaczony – ze strachu przed obniżeniem poziomu życia.

„Kto staje do walki tylko z nadzieją zdobycia dóbr materialnych, nie zbierze nic, dla czego warto by żyć”[33]

Kiedy państwo wysyła armię do innego kraju „przeciw” utracie strefy wpływów, a nie „dla” obrony swoich obywateli przed realnym zagrożeniem, to strach rządzących jest silniejszy od odpowiedzialności. Przyczyną terroru islamskich radykalistów jest strach przed utratą szansy na dżannah. Palenie ludzi na stosach czy w obozowych krematoriach, zamykanie w więzieniach za poglądy, demonstrowanie nienawiści do całych grup społecznych albo narodowych – to wszystko przejaw wielkiego strachu przed słabością własnej tożsamości. A każdy lęk jest ograniczeniem wolności – czym większy, tym bardziej determinuje zachowania, sprowadzając całą aktywność życiową do obrony, ograniczając pole widzenia.
                Strach trzyma ludzi w zamkniętych twierdzach, zamkniętych osiedlach, gettach – wolność pozostawiając za murami i przestraszonych uzależniając od straszących. Czym więcej nakazów i zakazów mających chronić praworządnych przed złoczyńcami, tym mniej wolności dla uczciwych. Bandyci zawsze mają do stracenia tyle samo – swobodę, namiastkę wolności. Nie – życie: ono bez swobody nie przedstawia dla nich żadnej wartości. Dlatego częściej to oni obrastają romantyczną legendą, niż stróże prawa. Mit nieustraszoności bywa silniejszy od pamięci wyrządzonego zła.
                Strach kompresuje rzeczywistość do formatu MP3 i jako część prawdy o Człowieku, staje się fałszem, kiedy urasta do prawdy kompletnej. A schematy pozwalają go jednym maskować, jednocześnie narzucając innym. 

III
                Człowiek wyt­warza zło, jak pszczoła miód – takie słowa, jak te Williama Goldinga sprawiają, że co jakiś czas pojawiają się chętni, żeby sprowadzić je do esencji człowieczeństwa i uszczęśliwić ludzkość narzucając jej swój plan działania w celu zniszczenia zła – i tak, paradoksalnie, zło się rozmnaża. Bo system mający na celu jego wyplenienie, jako upraszczający mechanizm, próbuje wyplenić je razem z Człowiekiem. I eliminuje Człowieka, pozostawiając zło żywe w samym systemie, przypisane do ról, jak mundur do stanowiska – ktokolwiek go nosi, będzie zachowywał się podobnie, jak inni w takim samym uniformie. Można więc powiedzieć, że Człowiek jest z natury zły, ale będzie to wniosek płynący tylko z części prawdy, z wyjątkowo niedobrej jakości zapisu MP3. Bo najczęściej wyrządzane zło tłumaczone jest bardzo szlachetnymi pobudkami.



                Walka ze złem zawsze była odczuwana jako chwalebne zadanie ludzkości i stosunkowo łatwo ludzi do niej namówić. Zwłaszcza za pomocą systemu, który prosto i konkretnie zdefiniuje zło, wskaże winowajców i da narzędzia do walki z wrogiem. Philip Zimbardo, psycholog, który przeprowadził słynny „eksperyment więzienny”, opisał w swojej książce „Efekt Lucyfera” mechanizmy, które powodują, że człowiek w przekonaniu, że robi to dla „dobra ogółu”, gotów jest posunąć się do największego okrucieństwa. Jednym z podstawowych jest poczucie anonimowości powiązane z pojęciem „deindywiduacji”, czyli wyłączenia indywidualnych cech, upodobnienia się do tłumu.

„Wszystkie czynniki czy sytuacje, które sprawiają, że ludzie czują się anonimowi, jak gdyby nikt nie wiedział kim oni są, lub nie dbał o to, żeby wiedzieć, zmniejszają ich poczucie osobistej odpowiedzialności, stwarzając w ten sposób możliwość dokonywania złych czynów. Staje się to prawdziwe zwłaszcza wtedy, gdy dołączy drugi czynnik: jeśli sytuacja lub jakaś instytucja daje ludziom zezwolenie na podejmowanie antyspołecznych czy agresywnych działań przeciw innym (…) ludzie są gotowi iść na wojnę (…)Poczucie anonimowości można wytwarzać u innych nie tylko za pomocą masek, lecz także sposobu, w jaki traktuje się ludzi w danych sytuacjach. Kiedy inni traktują Ciebie, jak gdybyś nie był jedyną w swoim rodzaju osobą, lecz tylko ‘innym’, niewyróżniającym się niczym i poddawanym obróbce przez System, lub gdy ignoruje się Twoje istnienie, wówczas czujesz się anonimowy. To poczucie braku osobistej rozpoznawalności także może wywoływać zachowanie antyspołeczne. ”[34]

Umundurowanie, maska, barwy wojenne na twarzy wojownika, nawet lustrzane okulary - tak cenione przez przedstawicieli różnych władz albo struktur przestępczych – wszystko to służy zmniejszeniu oporu przed krzywdzeniem innych ludzi. Jeżeli za tym kryć się będzie jeszcze jakiś autorytet, na który można się powołać przy wypełnianiu swoich „obowiązków”, jak państwo, naród, religia, firma albo jakikolwiek inny system, dużo łatwiej przychodzi nam czynienie zła. Jednak najważniejszym mechanizmem pomocnym w tym procesie jest „dehumanizacja” – odczłowieczanie.

„Dehumanizacja występuje wtedy, gdy pewne istoty ludzkie uważają inne istoty ludzkie za wykluczone z kategorii moralnej, jaką stanowi osoba ludzka. Obiekty tego procesu psychicznego tracą w oczach tych, którzy ich dehumanizują swój status ludzki. Przez uznanie pewnych jednostek lub grup za pozbawione człowieczeństwa ci, którzy dokonują tej dehumanizacji, zawieszają moralność, jaka zazwyczaj rządzi przemyślanymi działaniami wobec bliźnich.Dehumanizacja jest kluczowym procesem w uprzedzeniach, rasizmie i dyskryminacji. Dehumanizacja stygmatyzuje innych, przypisując im „zepsutą tożsamość (…)
W takich warunkach staje się możliwe, by normalni, zdrowi moralnie, a zwykle nawet idealistycznie myślący ludzie dokonywali aktów destrukcyjnego okrucieństwa.”[35]

Okazuje się, że Człowiek jest niepotrzebny nawet oprawcy… Historia udokumentowała mnóstwo przykładów mordowania ludzi, którym odmówiono cech ludzkich: Murzyni linczowani w Ameryce byli „tylko czarnuchami”, w Wietnamie walczono z „żółtkami”, nawet Indianie nazywali pogardliwie wrogów „psami”. Role pana i niewolnika usankcjonowane prawnie, jak to miało miejsce w starożytności, zwalniało pana z przejmowania się losem poddanego – „podczłowieka”. Podobne relacje panują w stosunkach między pracodawcą, a pracownikiem, tyle że tę sytuację, w oczach wielu zwierzchników, sankcjonuje uposażenie. W drugą stronę: nazywanie szefa wyszukaną ksywką uspokaja sumienia okradających go pracowników.
                Najbardziej rozbudowany aparat dehumanizacji stworzyła propaganda hitlerowska, za pomocą filmów i obrazów przedstawiających Żydów jako szczury albo robactwo. Schemat wtedy zaszczepiony, wydaje owoce do tej pory. Dziś najbardziej radykalne grupy również obrzucają się odczłowieczającymi epitetami – od „moherów” i „katotalibów” począwszy, przez „hieny” i „oszołomów”, na „lewakach” i „pedałach” kończąc. Frustracja i agresja nie osiągnęła jeszcze poziomu usprawiedliwiającego mordowanie (chyba że usankcjonowane prawem uśmiercanie „bestii” – morderców), póki co więzienie wydaje się wystarczające, pod warunkiem odpowiednio zaostrzonego rygoru.
                Uproszczenie, spłycenie, ograniczenie punktu widzenia, czyli podporządkowanie systemowi, jak już nieraz tutaj wskazywałem, prowadzi do eliminacji Człowieka – nie tylko krzywdzonego, którego odczłowiecza się przed eliminacją, ale i samego krzywdzącego, który zrzuca z siebie indywidualność i wtapia się w tłum – wszystkie lincze i samosądy (zarówno te rzeczywiste, jak i wirtualne – a zwłaszcza one) do tego się sprowadzają.
                Można więc na tej podstawie założyć, że Człowiek jest z natury zły. Niewątpliwie większość systemów, struktur z definicji niehumanistycznych, na takim założeniu opiera swoją egzystencję. Wielu ideologiom jest na rękę tworzenie „azylu” dla ludzi „dobrych”, chroniącego przed „złymi” – a ich administratorom czerpać z tego korzyści. Prawda jednak jest taka, że zło jest właściwością systemu skupionego na sobie zamiast na człowieku. Jeżeli więc uzewnętrznia się w czynach jednostki, to najczęściej w zarządzaniu systemem, niż w służeniu mu. Ponieważ sterowanie jest, w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak świadome. I chociaż za konsekwencje wyrządzonych krzywd odpowiada również jednostka, która własnymi rękoma ich dokonała, to największe zło ucieleśnia się w tym, kto je sankcjonuje – w autorytecie, który wydaje na nie zezwolenie: w przywódcy, kapłanie, prezesie. Chociaż system daje poczucie rozproszenia odpowiedzialności, to jednak z niej nie zwalnia. Można zgłaszać zastrzeżenia np. do założeń radykalnych partii politycznych – ale nie tyle do ich zwolenników (chyba że za brak samodzielnego myślenia), co do manipulujących prawdą przywódców: strażników systemu.




IV
                Paradoksalnie, to dążenie do zrzucenia z siebie odpowiedzialności, świadczy o tym, że nie samo zło leży w ludzkiej naturze: świadome czerpanie satysfakcji z okrucieństwa wobec drugiego człowieka bez uzasadnienia go przed sobą samym, jest stanem chorobowym, nie - naturalnym. O ile bowiem zachowanie anonimowości można by tłumaczyć ucieczką przed odpowiedzialnością społeczną, o tyle dehumanizacja świadczy o głębokiej wewnętrznej potrzebie odcięcia się od czynienia zła.

„Być człowiekiem, to w istocie być odpowiedzialnym. To znać wstyd w obliczu nędzy, chociaż ona nie wydaje się od nas zależna. To być dumnym ze zwycięstwa, które odnieśli nasi towarzysze. To kładąc swą cegłę czuć, że się bierze udział w budowie świata.” [36]

                Ta odpowiedzialność, przez niektórych nazywana sumieniem, jest więc czymś równie ludzkim, co strach. Gdyby przyjąć taki uproszczony obraz człowieczeństwa, który opisywałby je jako wybór miedzy dwiema tylko stronami, po jednej znalazłyby się: strach, nienawiść, egoizm, kłamstwo, zniewolenie, pogarda, śmierć  – po drugiej byłyby: miłość, odpowiedzialność, indywidualizm, prawda, wolność, szacunek, życie. Przekonanie, że światem rządzą tylko dwa uczucia, miłość i strach, ma długą tradycję, choć ciągle wydaje się zaskakujące. I tak jak nienawiść, która wydaje się przeciwieństwem miłości, w gruncie rzeczy często bywa tylko okaleczoną albo zawiedzioną miłością – elfem zmienionym w orka – tak odpowiedzialność jest formą strachu na służbie miłości. Strachem przed wyrządzeniem krzywdy innemu człowiekowi. Przed pozbawieniem bezpieczeństwa swoich bliskich. Przed zawiedzeniem tych, których zaufaniem można się cieszyć. Co więcej – wydaje się, że człowiek potrafi o wiele więcej znieść własnego cierpienia, niż cierpienia bliskich, przed którym nie potrafi ich uchronić. A na pewno potrafi poświęcić własne życie, dla ratowania czyjegoś. Takie uczucia nie mogą rodzić się w istotach z natury złych.
                Jak już pisałem wcześniej, odpowiedzialność jest dopełnieniem wolności, jej solą, która sprawia, że możemy odczuć jej wartość. Jest dowodem wolnej woli człowieka, świadectwem tego, że sens życia Człowieka leży w jego rękach. Świadomość, że jednostka ma wpływ na wiele więcej rzeczy, niż jej się wydaje, jest nie do zniesienia dla wszystkich, którzy popadli w schemat myślowy, źródeł wszystkich swoich niepowodzeń upatrujący na zewnątrz. „Oni” – zawsze jacyś się znajdą, żeby zrzucić na nich ciężar odpowiedzialności za siebie. To, że nie wszyscy potrafią udźwignąć odpowiedzialność, świadczy o tym, jak wiele dla człowieka ona znaczy. A w człowieczeństwo wpisana jest tak głęboko, że do głosu dochodzi również wtedy, gdy przegrywa ze strachem, jak w przypadku Piłata i wielu innych, którzy umywają ręce w sytuacji, kiedy inny człowiek potrzebuje pomocy. Niejedna bezczynność w obliczu ludzkiej krzywdy sprowadza z czasem na człowieka gorzką refleksję:

„Tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą!”[37]

                Dlaczego? Z jakiego powodu, człowiek XXI w., przed którym otworem stoi świat wielkich bogactw, wygody, wyszukanych gadżetów, niezliczonych podróży w najsłoneczniejsze i najcieplejsze miejsca, nieprzebranych rozkoszy, przygodnych znajomości, które oferują mu różne systemy – za niewielką cenę wyrzeczenia się własnego człowieczeństwa – z jakiego powodu miałby popadać w irracjonalny stan depresji i zwątpienia w system?
                Ponieważ ciągle jeszcze istnieje ktoś, komu Człowiek jest potrzebny.
                Tym kimś jest drugi człowiek.

V
                Starożytni filozofowie uważali, że wszelkie wielkie emocje, skrajności i sądy nie przystoją Człowiekowi. Cnota, postawa sceptyczna, rezygnacja z pragnień i przyjemności – oto ideał, do którego powinna dążyć istota ludzka. Wielkość Arystotelesa polegała m.in. na tym, że pozostawił Człowiekowi prawo do „złotego środka”, czyli szukania umiarkowanej drogi między skrajnościami, wysokimi ideami i niskimi popędami, choć zalecał ćwiczenie się w panowaniu nad żądzami i wystrzeganie się czynów niegodziwych, czyli takich, które krzywdzą innego człowieka. Być może w tym właśnie tkwiła siła jego myśli, która inspiruje ludzkość od 24 wieków.
                Człowiek nie jest istotą doskonałą. Trudno zresztą tę doskonałość zdefiniować, ale nawet owo wspaniałe umiarkowanie dostępne pozostaje tylko automatom – tak jak strach, tak właściwe są normalnemu człowiekowi radość, wzruszenie, gniew, smutek, poczucie bezsilności i zwątpienie. Być może istnieją ludzie, którzy któregoś z tych uczuć nigdy nie doświadczyli: nie jestem w stanie ocenić, czy świadczyłoby to o ich zdrowiu. Zapewne szlachetnie byłoby zawsze umieć nad tymi emocjami, zwłaszcza nieprzyjemnymi, zapanować – niestety, nie wszyscy i nie zawsze posiadają tę umiejętność.




                Nie ma takiej podłości, której Człowiek by się nie dopuścił i nie ma takiego poświęcenia, na jakie nie byłby gotów. Nic nie potrafi sprawić człowiekowi takiego bólu, jak inny człowiek. Nic też nie będzie nigdy źródłem większej radości. Z niewyczerpanego zbioru możliwych ludzkich cech i zachowań czerpiemy pełnymi garściami, żeby realizować różne swoje cele. Wszystkie te możliwości zostały nam dane, tak jak Ziemia, Słońce, woda i powietrze. Od nas zależy, jak będziemy z nich korzystać: czy położymy się na łące, żeby się opalać, czy zaczniemy siać zboże. Żaden z wyborów nie musi być dobry ani zły, dopóki nie odbiera nam wolności dalszych wyborów i możliwości naprawienia ewentualnych błędów, bo każdy wybór niesie za sobą określone konsekwencje. Możemy dążyć do opanowania negatywnych emocji, albo pozwolić, żeby to one panowały nad nami. Możemy zadowolić się ograniczoną wolnością i unikać konsekwencji, a możemy żyć pełnią życia, będąc gotowym na zmierzenie się z konsekwencjami. Można ograniczyć się do poznania ułamka prawdy o sobie, jako człowieku, a można dążyć do poznania jak najpełniejszego człowieczeństwa. Droga ku temu wiedzie nie tylko przez własne doświadczenie, ale i przez otwartość na doświadczenie innego człowieka. Przez sztukę, naukę relacje z innymi ludźmi. Człowiek, jak kot Schroedingera, pozostaje ani żywy, ani martwy, dopóki nie zostanie uwolniony ze swego pudła i nie odbije się w oczach drugiej istoty ludzkiej.
                Akceptacja Człowieka z wszystkimi jego niedoskonałościami, ułomnościami i skazami - to miłość. Uczucie irracjonalne z punktu widzenia systemu: niewydajne, nieekonomiczne, nieprzeliczalne i z zasady generujące straty. Czym większa niedoskonałość, tym więcej wymaga miłości, ale i tym więcej jej uczy i rozwija – tego, kto na naukę jest gotowy. Dlatego matematyczne modele panowania nad rzeczywistością odrzucają miłość, odrzucając tym samym Człowieka. Bo to miłość sprawia, że człowiek jest Człowiekiem.
                Systemy nie rozumieją niczego, co nie mieści się w ich procedurach. Skoro dana rola wymaga określonych cech dla sprawnego funkcjonowania systemu, system dąży do obsadzenia ról elementami idealnie reprezentującymi cechy wymagane przez scenariusz. Wszystko poza tym jest błędem, kwalifikującym element do wyizolowania z systemu. Niedoskonały Człowiek z definicji jest wrogiem systemu. Humanizm jest tu niepotrzebny: to 1% przewracający spokój pozostałych 99.
                Dlatego wszelkie głębokie uczucia są tu niepożądane.

„W naszym społeczeństwie na ogół nie pochwala się uczuć. Chociaż niewątpliwie twórcze myślenie – podobnie jak każda inna twórcza działalność – wiąże się niepodzielnie z uczuciem, ideałem stało się myśleć i żyć bez wzruszeń. ‘Uczuciowość’ stała się synonimem niezrównoważenia albo choroby.”[38]

Twórcze myślenie, podobnie jak uczucia, nie jest mile widziane w systemie – mechanizmy z natury są odtwórcze. Skoro więc emocje są koniecznym składnikiem człowieczeństwa, dla dobra systemu mechanizm funduje swoim trybom zastępcze namiastki, powierzchowne i błahe, za to dużo przyjemniejsze i mniej męczące od prawdziwych emocji targających Człowiekiem.
                Obrażamy się o rzeczy nieważne, jak założenie zbyt mało oficjalnego stroju. Kłócimy się o miejsce w kolejce do kasy, kochamy drużyny sportowe, nienawidzimy ludzi. Nie potrafimy się cieszyć z całego ogromu dobrych rzeczy, które nas w życiu spotkały, bo bardziej porusza nas to, co pomogłoby nam wzbudzić zainteresowanie innych. Rezygnujemy z posiadania dzieci dla lekkości życia i wygody – strach przed obowiązkami i brudnymi pieluchami (jak by nie było - pewnym wymiarem człowieczeństwa) pozbawia nas szansy na miłość dziecka i lepsze poznanie samego siebie. Czym lżejsze życie i większa wygoda, tym większa niechęć do realizacji pełni człowieczeństwa.
                Życie pozbawione ciężkich chwil, fizycznego wysiłku i trudności w osiąganiu celów jest jak wjazd wyciągiem na szczyt góry: przyjemnie i wygodnie, ale bez satysfakcji.

„Wiktoriański kochanek drżał z podniecenia na widok łydki narzeczonej. A w kulturach przyzwalających na wszystko nic nie ekscytuje nawet w całkowitym obnażeniu, nie ma wstydu i nie ma uniesienia; ciało to narzędzie, ciało to przedmiot (…) Im więcej możesz, tym mniej pragniesz. Im łatwiejsze spełnienie, tym uboższe satysfakcje.”[39]

W świecie, gdzie uroda potrafi zastąpić pracę i inteligencję, cele osiągane przez ludzi latami, łatwo przychodzą osobom przypadkowym, nieprzygotowanym, niezahartowanym i bez charakteru. Sława i zachwyt podtrzymują jednak na szczycie tylko przez określony czas. Upadek ze szczytu boli zawsze. Ale ktoś kto raz zdobył go o własnych siłach, wie, że jest w stanie zrobić to ponownie. Komuś, kogo wwieziono – dużo trudniej tego dokonać. Najczęściej odchodzi więc w bolesne zapomnienie. Przejście z fikcji do rzeczywistości bywa brutalne. I nie chodzi tutaj o celową ascezę, rozumianą jako umartwianie się dla rzekomego osiągnięcia doskonałości – to tylko inna forma ograniczającej wolność skrajności. Prawdą człowieka jest talent i praca nad własnym rozwojem, tak samo jak zaspokajanie popędów i potrzeba przyjemności - ale nie kreowanie wizerunku bez podstaw.
                Relacje między ludźmi sprowadzają się do przyjemnego spędzania czasu w miłym towarzystwie. Dobra zabawa i unikanie wszystkiego, co nieprzyjemne, wydaje się być sposobem na szczęście w matematycznie uporządkowanym świecie, gdzie przyjemność jest zamiennikiem szczęścia: dużo tańszym i bardziej rozpowszechnionym od oryginału. A jako że Człowiek stworzony jest raczej do radości niż do smutku, w naturalny sposób potrafi się tym długo zadowalać. W sprzyjających warunkach niektórym pewnie udaje się tak nawet przeżyć życie. Dlatego kreuje swoje wizerunki, dostosowuje się do zasad rządzących systemem, a czym więcej o nich wie, tym lepiej sobie radzi: jak w grze komputerowej kieruje swoim awatarem, przechodząc kolejne „levele” i bijąc kolejne rekordy, próbując na nich podnosić wartość w oczach własnych i innych. Bo do czerpania przyjemności z dobrodziejstw systemu potrzebne jest dopasowanie do jej elementów – akceptacja. Ale z zamiennikami często bywa tak, że ich trwałość bywa adekwatna do ceny. W większości ludzi prędzej, czy później odzywa się potrzeba zmiany, poprawa jakości życia wewnętrznego – szczerości.

 „Niezdolność działania spontanicznego, wyrażania tego, co się naprawdę czuje i myśli i wynikająca stąd konieczność ukazywania innym i sobie fałszywego ‘ja’ – oto źródło poczucia niższości i słabości. Czy jesteśmy tego świadomi, czy nie, niczego się bardziej nie wstydzimy aniżeli tego, że nie jesteśmy sobą; nic natomiast nie daje nam większego szczęścia i większego powodu do dumy niż myśleć, czuć i mówić to, co od nas samych pochodzi.”[40]

                A żeby móc być sobą i być akceptowanym jednocześnie, trzeba znaleźć miłość w innym człowieku. I kiedy to odkrywamy, okazuje się, że z takim trudem zdobywana i podtrzymywana akceptacja jest tylko zamiennikiem. Cały wysiłek wkładany w próbę zwrócenia uwagi na stworzoną przez siebie osobę do występowania przed innymi, okazuje się bezsensowny, bo nieprawdziwy. Prawdziwą potrzebą okazuje się miłość, czyli akceptacja i afirmacja człowieka dlatego, że jest, a nie za to, jaki jest. Ale ten stan to przywilej ludzi wolnych, czyli rozumiejących, że każdy na nią zasługuje, ale też niszczy ją każdy, kto próbuje tylko brać, nie dając tego samego w zamian. Si vis amari, ama – chcesz być kochanym, kochaj (Seneka).
                Nie jest to łatwe dla kogoś, komu od dziecka wpajano, że świat opiera się na hierarchii, relacji podporządkowania, a nie równości. Że jego szczęście nie zależy od tego, czy będzie żył w zgodzie z samym sobą, ale od tego, jakie miejsce zajmie w hierarchii, w kręgach społecznych. Nie od tego, w jaki sposób zrealizuje swoje cele, ale jakie cele osiągnie. Zapada to głęboko w nas i mimo ciągłych porażek, za które odpowiedzialność jest zrzucana na innych, przechodzi z pokolenia na pokolenie. Tylko nielicznym udaje się wyzwolić od tej wewnętrznej presji systemu. Większość podporządkowuje się systemowi, zadowalając się warunkową akceptacją – zamiennikiem, choć wszystko w nas rozpaczliwie domaga się prawdziwej miłości.

„Dążenie do Wewnętrznego Kręgu pielęgnuje się w swym wnętrzu. Zewnętrzny nacisk nie ma takiej siły, z jaką działa wewnętrzna presja – pragnienie, żeby Oni zechcieli Ciebie. To ono sprawia, że ludzie są gotowi poddawać się bolesnym, upokarzającym rytuałom inicjacyjnym w korporacjach, sektach, klubach towarzyskich czy w wojsku. Dla wielu uzasadnia też znoszenie przez całe życie egzystencji polegającej na wspinaniu się po szczeblach kariery. Ten lęk przed odrzuceniem, gdy pragnie się akceptacji, może sparaliżować inicjatywę i zniweczyć osobistą niezależność. Może przemienić istoty społeczne w nieśmiałych introwertyków. Wyobrażona groźba, że zostanie się zaliczonym do grupy obcej, może skłonić niektórych ludzi do tego, ze zrobią nieomal wszystko, żeby uniknąć tego przerażającego wykluczenia. Władze mogą żądać całkowitego posłuszeństwa bez odwoływania się do kar czy nagród, tylko posługując się tą obosieczną bronią: przynętą akceptacji połączoną z groźbą odrzucenia.”[41]

                Strach przed brakiem płytkiej akceptacji, przed wykluczeniem sprawia, że z indywidualności stajemy się częścią tłumu i wkraczamy na służbę systemu, stając się jego pretorianami. Stajemy się narzędziami represji i kontroli dla innych członków systemu: społeczeństwa, partii, religii. Domagamy się idealnego wywiązywania się ze swoich ról od innych, niezależnie od własnej sumienności. Odrzucamy wszelkie formy odstępstwa od doskonałości: siła, odwaga, bezkompromisowość, pewność siebie, nieomylność, wszechwiedza, jako cechy, które najchętniej widzielibyśmy u siebie, bo są najbardziej przydatne w systemie darwinowsko-makiawelicznym, uznajemy za bardziej wartościowe od innych, a gardzimy ich przeciwieństwami. Słaby, wątpiący, niepewny – to wręcz nieludzki. Przyznanie się do błędu wybacza się rzadziej niż trwanie w kłamstwie. Słów „nie wiem” należy unikać z dużo większym zaangażowaniem niż wulgaryzmów.„Zakompleksiony” brzmi prawie jak „zawszony” – budzi odrazę i strach przed zarażeniem. I nie przyjmujemy do wiadomości, że to my, trybiki systemu, jesteśmy jego chorobą. Ponieważ systemy nie są po to, aby szanować ludzi, a tym bardziej nie po to, żeby ich kochać. Systemy są po to, żeby ich eksploatować. Jak matrix.

VI
                „Człowiek jest miarą wszech rzeczy”. Wszystko, co Człowiek wytwarza siłą swoich mięśni i intelektu, robi dla siebie, robi po to, żeby jemu służyło. „Człowiek jest największą radością człowieka” mówi podobno staroislandzka saga, a zainspirowani nią niektórzy urbaniści tak projektują miasta, żeby umożliwić człowiekowi spotkanie i obserwowanie drugiego człowieka[42]. Ale Człowiek, niczym Pigmalion zakochany w swojej Galatei, obdarza miłością swoje dzieła. I nie byłoby w tym może nic złego, gdyby ta fascynacja nie przeobrażała się w masochistyczne uwikłanie, z którego nie tylko nie umie znaleźć wyjścia, ale nawet nie chce. Próba osiągnięcia doskonałości tworzonego wizerunku prowadzi do utraty pamięci, kim się jest naprawdę. A przecież to ta niedoskonałość odróżnia człowieka od maszyny. Maszyna potrafi nawet akceptować. Ale nie potrafi darzyć miłością – najbardziej deficytowym paliwem tego świata.
                Z każdego zakamarka zamieszkanego przez ludzi płynie wielki lament za niespełnionym uczuciem. Bo nie chodzi o miłość w żadnym ze spłyconych znaczeń, jakich używa system – jak seks albo związek zależności między dominującym i zdominowanym. Człowiek tęskni za akceptacją pojętą dużo szerzej niż podziw i uwielbienie. Potrzebuje czyjegoś zainteresowania swoją osobą, docenienia wysiłków i odnalezienia dobrych stron. Potrzebuje zaufania, które pozostawia wolność. Zrozumienia i uszanowania tego, co jest dla niego ważne. Potrzebuje też czuć się potrzebnym innemu człowiekowi. Związać się z kimś, z kim mógłby dzielić doświadczenia i wspólnie interpretować świat, bo nie ma pewniejszego oparcia w dynamicznej rzeczywistości, niż wspólne przeżycia. A najbardziej potrzebuje czuć czyjąś wiarę w siebie, która pomaga wznosić się ponad własną niedoskonałość – tę daną człowiekowi właśnie po to, żeby ucząc się ją pokonywać, odkrywał prawdę o sobie. Bo tak przenosi się miłość: jak ogień odpalany pochodnia od pochodni. Jeżeli raz przeniknie człowieka, będzie miał wszystko, żeby się nią dzielić. Jeżeli tylko będzie chciał, oczywiście. Tak niewiele – tak wiele.




                Ludzie wkładają każdego dnia mnóstwo energii w zwrócenie na siebie uwagi – w wyścigach, konkursach, rankingach: na najbogatszego, na najpiękniejszą, na najseksowniejszego, na najmądrzejsze, na najsympatyczniejszego, na najsilniejszego, na najmodniejszą etc – festiwal statystyk. A po publikacjach tysiące naśladowców na wzór „naj” przycina zarosty, zakłada albo rezygnuje z bielizny, farbuje włosy, wbija kolczyk w nos albo kupuje lamborghini. Od wszystkich płynie gromkie wołanie: „tutaj jestem, popatrz na mnie, kochaj mnie!”. I z tysięcy innych miejsc - krzyk.
                „Spójrzcie, jak ładnie wyglądam, kochajcie mnie!”
                „Zobaczcie, jaki mam piękny samochód, kochajcie mnie!”
                „Popatrzcie, jak rozprawiam się z moimi wrogami, kochajcie mnie!”
                „Czy już widzieliście, jaki ogromny wieżowiec wybudowałem, kochajcie mnie!”
                „Czy zauważyliście, ile miałem pomysłów dla tego kraju? Kochajcie mnie!”
                „Przeczytajcie, jak poruszającą stworzyłem sensację! Kochajcie mnie!”
                „Posłuchajcie, kogo udało mi się dziś obrazić! Kochajcie mnie!”
I płyną w świat wizerunki, parametry i indeksy. Płyną wiadomości, zdjęcia i komentarze: „lubię to”, „i like it”, „we love you”…
                A głęboko w tle ledwo daje się słyszeć szept.
                „Nie wiem, co mam zrobić, żeby być zauważonym, ale proszę – kochajcie mnie…”
                „Nie potrafię nic, co byłoby komuś do czegoś potrzebne, ale chciałbym, żebyście mnie kochali.”
                „Nie wierzę, że czymkolwiek mógłbym komukolwiek zaimponować, a tak bardzo chciałbym być kochany…”
                „Jestem ‘inny’, to moja wina, nie zasługuję na to, żeby mnie kochać.”
                „Nienawidzę was, bo nie kochacie mnie…”
I przybywa nagrobków z dramatycznie krótkim odstępem między datami narodzin i śmierci.
               
VII
                Systemy posiadają bowiem jeszcze jeden mechanizm zabezpieczający: poczucie winy. Używam tych słów w trochę innym znaczeniu niż potoczne i oznaczają tu wypaczenie odpowiedzialności, które cementuje system. Bo poczucie odpowiedzialności wynika ze świadomości własnych możliwości i braków, ze zrozumienia skutków własnych decyzji – również błędnych, opiera się na faktach, czyli prawdzie o człowieku. Poczucie winy jest uproszczeniem, stanem wynikającym z niespełniania zewnętrznych oczekiwań, opiera się na ocenach, czyli odniesieniu do jakichś kryteriów – fragmentu rzeczywistości, prawdy niepełnej. Poczucie odpowiedzialności za rzeczy, które się zrobiło albo których się zaniedbało, może ciążyć do końca życia, pozostawiając możliwość próby zadośćuczynienia lub przynajmniej unikania tych samych błędów. Poczucie winy nie ma w sobie nic, co motywowałoby do działania. Chyba że do spełnienia oczekiwań systemu kosztem własnej indywidualności:

„Czyli pytasz, jak zmanipulować ludzi poprzez kampanię reklamową? Poprzez poczucie winy. Spraw, żeby odbiorca poczuł się winny, i masz go w garści[43]

                Gdyby system przedstawić jako skomplikowany układ tysięcy pajęczych nici, tworzących stożek zwężający się ku światłu w górze, pod nim znajdowałaby się głęboka czarna studnia wionąca trupimi wyziewami. Ta studnia to poczucie winy. Czym wyżej znajduje się człowiek w systemie, tym mniej się nią przejmuje: pole jego widzenia jej nie obejmuje, bo albo zapatrzony w rozświetlone okienko nie patrzy w ogóle w dół, albo nie widzi świata poza systemem splecionych pajęczyn. Nawet gdyby spadł niżej, pod nim są jeszcze tysiące nici, na których się zatrzyma. Jednak czym niżej, tym bardziej wionący z czarnej dziury chłód daje znać o sobie. Kto jest na samym dole systemu, jest cały czas wciągany w otchłań przekonania o własnej winie: za to, że nie jest wyżej, bo w rankingach przydatności dla systemu wypada słabo; za to, że inni nie są z niego wystarczająco zadowoleni; za to, że nie zbliżywszy się do szczytu, zawiódł innych; za to, że nie odnajduje się w swojej roli; za to, że nie podoba mu się ten system i nie czuje się w nim dobrze; za to że nie wie wszystkiego; za to, że nie potrafi; za to, że nie rozumie; za to, że pogoda jest zła; za to, że już nie ma siły trzymać pajęczyny; za to, że już nawet tego nie chce. I otchłań wciąga go w nieznane.
                Jedyny ratunek, jaki oferuje system, to pięcie się w górę. Jak w baśni o szklanej górze, jeżeli chce się dotrzeć na szczyt, nie można oglądać się za siebie. Dlatego mało kto chce dopuścić do siebie myśl, że to nie tylko „inni”, ale również on sam ma wpływ na to, gdzie jest. A większość pnie się przy tym w górę, strącając nieraz innych po drodze. Czym większe poczucie odpowiedzialności, tym większa podatność na przyciąganie otchłani. Strach przed nią powoduje więc ciągłe dążenie w górę systemu, w stronę „Wewnętrznego Kręgu” i zapewnia mu funkcjonowanie.
                Nikt jednak nie może wykluczyć, że droga do prawdziwego światła, nie tylko świetlika w dachu starej szopy, prowadzi właśnie przez tę otchłań.




The Unforgiven
(Nierozgrzeszony)
Tłum. Własne.

Jako nowa krew wchodzi w ten świat
I szybko zostaje spętany
Niekończącym się upokorzeniem.
Młody chłopiec uczy się reguł.

Z czasem się dostosowuje.
To biczujące się dziecko źle postąpiło.
Ograbiony z wszystkich własnych myśli
Młody człowiek miota się i miota.

Staje się znany.
Przysięga na siebie samego,
Że od tego dnia już nigdy
Nie odbiorą mu woli.

Ref.
Nic, co czułem, nic co wiedziałem
Nigdy nie przebijało przez to, co okazywałem.
Nigdy nie byłem, nigdy nie widziałem,
Nigdy nie dowiem się, jak mogło być.

Nic, co czułem, nic, co wiedziałem,
Nigdy nie przebijało przez to, co okazywałem.
Nigdy wolny, nigdy sobą,
Dlatego mianuję cię Nierozgrzeszonym.


Poświęcili swoje życia,
Żeby kierować całym jego życiem.
Stara się zadowolić wszystkich.

Oto zgorzkniały człowiek:
Przez całe życie taki sam –
Zawsze pokonany.
Nie jest w stanie wygrać tej walki.

Nic już nie obchodzi zmęczonego człowieka, którego widzą.
Ten starzec szykuje się,
Żeby przepraszająco umrzeć.
Ten starzec to ja.

Ref.
Nic, co czułem, nic co wiedziałem
Nigdy nie przebijało przez to, co okazywałem.
Nigdy nie byłem, nigdy nie widziałem,
Nigdy nie dowiem się, jak mogło być.

Nic, co czułem, nic, co wiedziałem,
Nigdy nie przebijało przez to, co okazywałem.
Nigdy wolny, nigdy sobą,
Dlatego mianuję cię Nierozgrzeszonym.

Napiętnowałeś mnie,
Ja napiętnuję ciebie –
Mianuję cię Nierozgrzeszonym.
               
VIII
                Zapewne istnieje jakiś „złoty środek”, który umożliwia Człowiekowi zdrowe funkcjonowanie. Gdzieś między skrajnościami matematycznego uporządkowania świata i humanistycznego roztrząsania spraw prostych, między ascezą a hedonizmem, radością a żalem, między ułatwianiem sobie życia a niepotrzebnym jego komplikowaniem. Prawda zawsze leży gdzieś pośrodku między bagatelizowaniem a przesadą. Nie wszystko przychodzi w życiu łatwo, nie każdy sukces trzeba okupić cierpieniem i wyrzeczeniami. Nie wolno tylko mylić środka z celem i systemu stawiać nad Człowiekiem.
                Gdyby pamiętać o powyższych, zasada „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego” mogłaby wystarczyć za większość praw i zakazów. Ale to tylko piękne marzenie kogoś wierzącego, że „na świecie nie ma złych ludzi”[44].
                Brutalna rzeczywistość jest do tego stopnia podporządkowana systemom, że każdy, kto występuje przeciwko nim, domagając się prawa do indywidualizmu i wolności Człowieka, kto twierdzi, że droga do zbawienia jest trudniejsza niż wyuczenie się na pamięć zapisanych w księgach formułek, bo Człowieka stać na coś więcej,skazuje się na izolację albo nawet na śmierć z rąk zmanipulowanego tłumu. Tak broni się system: pozbawieniem parafii nieposłusznego kapłana, zakazem publicznych wypowiedzi innego, kiedyś spaleniem na stosie mimo uprzedniej danych gwarancji, a jeszcze dawniej – przybiciem do krzyża. I  jedyne, co może ofiara zrobić dla wołających „ukrzyżuj go! ukrzyżuj go!”, to litować się nad nimi. Bo w rzeczy samej „nie wiedzą, co czynią”…
               





Włosa część czwarta – Oto Człowiek.




                „Prawda nie jest tym, czego można dowieść. Jeśli w tej, a nie innej glebie drzewa pomarańczowe zgłębiają swoje korzenie i pokrywają się owocami, gleba ta jest prawdą drzew pomarańczowych. Jeśli ta religia, ta kultura, ta skala wartości, ta, a nie żadna inna forma działania sprzyjają pełni człowieczeństwa w człowieku, jeśli to one wyzwalają w nim władcę, który nie wiedział o swoim istnieniu, to znaczy, że ta skala wartości, ta kultura, ta forma działania są prawdą człowieka. Co na to logika? Niech sobie radzi, jak może, aby zdać sprawę z życia”[45]
(Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi)


I
                Z dotychczasowego dzielenia włosa na czworo można by wyciągnąć przytłaczające wnioski na temat świata, w którym żyjemy i kondycji Człowieka. Cóż: nie jest to obraz różowy, ale nie jest też całkowicie pozbawiony światła - wszystko zależy od interpretacji. Osobiście śmiem twierdzić, że chociaż XXI w. nie stwarza idealnych warunków do rozwoju osobowości, to jednak umożliwia je w większym stopniu niż jakikolwiek wcześniejszy. Choć niewolnictwo przybiera coraz to inne formy i w dalszym ciągu funkcjonuje – również w naszej cywilizacji – to formy buntu i szukanie możliwości wyzwolenia wyznaczają etapy rozwoju ludzkości. Nie oznacza to jednak, że zawsze jesteśmy w stanie uniknąć kroków wstecz.

„Zapominamy, że choć każdej ze swobód niegdyś zdobytych trzeba bronić ze szczególną mocą, to problem wolności jest nie tylko problemem ilościowym, lecz także jakościowym; że nie tylko mamy zachować i rozszerzać wolność tradycyjną, lecz musimy zdobyć nowy rodzaj wolności, która umożliwi nam urzeczywistnienie naszego własnego indywidualnego ‘ja’, wiarę w to ‘ja’ i wiarę w życie”.[46]

                Już 2 tys. lat temu podobna refleksja pojawiła się na Ziemi. Oczywiście, jako błąd ówczesnego systemu przekonań o właściwym porządku świata. Bo niezależnie od tego, czy ktoś uznaje Boskość Jezusa z Nazaretu, czy nie, w naukach spisanych przez Jego uczniów zawarty jest głęboki humanizm i przekonanie o prawie każdego człowieka do wolności. Kilkanaście wieków zarządzania tą nauką przez system interpretacji zatwierdzonych przez autorytety, obwarowanych nakazami i zakazami, doprowadził do sytuacji, w której system stoi ponad prawdą i Człowiekiem. Strach przed zejściem niewinnych na drogę grzechu doprowadził do uproszczeń i wprowadzenia terroru. Prawo do wybaczania zostało sprowadzone do licencji na potępianie. Zgodnie z doświadczeniami P. Zimbardo, ludzie skłonni są czynić zło, kiedy są przekonani, że robią to dla czyjegoś dobra.
                Ale tak jak część ludzkości pragnie zatrzymać świat w miejscu, kiedy wydaje jej się, że stworzyła już trafną mapę rzeczywistości, tak druga jej część, zazwyczaj mniej liczna, dąży do zapełnienia białych plam na tejże mapie. Również „w łonie Kościoła” ścierały się różne tendencje rozumienia nauk Jezusa. Przez całe wieki obracano w nakaz umartwiania się i żałoby naukę Osoby, której pierwszy oficjalny, uznawany przez teologów cud miał polegać na zmianie wody w wino, żeby ludzie mogli dłużej cieszyć się na weselu. W XX w. na kartach Gaudium et spes (Radość i nadzieja), konstytucji duszpasterskiej powstałej w wyniku Soboru Watykańskiego II, pojawiają się założenia, które pozostają w sprzeczności z wieloma interpretacjami z wieków wcześniejszych:

Gaudium et spes podkreśla bardzo mocno, że to wyjaśnienie tajemnicy człowieka, które sięga do głębi tajemnicy Słowa Wcielonego, odnosi się nie tylko do chrześcijan, lecz także do wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu w niewidzialny sposób działa łaska. Skoro bowiem Chrystus umarł za wszystkich i skoro ostateczne powołanie człowieka jest w istocie jedno, mianowicie Boskie, powinniśmy utrzymywać, że Duch Święty wszystkim daje możliwość uczestniczenia w tym misterium paschalnym w tylko Bogu znany sposób”[47].

                To, że współautor tych słów, ówczesny arcybiskup Karol Wojtyła, kładł później, już jako Jan Paweł II ogromny nacisk na takie pojęcia jak Miłosierdzie, nie zmienia faktu, że najwierniejsi strażnicy stworzonego przed XX w. systemu do dziś gotowi są w jego imię nawet zabijać. I to nie w jego obronie, ale za brak wystarczającej czci dla jego symboli. Każdy system potrzebuje symboli, które będą go ucieleśniały i przypominały o jego istnieniu – dlatego podarcie albo spalenie księgi uważanej za świętą wywołuje nienawiść do człowieka, który się tego dopuszcza. Nawet jeżeli ta księga mówi o tym, że ludzie zdolni są do stokroć gorszych czynów, a potępianie ich jest triumfem zła albo że wszechmogącego Boga bardziej od niszczenia symboli zasmuca niszczenie ludzi – Jego dzieła. Tzw. „uczucia religijne” wraz z symbolami spełniają funkcję utworu zapisanego w mocno skompresowanym formacie MP3 – niestety, często przestaje być oczywiste, że symbol wartości nie jest nią samą.
                Nie mnie prowadzić tu teologiczne dowody na temat życia wiecznego, ale historia, która rozegrała się w Jerozolimie 20 wieków temu, niesie uniwersalną metaforę ludzkiego losu. Nie tylko dla chrześcijanina, dla którego ma wymiar dużo bardziej złożony, ale również dla ateisty. I nie musi mieć znaczenia dla sensu, który z niej płynie, to, czy Jezus zmartwychwstał, czy Jego ciało zostało wykradzione. A sens ten mówi, że prawdziwą siłą Człowieka jest wewnętrzna wolność nierozerwalnie związana z miłością i prawdą, bo one są silniejsze niż śmierć. Budowanie w ludziach wiary w siebie, w swoją indywidualną wartość, dążenie do prawdy nie jest łatwe, ale tylko to ma sens, nawet za cenę alienacji i śmierci. Tylko obdarzanie ludzi wolnością – budzenie godności w poszczególnych osobach jest równe miłości. Uczenie ludzi wybaczania również jest nauką wolności – wybaczenie zawsze wyzwala: często nie tyle winnego, co wybaczającego; pielęgnowanie urazy zniewala równie mocno jak poczucie winy. A skoro nikt nie jest uprawniony, żeby wybaczać w czyimś imieniu, to jakim prawem mielibyśmy w cudzym imieniu potępiać?
                Uczniami Chrystusa nie byli wielcy ani sławni ówczesnego świata, wręcz przeciwnie: celnik, uznawany za zdrajcę, „kobieta lekkich obyczajów”, drobni robotnicy, rybacy – ludzie z samego dołu systemu, najbliżsi otchłani poczucia winy i własnej niepotrzebności. Ale to właśnie oni okazali się bliżsi wolności niż związani sieciami systemu kapłani, urzędnicy czy kupcy. To ci odrzuceni przez mechanizm mieli jeszcze szanse na radość z życia – z rzeczy drobnych, które zazwyczaj traktujemy jak należne nam z natury rzeczy: zdrowie, bliskość z innymi ludźmi, szacunek. Robotnicy winnicy, którzy przyszli do pracy, choć zapowiadali inaczej. Zabłąkane owce. Synowie marnotrawni, którzy wrócili, bo pojęli to, co inni powtarzali tylko bez zastanowienia. To oni, odrzuceni i piętnowani mieli większe szanse na bycie autentycznymi, na pokonanie strachu – nawet jeżeli początkowo po trzykroć kazał im się wyprzeć samych siebie. Znamiennym było to, że ich prześladowcami stali się przekonani o absolutnej słuszności swoich poglądów strażnicy i beneficjenci systemów: faryzeusze oraz rzymskie władze. Prześladujący pierwszych chrześcijan Rzymianie nigdy nie dostąpili tej wewnętrznej wolności, która była czymś oczywistym i oswojonym przez prześladowanych. Jeżeli ma się tę wolność w sobie, żadne ograniczenie swobody nie jest w stanie jej odebrać. Czy przez te 2 tys. lat coś się zmieniło w zasadach funkcjonowania systemów?
                Kto sieje strach i nienawiść, odchodzi w niepamięć albo staje się symbolem zła pokazywanym ku przestrodze. Kto daje ludziom radość i nadzieję – niekoniecznie łatwo i przyjemnie osiągalną, ale trwałą - pozostaje w ich pamięci na dużo dłużej, niż ludzkie życie. Miłość i wiara w ludzi potwierdzone czynem nie dają się wymazać nawet przez setki lat: ani przez zwalczanie, ani przez wypaczanie. To, co „dla” jest zawsze trwalsze od tego, co „przeciw”.       
                Można użyć argumentu, że te wartości nie przetrwałyby tak długo, gdyby nie legenda zmartwychwstania. Biorąc jednak pod uwagę przytaczane wcześniej przeze mnie doświadczenia Philipa Zimbardo i przemyślenia Ericha Fromma, można przyjąć, że w człowieku tkwi naturalna potrzeba budowania więzi z innymi ludźmi – nie na podstawie podporządkowania, ale wzajemnej akceptacji i poszanowania. To, że próbujemy to osiągnąć zastępczymi metodami wymuszanymi przez różne systemy, które nie są nam w stanie tego zapewnić, nie zmienia faktu, że ta tęsknota pozostaje żywa. Postawa prometejska, pochodząca przecież z czasów przedchrześcijańskich, a przewijająca się przez różne kultury i epoki, nawet kiedy jest wykpiwana i utożsamiana z naiwnością, ciągle budzi szacunek wśród myślących ludzi. Poddawany w wątpliwość altruizm zawsze pozostawał nieosiągalnym ideałem, w przeciwieństwie do krytykowanego, choć praktykowanego egoizmu. A nadstawienie drugiego policzka zamiast odwetu - nie ze strachu, ale z przekonania o wartości ludzkiej indywidualności - mówiąc językiem współczesnych metafor, pozostaje najwyższym „levelem” wewnętrznej wolności. Mocą, która pozostaje poza zasięgiem wszelkiej nienawiści, kiedy nie wynika ani z potrzeby poczucia się lepszym od innych, ani z wymiany handlowej z Bogiem: życie wieczne za poszanowanie bliźniego.


II
                „Na to, jacy jesteśmy, wpływają zarówno ogólne systemy – warunki, które rządzą naszym życiem – bogactwo i ubóstwo, geografia i klimat, epoka historyczna, dominacja kulturowa, polityczna, religijna – jak i specyficzne sytuacje, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Te siły z kolei wchodzą w interakcję z naszą podstawową konstrukcją biologiczną i osobowością (…) Skłonność do zła i skłonność do dobra tworzą razem najbardziej fundamentalną dwoistość w naturze ludzkiej.”[48]



               
                Myśl, że człowiek posiada dar wolnej woli, wraz z wszystkimi wiążącymi się z nią konsekwencjami, bywa ciężka do przyjęcia dla wielu ludzi. O wiele łatwiej wytłumaczyć sobie otaczającą nas rzeczywistość, kiedy przyjmiemy, że ludzie rodzą się dobrzy albo źli. Oczywiście, „my” zawsze jesteśmy dobrzy, „oni” zawsze są źli. Chyba, że wpadniemy w studnię poczucia winy, wtedy „my” też jesteśmy źli i albo decydujemy się z tym pogodzić, albo nie.
                Naturalna tendencja upraszczania wiedzy o świecie prowadzi często do tego, że wartościując czyjeś działania, przypisaną im wartość utożsamiamy z osobą, która je podjęła. Najczęściej wartość ta zależy od wpływu, jaki to działanie wywiera na nasze życie w krótkiej perspektywie.
                Wyjątkowo rzadko potrafimy dostrzec korzyść w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka wydają nam się atakiem na naszą wolność, a po głębszej analizie albo upływie czasu okazują się działać dla naszego dobra. Jeszcze rzadziej potrafimy oddzielić czyny od człowieka. „Na świecie nie ma złych ludzi”. Są tylko ludzie nieszczęśliwi. I złe czyny, których dopuszczają się ludzie z reguły uważający się za dobrych. Oczywiście, trudno mieć pretensje do ludzi pokrzywdzonych, że z trudem przychodzi im oddzielenie sprawcy od jego czynu, nie mówiąc nawet o wybaczeniu – są formy wyrządzania zła, których wybaczenie pozostaje poza zasięgiem Człowieka. Zwłaszcza, kiedy dotyczy to nie jego samego, a bliskich mu osób. Nie zmienia to jednak faktu, że najwięksi zbrodniarze w historii zawsze tłumaczyli swoje postępowanie działaniem dla dobra jakiegoś systemu: narodu, ludu, religii. Choć tak naprawdę działali „przeciw” – podstawą ich motywacji był zawsze jakiś strach przed krzywdą wyrządzaną, rzeczywiście lub w wyobraźni, im oraz ich bliskim. A ich działanie było próbą drogi na skróty do uciszenia tego - rosnącego z każdą zbrodnią, zamiast maleć - strachu.

                „Najpiękniejsze i najohydniejsze inklinacje człowieka nie są elementami niezmiennej i raz na zawsze danej biologicznie natury ludzkiej, lecz wynikiem procesu społecznego, który stwarza człowieka. Innymi słowy, społeczeństwo pełni nie tylko formę represyjną – chociaż pełni ją także – lecz również i twórczą. Natura człowieka, jego pasje i lęki są dziełem kultury; w ostatecznym rachunku sam człowiek jest najwyższym wytworem i osiągnięciem ciągłego ludzkiego wysiłku, którego zapis nazywamy historią.”[49]

                Od wieków człowiek miota się między upraszczaniem świata a zagłębianiem się w szczegóły, między podporządkowaniem autorytetom a wolnością jednostki. Dwie siły mierzą się ze sobą, powodując, że zawsze kiedy jedna próbuje zbytnio pchnąć ludzkość do przodu albo ją cofnąć, druga powstrzymuje jej nadmierne zapędy. Człowiek ewoluuje dzięki obu tym siłom. Rozpatrywanie ich w kategorii dobra i zła ma sens tylko wtedy, kiedy zaczynają działać przeciwko człowiekowi: pozbawiać go wolności i niszczyć więzi z innymi ludźmi. Opowiadanie się po jednej ze stron i zamknięcie się na argumenty drugiej, każdy radykalizm, każdy fanatyzm zawsze jest ucieczką od wolności.

„Człowiek żyje prawdziwie ludzkim życiem dzięki kulturze. (…) Kultura jest właściwym sposobem istnienia i bytowania człowieka. (…) Kultura jest tym, przez co człowiek jako człowiek staje się bardziej człowiekiem: bardziej ‘jest’ (…).”[50]

                Kultura również jest systemem. I tak jak każdy system może być środkiem do rozwoju osobowości, kiedy pozostaje otwarta na możliwość konfrontacji z innymi kulturami i zmian albo pozostawać celem samym w sobie, za wszelką cenę starając się zachować niezmienną tożsamość i pętając jednostki. Żadna kultura nie zmieni jednak tego, ze świat jest rwącym nurtem rzeczywistości, a ciągła zmiana, nieustanne stawanie się jest jego zasadą. Każdy system może więc być tamą, próbującą zatrzymać rzekę: wtedy każdy element systemu będzie musiał być podporządkowany temu jednemu celowi, a najdrobniejszy brak dyscypliny może doprowadzić do obrócenia systemu w pył. Ale może też być łodzią na tej rzece – wtedy od każdego elementu, jego umiejętności reagowania na aktualną sytuację, od każdemu jednemu powierzonej roli, od indywidualnych cech i ich koordynacji zależeć będzie, jak daleko ta łódź popłynie. Oba modele mają swoje racje bytu, swoje wady i zalety. Mądrość Człowieka polega na umiejętności wybrania odpowiedniej dla swojego dobra we właściwym czasie.

„Dlaczego mamy się nienawidzić? Zespala nas solidarność, niesie ta sama planeta, jesteśmy załogą tego samego statku. Jeśli nie ma w tym nic złego, że się cywilizacje sobie przeciwstawiają, bo od tego zależą nowe syntezy, to jest w tym potworność, że się nawzajem pożerają.”[51]
               
                Skoro w interesie człowieka leży ochrona życia zagrożonego przez świat zewnętrzny, świat przyrody, a podstawowe potrzeby ludzi na całym świecie – bezpieczeństwo, prawo do rozwoju, do własności, do miłości, do wolności i do dbania o swoją rodzinę – wszędzie są takie same, niezależnie od kultur i od tego, co myślą o tym systemy, to dlaczego kierujemy się przeciwko sobie, zamiast działać wspólnie? Czyżby siła systemów kierowanych przez zdeterminowanych operatorów był silniejsza od jednostkowych więzi między poszczególnymi ludźmi – ponad granicami, religiami i ideologiami?

III
                Człowiek, jako jeden z czynników sprawczych zmienności świata również jest rozdarty między ruchem a spoczynkiem. Wbrew newtonowskiej dynamice, człowiek jest jednocześnie ciałem i silą, która może na nie działać. Naturalna jest zasada niemarnowania energii, czyli unikania wysiłku, ale równie naturalna jest potrzeba działania i rozwoju. Starożytni widzieli w tym przejaw dwoistości świata złożonego z materii i ducha, formy i treści. Życie realizuje się w ruchu, jest dynamiczne, materia pozostaje nieożywiona, statyczna. Wielkim darem danym człowiekowi jest więc możliwość zmiany, rozwoju, poszukiwania – to są właściwości ducha, życia, biblijny talent. Można z tego daru nie korzystać, starając się pozostawać w stanie spoczynku, a można potraktować go jako instrument. Od wolnej woli człowieka zależy, czy wykorzysta go przeciw innym ludziom, czy dla siebie. Czy zakopie go głęboko, czy pomnoży,




                Żeby jednak właściwie wykorzystać go dla siebie, trzeba najpierw mieć na swój temat wiedzę. Żeby móc stosować się do najważniejszej zasady: „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, trzeba minimum refleksji nad tym, kim się jest. A jej źródłem jest nie tylko własna ocena, ale również relacje z innymi ludźmi. Prawda zawsze jest gdzieś pomiędzy. Dlatego człowiek do jej poszukiwania potrzebuje zawsze innych ludzi: nie zwierzchnich, nie podwładnych, ale równych. Nie w sensie majętności, władzy czy wiedzy – równych w dostępie do wolności.

„Jeśli wolność ludzka utrwali się jako wolność do, jeśli człowiek będzie mógł zrealizować swoje ‘ja’ całkowicie i bezkompromisowo, wówczas zniknie fundamentalna przyczyna jego aspołecznych popędów, i tylko jednostka chora i nienormalna będzie niebezpieczna. Taka wolność nie została dotąd w dziejach ludzkości zrealizowana, była jednak i jest ideałem, któremu ludzkość zawsze była wierna, nawet jeśli często wyrażała ten ideał w formach zawiłych i irracjonalnych. Nie ma powodu dziwić się, dlaczego historia zanotowała tak wiele okrucieństw i pasji niszczycielskiej. Jeśli jest tu coś zaskakującego – i napawającego otuchą – to fakt, iż gatunek ludzki, pomimo wszystkiego, czego ludzie doświadczyli, nie tylko zachował, ale i rozwinął tyle godności, odwagi, prawości i życzliwości, na co dowodów dostarczają całe nasze dzieje i niezliczeni współcześni.[52]

                Jeżeli powyższe słowa Ericha Fromma wydają się dziś komuś naiwne, to tylko dlatego, że ciągle istnieją systemy sprowadzające jednostkę do roli automatu i utrzymujące go w przekonaniu, że do tej roli został stworzony. Tak długo, jak długo będą istniały mechanizmy nakazujące człowiekowi przeliczać na wartości cyfrowe drugiego człowieka, utopią pozostanie świat ludzi wolnych.

„Zwycięstwo wolności możliwe jest tylko w przypadku przeobrażenia demokracji w społeczeństwo, w którym jednostka, jej rozwój i szczęście będą głównym dążeniem i celem kultury; w którym życie nie będzie potrzebowało usprawiedliwienia w postaci sukcesu ani żadnej innej postaci i w którym jednostka nie będzie niczemu podporządkowana ani nie będzie przedmiotem manipulacji żadnej siły zewnętrznej, czy będzie nią państwo, czy aparat ekonomiczny; powinno to być społeczeństwo, w którym sumienie i ideały człowieka nie będą uwewnętrznieniem zewnętrznych nacisków, lecz będą naprawdę jego ideałami, wyrażającymi dążenia zrodzone ze specyfiki jego ‘ja’”.[53]

                Zwycięstwo wolności nie będzie też możliwe bez świadomości, że zmiana świata zaczyna się od zmiany najmniejszej – od siebie samego, od zwalczenia własnych słabości. Gdyby każdy wymagał od siebie choć połowy tego, czego wymaga od innych, na świecie żyłoby się o wiele lepiej. Ale „wymaganie od siebie nawet wtedy, gdy nikt inny nie wymaga”, jest również przejawem wewnętrznej wolności. Póki co świat w nieustannej tęsknocie za indywidualizmem dzieli ludzi na zwykłych i niezwykłych, tych niezwykłych stawiając na piedestałach i szczytach systemów, zwykłych tym samym spychając w poczucie niższości i winy. A przecież jest to przekonanie sztuczne, utrzymywane na potrzeby cementowania systemu. Nie istnieje coś takiego jak „zwykły” albo „statystyczny” człowiek. Każda istota ludzka jest wartością samą w sobie. Są takie, które mają w sobie dość siły, żeby zawsze mierzyć się z wyzwaniami, ale nie każdy jest baronem Munhausenem, który sam wyciągnie się z bagna za włosy: większość ludzi każda przeciwność losu spycha w dół i nie mają szans podnieść się bez pomocy innych ludzi, choć docelowo to zawsze od ich własnej wolnej woli zależy, czy złapią linę, czy w bagnie pozostaną. Przedstawiciele obu postaw mają to samo prawo do rozwoju własnej indywidualności. Są jednostki, które wiedzą o tym i radzą sobie samodzielnie, a są takie, których ta wolność przeraża.
                Przywrócenie godności Człowiekowi, doprowadzenie do sytuacji, w której to systemy będą podporządkowane dobru Człowieka i na każdym etapie swojego działania będą je uwzględniały to warunek, bez którego  lepszy świat pozostanie utopią. Podkreślanie wartości każdego indywidualnego życia: nie tylko jako czynności fizjologicznej, której ochronie powinna służyć medycyna, ale całości doświadczeń, uzdolnień i relacji, powinno być eksponowane w każdej dziedzinie życia. Pomoc każdemu człowiekowi w uświadomieniu sobie własnych korzeni, dziedzictwa, przynależności, ale i wewnętrznej siły, własnej wartości, wolności wyboru, umożliwienie mu wyodrębnienia i ugruntowania własnej indywidualności, poznanie prawdy bez ukrywania ciemnych stron, ułatwienie pokonanie słabości i osobisty rozwój powinno być najważniejszym celem każdego systemu. Nie narzuceniem i rozwiązaniem problemów za człowieka systemowo, ale daniem mu wiedzy o własnych możliwościach i zbudowanie przekonania o realności celów.
                Utopią będzie taki świat pozostawał dla ludzi zniewolonych, przekonanych, że żadna ważna rzecz na świecie nie ma prawa stać się ich udziałem. Dla ludzi, którym ciągle powtarza się, że wszyscy wokół chcą ich oszukać, napaść i obrabować, bo taki jest świat, a człowiek jest zły i zwyciężyć to zło można tylko siłą – ograniczając wolność. Że szczęście da się osiągnąć bez wysiłku, stosując się do procedur i bez zważania na innych ludzi, a uczciwość jest tylko etykietką stworzoną dla naiwnych nieudaczników, żeby mogli się na niej bogacić cwaniacy. Że system stworzony dla ochrony ich interesów jest ważniejszy od każdego z nich i osobistych relacji między nimi. Że tylko jako masa, tłum podporządkowany kierownictwu jakiegoś autorytetu coś mogą znaczyć. Lepszy świat będzie pozostawał utopią, sferą „nie da się” dla wszystkich społeczeństw uwikłanych w sztywne i ściśle centralnie kierowane systemy. Polska jest idealnym przykładem takiej sytuacji.



                 Tylko świadomi i wolni ludzie są w stanie tworzyć systemy „dla”, a nie „przeciw”. Dla nich pojęcie „uczciwości”, czyli traktowanie innych ludzi z szacunkiem równym, jakiego samemu się oczekuje, pozostaje czymś tak naturalnym, jak uśmiech dziecka. Relacje z innymi ludźmi: nie tylko miłość, ale i przyjaźń, czy zwyczajny szacunek dla nieznajomego, życzliwość jednej istoty ludzkiej dla innej jest wartością cenioną na równi z dostępem do wody pitnej. A radość życia i możliwość kontaktu z drugim człowiekiem jest cenniejsza od śmiertelnej powagi i hierarchii. I jeżeli taka postawa ma jakikolwiek związek ze statusem materialnym, to tylko taki, że czym mniej rzeczy materialnych człowieka wiąże, tym bardziej potrafi cenić więzi z innymi ludźmi: czym mniej zamienników, tym łatwiej o prawdziwą wartość. Kto, jeśli nie wolny Człowiek, może to docenić?


IV
                Nakazy, zakazy, reguły, procedury, schematy – wszystko to są narzędzia ułatwiające człowiekowi funkcjonowanie. Uproszczenia pozwalające przekazywać wiedzę bez doświadczania całego procesu prób i błędów prowadzącego do uzyskania optymalnej receptury. Ścisłe i konkretne – matematyczne równania, na których buduje się cywilizacje i kultury. Same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Ale czym więcej regulacji narzuconych człowiekowi z zewnątrz, tym mniejsze prawdopodobieństwo ich przestrzegania. Wartości moralnych nabierają w momencie, kiedy z narzędzia człowieka stają się jego panem.
                Humanizm, który nie uwzględnia prawa człowieka do strachu, również przed wolnością, także staje się schematem – uproszczeniem i ograniczeniem wolności. Bo humanizm nie może być doktryną – powinien być sposobem podejścia do świata i człowieka w sposób pozostawiający możliwość wyboru w oparciu o rozwijaną świadomość. Zasady tworzone dla człowieka i z jego udziałem, a nie przeciw niemu, mają zawsze większe szanse na respektowanie niż narzucone. Oczywiście, zasady ustalone w oparciu o ten jeden kierunek wskazywany jak biegun na kompasie – dobro człowieka rozumianego nie jako nieskrępowane „ja”, ale jednostkową, indywidualną reprezentację ludzkości. I żadna rewolucja, ani naukowa, matematyczna, ani humanistyczna nie zapewniła do tej pory i nie zapewni Człowiekowi szczęścia – tylko równowaga i ewolucja, zjawiska teoretyczne, bo do tej pory niewprowadzone w życie, mogą okazać się skuteczne, jeżeli zdobędą kiedyś solidne podstawy w ludzkiej świadomości.
                Człowiek posiada rozum i próbuje rozumieć, czyli przyswoić sobie nową wiedzę i porównać ją z dotychczas posiadaną. Czym skromniejsza wiedza wyjściowa, tym trudniej coś zrozumieć, a łatwiej odrzucić. O ile wiedza o świecie materialnym, prawach przyrody potrafi operować terminami i definicjami do „wyuczenia”, często bez szkody dla posługujących się nimi uczniów, o tyle w odniesieniu do Człowieka każde niezrozumienie może prowadzić do czyjegoś cierpienia. Dlatego humanizm powinien ułatwiać człowiekowi poznanie i zrozumienie, na tyle, na ile to możliwe, innego człowieka. Powinien rozwijać umiejętność empatii, wczucia się w położenie innej istoty ludzkiej. I dawać możliwość poznania jak największej liczby możliwych ludzkich postaw. Nawet jeżeli w świecie poddanym hegemonii systemów opartych na wartościach liczbowych niewiele jest na to miejsca.
                Opisanie świata za pomocą cyfr i prostych, konkretnych wytycznych wiele rzeczy ułatwia, ale nie wszystko. Tam gdzie kończy się obliczalne i wymierne, potrzeba wiedzy, doświadczenia i pewnego rodzaju wolności człowieka – nazwijmy ją tutaj intuicją. Czym większa pewność siebie (nie: zarozumiałość; pewność siebie wynika z świadomości opartej na faktach, a zarozumiałość z wyobraźni opartej na opiniach) osoby podejmującej decyzje, tym większa elastyczność i sprawność działania systemu. To intuicja pozwala sprawnie kierować systemami o tylu zmiennych, że blokują najsprawniejsze mechanizmy przeliczeniowe. Intuicja przywraca godność człowiekowi w świecie zdominowanym przez matematykę. Jest „złotym środkiem” - tak cienką, że niewidoczną linią między sztywnymi regułami a chaosem.
                Rozum dany człowiekowi umożliwił mu przetrwanie do dzisiejszych czasów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że mogłoby się to nie udać, gdyby nie irracjonalne podszepty intuicji. Umiejętność posługiwania się jednym i drugim, zachowanie równowagi jest kluczem do sukcesu ludzkości. Niezależnie od sporów na temat sposobów wyrażania wdzięczności za dar życia, to właśnie ten dar, wraz z podporządkowaną mu wolną wolą pozostaje wartością ponad rytuałami i wymaga ochrony. Ale są sytuacje, w których nauka daje możliwość zachowania tylko jednego życia z dwóch. Do narzucenia wyboru w takim momencie za pomocą prawa, procedury albo nakazu może tylko system – nie Człowiek. Człowiek może próbować zrozumieć wybór drugiej osoby: wykluczenie, potępianie, karanie to działanie systemu skierowanego przeciwko Człowiekowi.

V
                Zdolność osiągania równowagi, zdawania się na intuicję, rozbijania sztywnych systemów, przełamywania stereotypów – to właściwości Człowieka. Żywiołu najtrudniejszego do opanowania ze wszystkich, bo ciągle najmniej ze wszystkich zbadanego. Ku rozpaczy wszystkich naukowców próbujących opierać się przy badaniu istoty ludzkiej na metodach przyrodniczych, bo metody te wciąż pozostają niewystarczające. I ku radości humanistów, bo tak długo jak istnieją tajemnice, tak długo życie ma smak. Oczywiście nauka o świecie również stawia coraz to nowe pytania po każdej jednej udzielonej odpowiedzi, ale w jej przypadku matematyka daje poczucie stabilności kolejnych zdobywanych szczebli. W przypadku ludzkiej natury każdy szczebel może w każdej chwili okazać się spróchniały.
                I to właśnie jest największy dar – nieustanna wolność Człowieka do odkrywania siebie. A właśnie każde wyzwanie, każda przeciwność, każdy człowiek reprezentujący inny punkt widzenia niż nasz, jest potencjalnym kamieniem milowym naszego rozwoju. Nie jest naiwnością przykazanie kochania swoich wrogów: to jest kolejna mądrość dostępna tylko tym, którzy dotarli do najwyższego „levelu”. „Życie to surfing, więc nie bój się fal” (Myslovitz) – bez fal nie ma surfowania, bez wyzwań nie ma życia. „Każda nieudana próba, z której wyciąga się wnioski, to kolejny krok naprzód” (Thomas Edison). Dar perfekcyjnej niedoskonałości Człowieka umożliwia mu ciągłe odnajdywanie się w rwącym nurcie rzeczywistości – i chociaż odpoczynek jest konieczny dla zregenerowania sił, nie wolno zapominać, że zatrzymanie się w miejscu zbliża do śmierci szybciej niż podróż. Cała sztuka polega na umiejętności zachowania równowagi. Bo wędrówka jest równie naturalnym stanem dla Człowieka, co zmienność dla świata. Ciągłe poznawanie niepoznanego, zapanowanie nad nieprzewidzianym, nad błędem, zamiast eliminowania wszystkiego, co nieznane, otwiera nowe możliwości. I chociaż są rzeczy, na które Człowiek nie ma wpływu, jak śmierć czy kataklizmy, to wciąż nie przestaje zaskakiwać możliwościami swojego umysłu i siły woli.
                Nie ma takiej klęski, z której Człowiek nie byłby w stanie się podnieść. Nie ma zniewolenia, z którego nie mógłby się uwolnić. Nie ma poświęcenia, na które nie byłoby Człowieka stać, dla ratowania innego człowieka. I to, że nie wszystkim wydaje się ta odwaga i siła dostępna, nie oznacza, że Człowiek nie potrafi się do niej wznieść. Wbrew opiniom popularyzowanym przez systemy, ludzie nie są głupi - głupie bywają zachowania wywołane przez próby sprostania wymogom systemów. Szczere wsłuchanie się w siebie może człowiekowi powiedzieć o nim więcej niż jakikolwiek schemat i mimo bezwolnego poddawania się jednym stereotypom, ludzie ciągle podważają zasadność innych, ograniczających ich wolność mechanizmów. Każdego dnia miliony ludzi na całym świecie pokonuje własne słabości w sporcie – to właśnie nieprzewidywalność wyniku sprawia, że sport budzi emocje; każde zwycięstwo potencjalnie słabszego z faworytem dowodzi, że wszystko jest możliwe, że prawdziwa siła jest w umyśle Człowieka. Każdego dnia tysiące strażaków, ratowników ryzykuje życie w kopalniach, górach, na wodach czy drogach – niosąc ratunek innym ludziom. Są tysiące innych zawodów, z których mogliby zapewnić utrzymanie swoim rodzinom – ale to głęboko zakorzenione poczucie wartości ludzkiego życia sprawia, że żadna inna praca nie wypełni ich życia sensem w równym stopniu. I nie ma tu znaczenia sława, pozycja społeczna ani majętność – z reguły pozostają w cieniu ofiar, które ratują. Miliony wolontariuszy na całym świecie opiekuje się niepełnosprawnymi, pomagając im jak najlepiej funkcjonować. Wszystko z ze zwykłej ludzkiej potrzeby poczucia się Człowiekiem.
                Przejawy mocy człowieczeństwa nie zawsze muszą być tak spektakularne: każda jedna praca może mieć swój głęboki sens, kiedy chce się go znaleźć. Brak poczucia jej sensu częściej niż brak kompetencji może być przyczyną, że nie wykonuje się jej dobrze.

„Skoro aby nas wyzwolić, wystarczy dopomóc nam w uświadomieniu sobie celu łączącego jednych z drugimi, szukajmy go tam tylko, gdzie on łączy wszystkich (…) Kto strzeże ze skromnością kilku baranów pod rozgwieżdżonym niebem, jeśli uświadamia sobie swoją rolę, jest czymś więcej niż zwykłym sługą. Jest wartownikiem. A każdy wartownik jest odpowiedzialny za całe imperium. Czy sądzicie, że ten pasterz nie pragnie uświadomić sobie swojej roli? (…) Wówczas dopiero będziemy szczęśliwi, kiedy uświadomimy sobie swoją rolę, choćby najskromniejszą. Wówczas dopiero będziemy mogli żyć w spokoju i umrzeć w spokoju, gdyż to, co daje sens życiu, daje także sens śmierci.”[54]
               
                Oczywiście nie chodzi tutaj o leczenie poczucia niższości za pomocą wyolbrzymiania swojej roli, jakie często niesie ze sobą np. mundur. Chodzi o zrozumienie swojej roli: płynących z niej możliwości oraz ograniczeń, jej miejsca w świecie innych ról i wagi wielu prac wykonywanych dla dobra człowieka, choć zupełnie niedocenianych, bo mało spektakularnych i nieistotnych z punktu widzenia cementowania systemu. Przesada, uproszczenie, pięcie się po drabinie hierarchii dla potwierdzenia własnej wartości nie ma z tym nic wspólnego.

„Piekło musimy przedstawiać jako stan, gdzie każdy jest wiecznie zajęty swoją własną godnością i awansem, każdy ma do kogoś pretensje i gdzie każdy pochłonięty jest śmiertelnie poważnymi uczuciami zazdrości, własnej ważności i urazy”.[55]

Nie istnieje żadna receptura na znalezienie „złotego środka” pomiędzy świadomością własnej wartości, a przerostem ego. A jednak wielu ludziom udaje się ta sztuka – i to właśnie pozwala odróżnić wolnego człowieka od automatu, to jest jeden z elementów człowieczeństwa.
                Siła ludzkiej woli sprawia, że niemożliwe staje się możliwe, nauka przygląda się z zakłopotaniem, a nieuleczalne okazuje się uleczalnym. Nie pozwala się obliczyć, zapisać w procedurach ani zaplanować. Ale nikt, kto próbuje negować albo przemilczać jej istnienie, nie pozostaje w zgodzie z prawdą, a co za tym idzie – z wolnością. Dzięki tej sile społeczeństwa na całym świecie obalają tyranów i budują państwa od nowa, dzięki tej samej mocy tacy ludzie jak Nick Vujicic, mężczyzna, który urodził się bez rąk, z jedną zdeformowaną nogą, potrafi surfować, grać w piłkę i pisać książki, a Glennis Siverson, niewidoma kobieta, odbiera nagrody za swoje prace w konkursach fotograficznych. To właśnie siła umownego 1%, która pokonuje 99%, błąd statystyczny, irracjonalna zasada, która podważa racjonalny porządek. Postrach każdego sztywnego i przekonanego o absolutnej słuszności swego istnienia systemu. Być może kiedy raz doświadczy się tej siły, okazuje się, że nie istnieją żadne ograniczenia wolnej woli podarowanej Człowiekowi.     
                Wiara – nie tylko w zapisane przed wiekami Słowo, ale w siebie, wiara sobie, zaufanie – to warunek pierwszy, który przenosi góry. Strach przed byciem oszukanym bywa silniejszy niż zaufanie, tak, jakby to oszukany przegrywał swoją wolność, a nie oszukujący. A przecież właśnie prawdziwa siła tkwi we wzajemnym zaufaniu właściwym wolnym ludziom; nieufność przystoi tylko niewolnikom. Nadzieja – nierozerwalnie związana z wiarą, przekonanie o tym, że udać może się nie tylko to, co udać się powinno, ale również to, co udać się nie ma prawa. Słowo, które w potocznym znaczeniu nabiera patetycznego wyrazu, kiedy występuje bez stosunku przynależności, dlatego zastąpione zostało traktowanym z pobłażliwością „optymizmem”. Drugi warunek, który nie jest matką głupich, ale nieobliczalnych. Miłość – warunek trzeci, dzięki któremu dwa pierwsze ulegają wzmocnieniu. Rodzaj nastawienia do ludzi i świata, forma irracjonalnego przepływu energii: czym więcej płynie jej w kierunku na zewnątrz, tym więcej ma się jej wewnątrz. Ta troista siła dana jest każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, kto i jak bardzo próbuje ją zawłaszczyć. A próbuje tym bardziej, im mniej jej posiada.




VI
                Posiadanie tej siły pozwala Człowiekowi szczerzyć do innych zęby w uśmiechu, kiedy wszyscy ponurzy patrzą na niego jak na idiotę. Pozwala mu widzieć piękno tam, gdzie inni nie widzą nic interesującego. Zachwycać się widokiem gór, lasu, chmur albo morza, zachwycać się czymkolwiek. Zachwyt jest z założenia irracjonalny, mechanizmy nie wpadają w zachwyt, jest to zdolność, którą obdarzony został Człowiek i to od jego własnej wrażliwości zależy, czym potrafi się zachwycić.
                Potrzeba zachwytu jest równie naturalna, jak potrzeba radości. Kiedyś wiedział o tym każdy rzemieślnik, który starał się nadawać swoim wyrobom oprócz funkcji użytkowej, jak najwięcej niepowtarzalnych walorów artystycznych – ozdób, ornamentów albo kolorów. Produkcja masowa, systemowa nie „odczuwa” takiej potrzeby.
                Ludzkość wymyśliła sztukę, w której połączyła potrzebę zachwycania się z potrzebą odkrywania siebie. Te humanistyczne popędy pozostają bezużyteczne z punktu widzenia systemów -  te są racjonalne i podstawowym ich kryterium jest użyteczność. „Każda sztuka jest bezużyteczna”[56] – czyli tworzona z potrzeby wyrazu artysty, a nie na potrzeby odbiorcy. Dlatego istnieją zamienniki i podróbki stworzone przez systemy, które mają dać poczucie zaspokojenia potrzeby radości i zachwytu. I znów: same w sobie nie byłyby groźne. Jeżeli coś zachwyca jednego człowieka, a żadnemu nie szkodzi, to nie ma w tym nic złego. Problemem staje się, kiedy to, co zachwyca, a nie wywołuje w człowieku niczego więcej, wystarcza albo gdy zachwyt służy utrwalaniu sytemu. I nie chodzi tu o spełnianie kryteriów danej konwencji i oparty o niego kolejny ranking lepszych lub gorszych ich realizacji. Przez wartościową sztukę rozumiem taką, która w jakikolwiek sposób rozwija pojedynczego człowieka, pozwala mu odkryć kolejną część prawdy o człowieczeństwie – niezależnie od tego, co sądzą o tym krytycy i inni „specjaliści”, niezależnie nawet od intencji autora.

                Narracja, opowieść jako konwencja z natury nieprecyzyjna, nieostra i wieloznaczna popadła w niełaskę w czasach, kiedy metody naukowe złożyły hołd matematyce. Nawet psychologia, nauka próbująca badać duszę człowieka ucieka się do uproszczeń, schematów i statystyki. A przecież każdy człowiek jest jak siatkówka oka – jedyny i niepowtarzalny z wszystkimi swoimi doświadczeniami, predyspozycjami i ograniczeniami. Wieloznaczny, metaforyczny opis człowieka, wbrew pozorom, potrafi być dużo bardziej precyzyjny niż konspekt czy ciąg cyfr. Bo chociaż mówi się, że cyfry nie kłamią, to należy pamiętać, że nie zawsze mówią całą prawdę - szczególnie kiedy pomija się całą masę kontekstów, w których występują. Wiedzą o tym wszyscy analitycy finansowi, ankieterzy i statystycy. Wszyscy, którzy na podstawie cyfr przygotowują raporty: każdy raport jest interpretacją wyników, każdy czegoś dowodzi i jako taki idzie w świat. „Nawet rzeczy prawdziwe dadzą się dowieść”[57] Interpretacja jest zawsze tylko jednym z wielu możliwych odczytań związków pomiędzy faktami – tak jak interpretacje dzieł literackich wymaganych w szkole są tylko spłyceniem wymowy niejednego utworu.
                To co nazywamy niedoskonałością języka, czyli brak logiki i precyzji w wyrażaniu twierdzeń, niemożliwość pełnego zrozumienia między dwojgiem posługujących się tym samym językiem ludzi, to również, wbrew pozorom, perfekcyjnie niedoskonałe narzędzie do opisu Człowieka. Skoro bowiem opisujemy istotę złożoną, skomplikowaną i niejednoznaczną, a opis ten adresujemy do osoby równie wielowymiarowej i podobnej, choć jednocześnie zupełnie innej, to czy może istnieć lepszy sposób, niż posłużenie się językiem – materiałem zmiennym, płynnym, ciągle zmieniającym znaczenia słów dla każdej osoby posiadających inne odniesienia i skojarzenia? Jeżeli brzmi to jak rekomendacja komunikacyjnego chaosu: czy nie dlatego, że właśnie traktujemy język jak system, w którym każdy element powinien być wyspecjalizowany i ograniczony do jak najmniejszego zakresu znaczeniowego? A każda wieloznaczność traktowana jest jako błąd w tymże systemie?
                Doświadczenie podpowiada, że próby tworzenia terminów – słów o jak najmniejszym zakresie znaczeniowym, o ograniczonej do minimum wieloznaczności również nie gwarantuje zrozumienia. Narracja przedstawiająca problem z wielu punktów widzenia i z użyciem dynamicznego języka może przekazać o wiele więcej treści i pełniejszy obraz niż statystyka i naukowy „dyskurs”. „Krótko i konkretnie”, choć nieraz konieczne i skuteczne, ma w sobie większe prawdopodobieństwo błędu niż  „dzielenie włosa na czworo”. Zgodnie z zasadą „złotego środka”, żaden ze sposobów nie powinien być uznawany za lepszy od drugiego, a ludzka umiejętność kierowania się rozumem powinna wystarczyć do oceny, który będzie właściwszy dla konkretnej  sytuacji.
                Oczywiście, żeby narracje miały sens, muszą mieć odbiorców zdolnych do ich odczytywania. I tysiące lat historii ludzkiej kultury uczy, że opowieść jest jedną z najbardziej cenionych form dzielenia się swoją wiedzą i wyobraźnią z innymi ludźmi: mit, przypowieść, baśń - okazują się nieść w sobie o wiele więcej prawdy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Jeżeli więc obcowanie z wielowymiarowymi dziełami sztuki: czytanie wymagających książek czy oglądanie niełatwych w odbiorze filmów wzbudza opór, to błędu należy szukać w systemie, który dąży do wzbudzenia poczucia winy, a nie w ludziach. Bo poczucie winy wypływa z przekonania o braku posiadania klucza do odczytania treści, klucza dostępnego tylko „lepszym” członkom systemu. Szkoła, krytyka, świat artystów wydają się przecież być w jego posiadaniu. I mało kto pamięta, że „W rzeczywistości sztuka odzwierciedla widza, nie życie”[58]. Interpretacja świadczy o odbiorcy, nie o autorze.

„Kto w pięknie odnajduje sens brzydki, jest zepsutym, wcale nie będąc czarującym. To błąd.
Kto w pięknie odnajduje sens piękny, posiada kulturę. Ma przyszłość przed sobą.”[59]

Dopóki indywidualność – zarówno w wyrazie jak i w odbiorze - nie stanie się wartością nadrzędną, dopóty systemy będą regulować ograniczony rozwój jednostek, a wolność pozostanie dostępna tylko w formie „dyskontowego” zamiennika.

VII
                Tak jak przyroda zmienia się wraz z porami roku, zachowując niepowtarzalność w cykliczności, tak można się doszukać pewnych analogii w różnych etapach opowieści o człowieku, zwanej historią. Jak pory roku idee przychodzą, rozkwitają, dojrzewają, tracą atrakcyjność i pokrywa je szron. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale pewne uniwersalne wartości pozostają aktualne i kiełkują nawet wtedy, kiedy są w odwrocie. Co jakiś czas pojawiają się „neurotycy” stawiający ludzkości poprzeczkę dużo wyżej, niż wydaje się ona osiągalna. Z reguły kończą w szpitalach psychiatrycznych, więzieniach, na stosach albo na krzyżu. Mimo wszystko ich utopie – wizje mające dać szczęście ludzkości - ciągle inspirują i budzą tęsknotę kolejnych pokoleń „zdrowych” przedstawicieli gatunku. „Dobro ludzkości”, mimo całej hipokryzji z jaką są wykorzystywane te słowa przez różnych demagogów, wciąż pozostaje legendarnym Godotem, którego nie możemy się doczekać. Ale właśnie te fantazje i wszyscy którzy próbują wcielić je w życie, nie wiedząc, że to nie ma prawa się udać, pchają ludzkość do przodu – nie ci, którzy tylko wypełniają założenia systemu.
                Moja utopia,  poskładana z różnych ścinków i fragmentów cudzych i własnych przemyśleń, to świat oparty na samoświadomości ludzi, znajomości swoich wad i zalet, na tolerancji dla indywidualności innych ludzi, na szacunku dla każdego Człowieka – jakkolwiek by to nie bywało trudne. To wolność od poczucia winy za sprawy, na które nie ma się wpływu i wiara we własną siłę i możliwości. Świat w którym każdy ma prawo szukać własnej drogi do Boga, Allaha albo Istoty Najwyższej – dając takie samo prawo wszystkim innym; prawo do błądzenia w tym szukaniu, bo to jest właśnie ludzkie. Rzeczywistość, w której człowiek zdobywa środki do życia doskonaląc systemy – narzędzia, działając wspólnie z innymi dla wspólnego celu: poprawy jakości życia jak największej ilości ludzi, a nie lepszej wydajności systemu. Społeczeństwo złożone z jednostek pewnych wartości swojej i swoich bliźnich, zebranych w rodziny grupujące się dla wspólnego działania w małe społeczności zdolne do pielęgnowania swoich kultur i tradycji bez potrzeby udowadniania ich wyższości nad innymi: lokalne samorządy, małe organizacje i firmy, w których osobista znajomość między członkami pozwala budować poczucie własnej wartości i wzajemny szacunek, dając szanse uniknięcia poniżającej anonimowości. Państwa zdecentralizowane, w których jak najwięcej zależy od świadomych obywateli i małych społeczności, a nie olbrzymiego, represyjnego, partyjnego aparatu władzy.
                Z czym większym trudem przychodzi wiara, że to się może udać, czym mniej będzie się to wydawało osiągalne, tym bardziej ma sens. Tylko niemożliwe cele mają sens. Dążenie do nich leży w naturze Człowieka. Tylko takie warto sobie stawiać i tylko siebie z nich rozliczać, bez surowości blokującej możliwość poprawy. I regularnie sobie o nich przypominać, bo zawodność pamięci też jest ludzka.






[1] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.197.
[2] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 65.
[3] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995,  s. 106.
[4] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 102.
[5] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 107.
[6] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 158.
[7] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, Warszawa 2004, s.123-124.
[8] C.S. Lewis, Listy starego diabła do młodego, Poznań 2005, s. 9-10.
[9] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 92.
[10] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 86.

[11] Robert Cialdini, Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka, przeł. Bogdan Wojciszke, Gdańsk 1994, s. 159.
[12] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.196.
[13] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 276-277.
[14] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.233.
[15] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.159.
[16] Jacek Dukaj, Czarne Oceany, Kraków 2008, s. 324.
[17] John Donne, Medytacja XVII, za: http://pl.wikiquote.org/wiki/John_Donne (12.03.15)
[18] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.158.
[19] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.118-119.
[20] Z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian (1 Kor 13, 1-13)
[21] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.120-121.
[22] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.140.
[23] Thomas Mann, Czarodziejska góra, przeł. J. Kramsztyk i J. Łukowski, Warszawa 2007, s.457.
[24] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 162-163.
[25] Neil Postman, Technopol. Triumf techniki nad kulturą, przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 193
[26] J. Ortega y Gasset, Bunt mas, przeł.. P. Niklewicz, Warszawa 1982, s. 19.
[27] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.235-236.
[28] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.238.
[29] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.250.
[30] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 179.
[31] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.62.
[32] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.144.
[33] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.106.
[34] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 313.
[35] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 317.
[36] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.105.
[37] Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, przeł. I. Lewandowska, W. Dąbrowski, Ossolineum 1990, s 421.
[38]  Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.229.
[39] Jacek Dukaj, Perfekcyjna niedoskonałość, Kraków 2004, s. 352.
[40] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.244.
[41] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 277.
[44] Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, przeł. I. Lewandowska, W. Dąbrowski, Ossolineum 1990, s 38.
[45] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.192.
[46] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.111.
[47] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 117.
[48] Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, Przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Warszawa 2009, s. 310.
[49] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.29.
[50] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 89.
[51] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.205.
[52] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.251.
[53] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.252.
[54] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi, przeł. W. i Z. Bieńkowscy, Kraków 1971, s.205-206.
[55] C.S. Lewis, Listy starego diabła do młodego, Poznań 2005, s. 9.
[56] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 6.
[57] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 5.
[58] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 6.
[59] Oscar Wilde, Portret Doriana Greya, przeł. M. Feldmanowa, Warszawa 1971, s. 5.