czwartek, 31 marca 2016

150. POŚWIĄTECZNE STANDARDY

Kochana Babciu!
               
                Aleśmy naprodukowali śmieci przez te Święta! Jeszcze nie opadła bojowa kurzawa przedświątecznych przygotowań, jeszcze trwało pakowanie do koszyków sklepowych, co miało być przepakowane do koszyków święconkowych,  jeszcze dopiekały się i dogotowywały ostatnie dzieła sztuki kulinarnej, a już odpady przelewały się z kontenerów, psując wielkosobotnie doznania estetyczne wszystkim udającym się z koszykami  do kościoła. Dobrze, że muchy dopiero się budzą, bo gdyby obsiadły te przepełnione śmietniki i zabzykały chórem, mogłyby już w niedzielę Wielkanocną zagłuszyć dzwony głoszące Zmartwychwstanie…

poniedziałek, 21 marca 2016

148. MARCOWE KOTKI

Wszystkim strażakom, których służba bywa służbą bardziej niż jakakolwiek inna



Kochana Babciu!
               
                Nie myślałaś nigdy o tym, żeby przygarnąć kota? Co prawda tata mówi, że gdybyś przygarnęła, nikt nie miałby wątpliwości, że ma do czynienia z czarownicą, ale koty i tak są fajne, prawda Babciu? Poza tym koty rządzą światem i ktokolwiek, komu się wydaje, że potrafi podbić świat, a nie ma kota – jest w błędzie… Kot jest gwarancją sukcesu. Kto dobrze służy swojemu kotu (nawet jeśli żyje w błędnym przekonaniu, że jest jego panem), może mieć nadzieję na przychylność kocich bogów. Podobno wiedzieli o tym już faraonowie. A pan Perrault podał na to naukowy przykład w historii o kocie w butach.
                Dlaczego Ci o tym piszę? Ano, taki mamy miesiąc, że kotki dają znać o sobie. I nie chodzi wcale o takie banały jak marcowe nocne kocie orkiestry – to ograny numer! Kot, jak artysta, potrzebuje wciąż zaskakiwać, żeby zachować status idola i zwrócić na siebie uwagę nie tylko swojej stałej publiczności, ale też żeby poszerzać jej kręgi, co choć w pewnej części zaspokoi potrzeby jego boskiej osobowości. Wydawałoby się, że kotki na drzewach, zwłaszcza w marcu, to też żadna nowość, dlatego czasem potrzeba tzw. „przytupu”…

środa, 16 marca 2016

147. MINISTRY NA PROWINCJI

Ministry[1] na prowincji.



Kochana Babciu!
               
                Niedawno znalazłam w biblioteczce taty starą, pożółkłą książkę, z której kartki wypadały ze starości. Była w niej zakładka z wycinkami z gazety, które można znaleźć też tutaj i tutaj.


Przeczytałam zaznaczone fragmenty z tej książki, ale nic z tego nie rozumiem! Przepisuję Ci je tutaj, może Ty mi wytłumaczysz, o co w nich chodzi, bo tata jakoś nie ma czasu ani ochoty?



I

„Sekretarz prowincjonalny stał przed obliczem komisarza, przyjmując wygląd lichy i durnowaty, tak by swym pojmowaniem istoty sprawy nie peszył przełożonego, jak sam car przykazał. Wzrok spuścił pokornie, a w ręku międlił chińską czapkę.
- Wszystko zapięte na ostatni guzik, Matfieju Michaiłowiczu? Zaproszenia rozesłane? Do wszystkich mundurowych i cywilnych z całego naszego powiatu? – komisarz siedział wygodnie w fotelu za biurkiem i, nie patrząc na rozmówcę, bagnetem zeskrobywał z wysokich oficerskich butów zaschnięte błoto i końskie łajno, które zebrało się, kiedy szedł z ratusza do cyrkułu.
- Wedle waszego rozkazu, Marcinie Teofilowiczu – pokornie odpowiedział podwładny.
- No patrz! W gówno jakieś wdepnąłem! A tu cała służba zajęta przy organizacji uroczystości. Orkiestra będzie?
- Będzie, Marcinie Teofilowiczu.
- A isprawnik[2], Demian Murawiejew, zaproszony?
- Zaproszony, Marcinie Teofilowiczu.
- To dobrze. Wszak hańbą by to było, gdybyśmy najważniejszej osoby w powiecie na uroczyste oddanie do użytku nowego cyrkułu[3] nie zaprosili! A horodniczego[4], Piotra Pawłowicza, naszego dobrodzieja też zaprosiłeś, Matfieju Michajłowiczu? – komisarz zaniepokojony podniósł wzrok znak butów.
- Prezydenta również zaprosiłem, Marcinie Teofilowiczu.
- Prezydent to on mógł być za panowania Imperatora ojca (świeć panie nad jego duszą), toż teraz on nazad zwykły nasz horodniczy! Tylko patrzeć jak miłościwie nam obecnie panujący Imperator odpowiedni dekret wyda i liberalne reformy cofnie! – rzucił komendant znów zajęty zeskrobywaniem błota.
- Jak uważacie, Marcinie Teofilowiczu – zgodził się pokornie sekretarz prowincjonalny.
- Widzisz, Matfieju Michaiłowiczu, nowy cyrkuł to wielka rzecz, wielka sprawa! – komisarz przerwał na chwilę czyszczenie – Więcej miejsc dla aresztowanych, ale i odpowiedzialność większa! Trzeba będzie teraz pilnować, żeby cele pustkami nie świeciły, bo powiedzą nam, że się z obowiązków niewystarczająco wywiązujemy. Już nie wybronimy się argumentem, że cyrkuł za mały i nie ma więźniów gdzie trzymać. A dowódca miejscowego garnizonu, pułkownik Srogin będzie?
- Potwierdził obecność, Marcinie Teofilowiczu.
- To dobrze, dobrze. Lud musi widzieć, że za policją władza całą swoją mocą stoi! Dlatego uroczystość być musi, zwierzchność cała, mundurowa, cywilna, orkiestra, wstęga… A nożyce, Matfieju Michaiłowiczu, przygotowane? – znów zaniepokoił się komisarz.
- Przygotowane, Marcinie Teofilowiczu.
- Nie tępe aby, sprawdziłeś?
- Świeżo od kowala odebrane, Marcinie Teofilowiczu.
- Ale żeby też nie za ostre były! Żeby się nasz dobrodziej Piotr Pawłowicz nie skaleczył!
- Noże mają długie, od rączki daleko, nie zrobi sobie krzywdy, Marcinie Teofilowiczu.”

środa, 9 marca 2016

146. D-40


Kochana Babciu!
               
                Czy Ty wiesz, co to jest D-40? To ten mało pedagogiczny znak drogowy, na którym tata gra z synkiem w piłkę na ulicy. Ale, jak się okazuje, nie jest to część polityki prorodzinnej państwa, polegającej na zachęcaniu do umacnianiu więzi między rodzicami i dziećmi. To jest informacja dla kierowców, że za tym znakiem należy jechać 20km/h (czyli nawet rowerzyści powinni uważać!), piesi mogą chodzić jak im się podoba (nawet całą szerokością drogi i w ślimaczym tempie), niepotrzebne są chodniki, a gdyby dzieci bawiły się na środku ulicy, to kierowca może je co najwyżej grzecznie poprosić, żeby ustąpiły mu miejsca, a nie trąbić i wygrażać pięściami. Bo teren za tym znakiem nazywa się „strefa zamieszkania” i pieszy, niezależnie od tego, ile ma lat i czy jest pod czyjąś opieką, czy nie, ma się czuć bezpiecznie. Wiedziałaś o tym? Nawet jeżeli nie, to nie musisz się wstydzić: Ty nie masz prawa jazdy, a u nas nie wie tego większość kierowców.

środa, 2 marca 2016

145. WAITERMAN

Kochana Babciu!
               
                Oscary już rozdane, a ja o mało nie zapomniałam napisać Ci, że i u nas niedawno powstał pewien film, którego główny bohater też mógłby stanąć na czerwonym dywanie. A jak było o nim głośno! Niestety, powstał trochę przypadkowo i nie ma w nim najlepszych scen, bo operator za późno włączył kamerę…
                To powinien być western o superbohaterach. Babciu, lubisz westerny? Fajne są. W każdym westernie jest Dobry, Zły i salun. Oczywiście, Dobry walczy ze Złym, a gdzieś w tle zawsze musi być salun – i u nas to się wszystko zgadzało. Tylko że na Dzikim Zachodzie Zły z Bandą (mięso armatnie) przyjeżdżał do miasta, zabijał szeryfa, parkował konia (ewentualnie w odwrotnej kolejności), a potem wchodził do salunu, przewracał jakiś stół albo dwa i z pistoletem w ręku albo pod ręką kazał kelnerowi się obsłużyć. I później jakiś Dobry musiał pomścić szeryfa i niezapłacony rachunek. Nam jednak, wbrew pozorom, do Dzikiego Zachodu jeszcze daleko i Zły przyjeżdża w białych skarpetkach, parkuje samochód, wchodzi z Bandą do restauracji, składa zamówienie i grzecznie czeka, aż kelner je przyniesie. Później kulturalnie, za pomocą widelca i noża spożywa jakieś rarytasy, może nawet wycierając co jakiś czas usta chusteczką. A potem chyłkiem, po cichutku, niezauważony próbuje przemknąć z Bandą do wyjścia, „zapominając” o rachunku…