środa, 24 grudnia 2014

WESOŁYCH ŚWIĄT!

Kochana Babciu!

               
                Podobno według dawnych kalendarzy od 25. grudnia na naszej półkuli zaczynał się wydłużać dzień, a skracać noc. I to wtedy uznano, że Boże Narodzenie to takie święto, które powinno przypadać na ten dzień, żeby przypominać ludziom, że wszystko co złe, kiedyś się kończy, tak jak ciemność kiedyś musi ustąpić miejsca światłu. Bo przecież od ilości światła zależy, jak widzimy różne rzeczy. Na przykład w odpowiednim świetle stara dziurawa szopka może okazać się miejscem, w którym uklękną królowie nawykli do odbierania pokłonów w złoconych pałacach…
                Jak najwięcej tego światła w sobie i wszędzie tam, gdzie wydawało się od dawna nie docierać, życzę Tobie i wszystkim, którzy zechcą te słowa  przeczytać.

Wesołych Świąt!


 J. z rodziną

sobota, 13 grudnia 2014

93. CUDA W WIELKIEJ SPÓŁDZIELNI

Kochana Babciu!
               
                Jak już Ci pisałam, mijający rok przyniósł wiele zaskakujących zmian na naszej prowincji. Da się je zauważyć nawet na naszym osiedlu! Co prawda, za wcześnie jeszcze, żeby mówić, że jest coraz ładniejsze, ale po kolei.
                Najpierw nastąpił wstrząs w spółdzielni, kiedy pojawiły się plany wielkich remontów i zmian w rządzeniu. Tata mówi, że wstrząs musiał być bardzo silny, bo podobno niektórzy dopiero wtedy się dowiedzieli, że Związek Radziecki już nie istnieje… Niektórzy pracownicy administracji otrzymali chyba służbowy nakaz uśmiechania się i osiedle zaczęło trochę przypominać Gotham City – wieczorami nietoperze latały nad głowami, a za dnia można było spotkać Jokera przylepiającego na drzwiach ogłoszenie o kontroli wentylacji…
                Ale nie trwało to długo, bo okazało się, że Prezes, wizjoner i rewolucjonista, tak bardzo zakochał się w swojej wizji, że zaczął ją w rewolucyjny sposób wprowadzać w życie. Niestety, to nie spodobało się ani mieszkańcom, którzy mieli rewolucję finansować, ani pracownikom, którym miała przypaść zaszczytna rola jej ofiar. Dlatego Prezes-wizjoner, zaskoczony brakiem entuzjazmu wobec jego wyobrażeń o uszczęśliwieniu mieszkańców, musiał oddać biuro poprzednim zarządcom. Wiesz, Babciu, że niektóre meble da się wynieść z domu dopiero po wyburzeniu ścian? Podobnie było z naszym wizjonerem… Ale w końcu udało się zająć jego miejsce komuś, komu zawsze było do tego biurka blisko, choć siadać mógł tylko po stronie gościa…

poniedziałek, 8 grudnia 2014

92. MIŚ ZŁY

                Kochana Babciu!
               
              Miałam niedawno bardzo dziwny sen.
                Śnił mi się Stumilowy Las, ale jakiś taki zmieniony: smutny, postarzały i pusty. Drzewa pozbawione liści, a niebo szare jak osiedlowe podwórko. Pochmurno i ciemno tak, że trudno określić czy to zmierzch, czy świt – jak u nas na przełomie listopada i grudnia. Pod domek Kubusia Puchatka skradały się dwie postacie w czarnych mundurach i kominiarkach, z których wystawały tylko długie uszy. Nagle jeden wybił kolbą karabinu szybę w oknach, drugi wyważył drzwi, wpadli do środka, wyciągnęli zaspanego Puchatka z łóżka, rzucili na ziemię i krzycząc coś o synach suk, oporze i strzelaniu, padli na niego, próbując założyć kajdanki na łapki, z których ciągle zsuwały się stalowe obręcze. W końcu jeden z zamaskowanych długouchych rzucił kajdanki w kąt, zaklął brzydko i powiedział:
- Nawet aresztować cię nie można zgodnie z procedurą, dziwaku! – po czym wyciągnął igłę i nici, żeby unieruchomić pluszowe łapki oszołomionego misia…
- Ale o co wam chodzi, panowie? Myślę, że to bardzo niegrzeczny sposób na budzenie misia przed wschodem słońca…
- Zamknij się! – wrzasnął jeden z napastników i kolbą przycisnął łepek Kubusia do podłogi, dopóki drugi nie zakończył szwu grubym supłem. Potem zarzucili Kubusiowi na głowę kawałek prześcieradła i wykręcając mu ręce, wyprowadzili na podwórko, gdzie czekał już na nich okratowany bus, do którego szybko wsiedli i ruszyli, zostawiając za sobą tumany kurzu…

wtorek, 2 grudnia 2014

91. "PLAC (ZAKOŃCZONEJ) OPOWIEŚCI"


Kochana Babciu!
               
                Byłaś zawsze przekonana, że na naszej prowincji żadnego rodzaju zmiany nie są mile widziane, prawda? Ja też. Ale właśnie ogłoszono ostateczne wyniki wyborów…

                Mama od dawna powtarzała, że w naszym mieście wszyscy boją się zmian na stanowiskach, bo skoro już się raz nauczyli, kto jest kim w jakim urzędzie, o kim i przy kim jak się wypowiadać, komu jak głęboko się kłaniać i jak kogo tytułować, żeby załatwić jakąś sprawę - to nie chcą tego zmieniać. Bo czasem drobna pomyłka albo niewystarczające zbliżenie czoła do podłogi przy pozdrowieniu może bardzo utrudnić życie. A przynajmniej udaremnić próby jego ułatwienia…

                Tata mówił, że jest jeszcze coś takiego, jak złośliwość rzeczy martwych: wysiedziane fotele przywiązane do tych samych od lat pośladków, biurka wycierane od dekad przez te same łokcie, lampki wspomagające te same zmęczone oczy, uchwyty polerowane przez te same palce, aparaty telefoniczne z niektórymi guzikami startymi od wybierania tych samych numerów, szuflady brudzone niezmiennie przez tusz z tych samych od dawna pieczątek - każdy metr kwadratowy podłogi gabinetu trzyma mocno i nie chce puścić człowieka, który zaczyna wierzyć, że bez niego to miejsce nie może istnieć… Podobno, niestety, mało kto jest na to odporny. I, co gorsza, jak się w coś mocno wierzy, to robi się wszystko żeby inni też uwierzyli. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby to przekonywanie innych trwało przez całe 4 lata, a nie przez jeden, ostatni rok i uwzględniało głosy inne, niż tylko swój własny i jego dworskie echo…